5❤

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Harry*

Zmieniam ostrożnie opatrunek. Syren leży spokojnie, nawet się nie ruszając. Pod wpływem ciekawości, opuszkami palców zaczynam dotykać tych lśniących łusek i jestem pod wrażeniem jak delikatne są. Przepiękne. Wpatruję się w barwę jaką posiadają, by po chwili wrócić do owijania ich w biały materiał bandaża.

-Gotowe.- uśmiecham się do niego czule. On jednak w dalszym ciągu wpatruje się we mnie swoim niewzruszonym wzrokiem.

-Zaraz wrócę.- wstaję i idę w stronę drzwi.

Wychodzę zostawiając je uchylone. Kieruję się do kambuza*. Gdy już znajduję się w pomieszczeniu, przeszukuję wszystkie półki, próbując znaleźć wcześniej zakupione kanapki. Wzdycham i sięgam w głąb jednej z szuflad, gdzie znajduję mój upragniony prowiant.

-Mam!- mówię ucieszony do siebie, po czym kieruję się szybkim krokiem do sypialni.

Otwieram szerzej drzwi. Od razu zauważam, że syren nawet nie zmienił swojej pozycji o milimetr. Dalej jest nieruchomy i wpatruje się w miejsce, gdzie wcześniej siedziałem.

-Już jestem.- powoli do niego podchodzę. -Mam coś dla ciebie.- jak za sprawą jakiegoś magicznego słowa, obraca lekko głowę w moją stronę i patrzy zaciekawiony, co dla niego przyniosłem. -To kanapka.- śpieszę z wyjaśnieniem i siadam na łóżku koło niego.- Czyli coś do jedzenia.- po chwili dodaję.

Marszczy na to swój malutki nosek i w dalszym ciągu patrzy się nieufnie w moją stronę.

-Spokojnie, nie jest zatruta. Poza tym potrzebujesz coś zjeść, żeby zregenerować siły i wyzdrowieć.- odwijam kanapkę z foli, w którą była zamknięta i przysuwam bliżej jego buzi. Na co warczy i szybko się odsuwa odwracając głowę.

-Potrzebujesz zregenerować siły. Nic innego do jedzenia niestety tutaj nie mam.- przygryzam wargę. -Zobacz to jest dobre.- biorę sporego gryza, żeby go przekonać. Mruczę zadowolony, bo naprawdę zgłodniałem, a kanapka jest przepyszna.

-To co? Zjesz teraz mały?- przybliżam się do niego jeszcze bardziej i podstawiam mu jedzenie pod nos. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, bierze od razu gryza, bez żadnego sprzeciwu. Przeżuwa go powoli, zamykając oczy w zadowoleniu.

-Mmmmmhhh.- mruczy i oblizuje niezdarnie usta. By po chwili wziąć kolejnego i złapać niepewnie kanapkę swoimi drobnymi dłońmi. Jest taki słodki. Jak skończył ze smakiem jeść. Otwieram i podaję mu kolejną, przez co nasze palce stykają się na sekundę. Dzięki czemu przechodzą mnie przyjemne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Ma bardzo delikatne dłonie.

Patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami i uchyloną buzią. Odruchowo sięgam dłonią z wyciągniętymi dwoma palcami i zamykam delikatne jego otwartą buzie.

-Już lepiej pójdę.- wpatruję się w niego nieco dłużej nim odsuwam dłoń. -Jedz spokojnie. Nie chcę ci przeszkadzać.

Potykam się parę razy po drodze, przez intensywne spojrzenie tego niezwykłego stworzenia. Jak znajduję się bezpiecznie za zamkniętymi drzwiami. Opieram się o nie wsłuchując się w bicie swojego serce. Co to było? Czemu on tak na mnie działa? Jak?

Wzdycham i wchodzę ponownie do kambuza, żeby sobie zagotować wodę na kawę. Przez co kończę stojąc wpatrzony w czarny czajnik elektryczny. Gdy kawa jest już, nawet jej nie piję. Wpatruję się tylko jak paruje, a delikatne białe smugi pary wodnej unoszą się, układając w przeróżne faliste kształty.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Włączam na większy napęd silnik w żaglowym jachcie i wpatruję się w ciemne chmury nad głową. W taką pogodę naprawdę cieszę się, że posiadam ten silnik. Kto wie czy się zaraz nie rozpada.

Dopłynięcie do starego i trochę opuszczonego domu moich dziadków, zajmuje mi około dwadzieścia minut. Podpływam moją piękną Harriet do małego, jasnego, drewnianego pomostu. Wyłączam silnik i kieruję się w stronę fału**, żeby zwinąć żagiel. Zeskakuję z pokładu. Biorę gruby sznur w swoje dłonie i przywiązuję żaglówkę do kei***.

Po zacumowaniu Harriet, ponownie wchodzę na jej pokład. Zwijam wszystkie, niepotrzebne sznury i chowam rzeczy pod pokład.

Wchodzę powoli do sypialni, która jest połączona z malutką łazienką. Mój gość smacznie śpi zwinięty w mokry koc, który mu dałem. Jego drobniutkie ciało unosi się miarowo. A cały pokój wypełnia uspokajający dźwięk cichego pochrapywania, na co uśmiecham się czule, poprawiając przykrycie.

Zaglądam do jednej z szafek, które znajdują się pod łóżkiem i wyciągam z niej moją metalową skrytkę na ważne rzeczy. Zabieram swój portfel, telefon i pęk przeróżnych kluczy, w tym do domu dziadków. Wychodzę cichutko nie chcąc obudzić syrenki.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Rozglądam się i z niezadowoleniem dostrzegam, że płot strasznie zarósł. Nie wygląda to tak tragicznie i ta zieleń nawet dodaje mu nieco uroku. Czego nie można powiedzieć o ogrodzie przed domem.

Idę powoli kamienną ścieżką do furtki i otwieram ją, na co strasznie skrzypi. Raniąc tym okropnym dźwiękiem moje uszy. Będę musiał ją posmarować smarem albo wymienić zawiasy, wzdycham. Wszystko się sypie. Otwieram drzwi jednym z kluczy. Nic się tu nie zmieniło od kiedy ostatnio tu byłem.

Klimatyczny drewniany korytarz z puchatym, blado niebieskim dywanem, który już dawno stracił swój urzekający wygląd. Przyglądam się małej jasnej szafce na buty, na której jest pozostawiony mój ulubiony brązowy kapelusz. Zawsze o nim zapominam.

Idę do przytulnej, figowo-kremowej kuchni, rozglądając się wokół. Moja babcia tak kochała w niej gotować. To było jej królestwo, teraz jest moja.

Kiedyś za oknem było widać mały zielony domek na wiśni... Miejsce najlepszych zabaw i zamek, w którym żaden potwór z opowieści mówionych na dobranoc mnie nie dorwał.

Przechadzam się spokojnie po kuchni. Zamykam oczy.

Wspominam pomaganie babci w kuchni. Pierwsze wyprawy żeglarskie. Albo częste przyjazdy cioci Hildy z moimi dwoma kuzynkami, które były kochane, ale nie dawały mi spokoju. Raz nawet pomalowały mi paznokcie na niebiesko. Nie mogłem jednak długo się na nie gniewać.

Uśmiecham się na wspomnienia tych chwil.

Wchodzę powoli do przestronnego, drewnianego salonu. Podchodzę do kamiennego kominka, który jest przepełniony wszelkimi zdjęciami rodzinnymi. Biorę do ręki jedno z nich i przejeżdżam delikatnie po nim palcem. Przedstawia ono całą rodzinę od strony taty. Jest na nim babcia siedząca na kolanach mojego dziadka, który patrzy na nią z miłością. Ja, Gemma z Chloe i Suzan. Przy stole obłożonym świątecznymi potrawami moja mama z tatą wraz z prababcią Dorothy i ciocią Rossalie z wujkiem Georgiem. Odstawiam zdjęcie ostrożnie na miejsce.

Koło kominka zostało trochę drewna po mojej ostatniej wizycie, przez co jestem ogromnie zadowolony. Mam nadzieje, że wystarczy by ogrzać wodę i przy okazji dom. Sięgam po czerwoną zapalniczkę i gazetę, po czym rozpalam w kominku. Przyjemne ciepło ogrzewa moje trochę zmarznięte ciało. Jak jestem pewny, że woda jest już ciepła. Z niechęcią odsuwam się od przyjemnego ciepełka. Zerkam jeszcze raz na dużą, beżową sofę zasypaną szaro-beżowymi poduszkami, po czym otwieram drewniane drzwi po prawej stronie.

Będąc w łazience, podchodzę do wanny i dokładnie ją opłukuję, by po chwili wlać do niej sporą ilość ciepłej wody. Rozglądam się po łazience w poszukiwaniu jakiegoś ręcznika. Po szybkim przeskanowaniu jej wzrokiem, moje spojrzenie kieruje się na kremową szafkę, która stoi pod ścianą koło wanny.

Porządnie przeszukuje jej wnętrze, gdzie znajduję potrzebną mi rzecz. Rozkładam purpurowy ręcznik na dnie małej wanny.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Patrzę na smacznie śpiącą syrenkę. Nie mam serca go budzić. Jednak muszę, chcąc go wziąć do domu. Mogę go wziąć śpiącego. Tylko co jeśli się obudzi? Przy czym jeszcze bardziej się do mnie zrazi.

Delikatnie potrząsam jego ramieniem. Nie reaguje. Zdaję sobie sprawę, że tak go nie obudzę, ale nie będę nim trząść jak workiem ziemniaków. Jeszcze coś mu przypadkiem zrobię.

Przestaję nim potrząsać, gdy słyszę ciche mruknięcie. Rozespany syren otwiera swoje zmęczone oczy.

Posyłam mu jeden, z moich najbardziej przepraszających uśmiechów, po czym mówię. -Przepraszam, że cię obudziłem, ale jesteśmy już na miejscu.- patrzy na mnie zdezorientowany.- Chyba nie myślałeś, że będziemy cały czas na wodzie.- powstrzymuję się od śmiechu. -Zdecydowanie lepiej będzie ci zdrowieć w ciepłym domu. Przynajmniej mam taką nadzieję.- kończę i spoglądam w jego śliczne patrzałki. Nimfa mruga, przyswajając do siebie nowe informacje. Przeciera piąstką jeszcze zaspane oczka, by popatrzeć na mnie w oczekiwaniu.

Chwytam go bardzo ostrożnie pod ogon i wstaje z nim. Trzymając jak pannę młodą. Uśmiecham się pod nosem. Idę na górę bardzo ostrożnie po rozkładanych schodach.

Orzeźwiający wietrzyk mierzwi mi włosy i otula mnie rześkością. Nie przejmuję się tym jednak. Trzymam syrena lekko przyciśniętego do mojej klatki piersiowej, tak by mi się przypadkiem nie wyślizgnął.

Podchodzę do otwieranej po boku barierki i po otworzeniu zeskakuję z jachtu, na co słyszę niemęski pisk syrenki. Rozbawiony zerkam na nimfę i zauważam jak zawstydzony chowa głowę w moją szyję. Co jest bardzo przyjemnym uczuciem. Nie myśląc dużo, idę w stronę drzwi.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Syren zaciekawiony rozgląda się po pomieszczeniu, z małym błyskiem podziwu w oku.

-Witaj w moich skromnych progach.- odzywam się nieoczekiwanie, przez co zwracam na siebie jego uwagę. Niebieskie tęczówki patrzą na mnie, o ile to możliwe z jeszcze większym zaciekawieniem, a ja nie wiem co mam powiedzieć. Po prostu się w nich zagłębiam. One są takie piękne. Nie wiem, w którym momencie zacząłem się nad nim pochylać i przymykać powoli oczy... Aż po chwili poczułem jego lepką dłoń na całej mojej twarzy. Odsunąłem się w mgnieniu oka, czując jak moja twarz jest obsmarowana jakimś śluzem. Mrugam oczami parę razy by potem zacząć przecierać je dłonią. Co się właśnie stało?

Posyłam mu bardzo zdziwione spojrzenie. Nie wiem co mam o tym myśleć.

A on zakrywa swoimi rączkami usta, widząc moją twarz, ubrudzoną w tym czymś. Przypuszczam, że to wygląda co najmniej, jakbym był ubrudzony jakąś spermą czy coś.

-Eghh- zwilżam moje zaschnięte gardło i postanawiam zignorować jego dziwny wzrok. -Na pewno jesteś zmęczony i wysuszony.- To źle brzmi.- Znaczy chodziło mi o to, że trzeba cię nawilżyć.-Kiedy zdaję sobie sprawę co przed chwilą powiedziałem, robię się czerwony i potrójnie zażenowany, gdy uświadamiam sobie, co jeszcze znajduje się na mojej twarzy i jak muszę wyglądać, wypowiadając te słowa.

-Phmm.- zażenowany zobaczyłem, że syren nieudolnie próbuje zatamować swój śmiech, zakrywając mocniej usta dłońmi. Teraz dopiero zauważam, że między jego małymi paluszkami, znajdują się urocze, niebiesko-różowe błony. Błony. On ma błony i wszystko staje się jasne. To nimi mnie usmarował, a raczej śluzem, który prawdopodobnie z nich wychodzi. Jednak nie mogę się na niego gniewać, gdy wygląda tak uroczo.

Na moich ustach pojawia się wielki i szczery uśmiech. Syren trzepie się lekko w moich ramionach, po czym nie wytrzymuje i śmieje się w niebogłosy. Jego śmiech jest tak perfekcyjny, głośny i słodki. Mógłbym go słuchać do końca moich dni.

Jednak po czasie uświadamiam sobie, że on się śmieje ze mnie. Z mojej głupoty. I czar pryska.

Nie mogę go jednak o to winić. Pewnie na jego miejscu, sam bym się z siebie śmiał. Zrobiłem z siebie idiotę obsmarowanego śluzem. Ośmieszyłem się.

Mój uśmiech marnieje i przeradza się w jeszcze większe zawstydzenie. Co nie uchodzi uwadze drugiego. Przestaje się śmiać i spogląda zmartwiony na mnie. Ja tylko bez słowa ruszam do łazienki.

Otwieram drzwi i delikatnie kładę tę rybkę w wannie. Po czym szybko kieruję się do umywalki, by zmyć z siebie ten śluz. Sięgam po ręcznik, ale na nic nie natrafiam. Dopiero po czasie orientuję się, że leży na dnie wanny, żeby nimfie było wygodnie.

-Jakbyś czegoś potrzebował, to służę pomocą.- unoszę prawie niezauważalnie kąciki ust i idę po ręcznik.

On odwzajemnia mój gest i kiwa w zrozumieniu głową. Patrzę się przez chwile na niego. Ciekawe czy ma imię? Nawet się mu nie przedstawiłem. Kurde.

-Heh, tak w ogóle, to jestem Harry.- posyłam mu szeroki, trochę zawstydzony uśmiech i dostrzegam, że on go odwzajemnia. Przez co wokół jego oczu tworzą się małe kurze łapki, inaczej słodziutkie zmarszczki. O ile można je tak nazwać. Dziwne, że wcześniej ich nie zauważyłem, tak samo jak tych błon. Te dwie rzeczy są na prawdę słodkie.

-Jakie masz imię?- pytam nieoczekiwanie. Nawet nie myśląc o tym, że on mi przecież na to nie odpowie. Syren leciutko się uśmiecha. Otwiera swoje wąskie usta, ale żaden dźwięk z nich nie wychodzi. Harry debilu. Kręcę przecząco do siebie głową, bo przecież mi nie odpowie.

-L-Louu.- słyszę troszkę piskliwy dźwięk -Louiehhh.-piszczy -Louis.-mówi już normalnie swoim aksamitnym głosem. Przez co prawie zwała mnie z nóg.

Louis, Louis, Louis. To jedno słowo siedzi teraz w mojej głowie. Ma piękne imię i niesamowity głos. Jego barwa jest cudowna i niezwykle znajoma. Już teraz wiem, że będę go słuchać godzinami.

-Piękne, naprawdę piękne imię.- zachwycam się. Louis uśmiecha się szeroko.

-Dzz-ię-kuu-je.- wypowiada ledwie, z uciążliwa chrypką -Dziękuje.- powtarza. Jestem zachwycony jego delikatnym tonem głosu.

Louis mówi. On mówi. Niespodziewanie to do mnie dochodzi.

-Czemu wtedy nic nie powiedziałeś?- mówię trochę zbyt ostro.

W kącikach jego oczu czai się strach. Z ledwością wypowiada -Jaa-niiiee-wii-e-dzz-i-a-łem,-że-umie-m-m-ówic.

Jak to nie wiedział, że nie umie mówić?

Wpatruje się w jego szklące się oczka. To nie jego wina, że nie wiedział. Zareagowałem zbyt ostro.

-Louis, spokojnie.- W moim spojrzeniu widać troskę.- Nie gniewam się...Jest okey.- delikatnie gładzę jego ramię i przykucam przy wannie.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

*Niall*

-Harry!- krzyczę. -Jesteś tu?- rozglądam się po salonie, ale nikogo nie widzę.

Słyszę kroki, które dochodzą z łazienki. Odwracam się i widzę Stylesa we własnej osobie.

-O tu jesteś.- mówię wesoło.- Mam żarcie.- szczerzę się do niego, ale też zauważam zakłopotanie w jego oczach.- Coś się stało?- przyglądam się jego twarzy jeszcze przez chwilę.- Czy ty jesteś mokry?- parskam rozbawiony.

-Eeeee.- drapie się po karku.- Tak trochę.- mam zamiar się wtrącić, ale mnie uprzedza.- Nie mogłem znaleźć ręcznika.

-W łazience?- wybucham śmiechem.- To gdzie ty chowasz ręczniki co? Pod łóżkiem?

-Niall.- piorunuje mnie spojrzeniem.- To nie jest śmieszne.- wzdycha.- Tak w ogóle mówiłeś, że masz jedzenie... Jestem cholernie głodny.

-Tak, tak mam dla ciebie szejka i cheesburgera piczko.- uśmiecham się szeroko i rzucam w jego stronę zapakowanego cheesburgera.

Styles uśmiecha się do mnie i od razu rozpakowuje, zakupione przeze mnie, jedzenie. Po czym wgryza się w miękką bułeczkę. Ja za to rozkładam się na kanapie i rozpakowuję dwie porcje dużych frytek. Loczek ochoczo do mnie podchodzi. Rozkłada się na drugim końcu kanapy i popija swojego bananowego szejka, którego mu podałem.

-Co cię tak nagle wzięło na pływanie, Styles?- odzywam się z pełnymi ustami. Wiem, że to niegrzeczne, ale kto by się tym przejmował.

-Brakowało mi tego.- unosi kąciki ust w górę i patrzy z czułością na kominek. Przysuwam się niezauważalnie do loczka i po przyjacielsku go obejmuje, żeby dodać mu otuchy.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Hey syrenki🖤

Przepraszam, że w piątek, ale w piątki mi lepiej publikować ;*

A te rzeczy na jachcie to;

*Kambuz- to jest tak zwana kuchnia na statku/jachcie. :b

**Fał- to pewien ruch statku na fali. I droga do Hazokondy mrrr XDD
(͡° ͜ʖ ͡°) (͡° ͜ʖ ͡°) (͡° ͜ʖ ͡°)

***Keja- to portowe nabrzeże z urządzeniami do cumowania jachtów myślę, że rozumiecie o co mi chodzi chociaż w połowie. ;3

Na tym zdjęciu bazowałam salon, nie jest dokładnie taki sam, ale więcej jego opisów będzie w późniejszych rozdziałach:

Yaay cieszycie się? Louis jednak umie mówić. Jak się chce, to się potrafi. XDDD

Ktoś się tego spodziewał? Ok nie musicie mówić, wiem, jestem przewidywalna. XDD

Dziękuje za gwiazdki i komentarze🖤

Miłego dnia🖤

Do następnego🖤

Poprawiony 🖖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro