18-"Kłopoty w raju?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

5
4
3
2
1
I...

– Dzwonek, nareszcie! – pisnęła Hope, niemalże spadając z krzesła i biegiem zbierając swoje rzeczy spod ławki. – KONIEC LEKCJI, SKARBIE, LECIMY W MELANŻ!

– Panno Hope, jest Pani jeszcze w szkole – upomniała ją matematyczka, ale blondynka skinąwszy na pożegnanie, była już dawno za drzwiami – Ta dzisiejsza młodzież. – Pokręciła głową z rozbawieniem kobieta, zbierając z biurka dziennik oraz torebkę.

Dzisiejsze popołudnie zdawało się zaczynać dobrze. Lekcje nie były długie, a tematy na nich poruszane w miarę lekkie. Pogoda za oknem również zachęcała do uśmiechu, który to leniwie wkradał się na moje usta wraz z delikatnymi promieniami słońca na skórze. Stałam tak chwilę, dopóki nie przerwała mi piosenka Lany, dobiegająca z tylnej kieszeni moich jeansów.

"If he's a serial killer, then what's the worst that can happen to a girl who's already hurt? I'm already hurt"

~ Ashton :* ~

Dzień dobry, perełko – przywitał się melodyjnie blondyn. – Zabieram cię dzisiaj na kawę, cukiereczku, i nawet nie próbuj się sprzeciwiać! – zagrzmiał słysząc, iż chce się odezwać – Zapraszam do karocy, mój kopciuszku. Czekam przed szkołą.

I się rozłączył. On jest niemożliwy, przysięgam. Nawet nie zapytał czy mam ochotę, a nie, nie mam. Nie po akcji z Nate'm. Okej, odmówiłam mu, ale żeby od razu zapraszać Mad? Nie wiem, dlaczego mnie to boli. Może myślałam, że naprawdę mu zależy. Że nie jest to kolejne zagranie, zbliżające go do wygranej. Byłam naiwna. Faceci tacy jak on się nie zmieniają. Wiem o tym, a i tak daje robić z siebie kretynkę. Kurwa.

Odpuszczając raniące myśli, szybkim krokiem skierowałam się na dziedziniec, gdzie czekał już na mnie chłopak. Wyglądał naprawdę niesamowicie, w promieniach złotego słońca, na tle innych, nic nie znaczących wtedy dla mnie ludzi. Był tą samą osobą, którą pokochałam. Był moim przyjacielem.

Bez zbędnych słów po prostu wbiegłam mu w ramiona, przytulając się do ciepłej klatki piersiowej. Był dla mnie tak niesamowicie ważny, a dzisiejszy dzień bez niego byłby po prostu niczym. Nie dałabym rady sama. Czułam się źle z odrzuceniem mimo, że to ja pierwsza odrzuciłam.

– Co to za okazja, że nagle stałaś się taka wylewna? – Zaśmiał się i poczułam jak delikatnie gładzi mnie po plecach.

– Cieszę się, że cię widzę – wymamrotałam w jego bluzę, która swoją drogą bardzo ładnie pachniała.

– Kłopoty w raju? – zapytał, odsuwając się poza zasięg moich rąk i skierował się w stronę samochodu. Powoli ruszyłam za nim, a kiedy otworzył przede mną drzwi, nawet lekko się do niego uśmiechnęłam.

– Nawet sobie nie wyobrażasz – mruknęłam, wsiadając do auta.

Ashton okrążył samochód i po chwili zajął miejsce za kierownicą. Lubiłam obserwować go, jak prowadził. Był wtedy bardzo skupiony i spokojny, jakby potrafił się odstresować dzięki jeździe samochodem. Trochę zazdrościłam mu tego, że może się tak czuć, bo moje życie aktualnie nie pozwalało mi na jakiekolwiek rozluźnienie.

Obok Asha zawsze czułam się bezpiecznie, nawet kiedy byliśmy w związku wszystko było poprawne, stabilne, ale brakowało właśnie tych iskierek emocji, jakiejś większej pasji. Chłopakowi na pewno jej nie brakowało i wiedziałam, że nie będzie miał problemu w znalezieniu nowej dziewczyny. Może to ja byłam wybrakowana. Po diagnozie zdecydowanie czułam, jakby moje życie nabrało innego kierunku. Pozwalałam sobie na jechanie po bandzie, bo chciałam coś poczuć, żeby zagłuszyć wszystkie negatywne myśli. Ale nie zawsze to pomagało, a czasem przynosiło nawet odwrotny efekt.

Nim się zorientowałam, dotarliśmy pod moją ulubioną kawiarnię, gdzie bardzo często spotykałam się z Ashtonem i ze znajomymi. Byłam bardzo wdzięczna chłopakowi, żeby chciał mi poprawić humor (zresztą skutecznie) nawet tak małą rzeczą.

Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do środka. Od razu uderzył we mnie zapach świeżej kawy i słodki aromat ciast, które zdobiły ladę. Zajęliśmy z Ashem stolik przy oknie, skąd mieliśmy idealny widok na ruchliwą ulicę. Wiedziałam, że chwila sielanki zaraz zostanie przerwana, kiedy już złożyliśmy swoje zamówienia.

– No dobra, opowiadaj. – Spojrzałam na blondyna, który wgapiał się we mnie z zainteresowaniem, więc czułam, że będzie trudno go urobić.

– Naprawdę chcesz słuchać o moich problemach sercowych?

– Wow, więc masz jakieś serce? – Puścił mi oczko, żeby podkreślić fakt, że się zgrywa.

– Najwidoczniej, chociaż aktualnie wolałabym mieć drugą wątrobę.

– Dlaczego? – Zaśmiał się.

– Bo chcę więcej pić, by mniej mi zależało – rzuciłam bez zastanowienia i dopiero cisza po drugiej stronie stolika uświadomiła mnie, co palnęłam. – Jestem idiotką.

– No co ty, perełko. – Złapał za moją dłoń, która leżała na stoliku. – Jeśli mam być szczery, podejrzewałem, że to się tak skończy już kilka lat temu.

– Serio? – Posłałam mu powątpiewające spojrzenie, na co tylko szerzej się uśmiechnął.

– No jasne, chodziłaś za Nate'm jak zagubiony szczeniak, który prosi o trochę uwagi. Myślę, że tylko idiota by tego nie zauważył.

– Czyli Collins jest idiotą – mruknęłam cicho, ale Ash i tak usłyszał.

– Jasne, że jest, tak samo jak ty, skoro sama nigdy nie zauważyłaś tego, jak on patrzy na ciebie. Nie dziwię się mu, że się nie zorientował, bo pewnie zbyt zajęty był ukrywaniem tego, co sam czuje.

Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co blondyn opowiadał. Przecież Nate nigdy nie wysyłał żadnych sygnałów, a już na pewno nie tak ostentacyjnych jak ja. Przecież to nie było możliwe, był taki czas, kiedy zaczęłam przypominać stalkerkę, więc na pewno zauważyłabym jakiś znak. Prawda?

– Chyba mówimy o jakieś innej osobie...

– Skądże znowu – powiedział i wygodniej rozsiadł się na krześle. – Sadie, pewnie pamiętasz, że kiedy byliśmy razem kilka razy miałem ochotę obić mu mordę za to, kiedy widziałem, że stał obok ciebie. Jak myślisz, czemu?

– Bo jesteś strasznym zazdrośnikiem? – palnęłam, patrząc na niego wyczekująco.

– Cóż, to też...

Kelnerka wybrała sobie ten moment, żeby przynieść nasze zamówienia, więc Ash przerwał w połowie i w ciszy czekaliśmy aż dziewczyna odejdzie, dziękując jej na odchodne.

– Ale głównym powodem był fakt, że widziałem jak on na ciebie patrzy. – Obróciłam głowę w stronę Asha, bo niespodziewanie się odezwał. – Nie jak na wroga, jak sądziłaś, albo dobrą koleżankę. Jestem facetem i potrafię rozpoznać, kiedy jakaś dziewczyna zainteresuje chłopaka. A Nate interesuje się tobą.

– Dlaczego użyłeś czasu teraźniejszego? – zapytałam, czując jak gula formuje się w moim gardle. Blondyn tylko spojrzał na mnie pobłażliwie.

– Sadie, stara miłość nie rdzewieje. – Zmrużyłam na niego oczy, bo był na tyle bezczelny, żeby przywoływać takie głupie powiedzonko.

– To totalna bujda, mi już dawno przeszło...

Przerwałam, bo Ashton zaczął się śmiać.

– No co? – Naskoczyłam na niego, dla lepszego efektu zaplatając ręce na klatce piersiowej i piorunując go wzrokiem.

– To nie jest dobre kłamstwo, perełko.

– Bo to prawda!

Wkurzona nadal patrzyłam na niego spode łba, ale on wydawał się tym nie przejmować. Tylko uśmiechał się, jakby posiadał całą wiedzę tego świata i musiał uświadamiać mnie, co muszę zrobić.

– Okej, w takim razie, dlaczego tu przyszliśmy?

– Bo wyciągnąłeś mnie ze szkoły...

Ashton kiwał głową, jakby się ze mną zgadzał, na co tylko zmrużyłam oczy. Co on kombinuje?

– Racja. A twoje problemy w raju? Podły humor? Ah, i ten wspaniały pomysł zastąpienia serca drugą wątrobą! Wiesz, jaki jest powód wszystkich tych rzeczy? – Milczałam, zaciskając szczęki. – Bardzo prosty. Nate. To jasne jak słońce, że stało się coś, co cię wkurzyło, albo on zrobił coś, na co teraz jesteś zła. Może więc pomińmy tę część, w której ty przekonujesz mnie, że nic do niego nie czujesz, a ja uświadamiam cię, że się mylisz i po prostu mi powiesz, o co poszło?

Więc zaczęłam mówić. O tym, jaka byłam wkurzona, że kazali mi dekorować salę i jak zjawił się Nate, który zaczął zachowywać się dziwniej niż zwykle. Opowiedziałam Ashowi o propozycji Collinsa i o tym, jak stanowczo mu odmówiłam. Blondyn mi nie przerywał, więc przeszłam do najmniej przyjemnej części, gdzie Nate znalazł za mnie zastępstwo. Z każdym słowem czułam, jakby jakaś niewidzialna ręka ściskała moje serce, odbierając mi zdolność oddechu. To nie powinno boleć, nie powinnam poświęcać mu nawet jednej, krótkiej myśli, ale nie potrafiłam oprzeć się uczuciom, jakie czułam w jego obecności. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby Collins nie był moją pierwszą miłością. Chłopakiem, który zawsze był dla mnie idealny. Bałam się, że już tak pozostanie. Że zawsze będzie tylko on.

– Kretyn – podsumował mój wywód Ash, na co parsknęłam.

– No mówiłam!

– Ty nie jesteś lepsza.

– Słucham? – Oburzyłam się, unosząc prowokująco brwi.

– Dlaczego się nie zgodziłaś? Marzyłaś o tym od podstawówki!

Na chwilę odebrało mi mowę. Nie wiedziałam, jak mogłabym to wytłumaczyć, bo Ashton nie miał pojęcia o mojej chorobie, poza tym zaskoczył mnie fakt, że chłopak znał mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak bardzo byłam zadurzona w Collinsie. Dlatego powiedziałam słowa, który był jednocześnie kłamstwem i prawdą.

– Nie jest już tamtą Sadie, który widziała tylko jego zalety, nie mogę pozwolić sobie na to, żeby miał szansę mnie skrzywdzić. Poza tym... – Wzięłam głęboki wdech. – Nie byłam pewna, czy jest szczery. Nadal obowiązuje go ten głupi zakład i dlatego boję się, że każdy miły gest, który w moją stronę kieruje jest tylko krokiem do wygranej. Nie chcę być tą która przegra, ale jeszcze bardziej pragnę uniknąć złamanego serca... Dlatego odmówiłam, a potem zaprosił Mad i teraz myślę że... że Nate mnie o to poprosił, bo chciał, żebym z nim poszła...

Usłyszałam szelest i nie zdążyłam podnieść głowy, a Ash już siedział obok mnie, obejmując mnie ramieniem. Chętnie się w niego wtuliłam, czując jak po mojej twarzy zaczęły cieknąć gorące łzy. Siedzieliśmy tak długi czas w ciszy, a mnie zaczął ogarniać spokój, pozbyłam się negatywnych myśli, oczyściłam umysł.

– Wiesz co myślę, Sad? – Podniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć, przecierając przy tym oczy i pociągając nosem. Musiałam wyglądać jak siedem nieszczęść. – W pełni rozumiem, dlaczego próbujesz chronić swoje serce i cię popieram. Ale wydaje mi się, że w końcu musisz też zaryzykować. Nie możesz ciągle żyć w strachu przed tym, że ktoś cię skrzywdzi, nawet jeśli do tego dojdzie to dasz radę. Ale musisz korzystać z szans. Poza tym, bądźmy szczerzy, Nate nie ma z tobą szans, już go oczarowałaś... Teraz ty musisz dopuścić go do siebie, stopniowo, aż w końcu sama będziesz pewna, co czujesz.

– Od kiedy jesteś taki mądry? – Spojrzałam na niego z wyzwaniem, a na widok jego uśmiechu, nie potrafiłam zachować kamiennej twarzy.

Właśnie w tym momencie zadzwoniła moja komórka. Spojrzałam na wyświetlacz z zamiarem wyciszenia urządzenia, ale na widok imienia, zamarłam. Nate. Nie musiałam patrzeć na Ashtona, żeby wiedzieć, że się uśmiecha.

– Pójdę zamówić sobie jeszcze jedną kawę. – Odruchowo zerknęłam na swój kubek, który był pełny. Potem znowu spojrzałam na Asha, który już podnosił się z miejsca. Nie wiedziałam, co robić. – Wykorzystaj szansę – rzucił na odchodne i zniknął w tłumie ludzi.

Z mocno bijącym sercem wcisnęłam zieloną słuchawkę.

– Halo? – Miałam ochotę się zastrzelić słysząc ton swojego głosu.

– Hej, Sadie. Tu Nate. – Zmarszczyłam brwi.

Collins przecież wiedział, że mam jego numer, po co ta cała szopka?

– Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie? – Starałam się pilnować, żeby mówić ze spokojem i opanowaniem. Nawet jeśli w środku mnie wrzało.

– Um, nie... Znaczy tak! – Usłyszałam głębokie westchnięcie, więc moje wargi mimowolnie wykrzywiły się do góry. Denerwował się.

– Więc jaka jest ostateczna decyzja?

– Tak. – Chwila ciszy. – Potrzebuję twojej pomocy.

W mojej głowie zapaliły się wszystkie możliwe czerwone lampki. Mimowolnie pierwszymi rzeczami jakie przyszły mi na myśl, były wymówki, których mogłabym użyć, żeby mu odmówić. Powstrzymałam się jednak, przypominając sobie słowa Asha. Krok po kroku.

– Hm, a w jakiej sprawie?

– Moja mama... – Po drugiej stronie znowu zrobiło się cicho. – Urządza dzisiaj kolację i chciałbym, żebyś poszła ze mną...

Omal nie wypuściłam telefonu z ręki.

– Czy my żyjemy w jakimś równoległym świecie, gdzie jakaś inna Sadie rozumie, co mówi jakiś inny Nate? Bo ja aktualnie nie mam pojęcia, dlaczego dzwonisz z tym do mnie...

Rozsiadłam się wygodniej na krześle, bo czułam, że mam przewagę w tej rozmowie. To chłopak zadzwonił do mnie po przysługę, więc mogłam to wykorzystać. Mimowolnie rozejrzałam się po sali, zauważając Asha, który ewidentnie flirtował z kelnerką, która wcześniej przyniosła nasze zamówienia.

– To trochę skomplikowane i wyjaśniłbym ci wszystko u ciebie... Naprawdę potrzebuję kogoś, kto poszedłby tam ze mną, a nie przychodzi mi do głowy lepsza kandydatka niż ty.

Z nerwów zaczęłam przygryzać dolną wargę. To była moja szansa.

– Okej, spotkajmy się u mnie za pół godziny.

Usłyszałam westchnięcie ulgi w słuchawce, a potem po prostu się rozłączyłam, odkładając telefon na stolik. Nie mogłam uwierzyć, że się zgodziłam. To była jakaś paranoja! Nie chciałam poznawać jego mamy, ani jeść kolacji u niego w domu. Wiedziałam, że to nie był dobry pomysł, ale postanowiłam, że tym razem nie stchórzę. Co ma być to będzie, a ja nie chciałam doznać uczucia rozczarowania tylko dlatego, że nie zrobiłam czegoś, na co miałam ochotę. Bo każde spotkanie z Nate'm było czymś na co po cichu czekałam cały dzień.

Usłyszałam odsuwanie krzesła.

– Oj, perełko, ale cię wzięło.

***

Ashton odwiózł mnie do domu, a po drodze streściłam mu rozmowę z Collinsem. Blondyn stwierdził, że dobrze postąpiłam i żebym nawet nie próbowała się teraz wycofywać. Ja nie byłam taka pewna, ale postanowiłam po prostu to przemilczeć. Reszta jazdy minęła nam na słuchaniu radia i fałszowania do każdej piosenki, którą znaliśmy. Oboje śpiewaliśmy, jakby słoń nadepnął nam na ucho. Ale dzięki temu było zabawnie i mogłam przestać myśleć o osobie, z którą miałam się zaraz spotkać.

Co nastąpiło szybciej, niż się spodziewałam, bo kiedy Ash zaparkował przed budynkiem, zobaczyłam znajomy samochód, o który opierał się jego właściciel, paląc papierosa. Zauważył nas prawie od razu i odwrócił głowę z naszym kierunku, po chwili marszcząc gniewnie brwi.

– O cholera, znalazłem się na celowniku...

– O czym ty mówisz? – Mimowolnie parsknęłam śmiechem, nie rozumiejąc blondyna.

– Nieważne, niedługo zrozumiesz, a teraz sio, bo nabierze podejrzeń! – Prawie wypchnął mnie z samochodu, więc chwiejnie stanęłam na chodniku i ze złością zajrzałam do środka przez szybę.

– Co...

Ale nie zdążyłam dokończyć, bo Ashton pomachał mi na pożegnanie i włączył się do ruchu. Patrzyłam przez sekundę za odjeżdżającym samochodem, ale uznałam, że nie mam na to siły, więc kręcąc głową, ruszyłam w stronę bruneta.

Na jego widok, mimowolnie zabrakło mi tchu. Wyglądał obłędnie i byłam w stanie przyznać to, nawet będąc na niego zła. Miał na sobie czarne spodnie, coś w rodzaju dżinsów, ale były bardziej eleganckie. Jego klatkę piersiową opinał czarny golf, który idealnie podkreślał jego sylwetkę. Na ramiona zarzuconą miał granatową marynarkę, która tylko dopełniała stylizacji, ale razem z całą resztą tworzyła bardzo elegancki strój.

Zorientowałam się, że patrzę na niego, nie nie mówiąc, więc odchrząknęłam i spojrzałam mu prosto w oczy. Na pewno zauważył, że swoim wyglądem zrobił na mnie wrażenie, bo tylko lekko kpiąco się uśmiechnął.

– Gdzie byłaś? – zapytał i rzucił papierosa na ziemię, przygniatając go po chwili butem.

Na pewno miałam coś z głową, skoro nie lubiłam palenia papierosów, ale jeśli chodziło o Nate'a nie przeszkadzało mi, że to robił. Czasem przyłapywałam się na tym, że obserwuję go, jak pali, bo wyglądał wtedy seksownie.

– Na kawie – odpowiedziałam, odganiając natrętne myśli.

– Z nim? – W jego głosie zabrzmiała groźna nuta, ale nie potrafiłam określić jej źródła.

– Tak. To mój przyjaciel. O co ci chodzi?

– O nic. – Ale zdecydowanie coś było na rzeczy, bo zaciskał zęby tak mocno, że aż zadrgał mu mięsień w szczęce. – Mogę wejść do środka?

Szybka zmiana tematu. Ale jak najbardziej mogłam ją zaakceptować, bo nie chciałam brnąć w przyczyny dziwnego zachowania Collinsa.

Pokiwałam więc tylko głową, idąc w stronę drzwi i szukając w torebce kluczy. Czułam za plecami obecność Nate'a, dlatego trudniej było mi go zignorować, a naprawdę mocno się starałam.

Kiedy weszliśmy do środka, powiedziałam mu, żeby się rozgościł, a sama poszłam do pokoju odłożyć swoje rzeczy. Nate siedział już wygodnie na kanapie, gdy wróciłam na dół. Usiadłam więc na jednym z foteli obok, żeby zachować dystans i trzeźwy umysł.

– Okej, jesteśmy u mnie, możesz mi teraz wyjaśnić, o co ci chodzi.

Nate nie odpowiedział od razu. Podrapał się po głowie, przeczesując włosy, ale wcale nie niszcząc przy tym swojej fryzury.

– W porządku. – Wziął głęboki wdech. – Moja mama ostatnio strasznie mnie męczy o to, że nie mam dziewczyny, i naprawdę w tym momencie nie przesadzam. Dzisiaj wyskoczyła nagle z tą kolacją i naprawdę nie mam pojęcia, jak to się stało, ale się zgodziłem.

Parsknęłam cicho, na co Collins spiorunował mnie wzrokiem. Jego mama musiał być cudowną osobą, skoro udało jej się wpłynąć na takie kogoś, jak on.

– Ale nie mogę przyjść sam. Obawiam się, że mogłaby mnie wtedy wykopać z domu... – Ostanie zdanie powiedział cicho pod nosem, ale i tak dotarło do moich uszu. Miałam jeszcze większą ochotę poznać tę kobietę.

– Dobra, kumam, ale dlaczego to muszę być ja?

– Nie musisz, ale bardzo bym chciał, żebyś to była ty... – Poczułam jak kiełkuje we mnie nadzieja, radośnie machając na powitanie. – Poza tym mamy układ, nie? Przyznam ci za to kilka punktów. – Moja nadzieja umarła śmiercią tragiczną.

– Jasne... – mruknęłam, próbując ukryć, jak mocno wpłynęły na mnie jego słowa. – Ale dlaczego nie poprosisz Mad? Z tego, co widziałam świetnie się dogadujecie.

– Mama by jej nie polubiła, poza tym jest strasznie głośna, boli mnie głowa zawsze kiedy z nią rozmawiam.

Więc dlaczego zaprosiłeś ją na bal, kretynie?!, miałam ochotę krzyknąć. Ale szybko się pohamowałam, mając świadomość, że to ja pierwsza go odrzuciłam.

Wdech i wydech, Sadie.

– To twoje jedyne powody? – zapytałam opanowanym głosem.

Moja gra aktorska w jego towarzystwie była opanowana do perfekcji.

– No... tak. – Przez jego zawahanie, wiedziałam, że był trzeci powód, ale widocznie Nate nie chciał się nim dzielić. – Więc... pomożesz mi? Ostatnim razem odmówiłaś, ale tym razem bardzo mi zależy i nie chciałbym upaść na dno.

Nawiązywał do słów z naszej poprzedniej rozmowy, więc moje serce zabiło mocniej. Naprawdę było mu przykro? Zabolała go moja odmowa? Ale potem przyszły inne myśli, jak szybko zdołał się pocieszyć i mnie zastąpić. Mogłam się zgodzić, nie miałam nic do stracenia. Nie wykorzystane szanse się mszczą. Musiałam więc ogarnąć sama siebie i spróbować. Może przy okazji uda mi się utrzeć mu nosa.

– Tak, chyba mogłabym się na to zgodzić.

Sama zaczęłabym bić sobie brawo za to, że udało mi się zabrzmieć, jakby mnie to nie obchodziło, co było kompletną bzdurą.

– Super – powiedział i uśmiechnął się w dziwny sposób. Jeszcze nigdy nie widziałam u niego takiej miny. Nie umiałam odczytać jej znaczenia, czego żałowałam, bo czułam, że to było ważne. – Więc szykuj się, zaraz musimy wyjeżdżać.

– Słucham? – Chyba żartował. – Przyszedłeś do mnie, przekonać mnie, że powinnam z tobą pójść, a kolacja zaraz się zacznie?

– No tak, a co? – zapytał, marszcząc brwi.

– A gdybym odmówiła? – Ledwo powstrzymałam krzyk. On był niemożliwy.

– Pewnie błagałbym cię, żebyś pozwoliła mi tu przenocować, żeby uniknąć gniewu mojej mamy.

Gapiłam się na niego niedowierzająco. Ale jedyne na co się zdobyłam, to pokręcenie głową.

– O której mamy być na miejscu?

– Za pół godziny.

Ledwie powstrzymywałam się, żeby do niego nie doskoczyć i go udusić. Pół godziny na wyszykowanie? A nawet nie, jeśli doliczymy drogę! Musiałam się pospieszyć.

– Idę się teraz przebrać, a ty... nie wiem, rób co chcesz – powiedziałam, ale zaraz przyszła refleksja. – Chociaż nie, cofam to, nie rób tego na co masz ochotę!

Wstałam i zaczęłam się kierować w stronę schodów, próbując ochłonąć. Kiedy byłam w pokoju, szybko złapałam pierwszą z brzegu sukienkę, która ostatnio ładnie na mnie wyglądała, więc wydawała się dobrym wyborem. Poprawiłam tylko makijaż z rana, szybko dobrałam dodatki i buty i śmiało mogłam powiedzieć, że to było najszybsze przygotowanie się do wyjścia w moim życiu. Zajęło mi niecałe dziesięć minut, co było nie lada wyczynem. Jeszcze w drzwiach spryskałam się moimi ulubionymi perfumami i byłam gotowa.

Jednak kiedy schodziłam na dół dopadła mnie diaboliczna myśl, że nie musiałam się spieszyć. Nate tego chciał, żeby uniknąć gniewu swojej rodzicielki, więc dlaczego miałabym mu cokolwiek ułatwić. Przystanęłam niezdecydowana, a potem po cichu wróciłam się do pokoju i zaczęłam czesać swoje włosy, które wcale nie wymagały poprawy. Na takich drobnych poprawkach spędziłam w pokoju kolejne minuty i schodząc na dół, mogłam wyczuć napięcie emanujące od Nate'a.

– Nie spieszyło ci się – mruknął, co brzmiało prawie jak warknięcie, ale mnie nie przestraszył, a najwyżej rozbawił.

– Planowałam się pospieszyć, ale potem zadałam sobie pytanie, kto będzie się musiał usprawiedliwiać z naszego spóźnienia przed twoją mamą. – Posłałam mu uśmiech i zauważyłam jak zbladł. – Powodzenia.

***

Jazda samochodem minęła nam szybko, co zdecydowanie było zasługą Nate'a, który gnał jak szalony, żeby tylko się wyrobić, nawet jeśli nie miał na to szans. Mimo szybkiej prędkości, nie bałam się. Brunet prowadził pewnie, a mnie jazda samochodem zawsze potrafiła uspokoić, nawet jeśli była tak szybka. Dlatego na miejsce dotarliśmy spóźnieni, ale nie aż tak, jak się tego spodziewałam. Zwłaszcza, że zahaczyliśmy o sklep, do czego wręcz zmusiłam Nate'a, bo musiałam kupić coś jego mamie za gościnę. Wybrałam jakiegoś kwiatka, a Collins piorunował mnie spojrzeniem, kiedy nie wiedziałam, na który się zdecydować. I nawet nie robiłam tego specjalnie!

Wysiedliśmy z auta, a ja szybko rozejrzałam się wokół, ale przez panujący mrok nie mogłam dostrzec wielu szczegółów. Dom był dosyć spory, a wokół niego był ogródek, ogrodzony niskim płotem od ulicy. Okolica wydawała się bardzo przyjemna i rodzinna.

Nie miałam jednak czasu na dłuższe oględziny, bo Nate stawiał strasznie duże kroki i ledwo za nim nadążałam. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami dopadło mnie zdenerwowanie i zaczęłam przygryzać wargę. Widziałam, że Collins tez był spięty co potwierdzały jego napięte mięśnie na plecach.

Nacisnął klamkę i przepuścił mnie przodem, a ja cichutko weszłam do środka. Nate poinstruował mnie, gdzie mogę zostawić kurtkę i buty, więc szybko pozbyłam się odzieży wierzchniej. Kiedy oboje byliśmy gotowi, chłopak ruszył dalej, a ja dreptałam tuż za nim. Trafiliśmy do jadalni, co wywnioskowałam po szybkich obserwacjach. Ale znowu mi przerwano, jednak tym razem zrobiła to kobieta, która dosłownie pojawiła się znikąd.

– Wreszcie jesteście! – zawołała, uśmiechając się radośnie.

Nie mogłam nie zauważyć tego, jak bardzo Nate ją przypominał, mieli takie same oczy, podobny kształt twarzy. No i oczywiście ten uśmiech. Nie było wątpliwości, po kim go odziedziczył.

– Taa, były duże korki – odpowiedział Collins, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem, bo wymyślił najbardziej oklepane kłamstwo.

– Nic nie szkodzi, ważne, że dotarliście. – Uśmiechnęła się do syna, a potem spojrzała wprost na mnie. – Miło cię widzieć Sadie! – Byłam zdziwiona, że jego mama mnie pamiętała. spróbowałam zerknąć na Nate'a, ale on dziwnie unikał mojego wzroku. – Tak bardzo się cieszę, że w końcu oficjalnie mogę poznać dziewczynę mojego syna!

Nie potrafiłam się poruszyć. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu.

Właśnie w tym momencie dotarło do mnie, jak brzmi powód numer trzy.

***
No i mamy następny rozdział! Mam nadzieję, że wam się spodoba. Jak zwykle dziękuję Sylwusiaa1, bez której nie dałabym rady.
Pozdrawiam Pisarka_z_marzeniami xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro