7 - "Wszystko robiłaś z własnej woli"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stanęłam jak wryta. Mi się coś przesłyszało, czy on właśnie powiedział to, co wydawało mi się, że powiedział?

Zastanawiam się dlaczego nagle zaczęłam mieć dla niego jakieś znaczenie. Nie byłam laską na jedną noc, a w takich gustował chłopak stojący przede mną.

Ale szczerze, nie umniejszało mi to. Już nie chciałam z nim być. Może kiedyś, ale teraz byłam mądrzejsza o te parę lat i patrzę na coś więcej niż stereotypowe zachowanie złego chłopca.

Potrzebowałam kubła zimnej wody, którym okazała się Hope. Gdyby nie rozmowa z nią pierwszego dnia, nie zrozumiałabym tego, co istotne. A ważne było to, że Nate nie był kimś dla mnie i nie miało znaczenia jak bardzo chciałbym wcisnąć go w ideał chłopaka, dobrze wiedziałam że on taki nie będzie, a przynajmniej wobec mnie.

On nie bawi się w dziewczyny, a ja nie będę jego szmatą, co to, to nie.

- Sadie...? - Dopiero przez głos chłopaka zorientowałam się, że się zawiesiłam.

- Słuchaj, nie mam pojęcia na co liczysz, ale nie mam zamiaru się w to bawić, więc mam nadzieje, że jesteś na tyle bystry by samemu trafić do drzwi - mruknęłam. Jego obecność działała mi na nerwy.

Brunet przez chwile stał zdezorientowany, ale chwile później na jego twarzy zagościł zadziorny uśmieszek.

Oho, nie skończy się to dobrze mili państwo.

- Oj Grant, Grant - zacmokał w powietrzu, kręcąc głową. - Ja tutaj staram się być miły, a ty mnie wrzucasz? Nie tak się bawimy.

Nie wiedziałam jeszcze jakie są zasady jego gry, ale byłam pewna jednego - miałam wyjebane w zdanie innych i Nate miał się zaraz przekonać, jak dużo stracił. Zagram i wygram.

- A jak chcesz się bawić? - zapytałam niewinnie, sunąc palcem od klatki piersiowej chłopaka, ku dołowi.

Poczułam, jak spina się pod moim dotykiem, co tylko pchnęło mnie do dalszego działania.

- Może, hmm no sama nie wiem... - Opuszką kciuka drugiej ręki musnęłam swoją dolną wargę, zwracając na niej uwagę chłopaka - Liczyłeś na jakąś nagrodę? - udałam zamyśloną, dalej sunąc palcem po ciele niebieskookiego - Ale... - zawahałam się, mówiąc aksamitnym głosem - Nic z tego, skarbie, tam są drzwi - szepnęłam do ucha Collins'a, przygryzając jego płatek, a następnie wskazując drewnianą płytę.

Nate zastygł w bezruchu, kiedy ja odwróciłam się i kręcąc biodrami, ruszyłam na górę.

Mimo, że nie miałam pojęcia czy chłopak miał zamiar wyjść, czy nie, byłam z sobie cholernie dumna.

Jeden zero dla Grant!

Zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju, w akompaniamencie śmiechu chłopaka.

- Nic z tego kochanie, ja nie przegrywam - usłyszałam jego słowa, a później już tylko trzask zamykanych drzwi wejściowych.

Ajć, tylko Sadie potrafi sprawić, że najprostsza relacja, której właściwie nie było, zmieni się w najdziwniejszą relację świata. I ja byłam tego po prostu pewna.

Ale... co na to wszystko Ashton?

Po odczekaniu pięciu minut postanowiłam ruszyć z powrotem na dół. Cóż, może i nie powinno być go w moim domu i może nie powinnam schodzić tam, gdzie przecież mimo wszystko dalej mógł się znajdować ale...

Cholera, on zrobił gofry. Nie ważne co się działo, wszystko będzie mu wybaczone, jeżeli będą one zjadliwe.

Z tą myślą ruszyłam w stronę schodów. Na dole było cicho i pusto, co uświadomiło mnie w przekonaniu, że Nate ma nieco instynktu samozachowawczego, więc postanowił po prostu iść do domu.

W pewnym momencie poczułam zapach długo przeze mnie wyczekiwanych gofrów, na co mój brzuch się obudził. Wyciągając talerz, do głowy wpadło mi pewne pytanie.

Gdzie do cholery jest Hope?

Zmartwiłam się. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę że nie widziałam jej ani wczoraj, po jej zniknięciu, ani dzisiaj rano przy okazji cyrku z Collinsem.

A jak coś jej się stało? Co jeżeli ktoś zrobił jej krzywdę? Boże, jak na mogłam wcześniej się nie zorientować?

Niespokojna zaczęłam kręcić się po domu, aż usłyszałam jęk dobiegający z salonu. Pognałam tam z prędkością światła i zobaczyłam blondynkę, która pocierała obolałe plecy, które zapewne ucierpiały przez noc spędzoną na kanapie. Uspokoiłam się, tylko...

Jak ona się tu znalazła?

- Jezu, Hope! Nawet nie wiesz jak się martwiłam! Gdzieś ty była? I jak my się tu znalazłyśmy? - Pytania zdawałam z prędkością światła, patrząc na biedną Stell, która nie miała pojęcia, co się dzieje.

Dopiero teraz zorientowałam się jak komicznie wygląda. Blond włosy były niesamowicie potargane, przez co sterczały na każdą stronę, a po perfekcyjnym makijażu z wczoraj nie było już nawet śladu, gdyż to co na twarzy miała teraz ta dziewczyna o oczach, w których zamknięta była burza, wyglądało co najmniej jak makijaż, który robiłam jej jeszcze w podstawówce, gdy udawało mi się dorwać kosmetyki mamy. Na ten widok parsknęłam tylko, po chwili z powrotem przybierając zacięty wyraz twarzy, oczekując odpowiedzi, na zadane wcześniej pytania.

Dziewczyna nie spieszyła jednak z odpowiedziami, a jedynie ziewając zmieniła pozycje na kanapie.

Oj coś czuję, że kogoś tu męczy kac.

Westchnęłam ciężko i zgarniając po drodze gofry wraz z nutellą i laptopem, leżącym niedaleko wyspy kuchennej, pomknęłam na górę. Ułożyłam się wygodnie, lecz kiedy chciałam wreszcie odpocząć i zająć się pochłanianiem talerza, na którym leżał cały stosik pysznie pachnących, złocistych słodkości, znów zaczęły dręczyć mnie pytania, odnośnie wczorajszego wieczoru, jak i dzisiejszego poranka.

Nie myśląc zbyt wiele, odpaliłam witrynę Facebook 'a, klikając kursorem w pasek na górze ekranu, z zamiarem wyszukaniu pewnej osoby, która to mogłaby wreszcie udzielić mi odpowiedzi. Niepewna swojej decyzji, ostrożnie wpisałam pierwszą literę, tego piekielnego nazwiska.

C "

Od razu wyświetliły mi się proponowane wyniki wyszukiwania, a na samym szczycie te właśnie personalia.

„Collins"

Przewróciłam oczami na własną głupotę i kliknęłam w podane wyżej nazwisko. Od razu wyświetlił mi się profil Nathaniela, co było ciekawe, gdyż ludzi o nazwisku Collins jest chyba mnóstwo na świecie.

Może los, po prostu stwierdził, że jeżeli nie poda mi go na tacy, poddam się i przegram z kretesem?

Znów westchnęłam, drżącą ręką, kierując kursor w stronę symbolu "dodaj znajomego".

- Kurwa - odetchnęłam i kliknęłam, w podany wcześniej symbol. - Ze mną ewidentnie coś jest nie tak.

Nie czekałam długo, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącego powiadomienia. Nate przyjął moje zaproszenie do grona znajomych.

Super, świetnie, zajebiście.

Przy jego zdjęciu profilowym, widniała mała, zielona kropeczka, co oznaczało, że ten irytujący brunet był aktywny. Powinnam do niego napisać, ale coś mnie powstrzymywało. Przecież chwilę temu, wyrzuciłam go z domu. Wziąłby mnie za idiotkę, jeżeli bym napisała.

Ale tak szczerze, czy mnie to interesowało? Za cholerę nie.

Piszę, przecież raz się żyje.

Otworzyłam okienko, konwersacji z chłopakiem i zaczęłam pisać, kiedy to na dole ekranu pojawiły się trzy, falujące okręgi.

NATHANIEL COLLINS:

** Panna Grant zaszczyciła mnie zaproszeniem na Facebooku? Czy nie jest to ujma mieć mnie w znajomych? Mamy dzień dobroci dla zwierząt, czy jest inny powód tego jakże niesamowitego i wiekopomnego wydarzenia? **

Zmieniono nick użytkownika Nathaniel Collins na Robisz dobre gofry, ale dalej jesteś debilem :)

ROBISZ DOBRE GOFRY, ALE DALEJ JESTEŚ DEBILEM :) :

**Co jak co, ale kreatywności ci nie brakuje. **

Parsknęłam na tą wiadomość i momentalnie zaczęłam wystukiwać odpowiedź.

SADIE GRANT:

**Kreatywności nie, ale informacji na temat wczorajszego wieczoru i jego konsekwencji. Mógłbyś mi łaskawie wszystko wyjaśnić?**

ROBISZ DOBRE GOFRY, ALE DALEJ JESTEŚ DEBILEM :) :

**Zacznijmy od tego, że strasznie się ślinisz i tuliłaś się do mnie całą noc. Nie powiem żeby mi to przeszkadzało, ja tylko stwierdzam fakt. A wczoraj nie wydarzyło się nic szczególnego. Nie rozumiem o co pytasz.**

On jest głupi czy po prostu udaje?

Pierwsza opcja.

SADIE GRANT:

**Chce wiedzieć jak znalazłam się w swoim domu i własnym łóżku z tobą. Nie pamiętam tego, a wątpię, żebym zrobiła to z własnej woli.**

ROBISZ DOBRE GOFRY, ALE DALEJ JESTEŚ DEBILEM :) :

**Oh, kochana, uwierz mi, wszystko robiłaś z własnej woli ;))**

SADIE GRANT:

**Powinnam się bać?**

ROBISZ DOBRE GOFRY, ALE DALEJ JESTEŚ DEBILEM :) :

**To zależy, czego na trzeźwo byś nie zrobiła.**

SADIE GRANT:

**Nie będę się wdawać z tobą w dyskusję. Potrzebuję tylko wiedzieć jak dotarłam do domu i łóżka. Proszę, Nate.**

Dopiero po tej wiadomości zdałam sobie sprawę, jak zmęczona byłam. Poprosiłam go o te informację i mimo że uwierało to moją dumę, nie usunęłam wiadomości.

ROBISZ DOBRE GOFRY, ALE DALEJ JESTEŚ DEBILEM :) :

**Poprosiłaś. Uroczo. Ale spokojnie, Sadie, dowiesz się w swoim czasie ;)**

Wręcz zobaczyłam, jak puszcza do mnie oczko.

Zacisnęłam zęby, widząc, że zielona kropka, przy jego nazwie, zniknęła. Byłam bliska uderzenia głową w biurko, ale jedyne na co się zdobyłam to głośne jęknięcie i zamknięcie klapy laptopa. Jednak moim myślom nie dawałam odpocząć. W nich Nate cierpiał katusze na dwieście różnych sposobów.

***

Kolejny raz musiałam przez to przejść. Wydawało mi się, że z następnymi wizytami będę uodporniona, może mniej zdenerwowana. Jednak tak się nie działo i bardzo prawdopodobne, że było coraz gorzej. Mimo, że była to wizyta kontrolna, lekarz miał też dla mnie jakieś informację. I właśnie to napawało mnie niepokojem.

Potrafiłam przyzwyczaić się do myśli, że umrę. Żyłam z tym już od kilku lat, ale im bliżej było do tej ostatecznej prawdopodobnej daty, bałam się z dnia na dzień coraz bardziej. Obiecałam sobie, że nie będę już słaba, co by się nie działo, miałam dać sobie radę ze wszystkim. Powinnam być odporna na ból, rozpacz czy rozczarowanie. Mimo to, nie byłam.

Upływające dni zdawały się przeciekać mi przez palce, chciałam żyć pełnią życia, ale to było zbyt trudne. Miałam wrażenie, że budząc się każdego ranka, po przeżytym uprzednio dniu, jestem coraz bliżej swojego końca. Zapewne był to efekt mojej podświadomości, z której nie potrafiłam się pozbyć tego przerażenia.

Siedziałam właśnie na plastikowym, strasznie niewygodnym krzesełku i czekałam na swoją kolej. Ze zdenerwowania moja prawa noga podrygiwała, a ja nieświadomie przygryzałam dolną wargę. W poczekalni było już kilka osób, ale kolejka szybko malała. Zawsze irytowało mnie długie czekanie na przyjęcie do lekarza, jednak teraz wolałabym odwlekać tę chwilę jak najdłużej.

Nagle drzwi naprzeciwko mnie otworzyły się z cichym skrzypnięciem i wyszła przez nie miło wyglądająca pielęgniarka, której nie kojarzyłam, więc musiała niedawno nająć się do pracy w szpitalu. Spojrzała na swoją kartkę, a ja zauważyłam jak drgały jej palce, które zaciskała na podkładce. Widocznie też się denerwowała, co było dla mnie dosyć pocieszającą myślą.

- Sadie Grant - wyczytała, choć właściwie brzmiało to jak pytanie.

Wzięłam głęboki wdech i podniosłam się z zajmowanego miejsca. Kobieta w białym kitlu spojrzała na mnie, dyskretnie zerknęła jeszcze raz na kartę, a potem uśmiechnęła się do mnie.

Nienawidziłam tego uśmiechu. Cały przesiąknięty był współczuciem, którego ja od nikogo nie chciałam. Kiedy ludzie się nade mną użalali, co robili czasem także z jakiegoś obowiązku, bo tak trzeba, miałam ochotę krzyknąć im w twarz, że ja nad swoim losem nie rozpaczam, w moim wypadku - staram się tego nie robić, i jedyne, co próbuję zrobić, to zacisnąć pięści i walczyć o możliwość przeżycia każdego jutra.

Przeszłam przez próg pomieszczenia, odczuwając zimny dreszcz przebiegający mi po plecach. Pielęgniarka po otworzeniu drzwi zniknęła mi z pola widzenia, więc zostałam sama. Zrobiłam kolejny krok i zauważyłam lekarza, który nadzorował mój stan.

Wymamrotałam ciche powitanie, na które otrzymałam dużo pewniejszą i głośniejszą odpowiedź, a potem usiadłam w fotelu. Tym, co zawsze.

- Jak się czujesz, Sadie? - Standardowe pytanie.

- W porządku. - Standardowa odpowiedź.

Nie wiedziałam, jak niby miałam opisać swoje samopoczucie, samo pytanie o nie było dosyć irytujące, a w moim stanie podchodziło pod nietakt. Zwłaszcza ze strony doktora, który monitorował pracę mojego organizmu.

- Cieszę się. - Brzmiał szczerze, przez co nawet nie miałam powodu do rozdrażnienia. - Dziś mam dla ciebie kilka informacji... - Widząc, że uważnie słucham, kontynuował. - Zakończyło się Konsylium lekarskie i są nowe ustalenia co do toku leczenia twojej osoby.

Momentalnie wyprostowałam się na krześle, nie spuszczając z oczu doktora. Wreszcie mogłam otrzymać dokładniejsze odpowiedzi, o to mi przecież od początku chodziło.

- Naprawdę? - Nie mam pojęcia, dlaczego zadałam to pytanie, ale mój onkolog nie wydawał się zdziwiony.

- Tak, więc teraz proszę, żebyś wysłuchała wszystkiego szczegółowo. - Pokiwałam głową wręcz automatycznie. - Po pierwsze, zakwalifikowano cię jako pacjenta do leczenia chemioterapią. Jest to jeden ze skutecznych sposobów walki z chorobą nowotworową, bez której nie można we współczesnej medycynie wyobrazić sobie nowoczesnego postępowania w tej dziedzinie. Polega ona na podaniu do organizmu chorego leków hamujących i zaburzających proces podziałów komórkowych, a w efekcie śmierć szybko dzielących się komórek nowotworowych.

Nie musiałam patrzeć na siebie, żeby wiedzieć, że jestem trupioblada, wystarczyło mi wszechogarniające uczucie chłodu i wrażenie, jakby krew płynąca w moich żyłach nagle się zatrzymała, żeby po chwili przyspieszyć.

- Czy są jakieś skutki uboczne? - zapytałam, nie poznając własnego głosu.

Mężczyzna westchnął, przyglądając się czemuś za moimi plecami.

- Niestety chemioterapia może także oddziaływać na zdrowe komórki, które szybko się dzielą, jak na przykład komórki szpiku kostnego lub włosów, co może prowadzić do rozmaitych skutków ubocznych. Jednak o nich porozmawiam z tobą przy następnej wizycie.

Stracę włosy.

Pokiwałam automatycznie głową, starając się poukładać w umyśle wszystko to, czego się dowiedziałam. Było tego dużo, a wszystko brzmiało przeraźliwie, zwłaszcza jeśli nie posiadało się większej wiedzy na ten temat. Oczywiście, czytałam różne książki o mojej chorobie, ale ta całość wtedy wydawała się odległa, więc nie zwracałam na nią dużej uwagi. Teraz ta znajomość byłaby przydatna, niestety nie potrafiłam zlepić jakiejkolwiek logicznej myśli.

- Czy będę musiała teraz leżeć w szpitalu przez cały czas? - Odezwałam się po nieznośnie długiej ciszy.

- Leczenie odbywa się zasadniczo w przychodniach onkologicznych, nie będziesz musiała przebywać w szpitalu. Oczywiście może zaistnieć sytuacja hospitalizacji, ale w twoim stanie będziesz mogła prowadzić dotychczasowe życie rodzinne i nie będziesz musiała rezygnować z codziennych zachowań i upodobań.

To chyba była dobra wiadomość.

Nie wiem, ile czasu spędziłam w gabinecie, ale kiedy już stamtąd wyszłam, odczułam ciężar, który zdawał się opaść na moje barki. Wysłuchałam dokładnie wszystkiego, co miał do powiedzenia mój lekarz prowadzący, na którego zgodziło się także Konsylium, ale nie odczułam ulgi. Ścisk w żołądku powodował nieprzyjemne uczucie, które chyba tylko wzmogło moją bezsilność.

Przemierzałam białe korytarze, mając świadomość, że teraz będę tu jeszcze częściej. Patrzyłam w wyłożoną płytkami podłogę, w której odbijały się szpitalne jarzeniówki.

Nie chciałam płakać, bardziej niż smutek doskwierała mi pustka. Miało zacząć się leczenie, przesądzone. Ale jednocześnie była to także szansa. Marne trzy procent, ale przecież wszyscy mogli się mylić, a ja miałam prawo do tego, żeby mieć nadzieję.

Pozostawała mi tylko ona i żaden złodziej nie mógł mi jej ukraść.

***

Witam was marzyciele po długiej przerwie! 🖤
Cóż, rozdział długo się nie pojawiał, ale cały czas brakowało mi czasu.
Jednak nie była to przerwa, w której odpoczywałam.
Wręcz przeciwnie.
Razem z @Sylwusiaa1
Postanowiłyśmy napisać wspólną książkę/opowiadanie,
które aktualnie jest w fazie
przygotowań i za niedługo
będziecie mogli je znaleźć na moim
profilu!
Cały projekt jest dla mnie jak i Sylwii ważny,
a pokłady pracy jakie idą na całość mówią same za siebie.
Ale wiem, że damy radę
i mam nadzieję, że nowa historia przypadnie wam do gustu. W tym rozdziale macie okazję zobaczyć mieszankę naszych dwóch stylów pisania, ponieważ część rozdziału została napisana przez Sylwię. Jest on dosyć długi, gdyż ma około 2,5k słów i ma na celu także zachęcić was do kliknięcia w nowe opowiadanie, kiedy tylko się pojawi!

Oczywiście "tlen" w międzyczasie dalej będzie kontynuowany.

Więc spokojnie haha
Rozdział dedykuję jednak heroizm,
gdyż dodała mi weny swoim cudem, którego pierwszy, jak i drugi rozdział znajdziecie na jej profilu. 🖤
Pozdrawiam Pisarka_z_marzeniami 🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro