Eddard, Sansa ( prolog )

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


• • •

            Utwierdził się w słuszności swojego wyboru, dzięki postępom, Ned Stark nie zniechęcił się do słuszności swoich wierzeń, nawet kiedy odmówił swojemu przyjacielowi. Północ była celem zbyt ważnym, aby z niej zrezygnować. Było wiele do zorganizowania; musiał zaspokoić lordów, którzy widzieli w nim tylko Rickarda Starka — jego ojca, który kwapił się na południowych lordów i zabiegał o ich uznanie. Spór między Karstarkami i Manderlymi musiał być zażegnany, Umberowie potrzebowali ludzi do walki z Dzikimi zza Muru, którzy coraz częściej zapędzali się w rejony Ostatniego Domostwa, najbardziej wysuniętego na północ przyczółka Siedmiu Królestw.

           Największym jednak problemem nie byli dla niego chorąży, którzy wszelako byli wierni od tysiącleci rodowi Starków, a jego najstarsza córka. Sansa sprawiała problemy od wyjazdu księcia i odmówieniu małżeństwa pomiędzy nimi.

           Dzięki absolutnej szczerości, trudnego charakteru, oczu pełnego światła i wiecznie złamanego serca, Sansa dawała w kość wszystkim od domowników Winterfell po przybywających gości.

            — Potrzebuje czasu, mój najdroższy — powiedziała mu Catelyn, gdy usiadła naprzeciwko niego. — Jednego dnia jest zaręczona z księciem, drugiego osoba, która ma przyrzec jej wierność i miłość zabiła jej wilkora i zaręczyny zostają zerwane.
             — Przyprowadź ją do mnie. — Lady Stark spojrzała w oczy męża i dostrzegła w nich zmęczenie.
            — Musi się uspokoić, dajmy jej czas.
            — To dwa lata już... Sansa musi zaakceptować fakt, że nie pojedzie na Południe — westchnął, spoglądając na listy leżące na biurku. — Północni lordowie naciskają na mnie coraz bardziej... Karstark, Manderly, Cerwyn.
              — Czego dokładnie chcą? — zapytała, chociaż wiedziała czego się spodziewać.
              — Tego co zawsze — rzekł z westchnieniem, podając jej list od głowy rodziny i kuzyna Rickarda Karstarka.
               — Proponują rękę Alys Karstark w małżeństwie — wyjaśnił, kiedy Catelyn ze zmarszczonymi brwiami czytała. — Manderly również — dodał, podając drugi zwitek papieru. — Wynafryd Manderly. 
               — Wybierzesz jedną ponad drugą to oni rzucą się sobie do gardeł — podsumowała, kładąc pergaminy na blacie biurka.
               — Niekoniecznie — odpowiedział, przecierając zmęczone oczy od długiego wpatrywania się w pisma lordów w słabo oświetlonym gabinecie. Długi dzień zajmował się odpisywaniem listów, sprawdzaniem ksiąg oraz rozmową z Luwinem na temat najlepszego sojuszu małżeńskiego. Obaj byli zgodni; dzieci lorda Starka muszą zostać zaślubione z Północnymi rodami. — Karstarkowie są zbyt dumni, ale Manderly mogą się zgodzić na wychowywanie Rickona.
               — Jest za mały — powiedziała od razu. — To absurd, nie zgadzam się. 
               Rickon nie miał jeszcze pięciu lat i sam pomysł wyjazdu jej najmłodszego syna wzmagał u niej migrenę. Nie lubiła pomysłu opuszczenia domu przez jej dzieci.

                — Za dwa lata — rzekł, próbując ją uspokoić. — List został już zapieczętowany i wysłany. Odpowiedź przyjdzie za jakiś czas.
                — A co z Sansą? — szepnęła z matczyną miłością w oczach.

          Jej słodka mała Sansa, która potrzebowała tylko opieki i serdeczności.

                — Umberowie — odpowiedział cicho. Uniosła zdziwiona spojrzenie znad trzymanych kartek.
                — Nienawidzi Północy, a planujesz ją wydać za mąż w najbardziej srogie rejony Północy — zaśmiała się zdenerwowana.
                 — Jest Starkiem. Północ jest jej domem, czy tego chce czy nie, Catelyn.

• • •

              Eddard mógł przysiąść, że Arya otrzymała wygląd jego siostry, ale właśnie Sansa zyskała jej upór, marzycielskość i zdeterminowanie. Wszystko, co robiła miało być zrobione według jej myśli i wtedy jakby przed oczami stawała mu Lyanna.

                — Znowu marzysz — stwierdził, siadając obok niej.  Codziennie przesiadywała samotnie albo z małym Rickonem w Bożym gaju. Eddard zauważył, że nie odwiedzała już Septu wraz z Cat.  Sansa wzdrygnęła się nagle i odwróciła na niego spojrzenie jej niebieskich oczu od gorących źródeł. — O czym?
               — Aby Pani tutaj była, żywa — odpowiedziała, zwracając wzrok przed siebie.
               — Nie zawsze możemy mieć to co chcemy — powiedział, obserwując reakcję na jego słowa na twarzy córki. Sansa zmarszczyła piegowaty nos w niezadowoleniu. — Wiem jak bardzo chciałaś zobaczyć Południe.
                  —  Nigdy nie zostanę damą z Południa, prawda ojcze? — Spojrzała na niego niebieskimi oczami pełnymi uczucia. — Ale nie zostanę też tutaj  — stwierdziła po chwili.
                 — Wybacz mi, Sanso — szepnął i pocałował ją w głowę. — Syn lorda Umbera, młody Jon zaoferował, że pragnie cię poślubić.
                  — Smalljon?

               Pamiętała go z wcześniejszych lat; raz przyjechał na urodziny Robba, był dla niej miły i zawsze traktował z szacunkiem każdego z kim rozmawiał, od wielkich lordów po służbę domostwa. Tańczył z nią, grał z Branem i jego rodzeństwem i na pewno nie był Joffrey'em, który umiał tylko szydzić z Tommena.

                 — Będzie lepszy niż Joff? — zapytała szeptem, spoglądając na unoszącą się nad gorącymi źródłami parę. Nie wiedziała dlaczego, ale musiała się dowiedzieć.
                  — Obiecuję ci — szepnął. — Jon Umber jest człowiekiem honoru.

                Uśmiechnęła się blado. Znała prawdę; każdy lord był lepszy niż książę Joffrey Baratheon.

• • •

                  — Jak dobrze znasz Jona Umbera, Robb? — zapytała swojego brata, gdy wyciągnęła go na spacer po szklanych ogrodach. Był zdziwiony, że to jego poprosiła o obecność podczas przechadzki. Byli już po kolacji i Sansa chciała udekorować swoją sypialnie świeżymi kwiatami. Jego siostra zawsze wychodziła z małą Jeyne Poole.
                  — Dlaczego pytasz? — zaśmiał się, przeczesując dłonią kręcone włosy. — Nigdy nie interesowałaś się północnymi lordami.
                   — Bo... — Zachwiała się nad słowami, gdy Robb zwrócił na nią większą uwagę. Jego niebieskie oczy śledziły jej twarz z zainteresowaniem. — Bo Jon Umber wyraża zainteresowanie, aby mnie poślubić — dodała ciszej.
                   — Jon to dobry człowiek i odważny — powiedział jej, ściskając dłoń z otuchą. — Walczy u boku swojego ojca, Greatjona z Dzikimi.
                    — Przyjaźnicie się, prawda?
                    — Nie tak jak z Theonem czy naszym Jonem — powiedział z lekkim chichotem, a Sansa zmarszczyła brwi na wspomnienie podopiecznego ojca, który dzisiaj śmiał się z jej sukni. — Ale Smalljon nigdy cię nie skrzywdzi.
                      Uśmiechnął się do niej.
                      — Wierzę ci Robb — szepnęła, odwzajemniając jego radosny uśmiech.

             Naprawdę to robiła. Bo dlaczego jej starszy brat, który zawsze o nią dbał miałby teraz kłamać prosto w jej oczy?

• • •

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro