Sansa ( cztery )

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

• • •

        Drzwi zamknęły się za nią cicho. Sansa czuła jakby wszyscy wiedzieli, co się wydarzyło chwilę temu. Dotknęła rozgrzanych policzków i odchrząknęła.  Nie mogła dać po sobie poznać, że to  miało miejsce. Jakie zgorszenie by wywołała?

        — Kąpiel jest już gotowa, moja pani — odezwała się Wylla w ciszy komnaty.
        — Dziękuję. Gdzie jest Dulcynea?
        — Nie było jej ze mną. — Sansa uniosła zdziwiona spojrzenie, ale nie drążyła tematu. Dulcynea znikała prawie każdego wieczoru. Oczywiście, domyślała się co się dzieje z jedną z jej służek, jednak nie chciała wszczynać jakichkolwiek rozliczeń z Dulcyneą — dopóki wykonywała rzetelnie swoje obowiązki, Sansa nie chciała mieszać się w jej życie.
        — Dobrze, więc jesteś zwolniona — odetchnęła. — Sama sobie poradzę w dzisiejszej kąpieli.
        —  Pomóc ci w sukni, moja pani?
         — Nie, dam sobie radę  — odpowiedziała, czując w sobie strach. Jeśli zobaczy ślady jego dłoni? Zadrżała na samą myśl. Wydawało się, że Wylla nie zwróciła na to uwagi. 
          — Jak sobie życzysz, pani.

         Sansa z radością wpatrywała się w swoje dłonie, podczas gdy Wylla wychodziła z ostatnimi wazami po gorącej wodzie.
         Odetchnęła. To wszystko było dla niej dziwne. Przyciągające i odpychające zarazem. Chaotyczne i precyzyjne. Pełne przemocy i nadzwyczaj delikatne. Wzniosłe i niskie. I niemiłosiernie ambiwalentne.
         Pozbyła się sprawnie swojej sukni, pończoch i długiej koszuli, która sprawowała funkcje bielizny. Uniosła spojrzenie i przyjrzała się dokładnie swojemu zarumienionemu ciału. Na pierwszy rzut oka, stwierdziła, że wygląda jak zawsze. Dopiero po bliższemu  zaobserwowaniu, zauważyła czerwony ślad za uchem, siny ślad palców na biodrach. 
        W ciszy komnat rozległy się skrzypnięcie podłogi pod jej krokami.
        Nie dbał o nią, na miłość bogów, ledwie ją znał. Wiedziała jednak, co to wszystko oznaczało dla ich przyszłego małżeństwa. Zbudują to kamień po kamieniu.

• • •

        Zaraz po śniadaniu, które zjedli w rodzinnym gronie, drzwi do komnaty Sansy niespodziewania się otworzyły i wszedł Robb. Sansa przeciągnęła nić nie zważając na jego obecność. Obserwowała kątem oka jak podszedł do stolika, nalał kielich zimnej wody pitnej i wypił do dna.

        — Więc, co mi powiesz bracie? — zapytała Sansa, nie przejmując się burzliwym nastrojem brata.
        — Matka — odparł spłoszony.
        — Matka? — Zdziwiła się, odkładając chustę. Rzuciła spojrzenie na Wyllę. — Zostaw nas.

        Służąca wstała i wyszła z sypialnej komnaty. Sansę w tym samym czasie wzrok Robba przeraził.
         — Odsyła ją! — Sansa przyglądała się bratu bacznie. Została powiadomiona o dzisiejszym incydencie, jednakże oczekiwała dalszego ciągu z ust Robba.
         — Kogo?  — zapytała.
         — Dulcyneę! — powiedział poważnie. — Zrób coś! Powiedz, że jej potrzebujesz!    
         — Braciszku, pomyśl. Zastanów się co chcesz zrobić! — porywczo zaczęła. — To tylko służka. Chłopka! — Spojrzał na nią z bólem. — Matka wie co robi.
         — Proszę, Sanso...
         — Jak możesz mnie o to prosić? — zapytała z wyrzutem i zmarkotniała. — Jak spojrzę później Alys w oczy? Pewnie biedaczka się już dowiedziała...
          — Nie chcę się z nią żenić! — krzyknął. Sansa wstała nagle i podeszła do Robba. Położyła współczująco rękę na jego ramieniu.
          — Matka zorganizuje dla Dulcynei ślub, odpowiedni ślub — szepnęła. — A ty — kontynuowała szeptem: — musisz  to zaakceptować.
         — Nie kocham jej!
         — Nikt ci nie karze. Ale ją szanuj.

          Odsunął się od niej szybko i nagle. Ręka jak liść bezwładnie opadła w dół, wzdłuż jej ciała. Tylko jej wzrok pełen empatii próbował go pocieszyć.
           Kochała brata całym sercem, ale wiedziała, że jego prośba była zła, zraniłaby nie tylko Alys Karstark, ale również i jego samego.

             — Stoisz po jej stronie — powiedział ostro. Zachowywał się jakby ignorował cały świat wokół niego.
             — To nie pole bitwy, bracie — skomentowała. — Nie mamy tu broni, armii ani nawet zbroi.
             — Po moim trupie, Sanso! — krzyknął zły.
             — Odpuść — westchnęła. — Nie zostaliśmy wychowani w ten sposób... Robb, przemyśl to.
             — Nie rozumiesz! — Opadł nagle na fotel stojący przy oknie i zakrył twarz dłońmi. — Ona nie widziała we mnie tylko szczebla w drabinie. Dla niej nie byłem synem, następcą Namiestnika Północy. Ja — tylko Robb, ona — tylko Dulcynea.

             Klęknęła przed nim, zabrała dłonie z jego twarzy i ujrzała tylko jej brata — chłopca zagubionego w świecie wielkich turniejów, uczt i kobiet. Zagryzła wargę.  Nie była odpowiednią osobą do rozmawiania o tym, ale przezwyciężyła strach.

             — Może w innym świecie... Bez podziałów na szlachetnie urodzony i na chłopów, wasz związek przetrwałby. — Dotknęła jego ogolonego policzka.
             — Jest jeszcze coś — mruknął.
             — Robb?
             — Matka chce mieć pewność, że Dulcynea nie zaszła w ciążę i nie urodzi mojego bękarta.

              Ze swojej kieszeni wyjął woreczek i Sansa przełknęła ciężko ślinę. Zdawała sobie sprawę, co trzymał w dłoni. Miesięczna herbata; pomyślała.

            — Musisz jej to podać. Proszę.

             Spojrzała z wymalowaną na twarzy niechęcią na mały lniany woreczek. Zamknęła oczy i drżącą dłonią zabrała go.
             Tylko do sypać do wody i podać; myślała, nawet nie zerkając na zaciśniętą dłoń. I wtedy przeszył ją większy strach.

             Dosypując to do napoju Dulcynei mogła stać się morderczynią

• • •

             Wylla sprowadziła do jej komnaty Dulcyneę na jej prośbę, Sansa poczuła dziwny smutek do tej  zapłakanej dziewczyny.
             — Proszę mi wybaczyć, lady Sanso — powiedziała służka, spuszczając spojrzenie na podłogę.
             — Usiądź — poprosiła, wskazując na miejsce po drugiej stronie stolika, na którym Sansa przygotowała dwa napary z herbaty. — I napij się w spokoju...
             — Dziękuję, moja pani — powiedziała.
             — Moja matka znajdzie ci odpowiedniego męża, Dulcyneo. — Starkówna obserwowała jak służka wypijała powoli napar. Musiała wypić cały nalany puchar. 
             — Tak mi wstyd, moja pani, tak mi wstyd — szlochała.
             — To nie wstyd kochać — mruknęła Sansa.
             — Nikt mnie nie zechce po tym co zaszło z lordem Robbem — powiedziała, zaciskając dłoń na pucharze. 
              — Zajmiemy się twoim przyszłym małżeństwem — obiecała. — Napij się i uspokój.

              Sansa odetchnęła, gdy dziewczyna wypiła do dna. Nie mogła sobie wyobrazić, że ktoś mógłby w ten sposób podać jej miesięczną herbatę.
               Uśmiechnęła się blado do Dulcynei i złapała ją za dłoń wsparciu.

                — Wszystko będzie dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro