XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się na kanapie. Obok mnie byli Max, Kati i Lara.

- Nic ci nie jest? - zapytała blondynka.

- Co ma mi niby być? - Luke żyje i razem z Troy'em są tutaj. Rozejrzałam się. A raczej byli...

- Spadłaś z killu ostatnich stopni i straciłaś przytomność. - wyjaśnił rudy.

- Co?! - czyli to nie prawda? To tylko wytwór mojej chorej głowy!?

- Spokojnie... Odpocznij. Następnym razem uważaj jak chodzisz. - uśmiechnął się. - Chcesz coś do jedzenia, picia? - pokiwałam przecząco głową.

- Ja chętnie coś zjem. - odezwała się jego siostra.

Kiedy Max wyszedł obie zadały to samo pytanie.

- Kto to Troy?

- Nie ważne... Dajcie mi spokój. - odwróciłam się do nich plecami.

Po chwili zasnełam.

Szłam po powieszchni wody, która rozpryskiwała się jak kawałki szkła. Małe i błyszczące. Dalej było widać Londyn. Niebo było poszarzałe i spadały z niego płonące gwiazdy.

Kiedy jedna spadła tuż przede mną, pojawiła się tam postać.

Na początku nie widziałam kto to, przez dziwny blask na jego ciele. Dopiero po chwili zobaczyłam jego twarz. Błękitne oczka, blond czupryna i czarujący uśmiech. Luke.

Był bez koszulki i boso. Jego jedynym ubraniem były czarne spodnie. Na jego prawym obojczyku widniał dziwny znak.

To co mnie zdziwiło to fakt, że z jego pleców wyrastają białe, lśniące skrzydła.

Uśmiech znikł z jego twarzy. Patrzył gdzieś ponad moim ramieniem. Kiedy się odwróciłam ujrzałam równie dziwny widok.

Max. Ubrany był na czarno. Czarna koszulka, czarne spodnie i buty do kompletu. Z jego pleców też wyrastały skrzydła, ale w ogóle niepodobne do skrzydeł blondyna. Całe czarne i z czerwonymi plamami. Domyśliłam się co to jest. Świeża krew skapywała ze skrzydeł. To już nie był ten Max, którego znam. Jego oczy były całe czarne. Wpatrywał się w nas morderczym wzrokiem, a kiedy uśmiechnął się zadziornie, z kącika jego ust popłyneła mu stróżka krwi.

Obudziłam się dysząc ciężko. Ja już chyba wolałam, jak mi się śniły wspomnienia. Ktoś mnie musiał znowu przenieść, bo byłam w pokoju gościnnym. Pewnie Max. Max, którego znam, a nie ten ze snu.

Ale co to miało znaczyć? Poszłam na dół po szklanke wody. Musiałam ochłonąć.

Kiedy wróciłam do sypialni, położyłam się na łóżko. Sen nie przyszedł łatwo, ale wkońcu się zjawił i zasnełam.

Jestem w jakiejś sali. Dość dużej i złotej. Mam na sobie piękną, srebrną suknie do ziemi, bez rękawów, a moje włosy są rozpuszczone.

Dopiero teraz zauważyłam, że tańcze. Z Troy'em. Nie wiem dlaczego rozejrzałam się jeszcze raz.

- Gdzie Max? - to pytanie samo wypłyneło z moich ust. Nawet o tym nie pomyślałam.

- Żaki. To jest miejsce dla żywych.

Nie zdążyłam zaareagować, bo w tym momęcie się obudziłam.

Serce waliło mi jak szalone. Żywych? Co to ma znaczyć?! On nie może umrzeć!

Żaki. Spokojnie. To tylko sen...

- Tylko sen...

- Nie byłbym tego taki pewien...

____________________________________

Nie szukajcie podobieństwa do darów anioła, bo jest ono oczywiście.

Pomyślałam, że nie zaszkodzi wnieść do tego opowiadania troszke z innych książek. Ale to chyba jedyny przykład.
A że "Dary Anioła" mnie pochłoneły i zakochałam się w tej książce, to pomyślałam, że dodam taki mały szczegulik.

Mam nadzieje, że się nie obrazicie i że rozdział się spodobał.

Jak myślicie co oznaczają te sny? I kto wypowiedział ostatnie zdanie? Powiem tylko, że ta osoba nie pojawiła się jeszcze w opowiadaniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro