44. Lilith

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czemu jestem takim idiotą, że rzucam byle gdzie najcenniejszą moją rzecz?! Tylko skończony debil mógł tak zrobić... Kiedy tak nad tym rozmyślałem, Żaklina wróciła ze szkoły.

- Co się stało? - zapytała widząc nasze twarze.

- Jemas zabrał mój medalion. - odparłem smętnie.

- I teraz czekacie, aż was pozabija? Wielkie brawo za myślenie super bohaterowie. - powiedziała z niekrytą ironią.

Ona ma racje. Mamy tu siedzieć i się załamywać? Napewno nie ja! Nie przy Lirze. Po co ją niepokoić? Wystarczą jej te koszmarne wizje. Nie musi się jeszcze przejmować moim durnymi problemami. Wszyscy się czymś przejmują. Lira musi uporać się z tym co zobaczyła, Żaki ogarnąć swoje sny, a Troy odzyskać wspomnienia. Czemu tak bardzo obchodzą ich moje problemy? Nagle znowu kichnąłem.

- Legolas? Ty...

- Spokojnie. To tylko drobne przeziębienie. - uspokoiłem ją.

- Ale elfy nie...

- Siostrunio... Czy kiedykolwiek cię okłamałem?

- Nie...

- Więc nie musisz się martwić.

Po jakimś czasie Lira powiedziała, że idzie do jakiejś kawiarenki. Podobno wynajeła sobie jakiś dom, więc raczej dzisaj już nie zaszczyci nas swoją obecnością. Teraz trzeba zrobić coś z tą smętną miną Troy'a.

- Hej Argas... - powiedziałem, rozkładając się na kanapie. - Może jakiś mały drineczek na pobudzenie umysłów?

- Straciłeś rzecz, dzięki której możesz kontrolować najsilniejszego smoka na świecie i proponujesz mi drinka?

- No. Riki i tak mnie słucha bez tego durnego wisiorka. - ten durny wisiorek jest moją najcenniejszą rzeczą i ratuje mi skóre.

- Dobra. Żaki masz coś?

- Ja? To chyba wy zrobiliście sobie zapasy.

- I wszystkie te zapasy wypiłaś sama. - skomentowałem z uśmiechem.

- To chyba musze pójść do sklepu. - stwierdził Troy. - Są jeszcze otwarte, nie? - Żaklina pokiwała głową.

#Troy

Temu idiocie zachciało się drinka, a skoro nasze zapasy się skończyły, musiałem wyjść na to zimno i iść do sklepu. No niestety Żaki nie ma męskich kurtek, więc mam tylko swoją bluzke. Pytanie dlaczego nie ubrałem bluzy? Nieważne. Przyśpieszyłem kroku, żeby bardziej rozruszać swoje zmarznięte kończyny.

- Gdzie tak pędzisz, Agi?

Odwróciłem się w strone głosu. Alejka była roźwietlona trzema lampami. Jedna na początku, druga na końcu i trzecia pośrodku. Mimo tego James stał w cieniu. Poznalem go po tym jak mnie nazwał i jego kocich oczach. Nie to, że ma oczy kota, ale ich kolor jest do nich bardzo podobny. Pstryknął palcami i dwie lampy na obu końcach alejki zgasły. Zrobił krok do przodu i oparł się o lampe, która jako jedyna roźswietlała to miejsce. Na jego palcu wisiał medalion Luke'a.

- Czego chcesz? - warknąłem. To oczywiste. Mojej śmierci i medalionu.

- Jak już wiesz to ja sprawiłem, że zemdlałeś. Zrobiłem to, żeby w spokoju pomęczyć Legiego i zabrać mu medalion, ale skoro jest takim idiotą, że rzuca go gdzie popadnie... - schował go do kieszeni.

- Jaki jest twój dalszy plan? - zapytałem obojętnie.

- Pozbycie się ciebie z planszy.

- Nie możesz poprostu powiedzieć, że chcesz mnie zabić?

- Nie. Nie zabije cię teraz. Musisz popatrzeć na śmierć Legiego.

Nagle poczułem coś ostrego wbijajacego się w mój nadgarstek. Spojrzałem na niego i okazało się, że to strzykawka z jakąś żółtą substancją, która teraz jest w moich żyłach. Zanim zdążyłem sprawdzić kto to zrobił, zaczeło mi się strasznie kręcić w głowie. Jedyne co zobaczyłem to uśmiech Jamesa, a potem straciłem przytomność.

#Żaklina

Nadal czekamy na Troy'a, który już dawno powinień wrócić. Luke leży na kanapie z zamkniętymi oczami. Wygląda jakby spał... Niestety nie śpi, bo po chwili usłyszałam jago zachrypnięty głos.

- Dziwnie się czuje... - czemu jest zachrypnięty? Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego czole.

- Luke... Jesteś cały rozpalony.

- To dlatego mnie tak łeb boli? - wychrypiał i po chwili kichnął.

- Prawdopodobnie naprawde jesteś chory.

- Elfy nie chorują. Troy już wrócił? - przewróciłam oczami. Faceci.

- Nie. - wsumie już dawno powinień wrócić. Blondyn podniósł się do pozycji siedzącej.

- Musimy iść go poszukać. Co jeśli James go znalazł?

- Luke jesteś chory. Może lepiej się połóż.

- Żaki. Walczyłem z tysiącem orków, a gość który najlepiej włada czarną magią prubuje mnie zabić. Zwykła choroba mnie nie zabije.

- Legolasie, synu Thranduila STÓJ! - krzyknełam, kiedy już miał wychodzić. Skoro Troy'owi się udało go przekonać w ten sposób to może mi też się uda. Odwrócił się i spojrzał na mnie lekko zaskoczony.

- Jaka stanowczość. No, Żaklinko... Nie spodziewałem się tego z twojej strony. Skoro tak to ujmujesz, to niestety chyba będe zmuszony zostać.

- Po co ten sarkazm? - wzruszył ramionami i złapał za klamke, ale ja byłam szybsza.

Podbiegłam do niego i obróciłam go w swoją strone. Złączyłam nasze usta. Musze przyznać, że mimo wysokiej gorączki i osłabieniu nadal bosko całuje. Po chwili odsunął mnie.

- Trzeba było tak od razu. - uśmiechnął się pokazując swoje lśniące ząbki.

#Troy

Octknąłem się przykuty do ściany. A jakby inaczej. Nie ważne. Jestem w ciemnym pomieszczeniu. Chyba ściany, podłoga i sufit są czarne. Oczywiście. Typowy James. Łańcuchy pewnie są pod napięciem. Szarpnąłem za nie i tak jak przewidywałem, poczułem prąd przeszywający moje nadgarstki. Ten jednak był dużo silniejszy niż poprzedni. Nie spodziewając się takiego bulu, krzyknąłem. Po chwili drzwi się otworzyły, wpuszczając słaby blask do pomieszczenia. Faktycznie pokój był cały czarny. Oprócz podłogi, która była ciemno-szara. W drzwiach stanął James.

- Heja. Już wypróbowałeś kajdanki?

- Nie boje się ciebie.

- Okey, wierze ci. Wkońcu i tak, będziesz robił co ci każe.

Odruchowo przyłożyłem ręke do szyi. Mój medalion nadal tam jest.

- Dzięki, że pokazałeś gdzie go masz. Troche niezręcznie by było cię macać. Zwłaszcza, że przecież Legi już to robi. - uśmiechnął się. Podszedł do mnie i zabrał wisiorek. Potem oparł się o ściane po mojej prawej.

- Będziesz mi to ciągle wypominał?

- Może. Tak na marginesie: słabi z was aktorzy.

- Wiedziałeś?

- Oczywiście. Nie jestem, aż tak tępy. Ja w ogóle nie jestem tępy.

- A słyszałeś o skromności?

- Skromność to cecha słabych ludzi. Kiedyś oni będą żądzić światem, ale teraz robimy to my. Boscy i sexsowni przystojniacy.

- To dlaczego nie masz jeszcze dziewczyny?

- Z moimi cechami, trudno znaleźć odpowiednią.

- Ta twoja "boskość" i "sexowność" zniknie jak cię dorwe, kiedy już się z tąd wydostane.

- Nie wydostaniesz. Kiedy Leguś wykituje, wykończe ciebie.

- Nie dasz rady go zabić. On potrafi wytrzymać baaardzo dużo. Nie podda ci się. - James westchnął przeciągle na moje słowa.

- Pogudź się z tym, że niedługo Legiś nie będzie w stanie nic zrobić.

- Ojejku, on ma katarek. To zwykłe przeziębienie, nic mu nie będzie.

- Zaskocze cię, ale to nie jest zwykłe przeziębienie. To ja rzuciłem na niego zaklęcie i z dnia na dzień będzie z nim coraz gorzej. A skoro nie ma już swojego medalionu, mój "wirus" rozwinie się nadzwyczaj szybko. Chciałem rzucić na niego Klątwe Snu, ale tutaj magia działa troszeczke inaczej. Nie zmienia to jednak faktu, że wkońcu będzie za słaby na cokolwiek, a ty jesteś tutaj. Nic mnie już nie powstrzyma.

- Klątwe Snu? - przed moimi oczami znowu pojawił się ten nieszczęsny obraz.

Legolas leży na łóżku w Śródziemiu. Strasznie się rzucał. Tak jak Żaki. Jakby chciał odgonić jakieś widmo... I ten koszmarny krzyk. Siedze na skraju łóżka i trzymam go za nadgarstki, żeby choć trochę go unieruchomić. Krzycze do niego, ale nie jestem w stanie przekrzyczeć jego nieludzkich wrzasków.

Szybko otrząsnąłem się z tej wizji. Nagle usłyszałem dziecięcy głosik.

- Troy... Pobawimy się?... Troy...

Do pomieszczenia weszła dziewczyna. Miała ciemne fioletowe oczy i czarne włosy z fioletową pasemką sięgające po łopatki. To ona była wtedy przy jeziorze.

- To ty...- zaśmiała się - Ale...

- Lilith potrafi zmieniać swój wygląd. Dlatego wtedy miała twarz lalki. - wyjaśnił James.

- Lilith... - kojarze to imie. Coś dzwoni, ale nie wiem w którym kościele. Na pewno już je kiedyś słyszałem!

- Troy... - znowu zachihotała. - Troy... Moge ci pomóc... Troy...

- Posiada też jeszcze jedną zdolność. Coś w stylu ziemskiej hipnozy. Tylko lepszej.

Spojrzałem w jej oczy. Moje imie tak pięknie brzmiało w jej ustach... Ona też była piękna. Kiedy znowu je powtórzyła przeszył mnie lekki dreszcz. Wybrała mnie. Wiem to. Ona...

Ona chce mnie opętać. Znowu. Nie. Nie moge się poddać. Muszę wytrzymać.

- Zostaw mnie. - warknąłem nie patrząc na nią. - Nie pozwole ci mnie opętać.

Usłyszałem ciche łkanie. Podniosłem wzrok i zobaczyłem Lilith, która ocierała łzy. O nie! Co ja narobiłem!? Jak taka piękna istota może przeze mnie płakać?

- Błagam nie płacz...

Zerkneła na mnie i przysuneła się kawałek bliżej. Przejechała delikatnie kciukiem po moim policzku. Złapałem jej dłoń i musnąłem lekko wargami ręke. Uśmiecheła się i pocałowała mnie w policzek. Potem opuściła pomieszczenie.

Poczułem się jak ryba, albo roślina bez wody. Usychałem. Usychałem z tęsknoty za nią. Czy kiedykolwiek tu wróci? Zobacze jeszcze te śliczniutkie oczka? Szare oczka... Nie... Zielone? Może brązowe? Nie. Brązowe napewno nie. Niebieskie?

Nie.

Nie ma prawa bezcześcić przepięknych błękitnych oczu. A ja następnym razem nie moge dać się tak łatwo omamić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro