47. "Biedny James..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zgodziłam się i poszliśmy do mojego pokoju. Przebrałam się w piżame, a Luke zdjął bluzkę, oraz buty i został w spodniach. Położył się na plecach, a ja przylgnełam do niego, wtulając się w klatke piersiową blondyna. Zdziwiło mnie ciepło jego ciała. Pewnie to przez chorobe. On zawsze był chłodny. To Troy miał "grzejnik" w sobie i mnie ogrzewał. Zaczął mnie delikatnie głaskać po włosach, a ja przymknełam powieki i zasnełam.

Znowu ide tym ciemnym korytarzem. Skręciłam w lewo i tak jak przewidywałam, zobaczyłam mały pasek światła, wychodzący z uchylonych drzwi. Podeszłam do nich i przez chwile wpatrywałam się w klamke. Co mnie powstrzymuje? Usłyszałam ciche pociągnięcie nosem. Odwróciłam się przerażona, że to może ta zjawa. Naszczęście okazało się, że jednak nie. Na jednym z krzeseł siedziała jakaś blondynka. Miała podkulone nogi i twarz schowaną w kolanach. Po drganiu jej ciała, zoriętowałam się, że płacze. Nie jestem pewna dlaczego, ale zrobiło mi się jej strasznie, żal, a ja poczułam się okropnie smutna i łzy napłyneły mi do oczu. Usiadłam obok niej i rozpłakałam się.

Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno. Czułam ciepło bijace od torsu Luke'a. Nie chciałam wstawać. Niestety to światło nie dawało mi spokoju. Wstałam jak najbardziej ostrożnie, żeby nie obudzić blondyna. Wyjrzałam przez okno i uśmiechnełam się mimowolnie. Po raz pierwszy od kilku dni jest taka piękna pogoda. Biały puch jarzy się w złocistych promieniach słońca. Niebo jest prawie tak błekitne jak oczka Luke'a. Do tej pory nie pomyślałam, że zima może być taka piękna. Jeszcze bardziej uśmiechnełam się kiedy zobaczyłam wiewiórkę skaczacą z drzewa na drzewo z wypchanym pyszczkiem. Czyżby ją też zaskoczyło takie szybkie nadejście zimy?

- Żaki?... - usłyszałam ledwo żywy głos.

Odwróciłam się i mój uśmiech znikł. Luke był blady jak papier, a pod oczami miał dość spore sińce. Nigdy nie widziałam bardziej wykończonego człowieka. Podeszłam do niego i odgarnełam jego włosy. Był strasznie rozpalony. Jakieś czterdzieści stopni.

- Musze wyjść. Zaraz wróce. - powiedziałam i jak najszybciej wybiegłam z domu.

Od razu ogarnął mnie chłód. Jestem w samych spodenkach i bluzce, oraz trampkach. To pierwsze co znalazłam... Dobrze, że dzisiaj jest w miare ciepło. Rozgrzałam się biegnąc w strone apteki. Luke jest chory i mimo tego, że jest elfem przydadzą mu się jakieś leki. Nagle wpadłam na kogoś i upadłam. Zimno zaszczypało mnie w nogi i ręce, bo to te części ciała poleciały na śnieg. Podniosłam wzrok.

- Eric. - fuknełam. Czemu musiałam trafić akurat na niego?!

- White. Ty chyba faktycznie na mnie lecisz. A co z tymi twoimi gejami? - podniosłam się i stanełam przed nim pewnie z rękami założonymi na piersi.

- Skoro są gejami to chyba nie interesują się mną.

- Tobą nikt się nie interesuje. A ci dwaj to zwykli kretyni i nieudaczniki. Że też tacy ludzie chodzą po ziemi... - minełam go, ale po chwili namysłu wróciłam.

- A zapomniałam. - strzeliłam mu w ten jego pusty łeb. Nie za to co o mnie powiedział. Przyzwyczaiłam się do tego, ale o chłopakach nie ma prawa nic mówić - Masz szczęście, że oni tego nie słyszeli. - poszłam w swoją strone z zwycięskim uśmiechem.

#Troy

Po chwili kula z moimi wspomnieniami znikneła.

- Jednak nic nie jest za darmo. - uśmiechnął się.

- Pewnie mam do ciebie dołączyć. - odparłem oschle, wpatrujac się w kuszącą butelke wina. James to chyba zauważył.

- Od paru ładnych lat próbuje cię zabić, więc to nie będzie takie łatwe. Ale może spróbujesz się do mnie przekonać? - nalał sobie i mi wina.

Po tych słowach, przed moimi oczami ukazał się obraz.

Legolas siedzi przy stole w jakiejś złoconej altance, z której jest całkiem ładny widok. Jak zawsze pełen arogancji.

- Musze tu zostać na jakiś czas, a ty też się chyba nigdzie nie wybierasz, więc może spróbujesz się do mnie przekonać? - zapytałem.

- Może i moge spróbować. Ale wątpie w powodzenie tego. Jestem za fajny, żeby zadawać się z kimś takim jak ty.

Poznaje to zdarzenie. Wydarzyło się chyba dzień, albo dwa dni po tym jak go pierwszy raz zobaczyłem.

- Co ty na to żeby wybrać się na mały spacerek po mieście?

Od razu włączyła mi się lampka.

Miasto - dużo ludzi. Dużo ludzi - dużo świadków. Dużo świadków - nieudana zbrodnia. Wniosek. Nie zabije mnie tam.

- No może... Ale mam jedno pytanie... Podobno całe Śródziemie cię wielbi i podziwia, zrobią wszystko co im rozkażesz. Dlaczego uparłeś się by samemu pozbyć się Dróżyny Pierścienia?

- Jaki miałoby sens, cieszenie się z czegoś o czym marze, ale wiedząc, że dokonał tego ktoś inny?

Zmarszczyłem brwi, próbując rozszyfrować słowa szatyna. Może on nie jest takim pacanem za jakiego go uważam?... Napotkałem jego spojrzenie i wypiłem łyk wina, wpatrując się w czerwoną ciecz. Okazało się, że zostało mi już tylko pół kieliszka. Odłożyłem go i starałem się nie patrzeć na słodkie, pyszne wino... Oraz Jamesa.

- Gdzie moje maniery? Pewnie jesteś głodny. - pstryknął palcami.

Wino i kieliszki znikneły. Zamiast tego na szklanym stole pojawiła się prawdziwa uczta. Z dziesięć różnych potraw, które bosko wyglądały i pachniały meega kusząco. Do tego jakieś pięć deserów, na których widok, aż ciekła ślinka... Dopiero teraz zoriętowałem się, że jestem strasznie głodny. Moim oczom ukazały się dwie butelki wina. Jedno czerwone, a drugie białe.

- Częstuj się. - zachęcił mnie James.

- Pewnie zatrute. - powiedziałem, zastanawiając się, czego najpierw spróbować.

- Pewnie tak.

Mimo jego odpowiedzi, nałożyłem sobie porcję, trzech różnych potraw. Po kilku minutach talerz był pusty. Nałożyłem sobie kolejną porcję, a James usiadł tak jak na początku, zanim tu przyszedłem i nalał sobie czerwonego wina. Zaczął się powoli nim delektować i znowu wpatrywać w widok za oknem, pogrążając się w myślach.

***

- Chyba byłeś głodny. - odezwał się szatyn, kiedy skończyłem jeść i oblizywałem łyżke, którą zajadałem przepyszne waniliowe lody z polewą wiśniową i wisnią na czubku. Westchnąłem głeboko. Takie uczty mógłbym mieć codziennie... - I co? Zatrute? - uśmiechnął się.

Ten uśmiech był jakiś inny... Nie taki jak zawsze. Nie zadziorny i złośliwy. Przez chwile wydawało mi się, że to jest przyjazny uśmiech. Szybko jednak wyleciała mi ta myśl z głowy.
James? Przyjazny??

Nie. Napewno coś knuje. Tylko co?...

- Idziemy?

- Daj mi chwile. Musze się ogarnąć. - i przemyśleć, czy aby nie zwariowałeś, albo może czy nie dowaliłeś w jakąś latarnie i poprzewracało ci się w głowie. Widząc jego kolejny "przyjazny" uśmiech, serio zacząłem się nad tym zastanawiać.

- Przydałoby ci się to. Chodź. Pokaże ci gdzie jest twoja sypialnia.
Wstał i skierował się w strone schodów. Poszedłem za nim. Sypialnia? Nie sądziłem, że to jest możliwe, ale zrobiło mi się go troche żal.

Biedny James... Już całkiem postradał zmysły...

____________________________________

W mediach macie piosenke, która nie wiem czemu skojarzyła mi się z naszym ukochanym Jamesem.

Tylko drugi wers w pierwszej zwrotce troszke mi nie pasuje.
"To nieudacznik, facet - typ złej krwi i,"
James nieudacznik? Nie... Raczej nie. Ja tam wole "nieuczciwy".
"To nieuczciwy, facet - typ złej krwi i,"
Ale jak tam chcecie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro