53. "Zostało sześciu"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ale żyje. - próbowałam pocieszyć Troy'a.

- Ale jest w śpiączce! Przy życiu trzyma go tylko to durne urządzenie. Słyszałaś Ithruila. Spiączka to tak jakby tutejsza klatwa snu, a 98% ludzi nie wybudza się z pierwszej, a co dopiero z drugiej! Nawet jeśli on przeżyje, to ja wykończe się psychicznie. - warknął i sobie gdzieś poszedł.

- Chyba ma racje. - odezwał się po chwili Max.

- Nawet nie wiesz co to klątwa snu.

- No niezupełnie, ale on faktycznie może oszaleć.

Po słowach rudzielca postanowiłam iść poszukać Troy'a. Znalazłam go na ławce za szpitalem. Usiadłam obok niego. Przez chwile siedzieliśmy w ciszy i patrzyliśmy na małe, zamarznięte jezioro. A przynajmniej ja patrzyłam tam, bo Troy siedział z głową opartą na ręce i wpatrywał się w ziemie. Wkońcu postanowiłam się odezwać.

- Miałam sen.

- Widziałaś w nim cudem ożywionego Luke'a? - zapytał smętnie.

- Tak... - od razu się wyprostował i spojrzał na mnie. - Widziałam Luke'a... Ale był aniołem.

Brunet zwiesił głowe i przymknął oczy.

- Mówiłem... Już za późno...

- Nie. Jest jeszcze nadzieja.

- Nadzieja matką głupich...

- Troy! Powinieneś być bardziej optymistyczny...

- Ja nie jestem Luke. To on jest optymistyczny. Jeśli o mnie chodzi, to jestem realistą. Twoje sny się sprawdzają. A kim jest anioł? Osobą umarłą.

- Wiesz... W tym śnie powiedziałeś, że Ithruil nie żyje...

- To prawda. James go zabił. I zabije jeszcze wielu...

- Ale... On był aniołem...

- Wszystkich można zabić.

Mój kochany Iti nie żyje?... Jak to możliwe?! Kto mi teraz będzie udzielać niezbędnych rad?... Przełknełam łzy i opowiedziałam mu dokładnie mój sen.

- Te twoje sny to bzdura. - odparł wstając. - James nie zabije nikogo z nas. Nie pokona Liry. Nie potrafi "przechwytywać" jej płomieni, ani "spalać" anioła. A Luke przeżyje.

Troy poszedł do szpitala, a ja siedziałam jeszcze przez chwile i zastanawiałam się zkąd u niego ten nagły przypływ optymizmu. Rozpłakałam się na myśl, że już nigdy nie ujrze mojego kochanego aniołka...

***

Kiedy wróciłam przed sale, w której leżał Luke, zauważyłam, że obok Maxa siedzi Lira z podkulonymi nogami. I nagle mnie olśniło. To ona była tą dziewczyną z mojego snu. Zajełam miejsce przy rudzielcu i oparłam głowe na jego ramieniu. Znowu jesteśmy skazani na czekanie...

#James

- Czyli żyje.

- Jest w śpiączce. A śpiączja to taka tutejsza Klątwa Snu. Poza tym nie chciałem uśmiercić go od razu. Najpierw Troy musi się troche pomartfić. Wkońcu się wykończy. Dzięki mnie zapomniał o biednym, "chorym" Legusiu, który potrzebował jego pomocy, kiedy on zabawiał się z nami. Czyż to nie jest "śmierć idealna"?

- Musze ci powiedzieć, że jesteś prawdziwym królem zła. Chyba nawet lepszym od Hadesa.

- Chyba? Napewno. Szykuj się niedługo wracamy do Śródziemia.

- Co?

- Legiś i tak niedługo wykituje, a ja wystarczająco długo czekałem. Poza tym została nam jeszcze cała reszta Dróżyny. Ale najpierw idziemy do tej ich przyjaciółeczki. Ją też przecież możemy pomęczyć. Psychicznie.

#Żaklina

Wszędzie wokół mnie jest ciemność. Mam całkowitą kontrole nad tym co mówie i robie. Brakuje tylko bladego blasku od Ithruila...

- Ithruil... - wyszeptałam.

Opadłam na kolana, a łzy zaczeły płynąć po moich policzkach. Nagle coś zalśniło. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Luke'a. Z białymi skrzydłami... Od niego bił silniejszy blask. Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczkami i uśmiechnął się delikatnie.

- Luke. Nie! Nie możesz! Musisz żyć! Nie zgadzam się, żebyś umarł! I inni też nie!

- Żaklina spo...

- Nie! Jeśli tylko umrzesz, Troy cię zabije! - uśmiechnął się szerzej na moje słowa.

- Będzie cięszko, bo będe już martwy, ale jeśli bardzo chce, musi się ustawić w kolejce.

- To chyba nie pora na żarty.

- Okey... Może masz racje. Musze powiedzieć coś ważnego Argasiwi, ale nie mam pojęcia jak się z nim skontaktować.

- Powiedz mi.

- Wolałbym powiedzieć mu to w twarz, a nie przez ciebie.

- To czemu tu jesteś?

- Skąd mam wiedzieć? Ja tylko szukałem spodobu na skontaktowanie się z Argasen. To twój sen. Nie, wołałaś Ithruila?...

- On nie żyje... James go zabił.

- James. Niezbyt mnie to dziwi, ale nie ma czegoś gorszego od zabicia anioła.

Żaklina.

- Słysze głos Troy'a. - powiedziałam zdziwiona.

- Spokojnie. Budzi cię. Zaraz pewnie otworzysz oczy i znajdziesz się w szpitalu. Albo swoim pokoju. Albo gdziekolwiek zasnełaś.

- Oczywiście, że jestem w szpitalu! Lira też! Nawet Max jest! Jesteś idiotą jeśli myślisz, że zostawilibyśmy cię.

Żaklina

- To tylko kwestia czasu kiedy umre, a wy musicie zadbać o swoje bezpieczęstwo i ...

- Żaklina. - faktycznie obudziłam się na kolanach Maxa, a obok mnie był Troy i starał się mnie obudzić.

- Masz fatalne wyczucie czasu. - mruknełam podnosząc się.

- Znowu jakiś "proroczy" sen? - zapytał brunet z niekrytą ironią.

- Nie. Ale rozmawiałam z Lukiem. Znowu był aniołem, ale zachowywał się tak jak zawsze.

- I co? Twoje sny go wskrzeszą? Coś mi się nie wydaje. To tylko durne sny!

- Wiesz jakoś do tej pory się sprawdzały.

- Serio? Luke nie wyciągnął cię wtedy z wody nad rzeką, bo wcale do niej nie wpadłaś. Lilith nie zabiła nikogo i nawet jej nie widziałaś w realu. A Max jakoś nadal nie jest wampirem.

- Wampirem? - powtórzył zdziwiony rudzielec.

- To już nieistotne. - zbył go machnięciem ręki.

- Luke chciał ci coś powiedzieć. - odezwałam sie, wściekła na Troy'a, że tak do mnie mówi. - Ale nie wiedział jak, więc podsunełam, żeby powiedział mi to, a ja tobie przekaże, ale stwierdził, że chce ci to powiedzieć w twarz. Ciekawe co to mogło być. Na jego miejscu nie odzywałabym się do ciebie do końca życia. Zapomniałeś o nim kiedy cię najbardziej potrzebował! On padał z nóg i był ledwie żywy, ale wyrywał się i próbował wszystkiego żeby cię odszukać! A co ty robiłeś?! Łaziłeś po klubach, podrywałeś pierwsze lepsze baby i bardzo mocno zakumplowałeś się z Jamesem i tą jego wiedźmą! Jesteś najgorszym przyjacielem jaki kiedykolwiek chodził po świecie.

Wzburzona skierowałam się w strone wyjścia. Złapałam taksówke i wróciłam do domu. Byłam kłębkiem nerwów. Troy już kiedy pierwszy raz mnie zobaczył, chciał mnie udusić.

- Co ja sobie myślałam? - zaczełam głośno myśleć, nerwowo chodząc po salonie. - Że się zaprzyjaźnimy? Jaka byłam głupia! On jest największym dupkiem jakiego kiedykolwiek spotkałam. Jest gorszy od Erica. Nawet gorszy od Jamesa!

- Niestety musze cię rozczarować. Nikt nie jest ode mnie gorszy. - aż podskoczyłam, słysząc jego głos. James stał kilka kroków dalej i trzymał swój sztylet przy gardle Lary.

- Lara! James, póść ją...

- Ja tylko chce usłyszeć kilka odpowiedzi. Co z Legim?

- Źle. Ledwo żyje. Teoretycznie to już nie żyje. - odparłam cała się trzęsąc. Najlepiej mówić to co chce usłyszeć.

-A Agi?

- Z nim też nienajlepiej. Załamał się. Obwinia się o to co się stało z Lukiem.

- Aha... A gdzie on teraz jest?

- W szpitalu. Pewnie przy Luke'u.

- I pewnie mnie rozszarpie kiedy się tam pojawie.

- Wątpie. Jest w fatalnym stanie. Teraz liczy się dla niego tylko to, żeby Luke się obudził. Co jest mało prawdopodobne, bo jest w śpiączce.

- Dzięki za cenną informacje. - uśmiechnął się i zniknął.

Lara zamieniła się w czarnowłosą dziewczynę z fioletową pasemką i fioletowymi oczami.

- L-Lara?

- Nie. Lilith. Naiwna z ciebie idiotka. Ale skoro, aż tak nienawidzisz Troy'a to jego śmierć nie zrobi na tobie wrażenia, nie?

- Co?

- A myślisz, że gdzie jest teraz James? Poszedł wykończyć Aragorna. - ona też znikneła.

Dopiero teraz doszło do mnie to co zrobiłam. Szybko wybiegłam z domu i znowu skierowałam się do szpitala.

#Troy

To straszne, ale chyba musze przyznać rację Żaklinie... Jak mogłem zapomnieć o Lelasie?! Ona ma racje. Jestem najgorszym przyjacielem jaki kiedykolwiek chodził po świecie. Max opowiedział mi o tym co robił Luke kiedy zniknąłem.

- Jeśli on się nie wybudzi to ja się zabije. - oznajmiłem.

- Nie musisz. Zrobie to za ciebie. - obaj poderwaliśmy się z krzeseł, słysząc głos Jamesa.

Fioletowe iskry pojawiły się wokół jego palców i Max poleciał kilka metrów dalej. Rzucił płomieniem we mnie. Poczułem rwący żar w miejscu gdzie trafił mnie płomień i nim się zoriętowałem, leżałem trzy metry dalej z trudem łapiąc oddech. Czułem jakby mi wypalano wnętrzności. Mimo to podniosłem się chwiejnie. Nagle James uśmiechnął się i zniknął. Usłyszałem go za sobą, więc odwróciłem się. Klęczał przy nieprzytomnym Luke'u ze sztyletem w ręce. Zobaczyłem lekko unoszącą się klatke piersiową blondyna. Żyje. Doskoczyłem do niego, odpychając Jamesa. Nagle otworzył oczy. Ale nie te swoje śliczne, błękitne oczka. Te były fioletowe.

- Lilith...

Uśmiechneła się przybierając swój wygląd. Nim zdążyłem zareagować, złapała sztylet, który (pewnue celowo) upuścił James i wbiła we mnie.

W jednej chwili zabrakło mi tchu, a obraz przed oczami rozmył się. Przysięgam, że gdzieś tam usłyszałem rozbawiony głos Jamesa: "Zostało sześciu". Ostry ból nie do zniesienia w klatce piersiowej najpierw stawał się coraz bardziej bolesny i rwący, ale potem zaczął słabnąć. Odetchnąłem z ulgą kiedy już przestałem cokolwiek czuć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro