XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#Troy

Mój "ojciec" zaprowadził nas do gabinetu dyrektora. Było to małe pomieszczenie z szarymi ścianami i czarną podłogą. Jedna stara szafa, okno z poszarzałą firanką, zegar... Spojrzałem na swój zegarek. Ten na ścianie spóźnia się o jakieś 10-15 minut. Ciemno-brązowa, wyblakła komoda z szufladami prawdopodobnie na papiery i stare, zniszczone biórko. Błagam. Moja łazięka lepiej wyglądała. Na krześle siedział mężczyzna z siwymi włosami. Kiedy nas zobaczył podniósł się.

- Dzień dobry. Jakieś kłopoty? - zapytał, spoglądając na naszą trójke.

- Jeśli można to tak nazwać. Ten tutaj - wskazał na Luke'a - rzucił się na niego. - kiwnął głową w strone... Erica? - Teraz narzeka, że źle się czuje.

- A on? - zapytał dyrektor wskazując na mnie.

- Jestem tu, bo to wszystko moja wina. To ja ich podpuściłem, a on mi nie wierzy. - odpowiedziałem, zanim zrobił to za mnie.

- Bo widziałem filmik. - odparł tonem, który nie zostawiał nic do dodania. Ale to ja mam zawsze ostatnie słowo.

- Który był od półowy.

- Spokój! Może pan już wyjść. Sam sobie poradze. - no, no. Nie spodziewałem się tego po nim. Postawić się mojemu ojcu... Ojojoj. No ale nie miał wyjścia i musiał wyjść.

- Słucham.

Spojrzeliśmy po sobie i zaczeliśmy mówić jednocześnie. A raczej ja i ten dupek. Luke tylko stał i się przyglądał. On jest naprawde dziwny.

- Prosze pana... - zaczął, ale mu przerwałem.

- On kłamie! Ten filmik...

- On się na mnie rzucił!

- On zaczął! Luke...

- Obaj powinni wylecieć!

- Mamy świadków...

- Cisza!! Dzwonić po rodziców, żeby zabrali cię do lekarza? - zwrócił się do tego... No. Erica.

- Nie.

- To dowidzenia. - opuścił gabinet. Teraz zwrócił się do mnie. - Twierdzisz, że to twoja wina?

- Tak.

- Zostajesz po lekcjach.

- A moge wiedzieć za co?

- Zostajesz za podpuszczanie kolegów i doprowadzenie do bujki. I zadzwonie twoich rodziców.

- Nie musi pan dzwonić. Mój ojciec pewnie czeka na korytarzu. - odpowiedziałem i skierowałem się do wyjścia.

- Słucham? - odwróciłem się z uśmiechem.

- Jestem synem prezesa. - opuściłem gabinet z uśmiechem. Miałem racje. Mój ojciec czekał na korytarzu.

- I co? Tamten chyba nie był zadowolony, a ty wychodzisz z uśmiechem. Pewnie ten blondas...

- Luke. - poprawiłem go odruchowo.

- ... znowu się na niego rzucił. - dokończył nie zwracając uwagi na moją poprawke. - A ty dyskutowałeś sobie z dyrektorem. Ciekawe kiedy stałeś się, aż taki wyszczekany.

- Napewno nie wtedy, kiedy mnie zostawiłeś i odesłałeś do jakiejś wiochy, dając mi swoją wille i co jakiś czas przysyłając kase, myśląc, że to wystarczy. - jak on mnie wkurza! Ale może ma racje. Nie dosłownie, ale jednak. Dzięki Luke'owi taki jestem. I jestem mu za to wdzięczny.

***

Siedziałem w klasie z babą od matmy. Dała mi zadania do zrobienia, a sama usadowiła się w swoim fotelu i zaczeła sprawdzać testy. Co jakiś czas zerkała na mnie i upewniała się, czy się nie obijam.

Po chwili do klasy wszedł Luke i zajął miejsce obok mnie.

- Dzień dobry. - odezwała się niechętnie.

- Witam, witam. - wyszczerzył się sztucznie. Nauczycielka znowu zajeła się swoimi sprawami, ale nagle do sali wszedł mój ojciec.

- Pani już dziękuje. Teraz ja ich przypilnuje. - zrobiła, tak jak jej powiedział. Kiedy on zajął jej miejsce, postanowiłem zostawić te idiotyczne zadania i dowiedzieć się troche od Luke'a.

- Ej... - szepnąłem i szturchnąłem go, przerywając jego myśli. - Co ci powiedział?

- On? - kiwnął w strone prezesa.

- Nie. Dyrektor, idioto.

- Czy to sarkazm?

- Nie! Zacznij wkońcu myśleć. To co ci powiedział?

- A... No to co tobie... Że zostaje po lekcjach... I... Że powiadomi moich rodziców...

- Rodziców? Ale... - ty nie masz rodziców. Jednak widząc jego mine, postanowiłem nie dokańczać tej myśli. No, ojca to on ma... - I... Co mu odpowiedziałeś?

- Że ja nie mam rodziców.

- Aha. A on co na to?

- "Przepraszam... Bardzo mi przykro... Ja... Nie wiedziałem" Jemu przykro? - prychnął. Nie do końca wiedziałem co mu odpowiedzieć.

W sumie Luke nigdy się nie uskarżał na swoje "sierodzctwo". Byłem przekonany, że wisi mu to. Ale chyba nie jest przyjemnie jak się widzi kiedy koleś zabija twoją matke, a ojciec cię unika i traktuje jak... Podwładnego? Tak. To do Thranduila pasuje. Chociaż on traktuje Luke'a gorzej niż najgorszego podwładnego, albo więźnia. Ja swojego ojca nie znałem. Tak samo jak matki, ale to nie był dla mnie problem, bo przygarnął mnie Elrond i odpowiadał na moje pytania o ojcu. A on...

Przez chwile patrzyłem na niego z współczuciem, ale szybko się ogarnąłem. Tak mu przecież nie pomoge! Podsunąłem mu moje zadanie i uśmiechnąłem się zachęcająco. Spojrzał na mnie pytająco.

- Dokończ to za mnie. Oderwiesz się od tych myśli, które ci się błąkają pod tą blond czupryną, a przy okazji podszkolisz się i może będziesz umiał się skapować, kiedy ktoś mówi sarkazmem.

- Troy, bardzo miło, że troszczysz się o inteligencje kolegi, ale wątpie, czy do niego coś dotrze, a ja nie toleruje rozmów kiedy jestem w sali. - odezwał się profesor, podszedł do nas i zabrał moje zadanie. Przejrzał je wzrokiem. - Bardzo dobrze. Przekaże to pani od matematyki, a ty... - sporzał z pogardą na Luke'a i rzucił mu przed nos jakąś karte z zadaniami. - Rozwiąż to. - odszedł, ale zatrzymał się w połowie drogi i odwrócił się do nas. - I przesiądź się... Tam. - wskazał ławke na drugim końcu sali.

***

#Żaklina

Zabrałam Lare i teraz razem z nią, oraz Jack'iem czekaliśmy na chłopaków u mnie w salonie.

- Długo jeszcze? - narzekał białowłosy.

- Pewnie zostali po lekcjach. - wytłumaczyłam obojętnym tonem, chociaż obawiałam się troche. Luke ma przykre doświadczenia z prezesem, a Troy... Raczej nie przepada za swoim ojcem.

Nagle ktoś wpadł do mojego domu. Wszyscy czterej (razem z Zuką) spojrzeliśmy kto to. To Anka. W jednej ręce trzymała kilka torebek z sklepu, a drugą ciągneła za sobą Becky.

- Żaki! Nie uwierzysz!

- Zagrajmy. - zaproponowałam.

- Kto to? - wtrąciła się emo, wskazując na Sasze.

- Jestem Sasza. Stary znajomy Luke'a i Troy'a. No i Żaklinki.

Kąciki ust Becky lekko poszły w góre. Chwila! Ona się uśmiecha tak... Po przyjacielsku?! Poza tym chyba pierwszy raz widze ją taką... Ożywioną. Ale... Ona chyba nie... Nie zakochała się... Nie! Becky?! Co ja gadam? Chociaż...

- Żaki! - ruda zwróciła na mnie swoją uwage. - Pięć?

- Ym. Sześć.

- Ok.

- Chodzi o osobe?

- Nie.

- Coś w szkole?

- Tak.

- To coś zdarzy się niedługo?

- Tak.

- Będziemy tam tańczyć?

- Tak.

- Becky tago nie lubi?

- Yy... No. Tak.

- To jesienny bal?

- Tak! Dobra jesteś.

- Najlepsza.

- To chodź! Musimy naszykować sobie sukienki.

- Ja nie ide. - zaprotestowała ostro Becky.

- No weź...

- A chcesz być ślepa i łysa! - krzykneła.

- Nie... - odpowiedziała cicho i pociągneła mnie na góre.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro