XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#Żaklina

Przebrałam się i teraz wszyscy czekaliśmy, aż Luke pokaże nam swoje dzieło. Czekaliśmy tak kilkanaście minut. Nagle ze schodów zbiegł blondyn, ciągnąc za sobą Anke, która wyglądała normalnie i w ogóle nie była wystrojona. Nie zatrzymali się i pobiegli dalej w strone drzwi.

- Gdzie biegniecie?! - zawołałam, kiedy już byli w drzwiach. Niestety nie uzyskałam odpowiedzi.

- Dobra. Ja też sie zbieram. - powiedziała Becky i wyszła.

Teraz w salonie siedziałam ja, Troy, Sasza, Lara, no i Zuka. Oglądaliśmy reklamy szamponów na łupież.

- A ty masz łupież? - zaśmiałam się do Troy'a.

- Ja nie. Ale jemu to już włosy zbielały. - kiwnął głową w strone Saszy. - Lepiej nie podchodź, bo będzie śnieżyca.

- Kim jesteście? - zapytała moja siostrzyczka. No tak ona jeszcze ich nie poznała.

- Ten blondyn co pobiegł z Anką to Luke, on - wskazałam na Frosta - to Sasza, a ten tutaj to Troy. - wyjaśniłam z uśmiechem.

- To ty jesteś ten Troy.

- No... - odparł troche zdziwiony. - A co?

- A nic.

- Żaki ci coś o mnie powiedziała?

- Nie. Nie musiała. - uśmiechneła się do mnie, a Aragorn spojrzał na mnie podejrzliwie.

Po dłuższej chwili Sasza spojrzał na Lare, a kiedy zobaczył, że zasneła, skierował swój wzrok spowrotem na bruneta.

- Kiedy mnie przeniesiesz? - zapytał zniecierpliwiony.

- Spokojnie. Obiecałem to spełnie obietnice.

- Z tego co słyszałem Luke nie za bardzo ufa twoim obietnicą.

- Nie myślisz, że jego życie jest chyba troche ważniejsze, niż jakaś głupia obietnica!?

- Chłopaki, nie kłućcie się... - próbowałam ich uspokoić.

- Ide spać. - burknął Sasza.

- O tej porze? - zapytałam. - Jest dopiero siedemnasta.

- Jestem zmęczony...

- No tak... Bo leżenie w domu, to naaaaapraaawdeee męczące zajęcie. - odezwał się Troy.

- Dobrze. To pójde się przejść. - wysyczał. W tym momencie Lara uchyliła powieki, podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała się nieprzytomnie.

- Chłopaki, obudziliście Lare. - powiedziałam z wyrzutem. Sasza wzruszył ramionami i wyszedł.

- Ide się przewietrzyć. - oznajmił brunet i poszedł w strone tarasu, ale kiedy Zuka zaczął warczeć, zmienił plan i skierował się do drzwi wyjściowych.

- Za ile wrócisz?

- Nie martw się. Niedługo wracam.

#Troy

Chodziłem po mieście licząc na to, że może znajde gdzieś Luke'a. Niestety nie udało się i nigdzie go nie znalazłem. Nim się obejrzałem była już dwudziesta. Chyba wypada wrócić, bo Żaki się będzie niepokoić. Luke i ta ruda pewnie są już w domu.

Przechodziłem akurat jedną z wielu uliczek. Jest późna jesień i noc przychodzi szybko, więc jest ciemno, ale nikłe światło ulicznych lamp wystarcza, żeby cokolwiek widzieć. Nagle poczułem jak ktoś popycha mnie na ściane, a jakieś czarne pnącza nie pozwalają mi od niej odejść.

- Witaj... Długo się nie widzieliśmy. Tuż po tym jak razem z Legim uciekliście ode mnie poraz drugi. - przestałem próbować uwolnić się z... Tego czegoś. I spojrzałem na niego. Tak jak przypuszczałem, przede mną stał James z uśmiechem na twarzy.

- Czego tym razem chcesz?! - warknąłem.

- Tym razem? Od was to ja zawsze chciałem tego samego. Waszej śmierci. Chociaż... Mógłbyś mi się przydać.

- A niby po co?

- Bo potrzebuje jednej bardzo ważnej rzeczy.

- Jak ci ją dam, to odczepisz się od nas? - roześmiał się.

- Sorry Agi, ale nic mnie nie przekona, żebym was nie zabił. No, ale jeśli mi przyniesiesz tą rzecz, to postaram się, żeby śmierć twoja i Legusia była bezbolesna i szybka. To chyba uczciwe, nie? Zwłaszcza, że sam moge sobie poradzić, ale wątpie, by ci się to spodobało.

- Czego chcesz?

- Chce tylko jednego... Chyba się domyślasz czego...

Pokręciłem głową, na co James zaśmiał się krótko.

- A czego moge chcieć od ciebie?... Łze elfa.

- Co?... Ale skąd ja mam ci ją wytrzasnąć? Luke już nie jest elfem.

- Ale w jego żyłach nadal płynie krew elfa. To co zgoda? - poczułem, że moje nadgarstki są wolne, ale nie oderwałem wzroku od Jamesa. - Bo wiesz... Zawsze sam ją moge sobie wziaźć. - uśmiechnął się.

- Co ty tu robisz!? - obaj spojrzeliśmy w strone, z której dobiegł głos. W uliczce pojawił się Sasza.

- Załatwiam interesy. A ciebie tu chyba nie powinno być. - powiedział spokojnie James.

- Sasza. Idź stąd. - odezwałem się.

- Posłuchaj Agusia i lepiej idź sobie. - ponownie się uśmiechnął.

- I mam cię z nim zostawić?! Już raz go porwałeś, a ja nie zamierzam znowu uciec. - podszedł bliżej i teraz stał zaledwie metr od nas.

- Trudno. Ale odważnie się zachowałeś. Taki przyjacielski... I głupi. Szkoda, że już więcej nie zobaczysz tej swojej Eveleen... Chyba, że w zaświatach. - machnął ręką w jego strone, a on od razu upadł na ziemie. Doskoczyłem do niego w jednej chwili.

- Sasza! - chciałem, żeby się obudził, otworzył oczy, albo przynajmniej poruszył się. Niestety było już za późno. Był cały zimmy i nie oddychał.

W tej chwili oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas. Żeby przenieść go od razu, kiedy nam pomógł. Żeby się z nim nie pokłucić. Żeby tylko żył. Dał jakiś znak. Chociażby najmniejszy ruch... Ostatnio tak kiepsko się czułem, kiedy myślałem, że Luke nie żyje. Jakby razem z jego życiem, ulotniło się też moje.

- Nie przejmuj się. Jego śmierć była szybka i bezbolesna. Wasza może być taka sama. No chyba, że wolisz, żeby Legi umarł w męczarniach. Jemu to i tak nie zaszkodzi. Tyle już wycierpiał...

- Dobra! Przyniose ci tą łze... - nic nie odpowiedział. Spojrzałem przez ramie, ale jego tam nie było.

W fatalnym nastroju skierowałem się do domu Żaki. James nie jest tak głupi, żeby zostawić jego ciało na ulicy. No chyba, że samo w jakiś dziwny sposób zniknie. Teraz mam inny problem. Jak wymusić łze od Luke'a?

#Żaklina

Jak widać u Troy'a chwila to tak z 3-4 godziny. Jest już wpół do dwudziestej pierwszej, a jego nadal nie ma. Chodziłam tak po kuchni i rozmyślałam. Nagle usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu.

- Troy? - wybiegłam z kuchni, ale to był Luke.

- Nie. A co? Nie ma go? - powiedział siadając w salonie.

- Wyszedł jakieś trzy godziny temu i powiedział, że zaraz wraca. No i nadal go nie ma. Zaczynam się martwić. - wyznałam, siadając obok niego.

- Ej, spokojnie. Nie musisz się martwić. On umie o siebie zadbać - odparł, obejmując mnie ramieniem.

- A gdzie masz Anke?

- Tę rudą? - pokiwałam głową. - Poszła już do domu. I powiedziała, że nie pokarze ci się, aż do balu.

- Dlaczego?

- Pomogłem jej zmienić to i owo... - uśmiechnął się, pokazując swoje cudne ząbki.

Gdyby teraz nie wygladał tak olśniewająco, pewnie bym się wystraszyła i zaczeła wypytywać co jej zrobił. Znając Luke'a wszystko się mogło zdarzyć, a to, że Anka nie chce mi się pochwalić swoją kiecką, nie wróży nic dobrego. Ale jego urok sprawił, że całkiem o tym zapomniałam, a jego słowa utoneły w jego przepięknych oczach. Naszła mnie ochota na coś głupiego. Moje myśli skupiły się tylko na jednym. Jak fajnie byłoby gdyby mnie teraz pocałował. Skoro nie on to ja.

Nasze usta złończyły się zaskakujaco szybko, a moje ręce bez problemu odnalazły jego cudne włoski. Nie byłam świadoma jak on bosko całuje.

- Nie przeszkadzajcie sobie. - zaskoczeni, oderwaliśmy się od siebie.

Na fotelu siedział Agi i udawał, że ogląda telewizje, chociaż tak naprawde cały czas nas obserwował. Widząc, że już się nie całujemy wstał.

- Troy! - ucieszona rzuciłam mu się na szyje. - Gdzieś ty był?! Miałeś wyjść na chwile!

- Sprawy się troszke skomplikowały...

- Co sie stało? - zapytał Luke wstając.

- Jak tak sobie spacerowałem, spotkałem Jamesa. A raczej to on znalazł mnie...

- Tak poprostu cię póścił? - zapytał, zdiwiony Luke. - Nie mów, że znowu zawarłeś z nim jakiś porąbany układ. - Troy wpatrywał się chwile w podłoge, a później jakby wyrwał się z transu i spojrzał na niego.

- Nie. Nie zawarłem, żadnego układu...

- To co się stało? - zapytałam.

- Sasza się pojawił... James... On... On go zabił.

- C-co? - wykrztusiłam, opadając na kanape i z całej siły próbując się nie rozpłakać. Ukryłam twarz w dłoniech, ale pojedyńczym łzą udało się popłynąć.

- A to wszystko nasza wina... - odezwał się blondyn.

- Nie. To moja wina. Mogłem go przenieść zanim wyszedł. Mogłem się z nim nie kłucić!

- Nie możesz o wszystko obwiniać wyłącznie siebie!

- A ty tak?! - krzyknął w strone blondyna. - To ty nigdy mi nic nie mówisz! To ty nigdy nie płaczesz! To ty zawsze obrywasz najgorzej, ale jakoś nigdy nie widziałem żeby cię to choć troche ruszyło! I nie wmuwisz mi, że to przez bycie Smoczym Dzieciem! Nawet teraz stoisz tu i cierpliwie czekasz, aż skończe sie na ciebie dżeć! Pewnie gdybym dał ci w twarz, podniósłbyś sie i dalej czekał, aż mi przejdzie! Ja nie kryje tego, że jestem na ciebie wściekły, że chętnie rzuciłbym się na ciebie, że smutno mi z powodu Saszy, że czasami tęsknie za ojcem i chciałbym go poznać! A ty?! Powinieneś czasami ukazywać swoje emocje, bo zapomnisz, że w ogóle je masz.

- Lepiej ci? - zapytał spokojnie.

- Nie. - warknął. - No może troche... Ale nie przeprosze cie, bo to co powiedziałem jest prawdą.

- Wyjątkowo zgadzam się z nim. - w salonie pojawił sie James.

Nagle zamiast smutku poczułam wielką fale złości, która rozeszła się po całym moim ciele. Wstałam wzburzona i rzuciłam się w jego strone. Ale Luke złapał mnie w talii. Nie mogłam się wyrwać, więc zaczełam krzyczeć.

#Troy

- Ty morderco! Zabijasz innych dla przyjemności?! Czy ty nie masz sumienia!? - krzyczała Żaki.

- Nie. Nie wydaje mi się. To twoje "sumienie" jest dla mięczaków i tych którzy nie potrafią ogarnać swoich emocji. Ja już od dawna nic nie czuje. - wyznał spokojnie.

- To akurat nas nie dziwi. - odezwał się Luke. James spojrzał na niego, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Potem przeniósł wzrok na mnie. W jednej chwili znalazł się za mną.

- Jak tam załatwianie naszej sprawy? - szepnął mi na ucho. - Legiś chyba ma bojowe nastawienie. Powiedziałeś mu przynajmniej? - odwróciłem się w jego strone i starałem się mówić jak najciszej, żeby tylko on usłyszał.

- Nie. I nie zamierzam. Ale możesz być pewny, że otrzymasz to czego chcesz.

- Ale ja nie lubie czekać. - uśmiechnął się.

- Troy! Mówiłeś, że nie zawarłeś z nim żadnej umowy! - spojrzałem na blondyna. Czyżby usłyszał?

- Nie zawarłem...

- To czemu z nim gadasz!?

- Bo obiecał mi coś, ale wątpie by to zrobił, więc sam się tym zajme. - machnął ręką w jego strone, a on poleciał trzy metry dalej, przelatując przez kanape i zaczął wić się z bulu. Żaki chciała do niego podbiec, ale nie zauwarzyła, że jest zwiazana tymi czarnymi pnączami i padła na podłoge.

- Nie... James. Mieliśmy umowe! - protestowałem.

- Ja nie jestem Gold. Powinneś wiedzieć, że moje słowo jest gówno wart. Po za tym nie lubie powierzać zadań innym.

Rzuciłem się na niego, ale odepchnął mnie przy użyciu magii i wylądowałem w fotelu. To coś znowu mnie zwiazało, ale przynajmniej Luke już nie wił się z bulu. James zaczął zbliżać się do mnie, a mnie zaciekawił fakt, że w jego dłoni nagle pojawił się sztylet.

- Mogłem się ciebie pozbyć od razu! Byłoby mniej kłopotów. - podszedł do mnie i wycelował nóż w moją klatke piersiową. - Nie. To by było zbyt... Nudne. Najpierw się troche pobawimy. - mówiąc to cofnął ostrze i zaczął nim jeźdźić delikatnie po mojej szyi.

- Czekaj... - wydusił Luke, podtrzymując się na łokciach. - Ja... Dam ci tą... Łze... - na twarzy Jamesa zagościł uśmiech.

- Nie można było tak od razu? - powiedział i podszedł do blondyna. Jednym szarpnięciem postawił go na nogi. - Ale teraz sama łza mi nie wystarczy...

- Luke! Nie! - zacząłem się wyrywać.

James posłał mi ostatnie spojrzenie i zniknął, razem z Lukiem. Te czarne pnacza też. Wstałem i zaczałem narwowo chodzić po salonie. Żaki dźwigneła się na kanape, a jej twarz nie wyrażała niczego oprócz szoku. Najpierw Sasza... Teraz Luke... Jeśli tylko go tknie to go zabije! Co ja gadam... Już to zrobił, a ja nawet nie wiem gdzie on jest.

- Co... To... Było...? - razem z Żakliną spojrzeliśmy w strone głosu. Na schodach stała oniemiała Lara. Ciekawe jak dużo widziała... Ale ona chyba wie, że nie jesteśmy normalni.

Chyba, że tutejsze sześciolatki, uważają wtargnięcie jakiegoś gościa do ich domu, tortujacego faceta z którym się całowała starsza siostra i grożącego facetowi, o którym prawdopodobnie coś wspomniała, a na koniec znikającego magicznie z chłopakiem siostry za normalne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro