XXIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- T-ty? Nie... To niemożliwe...

- Przykro mi, ale prawda zawsze boli.

- Nie...

- Wiem to z doświadczenia, a żyje dużo dłużej niż ty. Pogudź się z tym. - powiedział obojętnie i skierował się do drzwi.

- Nie! - szybko znalazłem sie przed nim. - Nie ważne co powiesz ja i tak ci nie uwierze.

- Rób co chcesz. - wyminął mnie i wszedł do środka.

#Żaklina

Obudziłam się na podłodze. No tak. Zapomniałam, że Lara się strasznie rozpycha.

Postanowiłam sprawdzić co u chłopaków. Zeszłam na dół i zobaczyłam, że drzwi na taras są otwarte. Czyżby Luke znowu nie spał całą noc? Jak widać żaden z nich nie śpi, bo kanapa jest pusta.

Wyszłam na dwór i moim oczom ukazał się Troy, siedzący pod ogrodzeniem. Zuka leżał z głową na jego kolanach, a on głaskał go. Zdziwiło mnie to troche. Przecież kiedy pierwszy raz zobaczył tego psa, nazwał go "bestią", a ta "bestia" raczej go nie polubiła.

Usiadłam obok niego. Nie zaareagował na to. Cały czas wpatrywał się w głowe Zuki. Wyglądał na przygnębionego, co mnie jeszcze bardziej zdziwiło.

- Nie śpisz? - chyba tego nie usłyszał, bo nic nie odpowiedział i dalej wpatrywał się w Zuke. - Eeejj... - szturchnełam go. Wyrwał się z romyśleń i wreszcie na mnie spojrzał. Teraz zobaczyłam, że naprawde jest przygnębiony i zmęczony. - Co ci jest?

- Nic...

- Spałeś coś? - pokręcił głową. - Gdzie Luke?

- Nie wiem. Wyszedł w nocy i nadal nie wrócił. - odparł smętnie.

- Znowu się pokłuciliście?!

- Tak jakby...

- Kiedyś NIC was nie mogło rozdzielić! Nawet magia Jamesa! Teraz kłucicie sie o byle co! I to bez pomocy tego idioty.

- Wiem... Nie musisz przypominać. Wczoraj myślałem, że wszystko się ułoży i znowu będzie jak dawniej, ale... Luke... On... Powiedział, że zabił mojego ojca.

- CO?! To niemożliwe. Przecież... Ile on ma lat?

- Tak dokładnie to nie wiem... Jakieś 5 tysiecy?

- No... Ale... To nie ma znaczenia. O to się pokłuciliście?

- Nie... Nie do końca... Ja mu nie wierze. Znam go i wiem, że on tego nie zrobił, ale... On się o to obwinia. Uważa, że to przez niego nie poznałem swojego ojca. Chociaż wole nie mieć ojca i wysłuchiwać jaki był wspaniały, niż mieć takiego jak Thranduil.

- Wiesz... Nikt nie jest idealny. On napewno kocha Luke'a i troszczy się o niego. Na swój dziwny sposób.

- Żaki... Przecież go poznałaś.

- Tak, ale... Dobra on na serio jest dziwny. Jak można nie kochać swojego własnego dziecka?!

- I kto to mówi?! Twój ojciec chciał cie zabić!

- On nie jest moim ojcem. To morderca, który zabił moją matke i chciał zabić mnie.

- Luke mówił chyba coś podobnego...

- Serio? Jak to było?

- Kiedy się poznaliśmy... Znaczy... Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem. Chociaż ciężko było go zabaczyć. Miał na sobie płaszcz, który świetnie zakrywał twarz. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem jego twarz. Gandalf powiedział mu, żeby przyprowadził mnie do nich.

- Po co?

- Bo jestem królem Gondoru, więc też królem Śródziemia.

- Ale...

- Przecież nie mogło się wydać kim jest Legolas, nie? Oczywiście on się upierał, bo nie za bardzo lubił Isildura, a ja jestem jego potomkiem. Tak jakby. No i pewnie dlatego, że jestem synem Arathorna. Gandalf przez przypadek dowiedział się, że on jest Smoczym Dzieciem, więc najszybciej by mnie znalazł. Po drodze próbowałem czegoś się dowiedzieć. Głównie tego kim on jest i gdzie mnie prowadzi, ale nie udało się. Dopiero kiedy dotarliśmy do celu, dowiedziałem się kim jest. Co prawda to Gandalf go namówił, żeby zdjął ten durny kaptur. Do głowy mi nie przyszło, że jest elfem. Kiedy powiedział jak ma na imie, powiedziałem coś w stylu "Legolas? Ten z Mrocznej Puszczy? Syn Thranduila?". Na co on odparł "Wątpie. Owszem, pochodze z Mrocznej Puszczy, ale nasz król nie ma dzieci. No chyba, że ukrywa je w swojej komnacie."

- Serio tak powiedział?

- Tak. To wydało mi się dziwne, ale później Gandalf mi wytłumaczył, że relacje między Legolasem, a Thranduilem są troche skomplikowane. Nigdy bym nie pomyślał, że arogancja i upartość to mogą być pozytywne cechy. Jak widać u niego wszystko jest możliwe.

- Ale on cie nie lubił. Jak się zaprzyjaźniliście?

- Nawzajem uratowaliśmy sobie życie.

- Jak?

- Gandalf zabronił nam odejść z tego miejsca, w którym byliśmy, ale Legolasa ciężko zmusić, żeby niegdzie nie łaził. Poszedł się "przejść", a ja poszedłem za nim. Zoriętował się, że za nim ide i nie był zachwycony. W pewnym momencie złapały nas orki. Zdziwiło mnie, że przywódca rozmawia z nim jakby był jego starym znajomym. Jednak bardziej zaskoczył mnie fakt, że Legolas powiedział mu, żeby mnie wypóścił. Zrobił to, ale nie zamierzałem odejść. Pomogłem elfikowi i uporaliśmy się z tymi paskudami. Od tamtej pory jesteśmy prawie nierozłączni.

- Czekaj! Ty straciłeś pamięć, nie? Jak to możliwe, że to pamiętasz?

- Faktycznie... Nie mam pojęcia, ale... Odkąd się dowiedziałem jaka jest prawda, wytężam swój mózg, żeby sobie przypomnieć... Kiedy byłem w Śródziemiu inni opowiadali mi o... Wszystkim, ale... Jakoś nigdy się nie skupiałem na tak odległych wspomnieniach... Jak się teraz zastanowie, to faktycznie pamiętam kilka drobnych szczegółów...

Nagle usłyszeliśmy drzwi. Obaj pomyśleliśmy to samo. Wrócił. Poderwaliśmy się z ziemi i pobiegliśmy do salonu. Kiedy już w nim byliśmy nie zauwarzyliśmy nikogo. Spojrzałam na zegarek. Za dwadzieścia ósma.

- To Max. Poszedł do szkoły. - powiedziałam.

- Gdzie on jest? - brunet opadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.

Usiadłam obok niego. Nie chce mu tego mówić, ale on pewnie myśli to samo. Co jeśli James go znalazł? Musimy coś wymyślić.

- Dzwoniłeś do niego? - odkrył twarz i oparł głowe na ręce, wpatrując się w podłoge.

- Z 15 razy... Nie odbiera... Ale zadzwoń. Może od ciebie odbierze.

Zrobiłam tak jak mi doradził. Wybrałam numer i włączyłam głośnomówiący. Po chwili usłyszeliśmy głos.

Heja. Skoro do mnie dzwonisz to wiesz kim jestem i nie widze sensu ci tego mówić. Nie moge odebrać telefonu, bo właśnie wkurzam Troy'a. Nagraj się to może oddzwonie... Albo nie.

- Cholera Luke! - wstał i zaczął nerwowo chodzić po salonie.

- Może jest w szkole? - zaproponowałam.

- Wątpie. Ale zadzwoń. Spróbować nie zaszkodzi.

Wziełam telefon i zadzwoniłam do Anki. Mam jeszcze 15 minut do dzwonka.

- Co chcesz?

- Luke jest w szkole?

- Nie... Nie widziałam go.

- Okey... Daj znać jak się pojawi.

- Jasne.

Rozłączyłam się i bezradnie patrzyłam jak Troy chodzi w te i z powrotem. Do kogo by tu jeszcze zadzwonić?... Gdzie on jest?... Wziełam telefon i jeszcze raz do niego zadzwoniłam. Znowu poczta... Odłożyłam komórke na stolik i tym razem to ja zakryłam twarz dłońmi.

- Co jeśli James go znalazł i... Spełnił swoje marzenie?... - odezwał się Troy. Spojrzałam na niego. Już nie chodził po salonie. Teraz siedział na stoliku z wzrokiem wbitym w podłoge.

- Żeby dostać łze elfa?

- Nie. Co jeśli... Jeśli on... Z... Zabił go? - szybko się poderwałam. Znowu te durne łzy błyszczały w moich oczach.

- Nie! To niemożliwe! Przecież... James przyszedł by się pochwalić...

- Tak... Masz racje... Musze zdobyć jego łze.

- Co?

- Łze elfa. Dla Jamesa.

- Odbiło ci?!

- Nie. Zanim zabił Sasze tak jakby zawarłem z nim układ. Ja mu dam łze, a on... On zabije Luke'a szybko i bezboleśnie... Tak jak Sasze.

- CO?!?! COŚ TY ZROBIŁ?!?

- Nie znasz go. Zadaje ból dla przyjemności. Znam Legolasa od dawna i wiem, że jego życie nie jest usłane różami... Ja poprostu nie chciałem, żeby on cierpiał...

- Zabiłabym się dla takiego przyjaciela jak ty...

Usiadłam obok niego. Z smutkiem mu nie do twarzy... Wole go kiedy się uśmiecha i wyszczerza te swoje ząbki. Nagle wstał i poszedł do kuchni. Po chwili przyszedł z butelką piwa w ręce.

- Skąd to masz?

- Luke kupił kiedy poszli do kawiarni po kawy. Kilka takich butelek i jeszcze z dwie wódki. - powiedział obojętnie i wypił łyka.

- I ja tego nie zauważyłam?...

- On nauczył mnie paru rzeczy, a ja odpłaciłem mu się tym samym.

Przez chwile siedzieliśmy tak w milczeniu. Ciągle myślałam o Luke'u. Gdzie on jest?... Powinien już wrócić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro