XXXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#Luke (teraźniejszość)

Dzwonek na przerwe nie chciał zadzwonić przez dłuuugie minuty. Kiedy wkońcu zabrzmiał, cała klasa powitała go z radością. Tak jak wszystkie inne dzwonki na przerwe. No nie... Teraz historia... A raczej doradctwo finansowe i wiedza, która pomoże nam przetrwać w świecie z ojcem Troy'a. To jest chyba znienawidzony przez każdego przedmiot. Ta przerwa była zdecydowanie za krótka! Kiedy wszyscy już zajeli swoje miejsca do klasy wszedł pan prezes.

- Luke do odpowiedzi. - rzucił od razu, gdy wszedł.

Nawet nie zdażył usiąść za biurkiem. Tak było na każdej jego lekcji. Tego nie dało się pomylić z niczym innym. On się poprostu uwziął na moją osobe i dręczył mnie gdy tylko miał okazję.

- Ale ja byłem już pytany... - jęknąłem.

- Do odpowiedzi. - powtórzył tonem nieznającym sprzeciwu.

Westchnąłem i poszedłem do tablicy.

- Znalazłeś wkońcu jakiś sposób na zarabianie?

- Nic się nie zmieniło od środy... - mruknałem.

- Mógłbyś tak nie mruczeć? Kotem chyba nie jesteś.

- Chyba...

- Ile ty masz lat? - em... Jakieś 5586? Przestałem się oriętować po dwóch tysiach.

- Ja... Ee... A pan?

- Ja zadaje pytania...

- A ja odpowiadam. - dokończyłem ze spuszczoną głową. - Wiem.

- Przynajmniej to wiesz. Widze, że to nie ma sensu. Siadaj.

Nareszcie... Odetchnąłem z ulgą w duchu i poszedłem w strone ławki. Opadłem na krzesło i oparłem czoło o blat ławki.

- Nie było tak źle. - usłyszałem głos Troy'a. Zerknąłem na niego. Uśmiechał się do mnie pocieszycielsko.

- Jasne... On na bank chce mnie wykończyć psychicznie. - gdy już miał coś odpowiedzieć, odezwał się prezes.

- Chyba musze was rozdzielić... Troy idź do Chloe, a pan Dziekowski przyjdzie tutaj.

- Miałeś racje. - mruknał do mnie brunet, zabrał swoje rzeczy i poszedł do pierwszej ławki od drzwi, w której siedziała Chloe. Durna dziweczka przylazła do mnie.

- No witaj, sieroto.

- Odwal się dziwko.

Chyba prezes miał dzisiaj bardzo dobry chumor, bo przez ostatnie 20 minut lekcji nie zwracał na mnie uwagi. Wkońcu zadzwonił dzwonek co wszyscy powitali z ulgą. Tak jak zwykle celowo się opuźniałem, żeby wyjść ostatni. On zawsze wychodził na początku. Jednak dzisiaj coś jest nie tak. Sprawdał jakieś papiery. Spostrzegłem, że w klasie została już niewielka grupka, która wychodziła. Szybko do niej podszedłem, ale zanim do niej dotarłem, prezes wstał i złapał mnie za ramie.

- Ty zaczekasz chwile. - powiedział. Spojrzałem na niego niepewnie. Patrzył na mnie z uśmiechem, który napewno niczego dobrego nie wróżył.

#Troy

- Ciągle mnie obmacywała! Mało brakowało, a by mnie tam zgwałciła! - uskarżałem się Żaklinie.

- A faceci mogą zostać zgwałceni? - zapytała Anka. Zignorowałem ją.

- Nadal nie rozumiem dlaczego zrezygnowałaś z impezowego wystroju Luke'a. - zagadneła Żaki. Na imprezie nie zwracałem uwagi na rudą, ale zauważyłem, że chyba miała zielone włosy. Teraz znowu wygląda normalnie.

- A propo Luke'a... Powinien już wyjść...

- Cześć! - usłyszeliśmy głos Chloe. Podeszła do mnie i złapała za ramie. Nie zareagowałem na jej zachowanie. Ciekawe jaki powód miał prezes, żeby zatrzymać Lelasa - Uuu... Widze, że ktoś tu nieźle trenuje. - nagle rozległ się dzwonek. - No niestety. Szczęśliwe chwile tak szybko się kończą. - pocałowała mnie w policzek. Chyba powinień już wyjść... - Do zobaczenia na następnej przerwie! - rzuciała odchodząc.

- TROY!!! - krzykneły obie.

- Co? - odparłem bezuczuciowo, nadal rozglądając się za blondynem.

- Nie ważne. Chodź na lekcje. - Żaki złapała mnie za ręke i zaciągneła do klasy.

Plastyka trwa już od pięciu minut, a Luke nadal się nie pojawił. Moje myśli skupiały się tylko na nim. Nagle do klasy wszedł pan prezes i szepnął coś do nauczycielki. Pokiwała głową, a on wyszedł, uśmiechając się ledwo widocznie. To mnie zaniepokoiło.

- Proszę pani, moge do łazięki?! - krzyknąłem szybko.

- Tak. - odparła.

Ledwie się powstrzymałem, żeby nie wybiec z klasy. Kiedy wkońcu z niej wyszedłem, puściłem się biegiem w strone... No właśnie. Gdzie? Do klasy historycznej? Może... Pobiegłem tam. Wpadłem do sali i stanąłem jak wryty kiedy zobaczyłem dyrektora, omawiającego jakiś temat z uczniami. Ale wtopa...

- Coś się stało? - zapytał.

- Yy... Ja... Szukam pana...

- Mnie?

- Nie... Em... Pana od historii.

- Nie ma go... - nie ma?! To gdzie on jest?! - Musiał gdzieś pilnie pojechać.

- Aha... To ja chyba już wróce na lekcje.

- Dobry pomysł.

Kiedy wyszedłem, usłyszałem dźwięk telefonu.

Luke
Czekam w domu. Ten twój ojczulek nie da mi żyć i wkońcu wykończy mnie psychicznie.

Ja
Zadzwoń do mnie. Teraz.

Po chwili zadzwonił. Od razu odebrałem.

- Halo?!

- Zadzwoniłem. Pasi? - odetchnałem z ulgą. Nic nie wskazywało na to, że coś mu się dzieje. A do jego aroganckiego tonu byłem już przyzwyczajony.

- No. Też tam zaraz będe. Tylko musze wrócić na plastyke. Reszte sobie odpuszcze. Wolna i dodatkowe. Pf... Też mi lekcje.

- Aleś się rozgadał. - uśmiechnąłem się.

- Wiem. Sprawdzałem cię. Czy aby napewno to ty.

- Dam ci jeszcze dwa dowody, że to ja. Dwa, bo jeden to za mało a trzy to standart, Argasie.

- Okey, wierze ci. Musze wracać. Powiedziałem, że ide do łazięki.

- To wracaj, bo pomyślą, że cię klozet wciągnął.

- Haha. - rozłączyłem się i wróciłem do klasy, dużo szczęśliwszy.

#Luke

Jestem w domu. Prezes mnie tu podrzucił, aby się upewnić, że nie spotkam się z Troy'em. Aktualnie stoje w łazięce przed lustrem i prubuje zatamować krew z nosa. Tia... Ciekawe co by się stało, gdyby dyrektor dowiedział się, że on tak się nade mną znęca... Zamiast do łez to doprowadza mnie do krwi. Naszczęście niczego mi nie złamał.

- Luke?! - usłyszałem krzyk Troy'a. Nie spodziewałem się go tak wcześnie! Szybko zamknąłem drzwi na zamek, starając się żeby tego nie usłyszał. Nie może mnie tak zobaczyć.

- W łazięce!

- Co ty tam robisz?! - zapytał z śmiechem.

- Prysznic! - pierwsze co mi wpadło do głowy.

Odkręciłem wode w prysznicu, ale podszedłem do zlewu i nadal próbowałem pozbyć się krwi. Moje zmysły podpowiedziały mi, że Argas podszedł do drzwi łazięki. I tak było, bo po chwili usłyszałem pukanie i jego głos tuż przy drzwiach.

- Nic ci nie jest?

- Nie.

- Napewno?

- Napewno. Dzięki za troske.

- Legolas... - chciał chyba powiedzieć coś innego, ale jednak zmienił zdanie. - Jesteś głodny?

- Nie, dzięki. - burknąłem.

Po jakiś pięciu minutach wkońcu uporałem się z krwią.

- Utopiłeś się tam?! - ten to ma wyczucie.

- Już wychodze.

Tak jak powiedziałem, tak też zrobiłem. Zakręciłem wode i wyszedłem. Troy leżał na kanapie, oglądał telewizje i zajadał chipsy.

- I ty się dziwisz, że zawsze mnie przygważdżasz, skoro ciągle żresz takie rzeczy.

- Natura elfa się odezwała? - zaśmiał się, wkładając kolejnego chipsa do buzi. - Chce to jem. A tobie nic do tego... Co ci się stało? - zapytał kiedy na mnie spojrzał.

- O co ci chodzi? - podszedł do mnie i odgarnął włosy z czoła. Uff... Czyli nie o nos mu chodzi. To o co?

- A ten siniak to od czego? I krew. - krew? Moja ręka od razu znalazła się przy nosie. Ale... Krwi nie ma. Spojrzałem na niego. Stał i przyglądał mi się z rękami założonymi na piersi. Znam ten wzrok... Sprawdzał mnie... Nie ma ani krwi, ani siniaka. - Czyli jakaś krew była?

- Nie masz do mnie zaufania...

- Wystarczy, że na ciebie spojże i wiem, że coś jest nie tak. Widze to w twoich oczach.

- Może zaczne nosić opaske... - burknąłem.

- Mieliśmy nie mieć przed sobą tajemnic. Ale czego mogłem się spodziewać po Smoczym Dzieciu!

- Ty też mi wszystkiego nie mówisz!

- Jedną rzecz! Zataiłem przed tobą jedną rzecz! A ty ile masz sekretów?!

Westchnąłem w duchu. Dużo więcej niż ty...

- Dla twojej świadomości. Ja jeszcze nie odzyskałem swoich wspomnień, więc nie moge mieć przed tobą tajemnić z tamtego życia, ale ty napewno jakieś masz!

- Ty też! Tylko o tym nie pamiętasz! Kto wie? Może nawet więcej niż ja?

- To jest niemożliwe! Całe Śrudziemie razem wzięte ma o połowe mniej tajemnic niż ty!

- Bo nie lubie jak ktoś mi się wtrąca w życie! I dla twojej świadomości ja tak łatwo się nie poddam. Możesz robić co chcesz. Nawet mnie torturować. Ale przysięgam, że nie pisne nawet najmniejszym słówkiem, o moich tajemnicach. A o twoim ojcu to napewno. Możesz sobie pomażyć! Poszukaj innego źrudła informacji. - kiedy go mijałem, on złapał mnie za ramie. Przeniosłem na niego wzrok. Patrzył na mnie z żalem.

- My się znowu kłucimy. - po tych słowach cała złość mnie opuściła.

- Masz racje. Przepraszam, chociaż niebardzo żałuje tego co powiedziałem. Ale nie chce się kłucić.

- Ja też nie... - wbił przygnębiony wzrok w podłoge i opadł na kanape. Jeszcze raz upewniłem się, że krew mi nie leci i usiadłem w fotelu.

- Chyba nie tylko to cię martwi.

- Nie... - spojrzał na mnie. - Wszysko co powiedziałeś to prawda?

- Tak, a co? - oparł głowe na ręce.

- Czyli moge tylko pomażyć o tym, że dowiem się jaki był mój ojciec?

- Wiesz, ja... Ludzie w kłutni krzyczą różne rzeczy... Nie chce mówić o Arathornie.

- Dlaczego? Nie tłumacz się tym, że go zabiłeś, bo nadal w to nie wierze. - uprzedził. Przez dłuższą chwile się wahałem. Nie chce mieć tajemnic. A już napewno nie przed nim...

- Nasza umowa o braku tajemnic nie wypali. - odparłem i wyszedłem do ogródka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro