16. Xander.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Rozdział długi ale bardzo intensywny. Oj warto doczytać do końca ;)*

Głośne westchnienie rozkoszy opuściło moje usta, gdy wysoki szatyn przygryzł mocno skórę na moim ramieniu. Jego dłonie, boleśnie powoli zsuwały ze mnie moje ulubione shorty, podczas gdy ja zdejmowałam z niego koszulę pobrudzoną moją czerwoną szminką. Naparł na mnie po chwili, a ja odrzuciłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy rozkoszując się tą chwilą.

- Styles...- zaczął mówić, coraz bardziej tracąc nad sobą kontrolę.

- Skarbie, on nie musi o niczym wiedzieć. To zostanie pomiędzy nami – powiedziałam i mocno go pocałowałam. Co z tego, że zaliczałam jego najlepszego przyjaciela, gdy on znajdował się dosłownie o kilka kroków od nas? Czy robiłam to wszystko z myślą o nim? Nie miałam pojęcia. Dla mnie to zawsze było bardzo proste. Chciałam czegoś, to to brałam. Niewiele o tym myślałam. Nie zwracałam uwagi na konsekwencje. Nie pragnęłam niczego ponad swoją własną rozrywkę. Nie odgrywałam wtedy żadnych ról. Nie starałam się nikomu utrzeć nosa. Zachowywałam się jak facet. I to momentami mnie przerastało. Jaka jednak miałam być, wychowana jedynie przez ojca i trójkę braci? No właśnie.

Moje dłonie oparły się o zaparowaną szybę samochodu, powstrzymując moją poczochraną głowę przed wybijaniem coraz szybszego tempa w twarde części samochodu. Nawet nie chciałam zastanawiać się nad tym w jak niewygodniej pozycji się znajdowałam. Szybkie numerki w samochodach nigdy nie były proste. Na pewno nie były wygodne. Cóż. Czasami trzeba było zadowolić się tym, co nam przypadło. A nam przypadł sporych rozmiarów Jeep. Zatracałam się coraz mocniej w tym co wyprawiałam z tym facetem, ledwo łapiąc powietrze do płuc. Było tak cholernie gorąco. Moje dłonie ślizgały się po szybach, gdy zapadałam się w sobie po raz kolejny.

Jego zmęczone i spocone ciało opadło na moje, całkowicie mnie miażdżąc. Westchnęłam teatralnie i pogładziłam głowę Xandera, zastanawiając się kiedy odpocznie na tyle, by ze mnie zejść. Musiałam zapalić. I to natychmiast. Zastanawiałam się także, za jaki czas Harry zorientuje się, że zniknęliśmy na zdecydowanie zbyt długą chwilę. Po kilku minutach, zbyt zirytowana czekaniem, otworzyłam drzwi dusznego auta i po małej przepychance wytoczyłam się z niego i padłam tyłkiem wprost na piaszczyste pole, które stanowiło prowizoryczny parking. W powietrze uniosły się tumany kurzu, które przykleiły się do moich odkrytych ramion. Jęknęłam rozzłoszczona. Xander spojrzał na mnie przepraszająco, zapinając swoje spodnie. Pokazałam mu środkowy palec, na co jedynie się oblizał. Pokręciłam głową nie dowierzając i podniosłam się z ziemi mocno otrzepując się z piachu. Założyłam na siebie rzuconą w moją stronę bluzkę i po szybkim buziaku złożonym na ustach tego kolejnego przypadkowego kochanka, ruszyłam przed siebie w stronę wielkiego ogniska, organizowanego opodal wielkiego lasu. Każdy został na nie zaproszony. A mając na myśli każdego, myślałam nie tylko o mojej przyjaciółce Natalie i jej „prawie byłym" facecie Williamie, ale także o całej kadrze zespołu i jego członkach.

Szłam pewnym siebie krokiem przed siebie, równocześnie związując włosy w wysoki kucyk. Było naprawdę gorąco i nawet w moich króciutkich spodenkach i zwiewnej czarnej bluzce, było mi zbyt gorąco.

- Jesteś chyba gorsza ode mnie – dotarł do mnie melodyjny głos. Obejrzałam się za siebie, by napotkać na zawadiacki uśmiech Louisa. - Nieźle cię urządził – wskazał dłonią na moje ramię, a ja podążyłam za jego wzrokiem. Cholera jasna. Xander naznaczył mnie iście soczystą malinką ozdobioną śladami zębów.

- Daj mi swoją koszulkę – powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu. Ruszyłam w jego stronę, wyciągając dłonie w stronę jego ubrania. Nie przeszkadzałby mi ten znak po dobrej zabawie, gdyby nie fakt, że zrobił go przyjaciel kogoś z kim miałam na pieńku. Plus „piętno ladacznicy" nadal było świeże, co mogło wywołać falę nieprzyjemnych pytań. - Dawaj.

- Nie ma opcji – zawołał, oddalając się ode mnie.

- Louis. Ja nie żartuję. Potrzebuję jej.

- Nie myślałem, że wstydzisz się takich rzeczy.

- Bo nie wstydzę.

- Więc o co chodzi? - spytał, trzymając mocno moje nadgarstki. Gdy tak się szarpaliśmy i przepychaliśmy, minął nas facet, przez którego do tego wszystkiego doszło. Puścił mi oko, gdy nas mijał. I on miał podobne podejście do mnie. Spodobaliśmy się sobie już od pierwszej chwili, a nasze flirty nigdy, choć znaliśmy się tak krótko, nie były grzeczne. Oboje tego pragnęliśmy. Czy było w tym coś złego? - Chyba sobie żartujesz – wyrzucił z siebie. – Chyba nie... - spojrzał znacząco na Xandera, który odchodził dokładnie z tego samego miejsca co ja.

- Cicho bądź – wyrzuciłam przez zęby.

- Matko boska. Kobieto – zerwał z siebie białą koszulkę i mi ją podał. Bez słowa szybko się przebrałam, nie bawiąc się w subtelności jaką jest intymność. I tak już widział mnie nago. - Jesteś wcielonym szatanem. Jak Harry się o tym dowie...

– To co? - spytałam, wkładając koszulkę w spodnie.

- Wścieknie się.

- Nie dbam o to. Nie ma prawda się o to złościć.

- Ma – powiedział i spojrzał mi prosto w oczy. Jego błękitne tęczówki wwiercały się wprost w moją zgniłą duszę. - Sypiacie ze sobą, a Xander to jego najlepszy przyjaciel.

- Sypiamy i tylko to. I to dosłownie. Tylko ze sobą śpimy – wzruszyłam ramionami i spojrzałam w stronę ogniska, przy którym stał wraz ze znajomymi, głośno się śmiejąc i pijąc schłodzone piwo z butelki. - Nic nas ze sobą nie łączy poza popieprzoną, niezrozumiałą relacją.

- Lubi cię.

- Raczej nie – roześmiałam się serdecznie. - Chce mnie tylko przelecieć, a to różnica. Lubi bawić się swoimi przyszłymi ofiarami.

- Gdyby chciał cię przelecieć, uwierz, już dawno by to zrobił.

- Przez ciebie czuję się nieswojo – odparłam patrząc na niego z wyrzutem. - Jakbym nie miała na ten temat nic do powiedzenia.

- Może dlatego, że jesteś zbyt łatwa? - zarzucił mi swoje ramię na szyje i poprowadził w stronę naszych znajomych, który właśnie robili sobie zdjęcia. Uderzyłam go łokciem w bok, by pokazać swoją dezaprobatę. 

- Nie jestem łatwa. Po prostu nie widzę sensu w czekaniu na coś co i tak się wydarzy, ale po niepotrzebnej i cholernie długiej grze wstępnej - Głośno się roześmiał. Dołączyliśmy do reszty przyjmując idiotyczne pozy. Wiedziałam, że jutro fanki One Direction pobawią się w rozszyfrowywanie mojej postaci. Chyba już się do tego przyzwyczaiłam. Robiły to od dłuższego czasu. Dość często pojawiłam się na zdjęciach gdzieś w tle. Przebywałam przecież z chłopakami cały czas. Nie mogłam tego uniknąć. Jak dobrze, że nigdy nie bawiłam się ani w social media ani inne internetowe bzdury.

Zaczęliśmy się wygłupiać. Biegać po polanie i widocznej w oddali plaży, jak dzieci. Bardziej sprowokowani dobrym nastrojem niemalże wyczuwalnym w powietrzu, niż procentami, które lały się wokół nas hektolitrami. Pozwalałam sobie na wiele. Na śmiech. Na bycie całkowicie i niezaprzeczalnie sobą. Wariowałam z maską konia na głowie. Skakałam chłopakom na barana i pozwalałam nosić się w ten sposób godzinami. Czasami siadałam tuż przed ogniem i podciągałam kolana pod samą brodę, patrząc jak snopy iskier wystrzeliwują w stronę błyszczącego od gwiazd nieba. Gdy uznałam, że nie stać mnie już na ani odrobinę więcej i byłam zbyt zmęczona, by być pożytkiem dla zebranego przy zabawie towarzystwa, odeszłam na stosowną odległość od tłumu i padłam na trawę gdzieś pomiędzy wodą, a namiotami rozłożonymi przy samym lesie. Położyłam się na mokrą trawę i spojrzałam prosto w niebo, po prostu je podziwiając. Jako dziecko kochałam robić to z braćmi i wymyślać niestworzone historie na temat tego jak powstał wszechświat. Braliśmy wtedy nasze lunety i podziwialiśmy to co oferowało nam niebo i byliśmy zachwyceni. To było takie proste.

- Można? - usłyszałam obok siebie, co zmusiło mnie od obrócenia twarzy w stronę rozmówcy. Harry przyglądał mi się spokojnie z resztką piwa falującej w zielonej, szklanej butelce. I on tej nocy pozbył się większości masek. To było tak nowe i ekscytujące.

- To wolny kraj. Możesz kłaść się gdzie tylko zechcesz.

- Wolałbym, gdybyś jednak przyjaźnie mnie do tego zaprosiła – zmierzyłam jego sylwetkę wzrokiem i powróciłam do jego oczu, które w tym świetle wydawały się niemal czarne.

- I tak położyłbyś się obok. Jakoś ciężko jest ci się mi oprzeć, prawda? - powiedziałam zaczepnym tonem.

- Nie schlebiaj sobie –powiedział jedynie i położył się obok i spojrzał w niebo.

- Nie robię tego. Mówię szczerą prawdę – powiedziałam, patrząc na jego przystojny profil. Prychnął jedynie pod nosem i zamilkł na naprawdę długą chwilę. I ja nic nie mówiłam i po prostu cieszyłam się chwilą wolną od spięć, kłótni i tej niezdrowej chemii, która między nami panowała. Gdy zaczęliśmy po cichu pokazywać sobie poszczególne gwiazdozbiory na niebie, śmiejąc się cicho i serdecznie, poczułam jak jego dłoń delikatnie muska moją. Nie patrząc w jego stronę pochwyciłam jego palce i złączyłam je ze swoimi własnymi. Nasze ręce ogrzewały się nawzajem w coraz bardziej spadającej temperaturze. Jego kciuk raz po raz gładził wierzch mojej dłoni całkowicie mnie uspakajając.

- Stone? - usłyszałam jego szept. Odwróciłam twarz na bok, by spojrzeć na jego twarz, która znajdowała się tak blisko mojej.

- Co, Styles? - spytałam, równocześnie bardziej się do niego przybliżając. Robiłam to instynktownie, nie wiele myśląc. Bo w tamtym momencie widziałam tylko jego. I po raz pierwszy był tylko i wyłącznie sobą. Bez masek, tylko on i jego delikatny uśmiech rozciągający gładkie, różowe wargi. Jego błyszczące oczy i wyraz twarzy, przez który aż przewracało mi się w brzuchu. Bo w tamtym momencie wyglądaliśmy jakbyśmy byli tylko my i to piękne czarne niebo nad nami. Bez gier. Bez zabawy w maski i popaprane relacje. I wtedy, tak cholernie nagle i gdy miałam wrażenie, że zaraz mnie pocałuje, w oddali usłyszeliśmy nawoływania znajomych. Harry natychmiast wyrwał swoją dłoń z mojej i odsunął się ode mnie na tyle, by wstać energicznie z ziemi i otrzepać swoje ubrania z kawałeczków roślin. Spojrzał na mnie przelotnie, a jego oczy były twarde jak kamień. Na usta przybrał szelmowski, sztuczny uśmiech, a przez moje ciało przelała się fala zawodu i gorąca. Także zerwałam się z miejsca i spojrzałam na niego z niechęcią. Coś drgnęło na sekundę w jego twarzy, ale nie na tyle, by wrócił do tego kim naprawdę był. 

Westchnęłam jedynie głośno i minęłam go, trącając go ramieniem o ramię. To było już nudne. Frustrujące. Męczące. Byłam jednak na chwilę zauroczona, niemalże oczarowana tym co zobaczyłam. On naprawdę gdzieś jeszcze tam był, pod tymi wszystkimi warstwami cynizmu i uporu okraszonego prostactwem. Nawet się za siebie nie oglądałam. Bo oglądanie go w tych cholernie groteskowych momentach, wytrącało mnie tylko  z równowagi.

Z powodu krzyków i głośnych śmiechów, odruchowo zerknęłam za siebie. Chłopacy klepali się po ramionach i śmiali się głośno, patrząc wprost na mnie. Poczułam się poniżona. Cokolwiek o mnie mówili, nie było to przyjemne. Widziałam w ich oczach, nawet z tej odległości. Wyższość i spojrzenie, które ważyło moją wartość. Chyba byłam dla nich niczym. Przynajmniej to wyczytałam z ich szerokich uśmiechów i wyprostowanych pleców.

- Dałaś dupy Xanderowi? - wrzasnął jeden ze znajomych Harrego. Przystanęłam na chwilę, ale widząc przed sobą Lou i jej błagalne spojrzenie, odpuściłam. - Mówił, że kochasz szybkie pieprzenie na tylnym siedzeniu.

Bezgłośnie przeprosiłam Lou  i szybkim krokiem podeszłam do grupy oszczerców, w której znajdował się Harry. Patrzył na mnie wściekły. Jego szczęka wydawała się być wyciosana z kamienia. Jego dłonie mocno zacisnęły się w pięści. Jego wzrok nie wyrażał niczego ponad wściekłość. Oczywiście nie stanął w mojej obronie. Akurat tym mnie nie zaskoczył. Był na to zbyt dumy. W jego oczach błysnął także ból. Miałam to gdzieś, chyba zbyt poruszona sytuacją, w której się znalazłam. Znowu. Uwierzcie, to nie był mój pierwszy raz.

- Miał rację. Kocham się pieprzyć. Jakoś tak wyszło, że zrobiliśmy to w samochodzie. Masz z tym jakiś problem? - powiedziałam patrząc jednemu z nich prosto w oczy. Był zaskoczony moją reakcją, jednak szybko się z tego otrząsnął. - Nie mam zamiaru wstydzić się albo przepraszać za to co robię. Jesteśmy dorośli, prawda? Więc zachowujmy się jak dorośli.

- Może jakbym dał tobie – zaczął grzebać po kieszeni i wyciągnął z niej plik banknotów, które rzucił mi pod nogi – powiedzmy tych kilka groszy, obciągnęłabyś mi w namiocie? - wprost nie mogłam uwierzyć w to, że to powiedział. Patrząc mi prosto w oczy z tym obleśnym uśmiechem na ustach. Ze wstydu zapiekły mnie policzki. Dłonie zacisnęły się w pięści, aż pobielały mi kłykcie. Miałam ochotę się na niego rzucić, jednak się powstrzymałam. Wiedziałam, że nic bym tym nie osiągnęła. Zamiast tego schyliłam się i poniosłam spięte klipsem pieniądze z szerokim uśmiechem na ustach. Podeszłam do tego cholernego dupka i pogładziłam dłonią jego ramię.

- Z przyjemnością... – powiedziałam zalotnym głosem, po czym, całkowicie go tym zaskakując, chwyciłam mocno za jego krocze i prawie zmiażdżyłam jego cenne klejnoty w swojej pięści. Jego jęk bólu poniósł się po całym polu namiotowym. Wcisnęłam kasę w jego usta i pchnęłam go tak, że upadł na trawnik. - Sam możesz sobie obciągnąć skurwielu, ale obawiam się, że już nie będziesz miał co –splunęłam na niego i patrząc w oczy Harrego z czystą nienawiścią, ruszyłam przed siebie słysząc gromkie oklaski dziewczyn stojących przy ognisku. Ich wyzwiska w stronę facetów przyprawiały mnie o dreszcze. Widziałam także, że za mną doszło do bójki. Nie wiem kto się na kogo rzucił i to z jakiego powodu. Mało mnie to w tamtym momencie obchodziło. Naprawdę.

Byłam tak cholernie znieważona, że bardzo mocno musiałam walczyć ze łzami, które zbierały się w kącikach moich oczu. Pobiegłam przed siebie, już niemalże oślepiona żalem i bólem jaki znosiłam i zniknęłam pomiędzy przyczepami stojącymi opodal. Gdy upewniłam się, że jestem sama, zakryłam sobie usta drżącą dłonią i pozwoliłam sobie na zduszony szloch i potoki łez spływające po moich policzkach. Oparłam się, ledwie łapiąc dech, o ścianę jednej z metalowych przyczep i osunęłam się na ziemię, płacząc tak strasznie, że myślałam, że się uduszę i rozpadnę na kawałeczki. 

Przegrałam. W tamtym momencie przegrałam z nimi wszystkimi. Z ich spojrzeniami pełnymi wyższości. Z ich porażającą pogardą dla mojej osoby. Myślałam, że potrafię być silna. Nie przejmować się opinią innych, ale nie umiałam się od tego odciąć, gdy atakowała mnie cała grupa oszczerców z milczącym Stylesem na czele. To co czułam do siebie w tamtym momencie było potworne. Wiedziałam także, że sama się w to wpakowałam, będąc zbyt niezależną. Zbyt mocno stąpającą po ziemi, zbyt wyzwoloną dla tej bandy idiotów. To bo nadal był świat tylko i wyłącznie dla facetów, choć starałam się sama sobie wmówić, że jest inaczej. Chciałam robić co tylko zechcę i uważałam, że mam do tego prawo. Najwidoczniej postępując tak, mogłam liczyć tylko i wyłącznie na społeczne potępienie. Smutne, prawda?

- Candice! - krzyk Lou usłyszałam jakby przez falę szkła. - Candice – poczułam jej ciepłe ramiona na swoich plecach. Przyciągnęła mnie do siebie i zaczęła pocieszająco gładzić moje włosy.

- Nie przejmuj się nimi. To grupa pijanych sukinsynów – tylko głośniej załkałam.

- To było tak poniżające... - jedynie mocniej mnie do siebie przyciągnęła. - Nie mieli prawa mnie tak potraktować. Jakbym była dziwką... - Poderwałam zapłakaną twarz z jej ramienia i spojrzałam przed siebie, gdy usłyszałam odgłos szybko stawianych kroków. Osoba, którą ujrzałam sprawiła, że cała się spięłam. To, że chciałam go zamordować w tamtym momencie, było jedynie delikatną sugestią we wnętrzu mojej głowy, podrzuconą przez szaloną i wściekłą kobietą, którą byłam.

- Spierdalaj stąd –Lou podniosła się z ziemi i spojrzała na Harrego z obrzydzeniem. - Słyszałeś?!

- To nie jest moja wina! - wrzasnął i spojrzał wprost na moją zapłakaną twarz. Miał rozciętą wargę i zaczerwieniony policzek. Więc i on dopuścił się rękoczynów. - Kto kazał ci się, kurwa, pieprzyć z Xanderem?! - zerwałam się z ziemi, czując jak adrenalina płynie moimi żyłami. Na nowo poczułam się silna i gotowa do kłótni tego tysiąclecia. - Wszyscy wiedzą jaki jest. Zawsze chwali się wszystkim ze swoich podbojów. To skończony dupek, który traktuje dziewczyny jak dziwki.

- Skąd mogłam o tym wiedzieć? - zawołałam wściekła. - Ale tutaj i tak nie chodzi o to, że zrobiłam coś bezmyślnego, prawda? Tutaj chodzi o to z kim to zrobiłam! - krzyknęłam na niego, powstrzymywana przez Lou, żeby go nie zabić gołymi rękami. - Chodzi o Xandera i o to, że to twój kumpel.

- Oczywiście, że tak – odparł i odsunął Lou ze swojej drogi. - ale także o to, że rozkładasz nogi dla każdego zainteresowanego, jakbyś rzeczywiście była dziwką – zamachnęłam się i wymierzyłam mu tak siarczysty policzek, że aż się zachwiał.

- Lou zostaw nas samych – powiedziałam, nawet nie patrząc w jej stronę. Zawahała się. - Idź!

Słysząc mój ostry ton, wycofała się, dając mi znać, że jest w pobliżu.

- Ty robisz to samo – powiedziałam, obserwując jak się prostuje i pociera obolały policzek, który z każdą sekundą robił się coraz bardziej czerwony. Złość opadła ze mnie wraz z okazaniem agresji. Zostały jedynie głośne, przyspieszone oddechy i żal. Cholernie przejmujący żal i niesmak. Widziałam, także jego poranioną dłoń. Musiał naprawdę mocno komuś przyłożyć. - codziennie. Niczym się ode mnie nie różnisz, poza płcią.

- Jak oni mają cię szanować, skoro ty tego nie robisz? - spytał, patrząc mi prosto w oczy. On sam także trochę się uspokoił.

- Szanuję się. Nie rozumiesz tego? Tutaj chodzi tylko i wyłącznie o to jak wy to postrzegacie. Czy umiesz to samo powiedzieć o sobie?

- Przestań ciągle do mnie nawiązywać. Jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. Ja co najwyżej będę uchodził za męską dziwkę. Z ciebie zrobią dziwkę, jeśli nadal będziesz się z tym tak obnosiła. I nie zapominaj, że od mężczyzn oczekuje się pewnych zachowań i nieważne co zrobimy, nikogo one nie zszokują. Jakby zakładało się z góry, że możemy być tylko źli. Kobietom pewne rzeczy po prostu nie uchodzą.

Odwróciłam się do niego plecami i ruszyłam przed siebie czując jak znowu zdradliwe łzy spływają po mojej twarzy. Po raz kolejny mnie poniżył. Nie uchodziło mi pewne zachowanie. Jakbym została naznaczona i zmuszona do noszenia szkarłatnej litery. Jakbyśmy nadal żyli w XVII wieku*.

Dogonił mnie i siłą obrócił do siebie twarzą. Wyrażała tylko i wyłącznie desperację pomieszaną z resztką złości. Po raz setny nie chciał, bym od niego odeszła. To zabawne jak czasami ludzie chcąc się wzajemnie od siebie odepchnąć, przyciągają się do siebie jeszcze bardziej. Byliśmy dla siebie jedną stałą rzeczą w tym cholernym popieprzeniu, choć oboje byliśmy najbardziej niestałymi ludźmi na tej ziemi. Ironia.

- Dlaczego nie stanąłeś w mojej obronie? - spytałam, mocno wyszarpując się z jego dłoni. - Dlaczego ode mnie odskoczyłeś, gdy zobaczyłeś, że idą w naszą stronę? Wstydzisz się mnie? - zamarł słysząc moje słowa. - Trafiłam? - przygryzłam swoją dolną wargę niemalże do krwi.

- Przeleciałaś mojego najlepszego przyjaciela tuż pod moim nosem.

- I co z tego? - spytałam, patrząc na niego uważnie. - Nic nas nie łączy, Styles. Nic poza pracą. Wiem, że to twój kumpel, ale uwierz, nie zrobiłam tobie tego specjalnie. Nie jestem aż tak perfidna. Dobrze o tym wiesz – spojrzał na mnie błagalnie, gdy zaczęłam się wycofywać z miejsca naszej kłótni. - Czego ty w ogóle ode mnie chcesz? Po co to wszystko robisz? Po co chcesz ze mną sypiać? - spuścił wzrok na swoje dłonie, pozostawiając mnie bez słowa odpowiedzi. - Wiesz co?- odsunęłam się od niego na kolejnych kilka kroków. - Skończyłam z tobą i z tym, że po raz kolejny mam do czynienia z mężczyzną, który nie potrafi stanąć w mojej obronie, zbyt dumny i uprzedzony. Mam już tego dość.

- Candice...- zaczął i zrobił krok w moją stronę. Tknęło mnie to, że zamiast mojego nazwiska użył moje imię. Wypowiedział je tak miękko. Rzadko to robił. - Nie odchodź.

- W takim razie odpowiedz na moje pytania – przystanęłam i patrzyłam jak ze sobą walczył. Jak pozwolił, by maska, którą miał na sobie, powoli opadła. Ujrzałam wtedy zranionego faceta, który nie wiedział co ma powiedzieć. Był tak cholernie zagubiony, tak zniszczony. Tak przestraszony tym, że chcąc mnie zatrzymać, musiał pozbyć się swojej broni, pozostając tym samym bezbronny.

- Przespałaś się z moim kumplem i to o krok ode mnie. Wiesz jak cholernie jest to dla mnie poniżające?

- Dlaczego? - po raz kolejny zamilkł na dłuższą chwilę.

- Bo zależy mi na tobie – odparł, patrząc mi prosto w oczy. - Bo zasypiam u twojego boku od tygodni.

- To nie ma związku...- zaczęłam, ale mi przerwał.

- Naprawdę tego nie widzisz? Śpimy ze sobą. Z nikim innym tego nie robię. Nigdy. Nie zasypiam u boku dziewczyn, które zaliczam. Śpię tylko z tobą. I to do ciebie wracam po tym wszystkim. Gdy dowiedziałem się o Xanderze od tych idiotów, wściekłem się. To dość proste – patrzeliśmy na siebie, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Może nawet tak było. To było przedziwne i tak...dobre. - A potem i tak dałem mu za to w twarz. To by było na tyle, jeśli chodzi o stawanie w twojej obronie.

- Dlaczego ode mnie odskoczyłeś? - spytałam, a on podszedł do mnie, jednak mnie nie dotknął. Poczułam jego ciepły oddech na skórze swojej twarzy. Był tak blisko mnie, jednak nadal tak daleko.

- Bo to co się między nami dzieje, jest zbyt skomplikowane nawet dla mnie. Jak już mówiłem, wywołujesz u mnie reakcje, których nie rozumiem. Ostatnio tylko przy tobie przypominam dawnego siebie i mnie to przeraża.

Staliśmy naprzeciw siebie przez dłuższą chwilę w całkowitej ciszy. Słyszałam jedynie nasze przyspieszone oddechy i własne serce mocno bijące w mojej obolałej piersi. Czułam jak atmosfera pomiędzy nami gęstnieje. Jak iskry przeskakują pomiędzy nami, niemalże rozjaśniając panującą wokół ciemność. Nawet nie drgnęłam zbyt skołowana, przytłoczona i zmęczona.

- Jestem zbyt stara na takie gierki – powiedziałam, a jego dłoń musnęła mój łokieć. Złamał się jak tylko usłyszał mój zachrypnięty głos. Jako pierwszy z naszej dwójki. - Jeśli ci się podobam, powiedz mi o tym – jego dłoń owinęła się wokół mojego przedramienia. Poczułam gęsią skórkę na całym ciele. - Jeśli chcesz mnie pocałować, zrób to – mój oddech przyspieszył, gdy zwinnym ruchem przyciągnął mnie do siebie i położył dłoń na moich plecach, a drugą zaczął powoli piąć się w górę, pieszcząc skórę mojego ramienia. Nadal na mnie nie patrzył. Obserwował jedynie swoje wolne i dokładne ruchy. - Jeśli mnie lubisz, zachowuj się tak, jakby tak było – nasze ciała się ze sobą zetknęły, a przeskakująca pomiędzy nami iskra sprawiła, że aż zadrżałam. - Nie mam czasu na popieprzoną zabawę w maski i złośliwości. Widzisz jak na mnie działasz – jego dłoń dotarła do mojego karku i zmusiła mnie bym spojrzała wprost w jego oczy. Odruchowo przygryzłam wargę widząc jego gorące spojrzenie. Kciukiem uwolnił moje usta z zębów. - Nie manipuluj mną – powiedziałam na koniec, a on jedyne co zrobił, to mnie pocałował. I to z taką pasją, że pode mną ugięły się kolana. Niech go jasna cholera.

--------

Ten rozdział jest dla mnie bardzo ważny i mam wrażenie, że nigdy wcześniej nie poruszałam tematu równouprawnienia. Dedykacja tym razem dla mojej cudownej Ruthlessme, która zainspirowała mnie do napisania tego rozdziału, nie tylko wspólną rozmową, ale także świetną muzyką. 

*nawiązanie do powieści "Szkarłatna litera" - N. Hawthorne'a*

All the love! S.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro