17. Przestraszeni.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzenie się u boku Harrego Stylesa nigdy nie było łatwe, zwłaszcza, że z tego co pamiętałam, kładłam się spać w namiocie i to ściśle opleciona ramionami Lou, która chyba pomyliła mnie z Louisem. I choć było to przekomiczne, obie zasnęłyśmy mocno do siebie przytulone, wyobrażając sobie, że ramiona, które nas obejmują, należą do zupełnie kogoś innego. Czy byłyśmy żałosne? Możliwe. Czy otwarcie się do tego przyznawałyśmy? A skądże. Po prostu spałyśmy zawinięte ściśle w nasze śpiwory głośno chrapiąc. Przynajmniej tą wersję zdarzeń pamiętałam osobiście.

Nie miałam niczego przeciwko zasypianiu u boku tego zagmatwanego, poczochranego mężczyzny, ale tamtej konkretnej nocy, postanowiłam zachować resztki swojej godności i zasnąć sama. Jako silna i niezależna kobieta w zbyt małym namiocie. Już wystarczył sam fakt, że zmiękczył mnie swoimi cholernie namiętnymi pocałunkami kilka godzin wcześniej i sprawił, że zapomniałam na dłuższą chwilę o co w ogóle się na niego wściekałam. Naprawdę chciałam zachować resztkę oporów wobec tego zielonookiego osobnika, ale mi na to nie pozwolił. Obudziłam się bowiem w wygodnym, dużym łóżku jednej z przyczep, mocno wtulona w jego ciepły tors. Otworzyłam leniwie jedno oko i ujrzałam jego pogrążoną we śnie twarz, otuloną ciemnymi lokami. Westchnęłam rozdrażniona i odepchnęłam go od siebie, odwracając się do niego plecami. Poruszył się niespokojnie rozbudzony moim gestem, po czym wzdychając z równie dużą irytacją co ja sama, zarzucił swoje ramię na moją talię i mocno mnie do siebie przyciągnął.

- Musiałeś, prawda? - wychrypiałam, czując jego oddech na swoim karku.

- Musiałem – również wychrypiał i pocałował mnie delikatnie w szyję, tuż za uchem. - Spałaś jak zabita. Nie miałem większego problemu z przeniesieniem tutaj twoich zwłok.

- Czy ty właśnie otwarcie przyznałeś się do nekrofilii? - spytałam rozbawiona. Nie musiałam długo czekać na jego reakcję. Jego dłonie wsunęły się pewnie pod moją/Louisa bluzkę, a ja zaczęłam piszczeć, starając się mu wyrwać. Jego śmiech poniósł się po całej przyczepie, mieszając się dźwięcznie z moim własnym. Po chwili przepychanki zawisł nade mną, a ja odruchowo odgarnęłam jego zbyt długie włosy z dala od jego twarzy. Po prostu na mnie patrzył, a ja nie mogłam opanować szerokiego uśmiechu rozjaśniającego moją twarz. I u niego pojawiły się dołeczki w policzkach. Patrzeliśmy na siebie przez dłuższą chwilę w całkowitej ciszy. Dotknęłam dłonią jego ust i zapatrzyłam się na jego wargi na dłuższą chwilę. Ucałował moje palce i spojrzał na mnie zaciekawiony, gdy ja dłońmi badałam jego piękną twarz.

- Co się dzieje? - spytał po prostu na mnie patrząc. Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego przystojnej twarzy, z której bił wewnętrzny blask. Czułam stado motyli rwących się do lotu w swoim brzuchu. Nie pamiętałam już kiedy ostatnio ktokolwiek wywołał we mnie podobne reakcje. Sam fakt, że leżenie w jego ramionach całą noc, było lepsze niż większość rzeczy jakich doświadczyłam w ostatnich tygodniach, mnie przeraziła. Czułam się nieswojo ze wszystkim co czułam i co nagle powracało na powierzchnię, pomimo tego, że to zwalczałam. Czułam jak strach powoli mnie paraliżuje, ale udałam, że wcale mnie to nie obeszło. To wewnętrzne przerażenie spowodowane własnymi myślami i tym, że traciłam kontrolę nad własnym życiem i tym co się działo. Zgubiłam się w tym wszystkim. Zmieniłam się. Zmieniałam się z każdą sekundą i to w kogoś kogo w ogóle nie znałam. Podniosłam się na łóżku do pozycji siedzącej i po położeniu obu dłoni na jego policzkach, po prostu go pocałowałam. I poczułam dokładnie to, czego się spodziewałam. I choć zaskoczyłam go tym gestem, nie przeszkodziło mu to w wiernym oddaniu pocałunku.

- Muszę iść – powiedziałam jedynie, patrząc w jego zielone oczy. Był zdezorientowany, co się dziwić, ja także byłam. Kucał przede mną półnagi, zaspany i tak boleśnie przystojny. Wstałam z łóżka i wciągnęłam na siebie spodenki leżące na ziemi, które najwidoczniej ze mnie zdjął przed położeniem mnie do łóżka. Odgarnął dłonią włosy z twarzy i jedynie mi się przyglądał.

- Stone? - spytał cicho, a ja odwróciłam się do niego twarzą, zawiązując włosy wysoko na czubku swojej głowy.

- Tak?

- Co się dzieje?

- Nic, Styles – odpowiedziałam i po posłaniu mu krótkiego uśmiechu, opuściłam jego przyczepę, by udać się do swojego namiotu po kosmetyki potrzebne mi do prysznica i przygotowania się do budzącego się życia, dnia. W namiocie zastałam pochrapującego Louisa z Lou, mocno w siebie wtulonych. Widok był uroczy i sprawiał, że nie mogłam przestać się uśmiechać. Miałam wrażenie, że nie tylko dla mnie ta noc była przełomowa.

* * *

Ciepła woda latała się na mnie z prowizorycznego prysznica tuż przy lesie, a ja pozwalałam, by w ten sposób obmył mnie ze wszystkiego co przyniósł mi wczorajszy dzień. A przyniósł wiele. Radość, wolność, melancholię, smutek, który sprawił, że prawie rozsypałam się na kawałeczki. Przyniósł mi także Harrego, który pierwszy raz od dnia, w którym się poznaliśmy, pokazał mi swoje prawdziwe oblicze. Myłam powoli swoje długie włosy morelowym szamponem, wsłuchując się w szum wody i odgłosy lasu, znajdującego się tak blisko mnie. Na moim ramieniu widniał pokaźnych rozmiarów siniak, którego się brzydziłam. Brzydziłam się tego, z czym się wiązał i do czego doprowadził. Szorowałam swoją skórę, chcąc pozbyć się z niej skalania, jakiego ostatnio bez przerwy się dopuszczałam.

Miałam wrażenie, że się zgubiłam. W tym wszystkim. W nich. W sobie. Zgubiłam rachubę w maskach, które zakładałam na swoją twarz, by zadowolić otaczających mnie ludzi. Miałam poszukiwać prawdy, a sama stałam się kłamstwem.

- Can? - dotarł do mnie miękki głos Natalie. - Jesteś tam?

- Tak – zawołałam i dokończyłam pośpiesznie swoją toaletę.

- Tak też myślałam. Wszędzie poznam zapach twojego szamponu – nad drewnianą osłoną pokazała się dłoń dzierżąca białą sukienkę. Założyłam ją na siebie z delikatnym uśmiechem. Od dawna nie miałam na sobie niczego równie kobiecego i delikatnego. Dodatkowo ramiączko sukienki zasłaniało mojego siniaka, więc nie mogłabym być bardziej wdzięczna Natalie za pożyczenie mi części swojej garderoby. Wyszłam z prowizorycznej łazienki przeczesując dłonią wilgotne włosy. Zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół i uśmiechnęła się promiennie. - Wyglądasz jak moja najlepsza przyjaciółka.

- Aż tak bardzo się we wszystkim pogubiłam? - spytałam podchodząc do niej, czując się...dobrze. Dzięki niej. Dzięki mojemu leniwemu porankowi u boku zielonookiego bruneta, który wreszcie się przede mną otworzył. Może zawdzięczałam to także temu, że osoba, której wsparcia tak bardzo potrzebowałam, na nowo zwróciła na mnie swoją uwagę? A może wszystko naraz?

- Miałam problemy z poznaniem ciebie przez to, co ze sobą zrobiłaś.

- O tobie mogę powiedzieć to samo. Zaprzedałaś mnie na rzecz nowego faceta. Który na ciebie swoją drogą nie zasługuje.

- Przepraszam –powiedziała, wyciągając w moją stronę swoje ciepłe ramiona. Przytuliłam ją do siebie bez najmniejszego zawahania i szepnęłam cicho.

- Ja także przepraszam. Pomóż mi powrócić – roześmiała się cicho i pociągnęła mnie w stronę lasu. Wcisnęła w moją dłoń termos z kawą. Zaczęłyśmy iść powoli przed siebie, ciesząc się swoim towarzystwem i rozmowami szczerymi do bólu. Opowiedziałam jej wszystko co się wydarzyło, a ona uważnie wsłuchiwała się w moje słowa.

- Dlaczego to wszystko zrobiłaś? - spytała prosto, przystając i siadając na kamieniu pięknie pokrytym mchem.

- Znasz efekt odbicia lustrzanego? - pokiwała głową twierdząco, uważnie na mnie patrząc i popijając parującą kawę. - Mam wrażenie, że stałam się ich odbiciem. Tego kim kiedyś byli i kim się stali. Zamieniam się w nich. Popełniam te same błędy. Staję się równie zepsuta. Równie pusta. Nie wiem jak mam z tym walczyć. Gdy każdy wokół ciebie taki jest, ciężko jest być jedynym, który jeszcze walczy. Momentami traciłam powód, dla którego miałabym jeszcze to robić, a nie oddać się temu na co miałam ochotę. Czy to takie złe?

- Nie. Ale to ty byłaś zawsze tą, która o mnie walczyła, pokazywała co jest dobre i prawdziwe. I nagle ujrzałam twoje własne zaprzeczenie. Twoją osobę, tylko w krzywym zwierciadle.

- Myślę, że oni wszyscy są swoimi gorszymi odbiciami – spojrzałam w stronę plaży, która widoczna była dla nas z oddali. - I jestem przekonana, że pozwalają, by to nad nimi zwyciężyło, gdyż tak jest im łatwiej. Bycie wiecznie dobrym, prawdziwym i rzeczywistym jest cholernie męczące. Poznałam to na własnej skórze. Ich prawdziwe ja, to jakim powinni być, widzimy tylko w telewizji, a powinno być na odwrót. Jestem już zmęczona poszukiwaniem tego, co oni sami stracili.

- Wróciłaś – powiedziała szeroko się do mnie uśmiechając. - Właśnie taką Candice pokochałam i z tą Candice się zaprzyjaźniłam aż po grób.

- Z wariatką, która lubi ratować ludzkie tyłki?

- Tak. Bo ta wariatka, kiedyś ocaliła mnie samą – chwyciłam jej dłoń w swoją.

- Próbowałam zrobić tona ich sposób.

- Podziałało? - spytała i powoli pociągnęła mnie z powrotem do obozu.

- Nie.

- To zrób to w stylu rodziny Stone.

- Znowu stanę się wrzodem na ich tyłku.

- Jakbyś wcześniej nim nie była – roześmiała się. - Nie daj złamać się ich zakłamaniu. Pokaż im, że widzisz ponad i poprzez to, co tobie wciskają. Zobaczysz. Sami się złamią, a ty napiszesz najlepszą biografię gwiazd w historii. I pozbawisz Jeremiego stanowiska. Musisz to zrobić. Facet stał się nienośny.

- Jeszcze bardziej?

- O tak – gdy wyszłyśmy z lasu na chwilę oślepił nas blask słońca odbijający się od powierzchni jeziora. Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do jasności, w oddali ujrzałam Harrego popijającego kawę z metalowego kubka. Śmiał się serdecznie wraz z Niallem, a ja uśmiechnęłam się na jego widok.

- A co z Harrym? - spytała moja najlepsza przyjaciółka, a ja przystanęłam na chwilę.

- Nie wiem – powiedziałam szczerze. - To skomplikowane i chyba nie jestem gotowa na żaden nowy krok w naszej relacji – jakby przywołany do nas naszą rozmową, spojrzał w naszą stronę i zamarł na chwilę widząc mnie w ubraniach, których przy nim nigdy na siebie nie założyłam. - Lubię go, ale nie wiem jeszcze, którą z jego masek najbardziej – spojrzałyśmy sobie z Natalie w oczy, a ona zrozumiała dokładnie to co chciałam jej powiedzieć. W policzkach Harrego pojawiły się głębokie dołeczki, gdy zobaczył mnie dokładnie taką jaką byłam. W tej prostej białej, zwiewnej sukience. Bez makijażu. Z wilgotnymi włosami otulającymi moją twarz. Bez obłudy, cynizmu i muru obronnego. I ta chwila była magiczna dla nas obojga.

* * *

Zsunęłam ramiączka sukienki ze swoich ramion, a ona swobodnie upadła na na ciepły piasek u moich stóp. Nabrałam głębokiego oddechu do płuc i powolnym krokiem weszłam do jeziora, już całkowicie pogrążonego w ciemności. Wystarczyło kilka kroków, by woda sięgała mi aż dopasa. Nadal była rozkosznie ciepła. Muskałam dłońmi błyszczącą od blasku księżyca wodę, patrząc wprost w rozgwieżdżone niebo. Delikatny wiatr rozwiewał moje włosy, a ja uśmiechnęłam się sama do siebie. Chwilę potem już nurkowałam w ciemnej i nieprzejrzystej toni, zachwycając się uczuciem zawieszenia pomiędzy światami. Prześlizgałam się poprzez ciecz z dziką przyjemnością, a z moich ust niemalże wyrywał się okrzyk radości. Moja głowa przebiła taflę wody, a ja odrzuciłam włosy z twarzy do tyłu i roześmiałam się cicho. Jak niewiele potrzebowałam do pełni szczęścia. Może sama się okłamywałam, że jest inaczej? Czułam się tak cudownie wolna. Tak namacalnie ludzka. Upijałam się tym uczuciem i zanurkowałam ponownie. Nawet nie wiedziałam ile to trwało. Wiedziałam jedynie, że był środek nocy, a ja po raz kolejny wymknęłam się z namiotu, by popływać.To było moje ulubione zajęcie. Oddanie się leniwym ruchom rozgrzanych mięśni, w całkowitej samotności.

I gdy unosiłam się swobodnie w wodzie z zamkniętymi oczami, doszedł do mnie cichy plusk wody. Zanurkowałam i wyłoniłam się z wody dopiero po kilku sekundach, uspakajając swój wystraszony, przyspieszony oddech. Gdy moja głowa wyłoniła się z wody, ujrzałam silną i umięśnioną sylwetkę, odwróconą do mnie plecami, patrząca w stronę obozowiska. Nawet stąd doskonale wiedziałam, kto do mnie dołączył. Jakbym miała nie wiedzieć, skoro miałam wrażenie, że znam już to ciało, choć kompletnie mi obce, na pamięć? Ciemne tatuaże odznaczały się wyraźnie na niemalże białej w tym świetle skórze, błyszczącej od wody. Ciemne włosy muskały jego mocno zarysowane ramiona, a ja jak zahipnotyzowana po prostu na niego patrzyłam. Na to jak oddycha powoli, sprawiając, że jego klatka piersiowa powoli podnosiła się i opadała, podkreślając napięcie jego zmęczonych mięśni. Znacie takie momenty w swoim życiu, które miały pozostać z wami aż do końca? Takie wspomnienia, które powracają do was, nawet po wielu latach zapomnienia? Ten moment, ta sytuacja, której byłam świadkiem, właśnie nią była. A wokół nas zapadała coraz większa ciemność oświetlana jedynie przez pełnię księżyca.

Odgarnął dłońmi włosy ze swojej twarzy i powoli odwrócił się do mnie twarzą. Był zbyt daleko, bym mogła dostrzec to co działo się w jego oczach. Widziałam za to jego mocno zarysowaną szczękę i kości policzkowe. Piersi pokryte tatuażami. Patrzył na mnie spokojnie, a ja wiedziałam, że chyba nigdy w swoim życiu nie widziałam równie pięknego mężczyzny. Spoglądaliśmy na siebie w całkowitej ciszy, którą przerywały jedynie pieśni cykad w oddali. Zbyt przytłoczona ciężką atmosferą, która zapadła pomiędzy nami po raz setny, odwróciłam się do niego plecami i popłynęłam przed siebie. Nie wiedziałam czy właśnie przed nim uciekam, czy uciekam przed tym co zaczynałam do niego czuć. Od reakcji mojego własnego ciała. Od własnych myśli, które podpowiadały mi, że właśnie takie momenty, tylko i wyłącznie takie, są czegokolwiek warte. Nie krótkie zatracanie się. Nie udawana bliskość ludzkich ciał. Nie nic nieznaczące pocałunki. Bo choć wtedy się nie dotykaliśmy, nie mówiliśmy absolutnie nic, odczułam więcej, niż z jakimkolwiek mężczyzną w ostatnim czasie. Spanikowałam. Po raz kolejny tego dnia. Po raz kolejny w jego towarzystwie. Bo cały dzień go unikałam, czując jak moje mięśnie ze strachu spinają się w jego obecności. Jak oddech ulatuje z moich płuc, a mnie ogarniają mdłości. Wiedziałam, że powodem tego wszystkiego był strach. Tak ludzki i tak surowy. Uciekanie od niego było moim odruchem bezwarunkowym. Odruchem samozachowawczym mającym na celu nie dopuścić do mojego zranienia.

Dopłynęłam do pobliskiego pomostu i wypłynęłam pod jego deski, chwytając się jego metalowych części. Łapczywie łapałam oddech, bliska płaczu. Co się ze mną do cholery działo?! Wracałam do samej siebie. Powoli, cierpliwie, a wraz z tym pozwalałam uczuciom mnie dławić. Chyba właśnie w nich tonęłam. Po raz pierwszy od bardzo dawna, pozwoliłam sobie na taką słabość. Zbyt skupiona na sobie i własnej walce wewnętrznej, nie zauważyłam jak Harry do mnie dopłynął. Zgrabnie prześlizgnął się pod pomost, sprawiając, że poczułam się jak w potrzasku. Wyciągnął swoją chłodną od wody dłoń w moją stronę, ale go powstrzymałam. To samo uczyniłam z jego ciałem, które przybliżyło się do mnie, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej, idealnie na wytatuowanym motylu. Jedną ręką przytrzymywał się pomostu, a drugą złożył na mojej własnej, pomimo mojego sprzeciwu. Pomiędzy nami od razu przeskoczyła iskra, a ja skrzywiłam się mimowolnie. Denerwował mnie swoją gonitwą. Dlaczego po prostu nie mógł pozwolić mi na chwilę samotności i odcięcie się od niego i tego wszystkiego? Może dlatego, że i on wtedy by po prostu ciekł...?

- Wiesz dlaczego wytatuowałem sobie tego motyla? - spytał cicho, a jego zachrypnięty głos przyprawił mnie o ciarki na ramionach. - By przypominać sobie, że nadal mogę coś poczuć. Żeby powtarzać sobie każdego dnia, gdy zapinam koszulę, że skoro kiedyś potrafiłem poczuć motyle w brzuchu, to może za kilka lat znowu się tak stanie. Rozumiesz? - spytał z desperacją w głosie. - Zrobiłem sobie tatuaż, żeby przypominać sobie, że potrafię coś czuć. Że nadal mam w sobie podobne emocje.

- To tragiczne – wyrwało się z moich ust, a ja przygryzłam wargę zła na siebie na to, że się odezwałam.

- Nie chcę już więcej przypominać sobie jak to jest coś czuć – przyciągnął mnie mocno do siebie, a ja walczyłam z całą sobą, by się mu nie wyrwać i nie uciec. Przerażał mnie. Przytłaczał. Najgorsze jednak było w tym to, że to on z naszej dwójki, choć ciężko było mi się do tego przyznać, był tym odważniejszym. Od kiedy to ja bałam się coś czuć, a nie on? Co stało się z tym popieprzonym światem? - Ja chcę czuć – zanim się zorientowałam, wpił się w moje usta z całą pasją jaką w sobie miał. Jego usta napierały na moje wargi, prosząc mnie niemo, bym jakoś zareagowała. Odwzajemniła jego gest. Przez krótką chwilę, nie potrafiłam tego uczynić. Nie umiałam zmusić się do tego, by całkowicie i niezaprzeczalnie porzucić wszystko i oddać się mu i temu co może ze mną zrobić. Bo gdy raz to uczynimy, nie ma odwrotu. Oddamy całych siebie mając nadzieję, błagając, by nikt nie wyrządził nam krzywdy. Czy nie tego poszukiwałam przez całe swoje życie? Czy nie to chciałam poczuć zatracając się w przypadkowych kochankach? To co czułam przy nim, choć tak bardzo to tłumiłam? Gdy zaczął odsuwać się ode mnie, myśląc, że przegrał, zarzuciłam ramię na jego szyję i pocałowałam go równie gorąco i namiętnie, jak on mnie. Jego wolne ramię otoczyło moją talię i przyciągnęło mnie do siebie jeszcze mocniej. Jego ciało rozluźniło się pod wpływem ulgi. Przegrałam. W tamtym momencie, po prostu przegrałam. A może wygrałam ze swoim strachem? Czy można w tej grze wygrać lub przegrać?

- Też jestem przerażony, ale nie pozwolę strachowi po raz kolejny kierować moim życiem – wyszeptał wprost w moje usta. - Mimo wszystko, nie ważne jak bardzo byś zaprzeczała, jesteśmy do siebie cholernie podobni.

- Zamknij się i mnie pocałuj – powiedziałam jedynie, a on cicho się śmiejąc, to uczynił. A mój świat zadrżał w posadach.  

----------

Rozdział przejściowy, ale za razem przełomowy. Mam nadzieję, że zaczniecie dostrzegać powoli kłamstwo i obłudę, która pojawiała się we wcześniejszych rozdziałach. 

Polecam gorąco film: Begin Again, który zainspirował mnie do napisania tego rozdziału.

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro