24. Początek końca.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Czytamy koniecznie z piosenką!*

Everything you want is on the other side of fear – Jack Canfield


Kuszenie.

Czy nie tym zajmujemy się każdego dnia, w każdej wolnej chwili? W każdej nawet najniewinniejszej sekundzie naszego życia? Kusimy los. Kusimy siebie samych. Kusimy siebie nawzajem. Robimy to świadomie. Czasami także kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Obezwładniamy swoim urokiem. Oślepiamy swoim blaskiem. Osłabiamy przeciwnika swoim uśmiechem. Hipnotyzujemy błyskiem w pełnych pożądania oczach. Otumaniamy ustami rozkosznie zaczerwienionymi od namiętnych pocałunków. A potem pożeramy swoją ofiarę w całości. Bez litości. Bez zastanowienia. Bez cienia poczucia winy. Niczym doskonały drapieżnik nastawiony jedynie na przyjemność, która stała się ulubionym pokarmem. No właśnie. Od kiedy karmiliśmy się czymś tak podstępnym i zmiennym? Kiedy staliśmy się tak zachłanni? Tak wyuzdani. Tak...zepsuci? 

Te myśli mnie prześladowały. Zwłaszcza, gdy od kilku dni bez przerwy, nie robiłam niczego poza siedzeniem w niewygodnej pozie i zapisywania tego steku idealnie doszlifowanych kłamstw. Bo choć poszukiwałam prawdy i tak nie miałam nigdy jej znaleźć. Widziałam jej przebłyski i po tak wielu miesiącach zmagań dotarło do mnie, że nie chciałam jej znaleźć. Myślałam, że tak było. Teraz wystarczyła mi jej namiastka. Czy byłam hipokrytką, może? A może po prostu chciałam zachować resztki zdrowego rozsądku, zakończyć swoje zadanie i uciec? I walczyłam ze sobą. Z własnym pożądaniem. Z własny rozsądkiem. Z własnymi pragnieniami. Ciągle. Każdego dnia. Bez przerwy. 

Chciałam uciec. Przed samą sobą. Swoim strachem. Może głównie właśnie przed nim. Strachem przed tym kim byłam przy człowieku, w którym tak boleśnie się zakochałam. Bo bałam się wyznać mu swoje uczucia. Powiedzieć mu otwarcie czym się dla mnie stał. Stać się bezbronną. Tak kruchą w jego silnych ramionach. Wiedziałam jednak, że u boku Harrego nie mogłam spodziewać się dobrego, szczęśliwego zakończenia. Nigdy. Może jedynie jego urywek. Przez kilka chwil. Przy dobrych wiatrach kilka dni, może nawet tygodni. I choć było to kuszące, walczyłam z resztkami odruchów samozachowawczych. Kto o zdrowym rozsądku wskoczyłby do wody, wiedząc, że na pewno utonie? Kto wyszedł by na sam środek ulicy, na której doszło do strzelaniny, bez kamizelki kuloodpornej? Kto? No właśnie. Kto? Mało kto pamiętał, że miłość była niczym pole bitwy. Każdy kończył na nim co najmniej ranny. Większość nie dożywała następnego dnia. A ja wiedziałam, już od samego początku naszej znajomości, że zginę już na samym przedbiegu. Od początku tego pokręconego związku, widziałam tylko i wyłącznie jego koniec. Bo i tak bywa. Nie wszystko musi trwać. Czasami wystarcza, że coś w ogóle się pojawiło. Niczym spadająca gwiazda. Intensywna, szybka i znikająca po chwili. I nie przeszkadzało mi to. Uważałam się za szczęściarę, że w ogóle mi się to przydarzyło. Nie każdemu dane było kogoś kochać. Doceniałam ten dar, choć był bolesny.

- W co ja się wpakowałam – pomyślałam rozgoryczona. - W co ja się, kurwa mać, wpakowałam.

I siedziałabym tak godzinami zapisując ten wart miliony stek bzdur, gdyby ktoś nagle nie postanowił mi przeszkodzić.

- Szukałem cię – przysięgam, że ten głos mógłby przywołać mnie z zaświatów.

- W takim razie właśnie mnie znalazłeś – odparłam, nie odrywając oczu od monitora swojego komputera.

- Raczej nie wydajesz się być zachwycona moim widokiem – powiedział z goryczą w głosie.

- Najpierw musiałabym na ciebie spojrzeć – odparłam z przekąsem i mimochodem podniosłam na niego swój wzrok. Od razu tego pożałowałam. Natychmiast natrafiłam na intensywnie zielone, wpatrujące się we mnie tęczówki. W ich głębi dojrzałam pewnego rodzaju podstęp. Tajemniczy, niebezpieczny błysk, który równie mocno mnie intrygował co przerażał. Odruchowo poprawiłam swoją pozycję na niewygodnym krześle i udałam, że absolutnie nie przejęłam się faktem, iż dystans pomiędzy naszymi ciałami drastycznie się zmniejszał. A czułam to dosłownie po swoich kościach. W powietrzu. Na swojej skórze. Zwłaszcza, gdy omiótł ją jego ciepły oddech. Przełknęłam głośno ślinę i zapisałam dokument, który właśnie pisałam. Kto mógł wiedzieć co planuje ten szalony mężczyzna? Nie mogłam pozwolić sobie na utratę godzin mojej ciężkiej pracy. I dobrze przewidziałam jego ruchy, gdyż po chwili mój laptop zatrzasnął się z trzaskiem, a ja zostałam brutalnie obrócona do niego twarzą. Może jednak znałam go lepiej niż mi się wydawało.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie mogłeś zniszczyć godziny mojej ciężkiej pracy?

- Czy opóźniłoby to twój wyjazd?

- Tak.

- W takim razie nie żałuję.

- W ogóle obchodzi cię to, że niedługo stąd zniknę?

- Jeszcze masz ku temu wątpliwości? - spytał, nachylając się nade mną. Moja dłoń powstrzymała jego półnagą klatkę piersiową, przed dalszymi zabiegami.

- Oczywiście – odpowiedziałam prosto. - Jakbym miała ich nie mieć. To co jest między nami nie ma przecież większego znaczenia, prawda? - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy. Chyba nieświadomie chciałam wymusić na nim wyznanie. Jakiekolwiek. Chyba byłam żałosna.

- Stone.

- Styles – powtórzyłam za nim i ku jego zaskoczeniu, odsunęłam się od niego i wstałam, by spojrzeć mu prosto w twarz. Nie znosiłam gdy ktoś rozmawiał ze mną, stawiając moją osobę na niżej pozycji. Będąc pod nim byłam bardziej uległa. A on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. - Co takiego niezwykłego zrobiłeś ze mną, czego nie zrobiłeś z jedną ze swoich zabawek na jedną noc? Wiesz, że trzymanie się za ręce jest dla mnie gównianym dowodem na cokolwiek?

- Na przykład się z tobą nie pieprzyłem - przewróciłam oczami, wydając z siebie ciche westchnienie zirytowania. - Czy musisz to robić? - spytał, a jego dłoń w geście frustracji przeczesała włosy z oczu do tyłu.

- Co takiego?

- To co każda inna kobieta? Musisz zaznaczać swój teren? Usłyszeć ckliwe głębokie i romantyczne wyznania? - nie mogłam opanować swojego śmiechu. Mój paskudny rechot poniósł się po całym pomieszczeniu.

- Naprawdę myślisz, że zaznaczam swój teren? - podeszłam do niego pewnym siebie krokiem i zarzuciłam swoje ramię na jego szyję, przybliżając do mocno do siebie. Widziałam, że bardzo mu się to nie podobało. Atakowałam go jego własną bronią. Ironia, co Styles? - Myślałam, że jesteś mądrzejszy. Doskonale wiem, że nie należysz do nikogo, tak jak ja nie jestem niczyją własnością. Nie chcę usłyszeć żadnego wyznania – kłamałam mu w żywe oczy. - To dość proste. Jedynie przypominam ci o podstawach naszej relacji.

- Jestem kompletnie skołowany – wyznał bez ogródek.

- Nie chcę niczego od ciebie, bo wiem, że nie umiesz mi tego dać. Nie proszę o coś, czego nie masz.

- Powinno mnie to zaboleć, prawda? - spytał, a w jego oczach ujrzałam nieznany mi błysk. Czyżbym jednak go zraniła? Faceta kompletnie wypranego ze wszystkiego?

- Sam fakt, że się nad tym zastanawiasz jest co najmniej niepokojący.

- Problem jest taki Stone – zaczął i ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu mocno mnie do siebie przytulił. - że jestem bardzo dobrym aktorem. Momentami może nawet lepszym niż muzykiem.

- Tym razem to ja jestem kompletnie skołowana – roześmiał się na głos z całego serca, a to ani trochę nie polepszało mojego żałosnego stanu. Ostatnich oporów. Ostatnich zaprzeczeń. Ostatnich głośnych zaprzeczeń, że coś do niego czuję. Bo to właśnie robiłam. Kłamałam obojgu z nas prosto w oczy, by nie stać się tak koszmarnie podatną na zranienia. Och Stone. Biedna Stone.

- Chodź. Chcę ci coś pokazać. Zaufaj mi – powiedział i pociągnął mnie w tylko sobie znanym kierunku. A ja to zrobiłam. Jak zawsze. Ślepo mu wierząc, co było gigantycznym błędem. Jak zawsze.

֎ ֎ ֎

Pokój był kompletnie zagracony. Mogłabym nazwać to nawet artystycznym zdewastowaniem. Kompletnym chaosem. Ale nawet to w wykonaniu Stylesa miało swego rodzaju urok. Przerażały mnie własne dostrzeżenia. Sposób w jaki opisywałam wszystko związane z tym facetem nie było zdrowe. Nie mogło. Bo miłość była jedynie chorobą, a ja nie widziałam tak jak powinnam. A byłam pewna tego, gdy zauważyłam, że wszędzie walały się kawałki zapisanego i pokreślonego papieru, a ja nazwałam to sztuką. Ubrania otulały szczelnie okolice łóżka, zapewniając śpiącej na nim osobie pewnego rodzaju zabezpieczenie przed bolesnym upadkiem na podłogę. Okna były szczelnie zasłonięte ciężkimi, czerwonymi zasłonami. W powietrzu unosiła się tak dobrze znana mi woń ciężkich, piżmowych perfum i mięty. Dwa zapachy, które miały przypominać mi o Harrym aż do końca mojego życia. Wtedy, gdy spokojnie stałam na samym środku jego wielkiego pokoju, podszedł do mnie powolnym krokiem i wręczył mi coś, co sprawiło, że na chwilę zaniemówiłam. Skórzany, ciężki dziennik wylądował w moich rękach, a ja nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Gładziłam go kciukami, z miażdżącą ciekawością badając jego zadrapaną powierzchnię. Bo notes nie był piękny. Był pobrudzony kawą i herbatą. Pokryty setką, jak nie tysiącem odcisków palców. Nawet moich własnych, gdy raz, ten jeden głupi raz, chciałam mu go ukraść. Strony były powyginane, dając znać o swoim zużyciu. Dziennik był jego życiem, a on wręczył mi go ufnie w dłonie, nie wypowiadając ani jednego słowa. Podniosłam na niego wzrok, nadal będąc w głębokim szoku.

- Pytałaś co takiego robię z tobą, czego nie robię z innymi kobietami. Oto moja odpowiedź – wzruszył łagodnie ramionami, jednak po napięciu ich mięśni widziałam jak bardzo był przejęty. - żadnej z nich go nawet nie pokazałem. Żadna z nich nie znała mnie tak, jak ty mnie znasz. Choć uważasz, że wiecznie chowam się za maskami. Tak jak mówiłem, rozgryzłaś mnie od samego początku. Przy tobie byłem tylko i wyłącznie sobą.

- Twoja osobowość w takim razie musi być bardzo złożona – powiedziałam bez namysłu i zacisnęłam dłonie mocniej na dzienniku. Małej skórzanej książeczce, która stanowiła klucz do mężczyzny stojącego przede mną. Która skrywała jego największe tajemnice i najmroczniejsze sekrety. O dziwo, gdy wreszcie po tylu miesiącach trzymałam go w swoich rękach, już go tak bardzo nie pożądałam. Po raz kolejny los dał mi znać o swojej przewrotności.

- To prawda. Nigdy nie mówiłem, że jestem łatwy. A w dłoniach trzymasz w tej chwili całą kwintesencję mnie samego. Chciałbym byś, jeśli chcesz, go przeczytała – wiem ile kosztowały go te słowa, a mimo to, niemalże zmiażdżył mnie ich ciężarem.

- Chcesz bym przeczytała coś tak osobistego?

- Jeśli pomoże ci to w zrozumieniu mojej osoby, to tak.

- Po co to robisz? - spytałam, patrząc mu prosto w zielone oczy, które wyrażały tylko i wyłącznie szczerość. Ten jeden jedyny raz.

- Bo nie chce byś odchodziła, mając mylne wrażenie na mój temat.

- Nie będę go miała – powiedziałam, przyciskając dziennik do swojego serca. - Ale nie chcę go czytać. Nie chcę iść na łatwiznę. Chcę cię poznać. Rozmawiając z tobą. Kłócąc się. Czasem nawet milcząc.

- To brzmi jak obietnica.

- Możesz uznać to także za groźbę jeśli chcesz.

- To raczej niemożliwe. Bo oznaczałoby to, że uwielbiam gdy mi grozisz – zanim się obejrzałam stał tuż przede mną, a jego dłoń sięgała powoli do mojej twarzy. - Poza tym wiem, że zawsze chciałaś go przeczytać. Nie jestem głupi. Wiem co wtedy robiłaś w moim pokoju.

- To dlatego byłeś taki?

- Jaki?

- Arogancki i agresywny?

- To część mojego charakteru. Ale masz rację. Byłem zły. Też byś była na moim miejscu – jego dłoń swobodnie gładziła skórę mojego karku, zmniejszając dystans pomiędzy naszymi ustami. I stojąc tak przed nim, z jego duszą dosłownie w moich ramionach i własnym sercem na dłoni, wiedziałam, że ten pocałunek będzie się liczył. Będzie pojawiał się w moich snach. W przebłyskach mojej własnej podświadomości. Będzie nawiedzał nas oboje i choć się bałam. Tak cholernie się bałam, postanowiłam dowiedzieć się co stoi po drugiej stronie mojego strachu. A czekało wiele. Wiedziałam to, gdy jego usta dotknęły moich, a ja zatonęłam w nim i tym co mi dawał. Choć dla innych mogło być to niewiele. Zbyt mało, by przeżyć. Prawda była taka, że nigdy mi niczego nie obiecywał. To ja byłam tą, która dawała wielkie przemowy. On był człowiekiem czynu. I tego dowód nadal miałam w swojej dłoni. Potem pamiętnik opadł na ziemię, a ja zarzuciłam obie swoje ręce na jego szyję, pozwalając by ostatecznie zmniejszył dystans pomiędzy naszymi ciałami, szczelnie zamykając mnie w swoim uścisku. Kochałam to. Każdą sekundę tego pocałunku. Choć nieidealnego. Choć tak namiętnego.

- Przeczytasz go? - wyszeptał, ledwie łapiąc oddech tuż przy moich ustach.

- Nie.

- Dziękuję – powiedział jedynie i schował twarz w moich włosach. A ja czuła szaleńcze bicie jego serca.

- Jeśli nie chciałeś bym go czytała, po co mi go dałeś? - milczał. Drgnęłam niespokojnie w jego ramionach. - Sprawdzałeś mnie?

- Jesteś pierwszą osobą, która zdecydowała się podjąć trud i poznać mnie na swój własny sposób. Bez ściągi. Bez żadnej pomocy. Po prostu poznać mnie takiego jakim jestem.

- Na pewno nie jestem pierwsza – odparłam gładząc jego tył głowy. - I nie ostatnia.

- Problem jest taki, że nie dbam o opinię innych. Liczysz się tylko ty. Zawsze liczyłaś się tylko ty.

I tymi prostymi słowami sprawił, że zamarłam na bardzo długą chwilę zapominając jak się oddycha. A to dopiero był początek. Początek końca.

--------------

Piosenka: The Beach - Thieves

All the love! S.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro