29. Los.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Przeczytajcie z piosenką*

Niektóre wspomnienia zostają z nami na zawsze. Głęboko zakorzenione w naszej duszy. Wbite prosto w nasze serca. Zdobiące nas samych niczym wymyślne tatuaże. Zachodzące nam pod samą skórę. Powracające, raz zarazem, niczym ulubiona piosenka, o której myśleliśmy, że zapomnieliśmy. Urok takich przebłysków był doprawdy wyśmienity. Przyprawiający o dreszcze i zawroty głowy, w których usta mimochodem wyśpiewywały tak dobrze znane słowa, tak bardzo kochanej melodii. I nawet jeśli dorastaliśmy, gubiliśmy się, by na nowo się odnaleźć, załamywaliśmy się i powstawaliśmy po raz kolejny, robiliśmy zawsze jedno. Uczyliśmy się. Pozwalaliśmy, by miłość nami zawładnęła, tym samym uświadamiając nam tak ludzko i boleśnie, że żyjemy. I chociaż częściej doświadczenie było jedynie bolesne, warte było wszystkiego. Absolutnie wszystkiego i każdy z nas doskonale o tym wiedział.

Do takiego doszłam przynajmniej wniosku po tym jak ujrzałam twarz mężczyzny, który kilka miesięcy temu zmienił mnie nie do poznania, uroczo ozdobioną odciskiem od zalanego kawą kubka. Idealny półksiężyc przecinał jego przystojną twarz na pół, zmuszając mnie tym samym do wyrzucenia czasopisma, którego okładkę zdobiła jego twarz, do kosza. Bez zbędnego zwlekania. Bez negatywnych odczuć. Bez żalu. Bo to wszystko już dawno temu minęło, a ja nie do końca byłam pewna czy to wszystko co mi się przydarzyło na pewno było jawą, a nie snem. Bo tamta kobieta nie była mną. A ja nią. Nikt nie był tym za kogo się podawał. I to właśnie sprawiło, że odeszłam.

- Wszystko w porządku? - cichy i tak dobrze znany mi głos dotarł do mnie z oddali.

- Tak - powiedziałam szczerze, zastanawiając się czy naprawdę mogło być kiedykolwiek lepiej, czy może po prostu się do tego wszystkiego przyzwyczajaliśmy. Twarz Alexa pojawiła się w wejściu do salonu. Umorusana była mąką i czekoladą, co dodawało mu tylko więcej uroku. Jego zarumienione ze szczęścia policzki aż prosiły się o złożenie na ich powierzchni miękkiego i czułego pocałunku, ale tego nie zrobiłam. Od dawna nie robiłam tego na co mam ochotę. I tego się nauczyłam. Ostatnim razem gdy pozwoliłam sobie na frywolność, doszło do tragedii.

- Naleśniki będą gotowe za 10 minut - powiedział, szczerząc do mnie swoje idealnie białe ząbki. I ja się uśmiechnęłam, odgarniając z oczu krótkie, blond pasma. Podniosłam się z kanapy i wolnym krokiem podeszłam do swojego najlepszego przyjaciela, który od miesięcy walczył z tym, by przekroczyć tą magiczną granicę, którą wyznaczyłam dawno, dawno temu. Dlaczego nie pozwalałam mu na zaopiekowanie się zranioną i zniszczoną mną? Nie wiedziałam. Ale czułam, że to najpierw ja sama powinnam to zrobić, zanim uczyni to ktoś inny. Odgarnęłam włosy z jego oczu, śmiejąc się ze stanu jego ubrań nadających się teraz tylko i wyłącznie do prania. Patrzył wtedy na mnie z błyskiem w oku, który tak dobrze znałam, a którego tak bardzo się bałam. Zanim się obejrzałam, wytarł dłoń o mój policzek tym samym brudząc mnie doszczętnie czekoladowym i karmelowym sosem. Piszczałam wtedy jakby mnie torturowano, a on śmiał się serdecznie z całego serca.

I to wszystko było takie proste. Tak niesamowicie nieskomplikowane. Dwójka dorosłych ludzi spędzających ze sobą czas, cieszących się swoim towarzystwem i wiążącym się z nim ciepłem i bezpieczeństwem. Znający się na wylot. Dogłębnie ze sobą zaprzyjaźnieni, idący jednak w dobrze wszystkim znanym kierunku. Miłości. Stałej. Wyrozumiałej i mającej wystarczyć obojgu na całe życie. I powinnam się z tego powodu cieszyć. Bo byłam niesamowitą szczęściarą. Alex był spełnieniem moich marzeń. Był inteligentny, zabawny, uroczy. Rozumiał mnie, bo sam kiedyś był do mnie podobny. Byłby idealny ale... No właśnie. Zawsze było ale.

Jego ramiona otoczyły moją talię i przyciągnęły mnie do swojego ciała, by po chwili zamknąć mnie w szczelnym i ciepłym uścisku. Otoczył mnie zapach jego perfum, a ja poczułam jak całe moje ciało się rozluźnia. Jego palce sunęły spokojnie wzdłuż moich pleców, a ja zamknęłam oczy, rozkoszując się chwilą. Jego twarz zniknęła w zgięciu mojej szyi. Jego oddech łaskotał moją skórę. Zadrżałam w jego ramionach wiedziona impulsem, który starałam się w sobie zdusić od miesięcy. Wyczuwając to, odsunął się ode mnie na kilka centymetrów i spojrzał mi prosto w oczy, doszukując się pozwolenia na to, co chciał uczynić od tak dawna, a na co po prostu mu nie pozwalałam. Ujął moją twarz w dłonie i potarł moje policzki kciukami, a ja spuściłam wzrok na jego klatkę piersiową. Czułam jak moje serce wybija coraz szybsze tempo. Moje policzki oblały się szkarłatnym rumieńcem, a ja nie mogłam przestań myśleć o tym ile razy już wyobrażałam sobie ten moment we własnej głowie. Jego cichy szept sprawił, że ponownie spojrzałam mu w oczy, a on bez wahania po prostu mnie pocałował. Jego ciepłe i słodkie wargi naparły na moje własne, a moje ciało zalała przyjemna fala gorąca.

Jego usta napierały na moje z czułością, która niemalże zwaliła mnie z nóg. Nie spodziewałam się takiego ruchu z jego strony tego wieczora. Nie spodziewałam się tego po nim w najbliższych tygodniach. Ale od jakiegoś czasu atmosfera pomiędzy nami stawała się coraz cięższa. Od dawna nie zachowywaliśmy się w stosunku do siebie tylko jak przyjaciele. Oboje zbyt wiele pragnęliśmy, by zachować pomiędzy nami zdrowy dystans. Przytuliłam się do niego mocniej, oddając ten niezwykle słodki pocałunek, kończąc go jednak o wiele szybciej niżby sobie tego życzył. Nie mówiąc ani słowa, po prostu schowałam swoją twarz w jego klatce piersiowej, a jego ramiona otoczyły moje ciało jeszcze ściślej niż wcześniej. Jego serce wybijało szalony rytm, utwierdzając mnie jedynie w tym, że od teraz wszystko miało się zmienić, bo to co właśnie pomiędzy nami zaszło miało znaczenie i to ogromne. Przekroczyliśmy magiczną granicę. A ja nawet za sto lat nie wpadłabym na to, że stanie się to tak spontanicznie. Poprzez głupią przepychankę związaną z sosem czekoladowym i mąką.

- Przepraszam - powiedział wprost do mojego ucha. - Nie potrafiłem się oprzeć. Nie, gdy tak na mnie patrzysz - moje dłonie zacisnęły się na jego wybrudzonym jedzeniem t-shirtcie.

- Nie możesz przepraszać mnie za to, że mnie pocałowałeś.

- Muszę, bo wiem, że nie byłaś na to gotowa. Widzę to po twojej minie.

- Ja...

- Nie musisz się tłumaczyć. Jestem twoim przyjacielem. I zawsze nim będę. Nie ważne co postanowisz - jego słowa absolutnie i niezaprzeczalnie mnie rozczuliły. Zanim się zorientowałam, miałam łzy w oczach i walczyłam heroicznie by nie spłynęły po moich policzkach. Nie zasługiwałam na takiego faceta. Nie po tym wszystkim. A potem mój wzrok mimochodem spoczął na pomiętej gazecie w koszu na śmieci, od której zrobiło mi się słabo.

Widziałam skutki takiej przyjaźni. Poczułam na swojej skórze skutki takiej nieodwzajemnionej, toksycznej miłości. Bo choć kochałam Alexa, nie kochałam go tak jakbym chciała. Kochałam go miłością, która nie potrafiła się zdefiniować, a ja trwałam w potrzasku pomiędzy braterskim oddaniem, a drogą ku romantycznemu uniesieniu. Najgorsze było w tym to, że tym razem to ja byłam dzielona na dwoje. Dodatkowo nie byłam gotowa nabycie w związku. To wszystko działo się zbyt szybko. Wczoraj była przecież premiera mojej książki. O mężczyznach, którzy zrujnowali moje życie i rozpoczęli je na nowo. I stała się ona cholernym bestsellerem. Tak jak zakładano. Czy widziałam któregoś z nich na oficjalnej kolacji wyprawionej na moją część? Nie. Nie dlatego, że się nie pojawili. Dlatego, że opuściłam budynek, zanim ich stopy przekroczyły jego próg. Tak było po prostu łatwiej. Nie potrafiłam stawiać kroków do tyłu. Zawsze parłam na przód. Czy było to wadą czy zaletą, nie miałam pojęcia. A dzisiaj miał nastać Nowy Rok, a wraz z nim nowa ja. Silna i nieugięta. Tak jak dawniej. Tak bardzo chciałam w to wierzyć.

- Nie chcę byś trwał ze mną u boku, jeśli nie mogę dać ci tego na co zasługujesz - powiedziałam cicho, patrząc prost na twarz Harrego, zdobiącą najnowsze wydanie Rolling Stone. Harrego, który krótko po moim odejściu opuścił zespół i zajął się swoją solową karierą. Zaczynając na nowo z zupełnie nowymi ludźmi, mającymi nad nim pieczę. Zrywając kompletnie i definitywnie ze swoją przeszłością. I on ruszył do przodu, a ja byłam poniekąd z niego dumna. Uwolnił się od swoich demonów. Nareszcie. Historia jego i Louisy się skończyła. Harry Styles nareszcie był wolny.

- Wiem do czego pijesz i nie dam się zmanipulować.

- Wcale nie wiesz - odparłam z mocą i się od niego odsunęłam. - Mówię najszczerszą prawdę Alex. Nie chcę być kobietą, która powstrzyma cię przed byciem szczęśliwym.

- Ale ja już jestem szczęśliwy - jęknęłam zestresowana i cofnęłam się o krok. To było takie frustrujące. Tak cholernie znajome. Nie potrafił zrozumieć. Chciał na mnie czekać, gdy ja nie chciałam by z mojego czasu tracił czas. - Cieszę się, że jestem twoim przyjacielem, ale nie ukrywam, że chciałbym by ta znajomość przeszła kiedyś na wyższy poziom. Myślę, że od zawsze oboje wiedzieliśmy, że właśnie tak będzie to wyglądało. Jesteśmy dla siebie zbyt idealni, by było inaczej Candice. Oboje poczuliśmy to po naszym pierwszym spotkaniu. Nie chcę na ciebie naciskać i nie zamierzam. Będę czekał. Ile tylko zechcesz.

- To zbyt wiele - odparłam prosto, patrząc mu w oczy. Bo właśnie taka byłam przy tym człowieku. Szczera i prawdziwa do bólu. A on to rozumiał, choć go to niejednokrotnie raniło. Tak było łatwiej. Tak właśnie wróciłam do bycia sobą. - Nie jestem gotowa na bycie w związku. Na oddanie się drugiej osobie. Muszę dojść do siebie po ostatnich wydarzeniach. Dorosnąć do pewnych decyzji...

- Wiem o tym! - zawołał, widząc jak się od niego odsuwam. Widziałam desperację w jego oczach. Tak długo walczył, bym mu całkowicie zaufała, a teraz robiłam na nowo krok do tyłu. A robiłam to odruchowo. Doprowadzało go to do szewskiej pasji. - Nie musisz przede mną uciekać. Nigdy nie zrobię niczego wbrew twojej woli. Chcę być tym, który sprawi, że na nowo będziesz gotowa na to, czego tak bardzo się boisz. Wtedy będę wiedział, że w pełni na ciebie zasługuję. Pozwól mi na to, choćbym to nie ja miał być tym, którego pokochasz - tymi słowami sprawił jedynie, że dławiłam się swoim żalem. Alex. Kolejny mężczyzna, którego niszczyłam.

- Znienawidzisz mnie.

- Nigdy.

- Kiedyś to zrobisz, gdy zdasz sobie sprawę, że straciłeś przy mnie tylko czas.

- Co ty pieprzysz? - spojrzał na mnie jak na wariatkę i dopadł do mnie w kilku krokach. - Co się dzisiaj z tobą dzieje? - ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy.

- Nic - powiedziałam głucho, a mój wzrok zdradziecko spoczął na gazecie, którą czytałam kilka minut temu, a która, choć to wypierałam, sprawiła, że na nowo we wszystko zwątpiłam. Choć starałam sama się okłamać, że wszystko minęło i że jest dobrze. A tak nie było. Nadal kochałam kogoś kogo nie powinnam, choć nauczyłam się, że czas odpuścić.

- Styles? - spytał, patrząc na dokładnie ten sam przedmiot co ja sama. Odsunął mnie od siebie i ku mojemu zaskoczeniu dopadł do śmietnika i w zawrotnym tempie chwycił gazetę i pognał z nią w stronę kominka. Pobiegłam za nim. To było doprawdy żałosne.

- Alex, nie! - zawołałam rozżalona gdy stanął przed źródłem ciepła panującego w mieszkaniu.

- Znowu miesza tobie w głowie! - krzyknął i choć się na niego rzuciłam, cisnął gazetą w ogień, a ona rozbłysła zielonymi i niebieskimi płomieniami. Palony tusz drukarski zawsze dawał spektakularne efekty. Widziałam jak twarz Harrego z sekundy na sekundę zamienia się w garstkę popiołu, a moje serce boleśnie biło w mojej piersi. - Spędziłem miesiące na leczeniu tych cholernych ran, które ci zadał, a ty przyniosłaś tego skurwiela do naszego domu. Zrobiłaś tak jak mówiłem. Dałaś się pochłonąć i nic z tego nie wyszło. Odpuść.

- To tylko gazeta - wyszeptałam, a z papieru pozostały tylko resztki. - Tylko gazeta - podniosłam na niego wzrok, a jego oczy błyszczały z emocji. Okłamywałam zarówno siebie jak i jego. Oboje o tym wiedzieliśmy.

- Musisz zdecydować Candice. Musisz w końcu definitywnie z tym skończyć i ruszyć dalej skoro sama mówiłaś, że...- przerwałam mu, mocno się do niego przytulając, tym samym całkowicie zbijając go z pantałyku.

- Przepraszam - powiedziałam jedynie. - Masz rację - dodałam, by go udobruchać. Czułam jak jego ciało pod moim dotykiem się rozluźnia, a jego oddech spowalnia. Trwaliśmy w tym uścisku tak długo, aż z obojgu z nas zeszły negatywne emocje. Trwało to długo, ale nie miało to znaczenia. I wiedziałam już wtedy, że Alex wygrał tą walkę, choć jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Już byłam jego. Musiałam tylko do tego dorosnąć. - Muszę się przewietrzyć - dodałam po kilku minutach stania w ciszy. Spojrzał wtedy na mnie z mieszanką rezygnacji z irytacją. Ja ruszyłam w stronę wyjścia, a on wrócił do przygotowywania kolacji dla naszych znajomych, których zaprosił na Sylwestra.

Ubrałam się w swój najcieplejszy płaszcz i owinęłam się szczelnie szalem. Gdy tylko wyszłam na pokryte śniegiem ulice, na głowę wcisnęłam swoją ulubioną czapkę. Wokół panowało ogromne zamieszanie. Jak zawsze. Nowy Rok zbliżał się wielkimi krokami i niezależnie od pory dnia czy nocy, wszyscy starali się zdążyć z przygotowaniami na czas. Mijały mnie roześmiane pary, uciekające przed gryzącym mrozem nocy, z uroczo zarumienionymi twarzami i włosami obsypanymi lekkim i puszystym śniegiem, który sypał się na nas z nieba. Przyspieszyłam swojego kroku chcąc rozgrzać swoje spięte ze stresu ciało.

Z każdym krokiem, każdą otuloną śniegiem latarnią, ławką, barierką myślałam o tym co wydarzyło się w ostatnich miesiącach. O tym czego byłam świadkiem i tym jak to uwieczniłam. O tym jakich ludzi miałam przyjemność poznać, choć okazali się oni moją zgubą i wrogami. Odczuwałam na nowo całą plejadę uczuć. Od rozbawienia po zawód. Od miłości po nienawiść. Widziałam to wszystko przed swoimi oczami, gdy mijałam całkowicie zatopiony w ciszy park w samym centrum Londynu. Smakowałam to wraz z lodowatym powietrzem stolicy kraju, który był niezaprzeczalnie częścią mnie. Małe lawiny śniegu raz po raz spadały z gałęzi ogromnych świerków po moich obu stronach, przyprawiając mnie o małe drżenie serca. Sceneria, w której się znalazłam była bajeczna, ale ani trochę nie pomogło mi to w podjęciu decyzji, którą postawiono przede mną tej nocy. Alex. Alex. Alex.

Przyjaciel poznany w przypadkowym barze, gdy postanowiłam poświęcić całą siebie jednemu mężczyźnie. Mężczyzna, który trwał u mojego boku w najgorszych momentach mojego życia. Który pomógł mi stanąć na nogi. Zawsze mający najlepsze rady. Oddany. Czuły. Kochający. Czułam się przy nim tak bardzo wyprana z emocji. Tak cholernie wycofana. Nie nadająca się do głębszych uczuć i wyznań. Pozbawiona wszystkiego co kiedyś miało dla mnie znaczenie. Czułam się pusta w środku. Choć posklejana z zewnątrz w jedną formę. Na nowo. I to przez niego. Byłam tam bardzo zagubiona w poszukiwaniu siebie i nowego sensu, że nie dostrzegłam kiedy jego gesty zmieniły się w bardziej precyzyjne, czułe i przemyślane. Miałam ochotę się za to spoliczkować.

Najgorszy był jednak strach. Przed tym co miało mnie czekać po powrocie do naszego wspólnego mieszkania. Apartamentu, który wynajęliśmy razem, bo nie chcieliśmy już dłużej mieszkać samotnie. Bałam się dystansu, który pomiędzy nami powstanie. Bałam się, że go stracę, a przerażenie odbierało mi dech. Szczypało w wypełniające się łzami oczy. Choć obiecywał, tak gorąco przekonywał mnie, że to nie ma znaczenia. Wiedziałam, że było inaczej. Musiałam dać mu to czego chciał, albo jego miłość przerodziłaby się w toksyczną nienawiść. Mogłam też odepchnąć go od siebie, prosząc o przyjaźń, wiedząc, że złamię mu tym serce. Ale i tego nie chciałam. Musiałam podjąć decyzję. I to teraz. I wiedziałam jaka ona będzie.

Śnieg, który jeszcze przed chwilą padał na moją głową w wolnym i spokojnym rytmie, jakby targany emocjami równie mocnymi co moje własne, przybrał na mocy i teraz niemalże mnie oślepiał wraz z niesamowicie mocnym wiatrem, który zerwał się nagle ni z tego ni z owego. Pochyliłam głowę niżej i zaczęłam biec przed siebie, czując jak z zimna zaczynam tracić czucie w stopach. Wbiegłam pod zadaszenie jednej z wielu kamiennych altanek w tym pięknym parku i zaczęłam szybko pocierać zaczerwienione z zima dłonie, błagając choć o odrobinę ciepła. W kilka sekund mój telefon się rozdzwonił, by na wyświetlaczu pokazać imię człowieka, o którym myślałam intensywnie od kilkunastu minut.

- Gdzie jesteś? Już niedługo północ. Czekamy na ciebie - jego zaniepokojony głos topił lód w moim sercu.

- W Hyde Parku.

- Przyjadę po ciebie za kilka minut. Postaraj się gdzieś schować. Nie chcę byś się przeze mnie pochorowała.

- Dobrze. Pospiesz się - powiedziałam jedynie i rozłączyłam się z nim. Dotarło do mnie wtedy, że czasami trzeba było podejmować życiowe decyzje głową, a nie sercem. Z rozwagą, chcąc nareszcie być bezpiecznym. Otoczonym opieką. Przybijając tym samym do spokojnej przystani po tym całym szaleństwie, burzach i niekończących się sztormach. I miałam wrażenie, może bardziej nadzieję, że postępuję słusznie. Marząc, że za jakiś czas moje obawy będą śmieszne, a moja mała gra aktorska przerodzi się w prawdziwą miłość. Potrzebowałam po prostu trochę czasu, prawda? Miłość, która trzęsła naszym życiem w posadach była niesamowita i piękna, ale tylko ta rozsądna mogła tak naprawdę nas uszczęśliwić.

Przebiegłam do najbliższego wyjścia z parku budynku i dyszałam ciężko z wysiłku pocierając mocno ramiona, chcąc się rozgrzać. Mój oddech zamieniał się w gęstą mgłę. Przed sobą widziałam jedynie błyszczący niczym diamenty śnieg w świetle lamp i uginające się pod jego ciężarem gałęzie drzew. Chuchałam na swoje dłonie, chcąc przywrócić im czucie. Północ zbliżała się wielkimi krokami, a ja wiedziałam, że zamiast wychodzić na dwór, powinnam była zostać w domu wraz z Alexem i porozmawiać z nim na spokojnie. Brakowało jedynie kilku minut do Nowego Roku, a ja nigdy w całym swoim życiu nie czułam się równie samotna jak w tamtej chwili. Może właśnie tak powinien wyglądać mój Nowy Rok i nowy początek? Tylko ja i nikt inny? Tylko ja i moje potrzeby? Otaczała mnie jedynie cisza. Ciemność oświetlana przez jasność śniegu. Zimno. I gdy chciałam już poddać się i wrócić do domu na pieszo, po swojej lewej stronie usłyszałam ciszy szmer butów posuwających się po kamiennej posadzce. Wystraszona podskoczyłam na swoim miejscu, mocniej oplatając się ramionami. Wysoka sylwetka opierała się podobnie do mnie o wejście do małej budowli, a z jej ust unosiła się mgła równie gęsta co moja. Nawet z tej odległości widziałam zgarbione z zimna plecy i krótkie włosy oprószone śniegiem. Szybko poruszającą się klatkę piersiową i świst opuszczających płuca oddechów po szybkim biegu.

Nieznajomy drgnął jakby czując, że jest obserwowany. Jego twarz obróciła się w moją stronę i choć ukryta była w cieniu, ostrość jej zarysów poznałabym absolutnie wszędzie. Znajomy impuls elektryczny przeskoczył pomiędzy naszymi ciałami. Moje wargi zadrżały z emocji. W oddali usłyszałam głośny dźwięk klaksonu samochodu Alexa, ponaglającego mnie do powrotu do domu. Jego reflektory przez sekundę oświetliły nasze twarze i wnętrze altany, pozbawiając nas tym samym resztek złudzeń i niepewności. Zamarłam w całkowitym bezruchu, a czas na chwilę się dla mnie zatrzymał. Na pozwijanych od wilgoci włosach. Na okrytych czarnym płaszczem ramionach. Na wachlarzu ciemnych rzęs podkreślających zieleń jego oczu. Na jego równie zszokowanej co mojej twarzy. Co zabawne, wiedziałam, że był w Londynie. Jakby mogło być inaczej. To był nasz wspólny dom i spokojna przystań. Nie miałam jednak pojęcia, że jeszcze kiedyś go zobaczę.

- Stone? - jego zachrypnięty głos poniósł się w lodowatym powietrzu, odbijając się echem po małej budowli, w której oboje staliśmy. A moje serce skurczyło się z bólu i tęsknoty.

- Styles? - wyszeptałam, a jego nazwisko w połowie zagłuszył ponowny dźwięk klaksonu.

Trwaliśmy w tym mrozie, śniegu i białych niczym mleko oddechach. Zapatrzeni. Zszokowani i zahipnotyzowani swoją obecnością. Zaskoczeni losem i tym co nam dawał. Po raz kolejny. Jakby ten rok rozłąki nigdy nie miał miejsca. Jakby wszystko to co się nam przydarzyło, było tylko bardzo złym snem. Jakbyśmy mieli jeszcze szansę. Choć dawno już ją straciliśmy w szaleństwie jakim było życie. Dławieni równie mocną tęsknotą. Nadal tak bardzo w sobie zakochani. Nie mając pojęcia jakim cudem, w dzień taki jak ten, w mieście, w którym mieszkały miliony ludzi, udało się nam wzajemnie odnaleźć. W środku nocy, w odległym parku w ukrytej pod śniegiem altanie, na dwie minuty przed Nowym Rokiem.

Czy był to znak od wszechświata? A może los po raz kolejny z nas zadrwił? Któż mógł to wiedzieć.

Zegary w całym mieście zaczęły wybijać północ, a posadzka od ich nawoływań drżała pod naszymi stopami. Nastał Nowy Rok. Co miał mi przynieść, nie miałam pojęcia.

-----------------

Piosenka: Winter - Mree

Wiem, że ta historia była trudna. Skomplikowana. Mało przystępna. Zagmatwana. Dziękuję wam za trwanie przy niej i niepoddawanie się. Bardzo to doceniam, zwłaszcza, że od samego początku chciałam, by była inna od tego co wcześniej napisałam. Bardziej przemyślana i jeśli ma to sens, jeszcze bardziej odzwierciedlająca ludzkie uczucia, które czasami są tak nieprzewidywalne i mylące.

Na koniec spytam was jedynie, kogo wybrała waszym zdaniem Candice? Alexa czy Harrego? A może nikogo?

Dziękuję wam jeszcze raz za absolutnie wszystko. Kocham was do bólu.


All the love! S.

ps. zapraszam was do nowego opowiadania "Good Enough" z którym ruszę już wkrótce!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro