19. No more.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czy przyglądaliście się kiedykolwiek temu jak ktoś śpi?

Ja nie robiłam tego nigdy wcześniej. Bo sama rzadko kiedy z kimś sypiałam. Najczęściej uciekałam zanim ta druga osoba się obudzi. Jak często tak drobna zmiana w naszych przyzwyczajeniach może na nas wpłynąć. A teraz? Leżałam naprzeciw niego i po prostu patrzyłam na jego tak zrelaksowaną i spokojną we śnie twarz, nie mogąc wręcz znieść myśli, że jak tylko otworzy oczy to wszystko rozpocznie się na nowo. Uczyłam się jego twarzy na pamięć. Jej krzywizn, drobnych zmarszczek, niedoskonałości. Spoglądałam na jego kilkudniowy zarost pokrywający brodę i skórę nad wargą, na jego spierzchnięte usta. Sińce i cienie pod oczami. Chciałam wyciągnąć dłoń i dotknąć jego twarzy, ale powstrzymałam się przed wykonaniem tego gestu. 

Wtedy by przecież po prostu się obudził. Zamrugał parę razy chcąc wyostrzyć swój wzrok. Jego zaspane zielone oczy spoczęłyby na mnie. Uśmiechnąłby się lekko i przycisnąłby moje ciało do siebie na kilka sekund. Wypowiedziałby kilka zabawnych uwag na temat tego poranka. Potem, przypominając sobie ostatnią noc, odepchnąłby mnie od siebie brutalnie i zszedł z łóżka wściekły o mój wcześniejszy atak na jego osobę. Pokłócilibyśmy się. Powiedzielibyśmy o kilka słów za wiele. I każde z nich byłoby brutalnie i boleśnie prawdziwe. Nie byłam gotowa na to, by usłyszeć co o mnie sądził. On sam nie chciał wiedzieć co ja sama o nim myślę. Na tamten moment wystarczał mi jego ciepły oddech owiewający moją twarz. Bo tak długo jak spał, mogłam sama okłamywać się, że coś się między nami zmieniło. Że to, że leżymy obok siebie ma znacznie.  Że to co sobie wyznaliśmy odmieniło nas samych. Wypaliło nasze zepsucie. Wyparło nasz strach. Że to wystarczyło. Ciepłe ciało przy ciele. Pragnienie przy pragnieniu. Usta na ustach. Wtuliłam się w śnieżnobiałą poduszkę i przygryzłam dolną wargę w zamyśleniu. 

Pragnęłam go mieć dla siebie. Chciałam go uratować. Chciałam spać w jego koszulce. Owinąć swoje ramiona wokół jego sylwetki. Poczuć ciepło jego piersi pod swoim policzkiem. Gładzić opuszkami palców jego pokryte tatuażami ramiona w całkowitej ciszy. Splątać swoje nogi z jego własnymi. Całować jego miękkie wargi. Chciałam śmiać się z jego beznadziejnych żartów, aż do bólu. Po prostu go chciałam, takiego jakim był. Pomimo jego wad. A może właśnie z nimi? To było takie proste i tak trudne i niemożliwe do wykonania naraz. My.

Uśmiechnęłam się gorzko sama do siebie i po delikatnym odgarnięciu włosów z jego przystojnej twarzy, podniosłam się z łóżka i usiadłam na jego brzegu chowając twarz w dłoniach. Westchnęłam głośno zdając sobie sprawę z tego, że po raz kolejny w swoim życiu wpakowałam się w beznadziejny związek z facetem, który nie miał dać mi niczego ponad złudne bezpieczeństwo, złudną nadzieję i złudne uczucie. Wygrzebałam ze spodni paczkę swoich ulubionych papierosów i wyszłam na zewnątrz na duży taras. Odpaliłam pierwszą tego dnia fajkę i zaciągnęłam się nią mocno czując jak na chwilę cały świat wiruje. Oparłam się rękami mocno o barierkę i spuściłam głowę, patrząc na swoje opalone stopy. Doskonale wiedziałam co muszę zrobić, żeby się ratować z tej toksycznej relacji. Bo czy było normalnym zapraszanie do siebie faceta w środku nocy, z którym coś cię łączy, zaraz po tym jak przeleciał kogoś innego i ty sama to słyszałaś? Czy normalnym było udawanie osoby, którą zupełnie się nie było? Bo ja nie była kobietą, która to toleruje. Nigdy. To było przecież poniżające. Tak boleśnie obdzierające nas z resztek tego kim byliśmy. Skoro doskonale o tym wszystkim wiedziałam, dlaczego to nadal tak cholernie bolało?

Patrzyłam spokojnie na miasto budzące się do życia, po kolejnej intensywnej nocy. Ciepły wiatr szarpał koszulą Harrego, którą zarzuciłam na siebie, idąc w stronę balkonu. Wszędzie były jego ubrania. Na ziemi mojego pokoju. Wplątanie w moje własne bagaże. Na mnie samej. Zaznaczył mnie. Co ciekawe ja sama nie potrafiłam uczynić z nim tego samego. Bo on mógł być tylko i wyłącznie swoją własnością. Był ziemią niczyją i przystanią dla każdej zagubionej i upodlonej kobiety. Jak dobrze, że nasze relacje opierały się jedynie na namiętnych pocałunkach, składanych na wargach tylko i wyłącznie ze złości i sypianiu w jednym łóżku. Tylko raz byliśmy blisko czegoś więcej. Tylko jeden jedyny raz i byłam sobie za to niezmiernie wdzięczna. Wiedziałam, że gdyby doszło między nami do czegoś więcej, już bym się go nie pozbyła. Nie po tym, jak tak długo zajęło mi otrząśnięcie się z tego co wydarzyło się w klubie. Duch tego wspomnienia nadal mnie nawiedzał, a mnie to przerażało. Odpaliłam kolejnego papierosa i odwróciłam się twarzą w stronę swojego pokoju. Przyglądałam się mężczyźnie leżącemu w mojej stłamszonej pościeli, podejmując jedną bardzo ważną dla mnie decyzję. Mogłam wyjść z tego z wysoko uniesioną głową i godnością, albo boleśnie zraniona i wykorzystana. Harry nigdy nie zamierzał dać mi niczego ponad namiastkę siebie samego i obietnic bez pokrycia. Wyrzuciłam niedopałek przez balkon i weszłam ponownie do środka.

Wystarczył szybki prysznic bym wiedziała dokładnie co musiałam zrobić. Spakowałam wszystkie swoje kosmetyki do torby. To samo uczyniłam ze swoimi ubraniami. Każdy, nawet najdrobniejszy drobiazg Harrego, pozostawiłam na stole przy barku z alkoholami. Zamierzałam tak go zostawić. Skacowanego. Samotnego w tym zabałaganionym pokoju hotelowym. Zlekceważonego. Chciałam by chociaż poczuł namiastkę tego, co on sam robił ze mną każdej nocy. Chwyciłam po swoje bagaże i wystawiłam je za drzwi. Spojrzałam na niego po raz ostatni i tym razem wiedziałam, że choć tak boleśnie go pragnęłam, tak desperacko chciałam od niego tego, czego nie mógł mi dać, musiałam odejść. Jeszcze póki nie było za późno. Jeszcze póki było co ratować. Drzwi zamknęły się za mną z cichym kliknięciem, a ja ruszyłam przed siebie, czując jak z każdym krokiem odzyskuję kontrolę nad własnym życiem i tym co się w nim działo.

Skończyłam z nim. Po prostu skończyłam. Zanim wyszłam z hotelu w stronę zamówionej taksówki, zawiadomiłam recepcję o niechcianych gościach w pokojach 322 i 325. Pokojach Harrego i Louisa. Miałam nadzieję, że tamte dziki na długo zapamiętają ten poranek. Napisałam także krótką wiadomość do Lou o tym, co wydarzyło się zeszłej nocy. Miałam nadzieję, że dorwie ona tamtą szmatę szybciej niż obsługa hotelu. Z szerokim uśmiechem na ustach wyszłam z wielkiego luksusowego budynku i wsiadłam do taksówki. Od teraz właśnie tak miało to wyglądać. Od zawsze tak właśnie miało być.

- Gdzie Panią zabrać? - spytał młody taksówkarz, patrząc na mnie z zainteresowaniem.

- Na lotnisko. Mam lot za dwie godziny – powiedziałam rozsiadając się wygodnie na skórzanym fotelu. To było prawdą. Tylko tym razem miałam lecieć tylko i wyłącznie w towarzystwie kadry organizującej trasę. Pracowników zespołu, jednak z nimi nie powiązanymi. I to nowe doświadczenie miało być wyjątkowo przyjemne.

* * *

Chwilowe osamotnienie i skazanie na nieznanych ludzi, miało swoje ogromne zalety. Nikt mi się nie narzucał. To ja podejmowałam decyzję czy i kiedy chcę z kimś porozmawiać. A zrobiłam to z większością ludzi. Zadawałam im podstawowe pytania związane z trasą. Z zespołem. Współpracą. Zaczęłam od nowa, wyrzucając swój cenny notes do śmietnika. Źle na to patrzyłam. Miałam być bezstronnym obserwatorem. Tamte notatki należały do kobiety, która przespała się z Louisem Tomlinsonem i spędzała noce z Harrym Stylesem. Tamta kobieta nie miała prawa napisać tej biografii. Ja, walcząca o nowy początek, już prędzej.

Przeprowadzka do nowego miasta i nowego pokoju odbyła się w lekkiej i przyjemnej atmosferze. Upewniłam się, że mój pokój znajduje się daleko od pokojów chłopaków. Musiałam się zdystansować, choć w środku mnie wszystko błagało o litość i zapewnienie, że ta noc nie będzie dla mnie samotna. A miała być i właśnie tego pragnęłam. Rozpakowałam swoje walizki i wyruszyłam na miasto, chcąc uniknąć konfrontacji z chłopakami. A miałam czego unikać. Mój telefon dzwonił raz po raz, a na jego wyświetlaczu przewijały się imiona Harrego i Louisa. Zayna ocaliłam przed skandalem. Może dlatego, że naprawdę go lubiłam i nie wiedziałam co nim kierowało w zdradzie, której się dopuścił. Dałam mu szansę na zastanowieniem się nad tym co robił. Pozostała dwójka na to nie zasługiwała.

Spędziłam bardzo przyjemne popołudnie, aż do powrotu do hotelu, w którym rozpętało się istne piekło. Weszłam na zarezerwowane dla nas piętro, by ujrzeć na nim zamieszanie jakiego jeszcze nigdy nie byłam świadkiem. Zerknęłam na bok, by ujrzeć Louisa zawzięcie kłócącego się z jedną z naszych asystentek. Gdy tylko dostrzegł mnie kątem oka, ruszył w moją stronę, a jego twarz wykrzywiała nieopisana wściekłość. Zignorowałam go i ruszyłam w przeciwną stronę – w stronę mojego pokoju.

- Nie miałaś prawa tego zrobić! - wrzasnął, zanim do mnie dopadł. - Nie miałaś!

- Miałam Louis! - odkrzyknęłam, wyszarpując się z jego uścisku.

- Kurwa, jak mogłaś mi to zrobić. Myślałem, że się przyjaźnimy – roześmiałam się głośno, patrząc mu prosto w oczy.

- Spójrz na siebie do jasnej cholery! Zastanów się nad tym co mówisz! - uderzyłam go palcem wskazującym w pierś. - Szmacisz się pod moim nosem, zdradzając dziewczynę, na której ponoć ci zależy. Ja się z nią przyjaźnię. Musiałam to zrobić.

- To nie twoja sprawa! - miałam wrażenie, że chciał mnie zabić wzrokiem.

- Uważasz, że się przyjaźnimy – powiedziałam spokojnym i dobitnym głosem. - To właśnie zrobiłby przyjaciel na moim miejscu. Tak właśnie zareagowałby na to co robisz. Przekroczyłeś granicę, która...

- Ty nie będziesz dawała mi takich kazań – jego jadowity ton sprawił, że poczułam ciarki na całych plecach. - Ty, najgorsza z nas wszystkich – tym razem po prostu na niego patrzyłam. Nie miałam zamiaru się z nim kłócić. Wyzywać go od najgorszych. Nie miałam zamiaru nic z tym zrobić. Jedynie się uśmiechnęłam i spojrzałam prosto w jego błękitne, zimne jak lód oczy.

- Zastanów się nad tym – powiedziałam jedynie na odchodnym. - Skoro ja daje tobie takie kazania, to coś musi znaczyć. Czas wstać z klęczek i zaakceptować skutki swoich zachowań. Dorośnij i bądź mężczyzną, choć raz – powiedziałam i zatrzasnęłam za sobą drzwi tuż przed jego twarzą. Oparłam się czołem o ich powłokę i walczyłam z łzami, które zaczęły zbierać się pod moimi powiekami. To co powiedział bolało. Tak cholernie bolało, a ja nie chciałam na nowo się rozklejać. Bo zrobiłam dobrze. Doskonale o tym wiedziałam nie tylko ja, ale także i on.

- Będzie się przez to wyżywał na wszystkich przez tydzień – doszedł do mnie cichy głos z głębi pokoju. Odwróciłam się na pięcie i ujrzałam ciemną sylwetkę siedzącą na moim łóżku. Podeszłam bliżej i przystanęłam w wejściu do dużego pokoju, po prostu patrząc na swojego gościa. Przeczesał dłonią ciemne, krótkie włosy i podniósł na mnie swoje brązowe oczy.

- Wiem. Ale mnie do tego zmusił.

- Dlaczego mnie oszczędziłaś? - spytał, a ja przestąpiłam z nogi na nogę.

- Bo popełniłeś błąd, a ja nie mam prawa cię za to karać – powiedziałam szczerze. Wyciągnęłam w jego stronę papierosy i wskazałam na balkon. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i ruszył ze mną na świeże powietrze. Paliliśmy w ciszy przez kilka minut.

- To był błąd – odparł cicho. - Tylko czym on się różnił od ich? - spojrzał na mój profil, a ja nadal nie odwracałam twarzy w jego stronę.

- Bo oni doskonale zdają sobie z nich sprawę. Oni kochają swoje pomyłki i błędy. Żyją nimi. Delektują się nimi z dziką przyjemnością. Popełniają je z premedytacją. Ty po prostu się zgubiłeś.

- Oni też są zagubieni.

- Tylko, że oni nie chcą się odnaleźć – spojrzałam w jego ciemne oczy i ujrzałam w nich zrozumienie. Patrzeliśmy na siebie czując tylko i wyłącznie ulgę. - Dlaczego akurat oni? - spytałam.

- Nie masz mi tego za złe? Nie oceniasz mnie? - spytał nagle, odwracając moją uwagę od wcześniej zadanego pytania.

- To twoja sprawa i kwestia twojego sumienia – pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Pytałaś dlaczego oni – poczęstował się kolejnym papierosem. - Bo zawsze dopuszczali do siebie najwięcej z tego co dzieje się wokół. Zawsze wszystko przeżywali najbardziej. To oni wszystkim najbardziej się przejmowali i to w nich świat znalazł swój cel ataków. Odcięli się w od tego w jedyny znany im sposób.

- Nie masz ich czasem dość?

- Mam – roześmiał się cicho. - Ale lepsze to niż patrzenie na to jak cierpią.

- Ale...

- To tylko ludzie – powiedział lekko i poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu. - Zmęczeni i zbyt młodzi ludzie na to wszystko, co się dzieje wokół nas. Bądź bardziej wyrozumiała.

- Ty też jesteś młody i w tej samej sytuacji – powiedziałam obrażonym tonem.

- Tylko, że zapominasz, że jestem obrzydliwie przystojny i nadzwyczaj inteligentny. Mam nad nimi przewagę – roześmiałam się serdecznie czując ulgę w sercu. Starał się mnie rozśmieszyć co bardzo doceniałam. A może pomimo tego całego syfu w jakim staliśmy po kolana, dało się jeszcze coś zmienić? Kogoś nawrócić na dobrą drogę? Otworzyć innym oczy na prawdziwe życie?

- Harry mocno przeżył to, że go zostawiłaś – powiedział cicho, patrząc w dal. Zayn miał pokój zaraz obok nas.

- Wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą. Znałam go już na tyle, by doskonale zdawać sobie z tego sprawę.

- Nie znosi samotności.

- Wiem – powtórzyłam.

- Nie zrań go zbyt mocno, dobrze?

- Postaram się Zayn. Ale to już zależy do niego.  

-----------------

Dla R., która chciała znać dalszy ciąg tej opowieści.

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro