25. Domek dla lalek.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Połyskujące od lukru ciastka. Babeczki pokryte białą niczym śnieg, bitą śmietaną. Świeżo zaparzona kawa. Polne kwiaty w ręcznie wykonanych wazonach. Zapachy panujące wokół były tak intensywne, że od momentu gdy tylko weszłam do tego przytulnego pomieszczenia, brzuch odruchowo zagrał mi marsza. Nie takiego miejsca spodziewałam się po Alexie Turner. Nigdy nie przypuszczałabym, że właśnie w takim miejscu zechce się ze mną spotkać. Ślepo zakładałam, że pójdziemy razem do baru. Najlepiej jak najbardziej oddalonego od centrum. Zadymionego. Przesiąkniętego zapachem mocnego alkoholu i potu. Nieznanego i niezwykłego jak on sam. Cóż za niespodzianka. Nie ukrywałam nawet, że bardzo miła. Mój przyjaciel przecież absolutnie nigdy nie był przewidywalny.

Jak tylko weszłam do małej, uroczej kawiarni powitał mnie dźwięk dzwoneczka zawieszonego u progu białych, drewnianych drzwi. Zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu i po drugiej jego stronie dostrzegłam swojego przyjaciela, który uśmiechał się do mnie nie tylko ciepło ale i podstępnie. Ubrany był cały na czarno, co dość zabawnie kontrastowało z otaczającym nas wystrojem. Ruszyłam w jego stronę, mijając po drodze całkowicie zajętych sobą kochanków. Alex Turner w królestwie wziętym prosto z marzeń samej Marii Antoniny. Chciało mi się śmiać. I to bardzo.

- Coś ty, do cholery, wybrał za miejsce? - spytałam go na powitanie, równocześnie opadając na koronkową poduszkę położoną na równie białym i uroczym foteliku. - To wygląda jak domek dla lalek – roześmiał się wesoło. To miejsce przyprawiało mnie o dreszcze i przypominało o niespełnionych dziecięcych marzeniach. Od różu i koronek zaczynało kręcić mi się w głowie. Jednak nie to wyprowadziło mnie na chwilę z równowagi. A samo skojarzenie i co się z nim wiązało. Bo nie tylko to miejsce było cholernym domkiem dla lalek. Całe nasze życie nim było, a myśmy byli jedynie lalkami, marionetkami, przemieszczającymi się z miejsca na miejsce, wystrojonymi w drogie i finezyjne ciuszki. Z pomalowanymi twarzami. Z idealnymi uśmiechami przylepionymi do naszych warg. Nie mieliśmy kontroli nad niczym. Kierowani byliśmy wyższą siłą. Białymi sznureczkami, pociągającymi za nasze kończyny w tajemniczym, nieznanym nam tańcu. Uczuciami, które robiły z nami co tylko zechciały. Ta wizja była przerażająca. Niemalże czułam nici przyczepione do moich pęcin i nadgarstków. Bo choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, wybrał on to miejsce w bardzo przemyślany sposób. Chciał bym tak się poczuła i posmakowała prawdy, od której wzbraniałam się nogami i rękami. Chciał bym wreszcie przejrzała na oczy. Poczuła więzy na własnym ciele. Bym dostrzegła część zagadki, jakiej byłam częścią.  A ja jedynie nadal otumaniona własnymi spostrzeżeniami, potarłam ręce nieświadomie, patrząc na Alexa, jakbym zobaczyła do po raz pierwszy w swoim życiu. A on zdawał się dokładnie wiedzieć o czym myślałam, choć nie wspomniał o tym nawet słowem. 

- Takie, którego byś nigdy się po mnie nie spodziewała.

- Jestem szczerze zaintrygowana.

- Nie dziwie ci się – wzruszył ramionami. - Nikt nigdy by nie wpadł na to, by nas tutaj szukać. 

- A więc chodziło tobie o święty spokój, a nie falbanki na zasłonach? - przełknęłam dyskretnie ślinę i zmusiłam się do sztucznego uśmiechu, który w krótkim czasie pomógł mi odpędzić niepokojące myśli.

- Oczywiście, że chodziło o falbanki, różowe kokardki i draperie na obrusie – powiedział beztrosko i wydął zabawnie wargi. - I o stroje kelnerek – wskazał głową na mijającą nas brunetkę. Jego twarz rozjaśniała, gdy dziewczyna w skandalicznie krótkiej, marszczonej spódniczce mijała nasz stolik. Wyglądała jak porcelanowa laleczka. Spojrzałam na niego z naganą w oczach.

- Serio?

- Nie mam pojęcia o co tobie chodzi.

- Doskonale wiesz o co mi chodzi – powiedziałam znudzona i spojrzałam na kartę ciast i kaw.

- Chcesz się ze mną licytować na dziwne fetysze? - spytał, a ja go zignorowałam. To był błąd. - Na przykład twoja fascynacja Harrym Stylesem jest doprawdy groteskowym hobby. Zwłaszcza, że...

- Zamknij się – powiedziałam przez zęby, przerywając mu w połowie zdania. Błąd. Ogromny błąd. - Nikim się nie fascynuję.

- Spałaś już z nim, prawda? - drgnęłam i spojrzałam na niego zirytowana.

- Mógłbyś zdefiniować słowo „spać"?

- Candice Stone... - spojrzał na mnie kompletnie zaskoczony. - Nie mówi mi że...?

- To nie twoja sprawa Turner – odparłam sucho i wróciłam wzrokiem do karty z ciastami. Przez niego i jego dziwaczne zachowanie straciłam kompletnie apetyt.

- Kochanie, jestem po prostu zaskoczony – powiedział w swojej obronie. - Zaliczyłaś już chyba z połowę zespołu, a to na nim tak naprawdę tobie zależy. Dlaczego?

- Czy musi być jakiś powód?

- Zawsze jakiś jest – milczałam jak zaklęta. - I nawet go znam, bo kiedyś robiłem podobnie. Unikałem zbliżenia, bo wiedziałem, że jak do niego dojdzie, to kompletnie się zatracę. Że nie będzie już potem odwrotu. Dodatkowo im dłużej się zwleka, tym wszystko wydaje się słodsze na sam koniec.

- Myślałam, że mężczyźni mają inny stosunek co do seksu. 

- To zależy od mężczyzny. Nie możesz wrzucać wszystkich do jednego worka – przeczesał dłonią włosy z oczu do tyłu, posyłając mi uważne spojrzenie. - To samo mógłbym powiedzieć o kobietach. Ale patrząc na ciebie, widzę, że płeć nie ma żadnego znaczenia. Chyba nigdy go nie miała.

- Oceniasz mnie nazbyt pochopnie, wiesz o tym, prawda? Dbam o wiele więcej rzeczy niż większość zakłada - zmarł słysząc moje słowa i tylko mi się przyglądał. Wyglądał jakby właśnie toczył wewnętrzną walkę pomiędzy tym co słuszne, by mi powiedzieć, a tym co powinien zachować dla siebie. Ostatecznie zdecydował zachować całkowite milczenie. Przyjęłam to, nie domyślając się żadnej głębi. A powinnam była. Skąd jednak miałam wiedzieć, że Alex wiedział? I to od samego początku?

Potem zapadła pomiędzy nami długa chwila ciszy. Przyniesiono nasze zamówienia. Doniesiono kolejne kawy, a my nie wymówiliśmy ani słowa i choć dla innych mogło wydać się to dziwne i krępujące, dla nas takie to nie było. Dzięki temu odpoczywałam. Mogłam swobodnie pomyśleć w towarzystwie mężczyzny, który zdawał się zarazem moim całkowitym przeciwieństwem i odzwierciedleniem. Po tym poznałam także to, jak bardzo byliśmy dla siebie bliscy, choć znaliśmy się tak krótko. Czasami poznawało się prawdziwego przyjaciela po wspólnym milczeniu. Bo to z ciszy dało się wywnioskować najwięcej. To ona dopowiadała linijki pominięte w konwersacji. To ona wypowiadała to, czego usta nie miały śmiałości. 

- Wiem, że właśnie tak jest - powiedział nagle. A do mnie dotarło, że odpowiedział na moje wcześniejsze pytanie. Choć z dużym opóźnieniem. Choć z tak dużym wahaniem w głosie. - I czasami martwi mnie to, jak bardzo. Jesteś dobrym człowiekiem Candice. Obawiam się, że większość nie zasługuje na twoją przyjaźń. 

- Dlaczego mówisz o tym w ten sposób?

- Bez większego powodu. Mówię otwarcie to co myślę - a ja wiedziałam, że kłamie. A ja mu na to pozwoliłam, wiedząc, że jakby chciał, powiedziałby mi więcej. A potem, po kolejnym długim milczeniu zabrałam głos, chcąc nie tylko przypomnieć sobie jego brzmienie, ale także, by wyrzucić z siebie coś, o czym myślałam od długiego czasu.

- Chyba nigdy w całym swoim życiu nie byłam równie zagubiona. Równie niezdecydowana i przerażona. Straciłam kontrolę i mnie to przeraża.

- Kochanie, ty jej nigdy nie miałaś – odparł tylko, patrząc mi prosto w oczy. - To była tylko iluzja. Teraz tak naprawdę dostrzegasz to, co wcześniej uznałaś za nieistotne.

- Zabawne – roześmiałam się smutno pod nosem. - Bo ja mam wrażenie, że nigdy nie byłam równie ślepa.

- Zaślepiona – poprawił mnie i pochwycił moją dłoń w swoją. - Urocza jest miłość, prawda?

- Miłość?

- Kochasz go. Przecież to widzę. Nie musisz przede mną udawać, że jest inaczej.

- To słowo nawet nie potrafi przejść mi przez gardło.

- To nie problem, jeśli je czujesz.

- Nie lubię miłości – jego śmiech poniósł się po całej kawiarni.

- Boże. Nikt jej nie lubi. Przecież to jedno z najpiękniejszych i ohydniejszych przekleństw naraz.

- Mało to pocieszające.

- Nie jestem tutaj by cię pocieszyć. Tylko wysłuchać.

- A myślałam, że chciałeś opowiedzieć mi o swojej nowej dziewczynie i napić się kawy - i nadal unikać prawdy, którą powinieneś mi powiedzieć. Nie tylko jako przyjaciel, ale także jako człowiek, któremu po prostu zaufałam. A ty stchórzyłeś. Żałowałam czasami, że nie da się cofnąć czasu i dopowiedzieć tych kilka ważnych zdań.

- To także. I popatrzeć na wyjątkowo atrakcyjne kelnerki.

- Jesteś dziecinny.

- Znowu chcesz się licytować? - w jego oczach ujrzałam niebezpieczny błysk, co zmusiło mnie do odwrotu. Zamiast tego ponagliłam go dłonią i zatopiłam się w jego barwnym opowiadaniu. Czyżby wiedział o wszystkim każdy, poza mną samą? 

⌘ ⌘ ⌘

Kolejna kłótnia. Kolejne wyzwiska. Kolejny zawód. Stanowczy krok  w stronę rozłamu. A dzieliły nas od niego zaledwie minuty. I choć nie wiedziałam kiedy doszło do sprzeczki lub nawet czego ona dotyczyła, napięcie panujące pomiędzy tymi zagubionymi mężczyznami wyczuwało się wyraźnie w powietrzu. Ulatniało się ono z ich ciał niczym opary i wnikały w nasze skóry, by spiąć nieprzyjemnie nasze zmęczone mięśnie i przyprawić nas o ból głowy. Staraliśmy się wtedy po prostu nie patrzeć nikomu z nich w oczy, jakby miało to stać się płachtą na byka, którymi się stali. Ograniczaliśmy wymawiane słowa do minimum. Trzymaliśmy się na stosowną odległość. Po prostu staliśmy na straży. A oni udawali, że są jedynymi osobami na tej gigantycznej sali. Zapatrzeni w siebie. Swoje wnętrze. Swoje własne jadowite słowa, wypowiadane raz po raz tylko po to, by ranić. Wyżyć się. Wyzbyć negatywnych emocji. Szkoda, że to nigdy nie działo w ten sposób. Skumulowało się w nich zbyt wiele, by zakończenie tego dnia mogło być inne.

- Zaczynamy za pięć minut – głos Lou poniósł się po sali, wyrywając nas z tego toksycznego transu. To był ostatni wywiad w jakim miałam brać udział jako obserwator. Ostatnia część, którą miałam spisać w biografii. Moje ostatnie obserwacje. Ostania szansa na odkrycie czegoś, czego nikt nie pozwalał mi zauważyć. Jeszcze.

Zespół zasiadł razem na krzesłach ustawionych zaledwie o kilka centymetrów od siebie. Starali się nie dotykać. Nie patrzeć na swoich towarzyszy. Dystans panujący pomiędzy nimi aż kuł w oczy, a chłód panujący pomiędzy nimi mroził mi krew w żyłach. Niall, pijany, czego nawet nie starał się ukryć, oparł się wygodnie o krzesło i śmiał się głośno z nieśmiesznych żartów jednego z makijażystów. Liam patrzył przed siebie, a jego twarz wyrażała jedynie najczystszą formę frustracji. Louis jak zawsze nie okazywał niczego ponad obojętność i pogardę. Tylko osoby, które go znały, wiedziały, że to jedynie jedna z jego świetnie wyćwiczonych masek. Harry patrzył na swoje ściśle splecione dłonie i nucił coś pod nosem, by się uspokoić, ale po napiętych mięśniach jego ramion i wyłamywanych co chwilę palcach, widziałam jak bardzo był wściekły. A Zayn? Tylko na mnie patrzył. Prosto w oczy. Z pełną intensywnością, która zmusiła mnie do postawienia kroku do tyłu. Poczułam wtedy coś głęboko w sobie. Lęk. Bo pokrętnie wiedziałam, że jednym z setek poruszanych tematów była moja osoba. A w jego oczach ujrzałam jedynie nieme błaganie, bym uciekała.

- Wiesz o co poszło? - spytałam cicho Louisę, zmuszając się do odwrócenia wzroku od Zayna, który patrzył na mnie jak zahipnotyzowany. Co się do cholery wydarzyło kilka minut wcześniej?

- O wszystko – odparła jedynie i spojrzała na mnie z napięciem. - Jak zawsze. Tym razem poszli o krok dalej.

- Dalej? - powtórzyłam za nią niczym echo. - Co masz na myśli? - spytałam, a Lou uciszyła mnie dłonią. W tle usłyszałyśmy odliczanie do transmisji na żywo. Mężczyźni wyprostowali się na swoich krzesłach i przybrali luzackie pozy, uśmiechając się łagodnie do kamer. 

A potem, choć poniekąd się tego spodziewaliśmy, rozpętało się piekło. Przepełnione jadowitymi i dwuznacznymi komentarzami. Uszczypliwościami i coraz gorzej nakładanymi maskami. Najgorsze było w tym to, że zaczęły one opadać, a widok jaki odsłaniały był koszmarny. Zepsucie. Zagubienie. Pycha. Próba ocalenia samego siebie. Egoizm. Myślałam, że już nigdy tego więcej nie zobaczę. Jak bardzo czasami się mylimy. Bo ja nigdy nie przestałam tego widzieć, to zawsze tam było. To ja byłam ślepa. Byłam zaślepiona przez uczucia, które żywiłam do każdego z tych młodych mężczyzn. Do nich wszystkich.

- A jakie są wasze plany na najbliższy wolny tydzień? Nie często zdarza się, byście mieli czas tylko dla siebie. Harry? - rozmówca skierował całą uwagę na bruneta, a on jedynie patrzył tempo przed siebie, nieprzytomnym wzrokiem. - Harry? - głos mężczyzny przywołał go na ziemię.

- Przepraszam. Zamyśliłem się.

- Jak zawsze – Louis powiedział pod nosem, jednak na tyle głośno, by każdy z nas doskonale go usłyszał. - Pieprzona gwiazdeczka.

- Tak już mam – Styles wzruszył jedynie ramionami i zacisnął dłonie w pięści, udając, że nie dosłyszał wypowiedzianego wcześniej komentarza. - Nie mam planów na wolne dni.

- Spędzisz czas ze swoimi przyjaciółmi z zespołu? – uśmiech Harrego był doprawdy złośliwy. Widziałam, że jego ciało zaczynało delikatnie drżeć. Tracił kontrolę. 

Oczywiście, że nie.

Oczywiście? - dziennikarz wyłapał ten brak subtelności.

- Miałem na myśli to, że w wolnym czasie każdy z nas stara się spędzić czas w towarzystwie innych ludzi. Każdy z nas czasami potrzebuje odpoczynku od siebie nawzajem.

- Miałeś na myśli dokładnie to co powiedziałeś – bełkotliwy głos Nialla przerwał Harremu w połowie zdania. - Nie spędzamy ze sobą wolnego czasu, bo nikt nie potrafi patrzeć już na twoją fałszywą gębę – na sali zapadła martwa cisza. A wywiad nadawany był na żywo. Czekałam na ten wybuch od kiedy tylko dołączyłam do zespołu One Direction. Zdenerwowałam się równie mocno co reszta kadry. Zależało mi bardziej niżbym się tego spodziewała. Jednak największym zaskoczeniem dla mnie było to, że ten łagodny facet, choć tak zniszczony przez to co go spotkało, zaatakował Harrego. Nawet za sto lat bym się tego nie spodziewała. - Jeszcze raz będę musiał patrzeć na twój udawany uśmiech przed kamerami, a przysięgam, że się zrzygam – silna dłoń Liama spoczęła na ramieniu Harrego, chcąc powstrzymać go przed bójką.

- I ty masz czelność mnie oceniać? To przez ciebie...

- Dość! - głos Zayna, przebił się przez wyzwiska. Kamery zostały wyłączone. Nie ocaliło to jednak reputacji nikogo z nich. Świat zobaczył prawdę. Choć tylko przez kilka sekund. Doprowadziliśmy do skandalu i to takiego jakiego świat jeszcze nie widział. - Jesteśmy braćmi! - wrzasnął, zrywając się ze swojego miejsca. - I nie możecie wiecznie wyciągać brudów z przeszłości. 

- To od niego się zaczęło! - Niall wpadł w trans. Agresja jaka nad nim zapanowała, zaczynała mnie przerażać. - To wasza wina!

- Pierdolisz – melodyjny głos Louisa uniósł się w powietrzu i wymierzył przyjacielowi celny cios w twarz. - Czy muszę przypominać tobie, że gdyby nie ty, to nic nie wyszłoby na jaw? A co do braterstwa - spojrzał na Zayna z pogardą, a ja nic już absolutnie z tego nie rozumiałam. O czym oni do cholery rozmawiali? - Nigdy nie byliśmy sobie bliscy i dobrze o tym wiesz – na całej sali zapadła martwa cisza. Harry zamarł w połowie szarpaniny z Niallem i Liamem. - Odejdź, skoro tak bardzo tego pragniesz. Droga wolna. I tak nie ma już czego ratować.

- Zawsze jest wyjście – wyrwało się z moich ust, zanim zdążyłam pomyśleć. Mój zdesperowany głos poniósł się echem po zatłoczonej sali. Rechot Louisa mnie sparaliżował.

- I ty masz w tym pomóc? Ty? Wynajęta przez nasz management pisarzyna? Nie widzisz tego? Chyba jesteś większą idiotką niż myślałem. Miałaś napisać to co zaobserwowałaś bez żadnych upiększeń, prawda? Miałaś być celna i bezlitosna. Wiesz dlaczego? Bo chcą z nami skończyć, a ty masz im w tym pomóc. Sprawiamy im tylko i wyłącznie problemy. Pieniądze jakie na nas zarabiają przestają już mieć znaczenie. Jeśli myślałaś, że masz jakąkolwiek władzę, wpływ, moc, cokolwiek, bardzo się myliłaś. Nie jesteś tutaj, by nam pomóc. Jesteś tutaj, by ostatecznie nas zniszczyć. A my chcieliśmy stoczyć się z godnością. Na własnych warunkach. Z własnym scenariuszem.

- Trochę cię oszukaliśmy – głos Liama wymierzył mi kolejny siarczysty policzek. - Ale nie możesz mieć nam tego za złe. Trochę tobą manipulowaliśmy, ale musisz przyznać, że bawiłaś się znakomicie.

- Nie rozumiem... - zaczęłam spanikowana. Nigdy nie spodziewałabym się, że w sytuacji ostatecznego upodlenia, zabraknie mi słów. Że będę tak bezbronna. Tak żałosna. Patrzyłam na ich wszystkich jak przez mgłę. Mój wzrok zatrzymał się jednak najdłużej na sylwetce Harrego. Jakby miało być inaczej. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Zaczynałam rozumieć. A on patrzył na mnie, jakbym już umarła.

- Myślałaś, że jesteś taka niezwykła? Tak niesamowicie sprytna i spostrzegawcza, by okręcić sobie każdego z nas wokół palca? Naprawdę myślałaś, że Louis wskoczy tobie tak szybko do łóżka? Że Niall będzie tak przyjacielski, a Harry tak oddany? A ja? Że tobie zaufam? Och Stone. Wybacz, że ranię twoją dumę i ego. Prawdziwy był może jedynie Zayn, prawda? - spojrzał na bruneta, a ten patrzył na mnie błagalnie. Wiedział o tym od samego początku i próbował mnie ostrzec. A ja pozostawałam głucha.

- Manipulowaliście mną, by zmienić fakty.

- Oczywiście – Liam wzruszył jedynie ramionami, całkowicie nieporuszony. - Musisz przyznać, że byliśmy w tym wyjątkowo dobrzy, bo naszego największego sekretu nie udało ci się poznać – pokiwałam jedynie głową ze zrezygnowaniem, a mój wzrok spoczął na soczyście zielonych, przerażonych oczach Harrego. Harrego, którego kochałam, a który był jedynie dobrym aktorem. Może nawet wyśmienitym. Chyba wtedy tak naprawdę moje serce rozpadło się na tysiące kawałeczków. Jaka szkoda, że nie byłam na to przygotowana.

- A teraz jeśli pozwolisz - Louis ruszył w moją stronę. - Czekają nas przygotowania do gali, na której i ty musisz się pojawić. Bądź profesjonalna. Choć ten jeden raz, szmato - wypowiedział to patrząc mi prosto w oczy, a potem podszedł do Lou i chwycił ją mocno za dłoń, by po chwili zniknąć w wyjściu z sali. A moja domniemana przyjaciółka, nawet na mnie nie spojrzała. Sprzedała mnie jeszcze zanim się poznałyśmy. Potem cała reszta, czasem patrząc na mnie z politowaniem, czasem całkowicie unikając mojego spojrzenia, minęła mnie i zostawiła mnie samą. Z dziesiątkami kamer. W świetle reflektorów oświetlających prowizoryczne studio nagraniowe. Równie pustą w środku, co boleśnie zawiedzioną. Miałam nadzieję. Od samego początku tej przygody. Chyba po prostu sama okłamywałam się, że świat do jakiego dano mi na krótki czas dostęp jest inny. Nigdy taki nie był. Bańka iluzji pękła. Została szara i bolesna rzeczywistość. A świat, którego tak pożądałam i który tak kochałam, po prostu mnie zdeptał. 

Wiecie jaka była moja ostateczna reakcja na te wszystkie rewelacje? Śmiech. Histeryczny i bełkotliwy. Bo ja chyba o wszystkim wiedziałam. Może nie od samego początku, ale widziałam to co czaiło się pod powierzchnią. Zawsze przewijało się to w tle. Subtelnie. Niemalże niewidocznie. Ale nie to było w tym najgorsze. To co przed chwilą usłyszałam było zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Najgorsze było jeszcze przede mną. Dokładnie 24 godziny przede mną.

------------

Piosenka: Mike Dignam - Hurt

Czy mogę jedynie dodać, że Mike jest moim ulubionym (jeszcze nie odkrytym) artystą od lat? Jego piosenki są magiczne. Jestem podekscytowana tym, że mogłam się z wami nim podzielić i to w dodatku w tym opowiadaniu. Pokrętnie mam nadzieję, że jeśli ktoś z was pokocha go równie mocno co ja, to jego muzyka już zawsze kojarzyć będzie się ze "Złośnicą" :)

All the love! S.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro