Rozdział 17 - Altana Na Skarpie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten pies tylko stał i się przyglądał na to, co wyczynia szatynka, siedzącą obok mnie.

Właściciel czworonoga gapił się na nas krzywo.

Szczerze? To wcale mu się nie dziwię.
Gdybym tylko mogła, to nie przyznała bym się do tego, że znam tą wariatkę, która właśnie udaje rozwścieczonego kota.

Było mi wstyd przed tym chłopem jak nie wiem co.

Przeprosiłam go, chociaż nie miałam w sumie za co.
Ten tylko pociągnął za smycz swojego psa, i odszedł przed siebie, byle jak najdalej od nas.

Szatynka wciąż stała.
Aczkolwiek nie.
Nie stała.
Ona była na "czterech nogach" na ziemi.
Jak kot.
Matko Bosko...

- Nicole! Wstawaj! Nie odwalaj takich scen przy ludziach! - zaczęłam się na nią po prostu drzeć.

Ta jedyne co, to niby lekko zastrzygła uszami, i lekko przesunęła głowę na bok, ale nadal nie chciała się ruszyć z miejsca.

- Ugh... - już zaczęłam się wnerwiać.

Zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak mam ją przywrócić do stanu normalności.

Popatrzyłam się na nią.
Na szyi miała zawieszone trzy wisiorki:

- Jeden gruby złoty, wręcz łańcuch, z zawieszką w postaci serca, wykonanego z białego złota.

- Drugi to unikatowa kombinacja serca, krzyża i kotwicy (według Nicole oznaczało to: Miłość, Wiara i Lojalność) , również ze złota.

- Trzeci wisiorek to był nieśmiertelnik, z wyrytymi jej danymi.

Nie wiedziałam jak ją wziąść z ziemi, więc postanowiłam złapać ją za tę łańcuchy i po prostu podnieść siłą.
Co z tego, że jest znacznie cięższa i silniejsza ode mnie😅

Nie przemyślałam jednak jednej, zasadniczej rzeczy.
Takiej, iż może się ona tego przestraszyć.

Kiedy złapałam w dłoń łańcuszki i lekko je uniosłam do góry, szatynka w panice próbowała mi je wyrwać z ręki.
Takim oto sposobem, zrzuciła mnie z ławki.
Jednak ja nie chciałam jej puścić.
Nadal mocno trzymałam ją za te wisiorki.
Ta przerażona tym faktem, usilnie próbowała mi się wyrwać.

Przeturlałyśmy się tak dobre paręnaście metrów po trawie.
Tyle dobrego, że chociaż po trawie, a nie po betonie, albo po żwirze.

Przynajmniej było choć odrobinę miękko.

Minęło już sama nie wiem ile czasu.
No z 10 minut to na pewno.

Nam obu brakowało już sił do tej szarpaniny.
Szatynka pomimo dosyć sporego i dobrze widocznego zmęczenia nie dawała za wygraną.
Nie miała zamiaru odpuszczać.
Zresztą, jak to zwykle miała w zwyczaju.

Żeby oszczędzić jej stresu, odpuściłam już, i wypuściłam z dłoni jej wisiorki, puszczając ją tym wolno.

Nadal zestresowana i zziajana usiadła na ziemi, ciężko dysząc.
Ja zrobiłam to samo.

- Przepraszam... - przeprosiłam.

- Hm? - chyba nie zrozumiała, o co mi chodzi - Za co?

- No za to, że Cię przestraszyłam, i też za to, że Cię trzymałam na siłę jak psa za obrożę... - wyjaśniłam.

- Aa, to... Spoko. Nie musiałaś. To była moja wina, że nie potrafiłam nad sobą za panować i odpuścić.

Zaraz, ona nie potrafiła nad sobą zapanować xd?!
Co to oznacza?
Czyżby "dziczała"😮😱?!
Ta jedna myśl nie dawała mi spokoju przez najbliższe kilka godzin.

Jestem ciekawa, co by się stało, gdyby kompletnie straciła nad sobą kontrolę... To by było całkiem ciekawe.
Hmm... Interesujące...

Czy zachowywałaby się jak rozwścieczone zwierzę?

A może by uciekła, i już nigdy nie wróciła?

A może by kogoś zaatakowała? A może nawet zabiła?

Niee.
Dość już tych rozmyślań.
Te myśli tylko mnie dręczą.

Usiadłyśmy ponownie na tamtej ławce, na której siedziałyśmy wcześniej.

Trochę rozmawiałyśmy.
Znowu poszłyśmy po jedzenie.
Zjadłyśmy je.
Potem znowu nadszedł czas na przekąskę...

I tak nam minęła większość czasu.

W końcu przypomniałam sobie moją rozmowę z Ellie.

Zabić Nicole przedwcześnie,
czy wogóle nie dopuścić do jej śmierci?

Naszedł mnie pewien mega głupi i wariacki pomysł.

- Umm, możemy gdzieś pojechać twoim motocyklem? - zaczęłam temat.

- Ależ oczywiście, że tak - uśmiechnęła się szeroko - dokąd tylko chcesz~

- A więc do tej altany, wiesz gdzie, proszę.

- Hm, tam? No pewnie! Chodźmy od razu po Kintarou!

Przełamałam swój strach do jednośladów.
Nareszcie.

Zajechałyśmy na miejsce.

Podróż zleciała nam bardzo szybko.
Może to przez to, że jechała, jak wariatka?
Może.

Po dotarciu na miejsce, zaparkowała swój pojazd.

W tym czasie ja poszłam na skraj bardzo wysokiej skarpy.

Stalam tam, i tylko się patrzyłam w dół.
Właśnie wpadłam na coś zarówno głupiego, jak i moim zdaniem najlepszego.

Przyjaciółka podeszła do mnie.

Stałyśmy tak przez 15 minut.

W końcu naszedł mnie nagły przypływ odwagi i odważyłam się jej o coś zapytać.

- Nicole...?

- Tak?

- ... - przed dłuższą chwilę milczałam, lecz w końcu się odezwałam.

- Hm? Coś się stało?

- Would you like to commit a double suicide with me~? - W końcu wyrzuciłam to z siebie. pytając się i wypowiadając te słowa, łzy niemałym strumieniem napływały mi do oczu i spływały mi po policzkach, spadając przy tym na ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro