Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Czasem trzeba uciec


W powietrzu unosiły się delikatne, czarne drobinki, które w blasku słońca nieco przypominały kurz. Ustawiały się one jednak zbyt symetrycznie względem siebie, tworząc ścieżkę, która, niczym ledwo dostrzegalna nić, prowadziła za sobą Clive'a. Chłopak szedł więc, podążając za tym dziwnym zjawiskiem, a w rękach trzymał zamkniętą probówkę, w której lśnił złoty pył zatopiony w bezbarwnej substancji. Kiedy tylko czarne drobinki uderzały w ścianę probówki, iskrzyły się i spalały, pozostawiając po sobie tę samą substancję, która tańczyła wewnątrz szklanego naczynia. Reakcja łańcuchowa, której ulegały pozostałe drobinki, była ledwo dostrzegalna, o małym zasięgu, przez co Clive musiał przez cały czas mieć szeroko otwarte oczy, by nie zaprzepaścić jedynej szansy. Przez to, że Sheela już dawno oddaliła się od tego miejsca, stężenie tej niezwykłej substancji w powietrzu było bardzo niskie i choć utrudniało to znalezienie jej, to napawało otuchą.

Leo nie był pewien, czy dobrze robili, próbując odnaleźć Sheelę. Mimo że Clive zapewniał go, iż w świetle dnia nie powinna chcieć zrobić im krzywdy, to wciąż nie wiedział, jak bardzo może mu w to uwierzyć. W końcu w swoim poprzednim życiu Sheela ciężko pracowała, aby otrzymać przydomek Szalonej Księżniczki. Dodatkowym zabezpieczeniem miało być podróżowanie tylko po miejscach publicznych, a chwila, w której trop zacząłby prowadzić w jakieś odizolowane miejsce, miała być też chwilą przerwania śledztwa i znakiem do wycofania się, bez względu na to, jak daleko by nie zaszli.

Będąc ciągle o krok za swoim przyjacielem, Leo nie wiedział, co tak naprawdę Clive chciał przez to osiągnąć. Być może chciał mu pokazać, że mają jakąś przewagę i Sheeli tak naprawdę nie trzeba się bać, a być może stanowiła ona znacznie większe zagrożenie i chciał zdobyć o jej obecnym wcieleniu tak wiele informacji, jak tylko to było możliwe. Jej postać była niezwykle kontrowersyjna jeszcze w czasach, gdy wszyscy Emisariusze mieszkali razem na zamku. Nikt nie chciał, aby panowała nad Ubar, jednak wszyscy zaakceptowali, że to właśnie jest jej przeznaczone. Nie pobierała nauk, które powinna pobierać, chcąc zasiąść na tronie, a jednak wiedziała wszystko, co musiał wiedzieć prawdziwy władca. Potrafiła zachować dworską etykietę, lecz rzadko kiedy to robiła. Wywoływała w ludziach strach godny najprawdziwszego tyrana, choć nigdy nie próbowała wyrządzić krzywdy społeczeństwu. Jej celem bywały zaledwie jednostki. Wyrządzała krzywdy ludziom z własnego otoczenia i myślała, że nie potrzebuje nikogo, a jednak była całkowicie zależna od swojej pokojówki.

Leo pamiętał, że odbył raz rozmowę z Charlesem na temat Sheeli. Chciał wiedzieć, jak to możliwe, że choć obawiano się o to, jak jej choroba wpłynie na przyszłość państwa, to nikt nigdy nie zakwestionował jej prawa do tronu. Charles uśmiechnął się wtedy i wyjawił wieść tak szokującą, że początkowo Leo nie chciał w to uwierzyć. Wyjawił wszystko, co Dorothy robiła dla Ubar, przez cały czas pozostając ukryta w cieniu. To właśnie ona jako jedyna mogła kontrolować Sheelę, jednocześnie sama dając się jej wykorzystywać. Wpajała jej wiedzę o polityce, uczyła zasad określających funkcjonowanie monarchii i tłumaczyła więzy krwi, które tworzyły się w jej rodzinie na przestrzeni lat. Mówiła o rzeczach skomplikowanych i nudnych w taki sposób, że dotarły nawet do księżniczki, która za nic miała ludzkie życia.

Sheela gardziła ograniczeniami, które ludzkie społeczeństwo na siebie nakładało, a jednak zobaczyła rządzenie państwem jako zabawę i coś dobrego dla zabicia nudy. Chcąc grać w taką grę, wpierw musiała nauczyć się jej zasad. Dorothy, choć była jedynie pokojówką, całymi nocami uczyła się jak być królową, a później wykorzystywała tę wiedzę, by z potwora zrobić władcę. W nagrodę dostawała jedynie pogardliwe spojrzenie własnej pani, która wyrywała jej włosy, biła i poniżała, ale jednocześnie nie mogła sobie wyobrazić życia bez jedynej służki, jaka pozostała u jej boku przez tak długi czas.

Charles uważał to za niesamowite. Podziwiał sposób, w jaki Dorothy działała, nie pragnąc niczego w zamian. Poświęcała się dla mieszkańców Ubar, jednocześnie ukrywając to, że dzięki niej Szalona Księżniczka nie jest aż tak szalona, jak pierwotnie mogłaby się stać. O jej czynach nie wiedział nawet ojciec Sheeli, a co dopiero pozostali członkowie królewskiego dworu. Myśleli, że Sheela ma do sprawowania władzy naturalny talent i prawdopodobnie tylko dlatego przez tak długo trzymali ją przy życiu, aż ostatecznie pozwolili jej nawet udać się w podróż do Tozoren, by została Emisariuszem na zamku Laisreana. Ostatecznie otrzymała moc, której nie mogła użyć, więc nadal mogli pewnego dnia zakwestionować jej władzę, ale przynajmniej zapewniła sobie prawo do życia tak długo, aż w przyszłości nie wyda na świat dziecka, które odziedziczy magię Nintu.

Przez moment Leo wpatrywał się w probówkę, którą niósł Clive i myślał nad tym, jak wielką władzę w tamtym świecie dawała magia. Ograniczona do piętnastu zdolności, miała moc tak zatrważającą, iż król Laisrean podbił z pomocą jednej wszystkie siedem królestw. Walczył na froncie, wzywając imię swojego Węża, by robić rzeczy nieosiągalne dla zwykłego człowieka.

— Mówiłeś, że nie masz Węża, prawda? — zapytał nagle, palcem wskazując na świecący przedmiot w rękach swojego przyjaciela. — W takim razie jak robisz to... to wszystko? Najpierw moja rana, a teraz śledzenie Sheeli. Już od dłuższego czasu mnie to zastanawiało.

Clive zatrzymał się i choć początkowo wyglądał na zaskoczonego tak nagłym pytaniem, uśmiechnął się i złapał probówkę, zaciskając ją w pięści.

— Magia — odpowiedział krótko, przestępując z nogi na nogę i zakładając ręce na torsie.

Słysząc taką odpowiedź, Leo poczuł wewnętrzną potrzebę, by uderzyć chłopaka w ramię i odepchnąć go od siebie, przez co Clive musiał cofnąć się o pół kroku, chcąc zachować równowagę.

— Bardzo zabawne — mruknął, widząc rozbawienie na jego twarzy.

— Ale naprawdę — kontynuował Clive. — To, co zrobiłem wtedy i to, co robię teraz, to magia. Nie mam własnego Węża, ale to niczego nie zmienia, bo widzisz... W tworzeniu świata chodzi głównie o to, by nie tworzyć rzeczy sprzecznych. Istoty, które nazywamy Wężami, zostały powołane do życia, aby korzystać z magii, ale mogą to robić tylko dlatego, że ta magia istnieje. Mają inną budowę ciała i funkcjonują na innych zasadach, przez co potrafią przyswajać niepojęte ilości energii. Robiąc to, mogą biegle używać magii w określonych dziedzinach i przewyższają w tym każdego człowieka, ale nie są jedynym sposobem, by korzystać z tej mocy.

— W sensie to tak, jakby człowiek mógł zostać drwalem, ale ręką nigdy nie będzie ścinał drzew szybciej niż piła łańcuchowa?

— Dokładnie! — Clive skinął głową. — Jeśli Wąż jest piłą łańcuchową, to zgadza się fakt, że bez człowieka niewiele zrobi oraz że człowiek, używając Węża, jest w stanie zrobić więcej niż bez niego.

— Zadziwia mnie to, z jaką łatwością przystałeś na to porównanie i jak poważnie do tego podszedłeś.

— Bo Węże rzeczywiście są jak piły łańcuchowe.

— Przestań. Lepiej powiedz mi, czy to oznacza, że w tym świecie też jest magia i czy są ludzie, którzy naprawdę z niej korzystają.

— Jest magia, ale inna niż ta, którą pamiętam. Nie wszystkie zaklęcia działają i przynoszą ten sam efekt, który przynosiły w tamtym świecie. W dodatku niektóre prawa, które nie powinny działać, nagle działają. Nie są to jednak wielkie zmiany w efekcie końcowym, a raczej drobne zmiany u podstaw, przy tej „ludzkiej" części. Za to im bliżej magia jest poziomu Węży, tym bardziej przypomina magię Starego Świata. Nie sądzę jednak, żeby byli inni ludzie poza mną, którzy z niej korzystają.

— Rozumiem. W tamtym świecie też nikt nie praktykował czegoś podobnego.

— Mylisz się. Wiele lat przed powstaniem siedmiu pierwszych miast, kiedy ludzi było niewiele, a ziemia nieurodzajna, magia była całkiem powszechna. Z jej pomocą zbierano plony i rozświetlano ciemną noc. Ogrzewała zimą, a latem dawała wytchnienie. Leczyła choroby oraz pozwalała bronić się przed dzikimi zwierzętami.

— Brzmi jak niezła sielanka. Przynajmniej ta część, w której mówisz, że ludzi było niewiele.

— Było miło... — odparł z łagodnym uśmiechem na ustach. Przez moment chciał zamknąć oczy i poczuć dawne promienie słońca na swojej twarzy, a także wsłuchać się w szum wiatru, jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu. W mieście takim jak to, przy zachmurzonym niebie, nie mógł zrobić żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego westchnął, odwracając się i ruszył dalej, prowadzony przez cienką nić czarnego prochu. — Potem wszystko szybko się zmieniło. Ludzi było więcej, praca stała się lżejsza i postanowili oni zejść z góry. Zasiedlili pobliskie tereny, a później zaczęli wznosić miasta. Miasta przerodziły się w kraje, kraje zaczęły toczyć wojny, a potem pojawił się Laisrean. Zjednoczył siedem królestw i... resztę historii już znasz.

— Masz rację — odpowiedział, nie mogąc się zmusić, aby spojrzeć na swojego przyjaciela.

Chociaż Clive szedł tuż przed nim, to Leo miał nieodparte wrażenie, że jednocześnie jest też gdzieś indziej. Wiedział o rzeczach, o których nie powinien wiedzieć i pamiętał magię, z jakiej korzystali pierwsi ludzie w Starym Świecie. Historia, którą opowiedział, chociaż była krótka, opisywała losy dziesiątek, jeśli nie setek pokoleń. Jak wiele czasu musiało upłynąć, żeby z garstki ludzi zrobiło się tyle, by zaludnili oni siedem miast, tego Leo nie wiedział, ale z pewnością było to więcej niż kilka dekad. Możliwe nawet, że trwało to wieki.

To nie był pierwszy raz, kiedy Clive zaskakiwał go tak nagłym wtrąceniem o sprawach dalekich od Tozoren, jednak ściśle powiązanych ze Starym Światem. Wcześniej, gdy wspomniał o historii Nintu lub wtedy, gdy opowiedział o chłopcu tworzącym Węże, nie przywołał w ten sposób żadnych traumatycznych wspomnień, które mogłyby pociągnąć za sobą kolejne. Sprawiało to raczej, że niewyraźne obrazy, które wcześniej przypominały mozaikę, w jednej chwili zaczynały układać się w spójną całość. Robiły to własnym tempem, nie tworząc tym samym chaosu, jakiego nie dało się opanować. Pozwalały na moment poczuć ulotną nostalgię, wszechobecną w poprzednim życiu. Uczucie to było ledwo namacalne, a kiedy Leo zaczynał świadomie o nim myśleć, ono znikało, jednak był pewien, że mu pomaga. Nie miał za to pojęcia, czy było to przez Clive'a zaplanowane, czy robił to zupełnie nieświadomie. Zupełnie tak, jak dawniej.

— Czy zdenerwujesz się, jeżeli przypomnę sobie twoją tożsamość? — zapytał nagle i tym samym wprawił Clive'a w osłupienie. — Nieważne. Zignoruj to.

— Nie zdenerwuję się — odparł po chwili namysłu. — Ważne, żebyś zrobił to w odpowiednim dla ciebie czasie. W końcu jesteś jedną z niewielu osób, które wiedzą, dlaczego tamtego dnia zginąłem.

Leo, słysząc to, poczuł uścisk w klatce piersiowej. Nie wiedział dlaczego, ale nagle zaczął odczuwać ogromne poczucie winy. Zająknął się, próbując wydobyć z siebie szczere „przepraszam", jednak powstrzymał się, gdy zrozumiał, że na to wciąż było zbyt wcześnie. Nie miał pojęcia, za co powinien przeprosić, więc taka skrucha nie mogła być szczera i nie uspokoiłaby jego sumienia, tym bardziej nie zmniejszyłaby żalu Clive'a. Zamiast tego jego słowa unieszczęśliwiłyby ich obu, więc postanowił nie odzywać się wcale.

W tej samej chwili przezroczysta probówka zaczęła zmieniać swoje zachowanie. Wcześniej złote drobinki w jej wnętrzu przylegały do ścianki, wskazując kierunek, w którym należało się udać, jednak teraz szalały, zderzając się ze sobą i tworząc niewielkie iskry. Naczynie samoistnie uniosło się na wysokość kilku centymetrów i zaczęło się obracać, a proch, z którego Sheela zwykła tworzyć potwory, tańczył w powietrzu i skrzył się nawet pomimo tego, że nie miał styczności z bezbarwnym specyfikiem Clive'a.

— W powietrzu było większe stężenie tej substancji niż dotychczas, więc reakcja łańcuchowa nie została przerwana przez luki w strukturze — tłumaczył Clive, widząc, że Leo nie ma bladego pojęcia, co właśnie się wydarzyło. — To, co właśnie widziałeś, jest niezbitym dowodem na to, że Sheela była tu niedawno.

— A co z tymi ludźmi dookoła? Oni też to widzieli?

— Nawet jeśli, to będą myśleli, że coś im się przywidziało lub że ktoś robił zdjęcie z lampą błyskową. — Wzruszył ramionami. — Chodź, bo zaraz zgubimy trop.

Po tych słowach nieco przyśpieszyli, chcąc dotrzymać kroku złotemu piaskowi, który sunął po ziemi, dając się ponieść własnej rozpaczy. Clive powiedział, że ta dziwna substancja pragnie powrócić do Sheeli, więc teraz, kiedy jest jej znacznie więcej, powinna ich zaprowadzić prosto do miejsca, w którym znajduje się Szalona Księżniczka.

Idąc wzdłuż sklepowych witryn, minęli drewniane skrzynie pomalowane na niebiesko, które teraz służyły jako doniczki na kwiaty. Leo zatrzymał się przed kawiarnią, którą czasem odwiedzał po zajęciach klubowych i spojrzał przez okno, chcąc na podstawie ilości osób oszacować, czy zdążyłby zamówić kawę karmelową na wynos, ale Clive najwidoczniej uznał, że nie mają teraz na to czasu. Szedł dalej, uważnie śledząc swój jedyny trop, a piasek zaczął przylegać do ściany budynku, wciąż sunąc do przodu. W pewnym momencie zniknął w szczelinie pod drzwiami, a chłopak wymruczał pod nosem kilka słów, które odzwierciedlały jego niezadowolenie.

— Wygląda na to, że musimy wejść do środka — powiedział, odwracając się, ale Leo nie było zaraz za nim. Stał znacznie dalej, wciąż przyglądając się czemuś przez szybę.

— Clive, mógłbyś tu na chwilę podejść? — zapytał, na co ten bez słowa sprzeciwu udał się w jego kierunku. — Spójrz.

Leo wskazał na dwójkę ludzi — chłopaka i dziewczynę — którzy siedzieli wewnątrz kawiarni na uboczu. Twarz chłopaka była ciężka do rozpoznania, ledwo dostrzegalna. Głowę miał opuszczoną, a wzrok wbijał w swoje splecione dłonie, które mocno zaciskał, wyraźnie czymś się przejmując. Nie odzywał się, milczał i słuchał, jak czarnowłosa dziewczyna z naprzeciwka coś do niego mówi. W pewnym momencie nachyliła się nad stolikiem, dotknęła jego rąk i spojrzała mu w oczy z pokrzepiającym uśmiechem na ustach. Chłopak podniósł lekko głowę i zmusił się do odwzajemnienia uśmiechu, ale wciąż sprawiał wrażenie, jakby przez cały ten czas cierpiał.

— I co z nimi? — zapytał Clive. — Boisz się, że ze sobą zerwą?

— Nie o to mi chodziło — warknął Leo, odwracając się w stronę swojego przyjaciela. — To ona. A przynajmniej tak mi się wydaje, że to może być Sheela.

— Ona? Przecież Sheela nie potrafiła się tak uśmiechać — odparł, przewracając oczami.

Clive przyglądał się tej dwójce jeszcze przez jakiś czas, po czym już miał wracać do swojego śledztwa, ale usłyszał ciche stukanie. Niepewnie wyciągnął z kieszeni świecącą probówkę, w której wnętrzu złote drobinki uderzały o szklaną ściankę, z całych sił chcąc się wydostać. W tej samej chwili dziewczyna poczuła coś dziwnego. Odsunęła krzesło od stolika i spojrzała na ziemię, gdzie wokół jej nóg zaczął zbierać się błyszczący piasek. Niepewnie zaczęła odgarniać go od siebie butem, ale on wciąż do niej wracał.

Towarzyszący jej chłopak, widząc to dziwne zachowanie, podniósł głowę zupełnie i kątem oka zobaczył za szybą dwójkę gapiów. Powiedział coś do dziewczyny, a ona od razu spojrzała we wskazanym przez niego kierunku. Wystarczyła krótka chwila, by jej spojrzenie zbiegło się ze spojrzeniem Clive'a, a zaraz po tym natrafiło też na Leo.

— Niedobrze — powiedział Clive, odchodząc. Złapał swojego przyjaciela za kaptur i pociągnął go za sobą. — Widziała nas. Udawaj, że wszystko jest w porządku.

— Jak to wszystko jest w porządku? — zapytał, podnosząc nieznacznie głos i wyrywając się z uścisku. — Clive, wczoraj mnie zaatakowała na moim własnym podwórku. Na pewno wie, jak wyglądam, a teraz jeszcze zobaczyła mnie, jak ją śledzę. I ty mi mówisz, że mam udawać, że wszystko jest w porządku? Zginiemy tutaj!

— Masz rację — odparł, przyśpieszając kroku, który chwilę później zamienił się w bieg. — Teraz naprawdę możemy zginąć.

— Mówiłeś, że nie zaatakuje nas w biały dzień! — krzyczał Leo, ruszając za nim i starając się nie zostać za bardzo w tyle.

— I ty w to uwierzyłeś? Przecież nazywali ją szaloną!

Słysząc coś takiego, Leo przeklął pod nosem. Gdy wreszcie dogonił Clive'a, schowali się szybko za rogiem budynku, by chwilę odpocząć. Wierząc, że albo ją zgubili, albo że wcale ich nie goniła, odetchnęli z ulgą. Leo oparł się o ścianę, dysząc ciężko i osunął się na ziemię, do pozycji siedzącej.

— To nie na moją kondycję. Serce wali mi jak szalone — wydusił z siebie. — Najpierw mówisz, że wszystko będzie dobrze, potem twierdzisz, że „nie, to na pewno nie jest Sheela", a na końcu ciągniesz mnie za sobą i każesz przed nią uciekać. Jesteś równie nieobliczalny co ona.

— Ale teraz wiemy, jak wygląda. I to wszystko dlatego, że ją rozpoznałeś. Dobra robota — mówił, klepiąc go po ramieniu. — Na dziś cel został osiągnięty. Wracajmy.

Clive wyciągnął rękę w stronę Leo, pomagając mu wstać. Zaraz przed tym, jak mieli wyjść na główną ulicę, wśród tłumów rozniósł się przerażony krzyk i tuż nad głowami przechodniów, z niesamowitą prędkością, przeleciały kolejno trzy czarne kruki. Clive wzdrygnął się na widok ptaka tych rozmiarów i w jednej chwili zrozumiał, że Leo wcale nie przesadził, gdy wielkością porównywał go do małego psa. Chłopak cofnął się, wybierając inną drogę. Jeżeli dotrą do pieczęci Znawcy Lasu, którą w pobliżu zostawił Will, będą bezpieczni. Wolał jednak jej nie używać bez pozwolenia, w dodatku przenosząc kolejnego pasażera na gapę, więc pomysł ten traktował jako ostateczność.

Kierując się coraz głębiej w stronę sklepowych zapleczy, gdzie nie sięgał wzrok zwykłych ludzi, obaj czuli rosnący niepokój. Potwory Sheeli były stworzone, by zabijać, więc walka z nimi może być praktycznie niemożliwa, jeśli dojdzie do prawdziwego starcia. Clive zdjął plecak z ramion, rozsunął zamek i tak przygotowany szedł dalej, przyciskając do siebie bagaż. Jeżeli naprawdę wpadną w pułapkę Szalonej Księżniczki, to wtedy przynajmniej będzie mógł szybko sięgnąć po któryś ze swoich specyfików. Gdy pobliską puszkę zrzucił kot, obaj niemalże nie podskoczyli ze strachu. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, jakby chcieli dodać sobie otuchy i wytłumaczyć, że to tylko czarny kot, kiedy właśnie coś zrozumieli. Sheela tworzyła kruki, ponieważ jej potwory mogły udawać wtedy zwyczajne ptaki. Nie potrafiła zmienić ich koloru i wszystko, co robiła, było czarne, więc jeżeli jej najnowszym dziełem miałby zostać kot, wtedy zdecydowanie wyglądałby tak jak ten... ale on nie reagował. Zamiast tego usiadł dumnie na kartonie i zaczął oblizywać swoje łapy.

W tym samym czasie na dachu budynku, w którego cieniu się skrywali, usiadło wielkie, czerwonookie ptaszysko i wydało z siebie dźwięk, który ani trochę nie przywodził na myśl tego, co robią kruki. Bardziej niż ptasi śpiew przypominało to bezmyślne rysowanie gwoździem po porcelanowym talerzu. Słysząc coś takiego, Clive i Leo odruchowo zatkali uszy.

Nie trzeba było długo zwlekać, aby nawoływanie potwora usłyszały też pozostałe. Leo odwrócił się, słysząc w oddali dziwny świst powietrza, a tuż obok jego głowy przeleciał potężny ptak, muskając go przy tym piórem. Chłopak uniósł ostrożnie dłoń i palcami przejechał po policzku, czując pod opuszkami własną krew. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że teraz nawet nie czuł bólu, a jedynie ciepło, które spływało mu po twarzy. Na szczęście rana nie była głęboka.

Clive zasłonił Leo ramieniem i kazał mu się cofnąć, a sam stanął naprzeciwko dziewczyny, która wychodziła właśnie zza rogu. Kiedy gwizdnęła, dwa pozostałe ptaki również do niej przyfrunęły i razem z poprzednim potulne zaczęły dreptać przy jej nogach. Jeden z nich przechylił podejrzliwie głowę, na której otworzyły się dwie kolejne gałki oczne i zaskrzeczał głośno, ale w tym samym momencie został też kopnięty przez dziewczynę i uderzył w ścianę. Zatrzepotał skrzydłami i spróbował się podnieść, a później schował dodatkową parę oczu i potulnie usunął się w cień swojego stwórcy.

Dziewczyna uśmiechnęła się i zrobiła krok w stronę Clive'a, a ten w odwecie chwycił w plecaku plastikową butelkę. Widząc jego płochliwe zachowanie, Sheela zatrzymała się i przestała nacierać. Jej prawe oko skrywał cień przypominający kleks z czarnego atramentu, a sama źrenica była równie krwawa, co u jej potworów. Dopiero gdy zdarła ciemność ze swojej twarzy, powróciła na swoje miejsce i oplotła się wokół szyi, udając wężowy naszyjnik. Oko stało się normalne, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Najwidoczniej stosowała jakąś sztuczkę, która pozwalała jej widzieć to, co widziały jej potwory i tylko dzięki temu udało jej się ich odnaleźć w tym tłumie, a potem na tym odosobnieniu.

— Czego od nas chcesz? — zapytał Clive. — Dlaczego nas ścigasz?

— Nie wyglądacie na zaskoczonych, więc miałam co do was rację — mówiła, powoli zbliżając się do nich. — Wiecie o Tozoren i o wszystkich okropnościach, które się tam wydarzyły.

— Nie zbliżaj się! — krzyknął.

— Nic wam nie zrobię. — Uniosła ręce w geście kapitulacji, ale każdy, kto choć trochę wiedział o mocy jej Węża, miał świadomość tego, że prawdziwe zagrożenie stanowiły jej słowa i rozkazy, które mogła wydać za ich pomocą. — Jeśli żaden z was nie jest tym, kogo szukam, puszczę was wolno i nigdy więcej się nie spotkamy. Chyba że będziecie chcieli mi wejść w drogę, to wtedy będę zmuszona się was pozbyć. Więc...? Będziecie tak łaskawi i wyjawicie mi swoją tożsamość?

— Jestem Nevin, Emisariusz z Fer Nalash — powiedział Clive. Miał nadzieję, że to kłamstwo zapewni im bezpieczeństwo, a dziewczyna przestanie podchodzić bliżej, nie chcąc tracić głowy poprzez wejście w zasięg jego nieistniejącego Węża. — Przypuszczam, że mam przyjemność z Sheelą?

— Przekreśliłeś sobie szanse na pokojowe rozwiązanie tej sprawy. Znam Nevina i to nie jesteś ty — westchnęła jakby zawiedziona jego zachowaniem. — A kim jest twój kolega?

— Ja nie... — zaczął Leo, ale przez Clive'a nie zdążył powiedzieć nic więcej.

— On jest zwyczajnym człowiekiem. Jego w to nie mieszaj — wtrącił.

— Kolejne kłamstwo... — wymamrotała pod nosem, opuszczając przy tym ramiona. — Widocznie będę musiała wyciągnąć od was tę wiedzę siłą. Brać ich.

— A! — krzyknął Leo, palcem wskazując na dziewczynę i tym samym kupując im trochę czasu. Kiedy ona coraz bardziej zaczynała się niecierpliwić i marszczyć brwi, Leo, nie wiedząc co zrobić, dokończył pierwszym, co przyszło mu do głowy. — Twój chłopak!

— Co? — zdziwiła się, odwracając, ale nikogo tam nie było.

Korzystając z okazji, Leo chwycił Clive'a za nadgarstek i pociągnął go za sobą, rzucając się do ucieczki. Sheela widząc, co się właśnie wydarzyło, stała tak jeszcze przez chwilę skołowana, aż prychnęła rozbawiona. Wiedząc, że przed nią nie ma ucieczki, wybuchła śmiechem, a następnie machnęła ręką, dając potworom znak, by zaczęły polowanie. Wszystkie trzy ptaki jednocześnie poderwały się do lotu i ruszyły w pościg.

— Uciekłem, bo wydawało mi się, że nie mamy szans, ale nie będziemy walczyć? — zapytał Leo, dysząc przy tym. — Po jednym ciosie przecież się rozpadają.

— Nie. Już nie — odparł Clive, wychodząc na prowadzenie. Teraz to on ciągnął swojego przyjaciela, co chwilę oglądając się za siebie. — Kopnęła jednego i nic mu się nie stało. Bez broni się nie uda.

— To co ter... — urwał, gdy wielkie ptaszysko postanowiło w niego uderzyć całym swoim ciałem.

Potwór trafił Leo w plecy niczym pocisk armatni — zwijając się w kulę — i tym samym powalił go na ziemię. Na powierzchni całego swojego ciała otworzył czerwone oczy, a następnie rozwinął się, pozwalając, aby dziwna struktura ściśle przylegających do siebie macek została poluzowana. Oplótł swoją ofiarę i zaczął chwytać się ziemi, chcąc zaciągnąć Leo w stronę dziewczyny, od której uciekali.

Clive dostrzegł kolejne ptaszysko, które właśnie leciało w ich stronę, więc uskoczył na bok i walnął je plecakiem, a ono upadło, lądując pośród skrzyń i kartonów. Przez chwilę szamotało się i trzepało skrzydłami, próbując się wydostać i stanąć na nogi, więc chłopak postanowił wykorzystać ten czas i odkręcił plastikową butelkę, której zawartość wylał na potwora trzymającego Leo.

Czarne macki od razu zaczęły się topić, jakby ktoś palił tę istotę żywcem. Clive pomógł Leo wstać i ruszyli do dalszego biegu. Pieczęć Znawcy Lasu była już widoczna w oddali, więc wystarczyło się do niej dostać.

Niespodziewanie trzeci z potworów przemknął między nimi i rozbił się o ścianę budynku. Jego szczątki rozpłaszczyły się, a on sam przypominał teraz dziwaczną czarną breję, z której zaczęły wydobywać się macki. Chwyciły one Clive'a i wbiły w niego swoje drobne ząbki, a następnie przygwoździły go do ściany.

Sheela szła spokojnie, nie przejmując się wciąż sporym dystansem, który ich dzielił. Na jej twarzy gościł nieprzerwanie uśmiech, a oczy miała szeroko otwarte.

— Mogłam to zrobić od razu, ale twój kolega na to nie zasłużył. Ty za to kłamałeś mi prosto w oczy, więc będziesz cierpieć — mówiła drwiącym głosem.

— Weź z mojego plecaka szklaną kulę — wycedził przez zęby Clive, czując ból na całym ciele. Ledwo mógł powstrzymać się od krzyku.

— Jaką znowu szklaną kulę?! — krzyczał Leo, coraz bardziej panikując. Jego dłonie drżały, przez co wszystko leciało mu z rąk. Kilka przedmiotów wypadło na ziemię, a niektóre flakoniki rozbiły się i ich zawartość przepadła, wsiąkając między kostkę. — Chcesz jej wróżyć w takim momencie ze szklanej kuli?!

— Jak już mi wszystko niszczysz, to ją też rozwal — powiedział.

Leo dłonią odnalazł owalny kształt i wyjął z plecaka kulę wielkości jabłka, którą uderzył o ziemię. Niebieski pył, jaki się w niej mieścił, wzniósł się w powietrze i zaczął się rozprzestrzeniać, a potwór Sheeli zamrugał ze zdziwieniem. Czując rosnące niezadowolenie, uderzył macką w chmurę pyłu, jednak gdy to nie poskutkowało, zrobił to jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu nieświadomie uwolnił swoją ofiarę, całkowicie dając się pochłonąć przeganianiu drażniącej substancji.

— Bezużyteczne draństwo — warknęła dziewczyna, widząc całą sytuację.

Spojrzała w bok, gdzie jeden z jej kruków wciąż walczył z kartonami i kopnęła go z całych sił, wyrzucając w powietrze. Ptak po chwili odnalazł się w nowej sytuacji i zaczął trzepotać skrzydłami, kontynuując natarcie. Widząc, że ma zamiar wlecieć w tę samą chmurę pyłu, z którą walczył jego poprzednik, Sheela zerwała z szyi naszyjnik i wykonała zamach, a wąż wydłużył się, dogonił kruka i otworzył jadowitą paszczę, sycząc przeraźliwie. Kruk, widząc coś takiego, zareagował impulsywnie i przerażony odbił w bok, omijając pułapkę, czego nie można było powiedzieć o wężu, który wpadł w sam jej środek. Czarny gad zaczął niekontrolowanie rzucać się po ziemi i wyrywać, przez co dziewczyna puściła jego ogon i pozwoliła mu szaleć.

Clive w tym samym czasie owinął pięść materiałem i uderzył nią z całych sił w pieczęć Znawcy Lasu, chwytając Leo za rękę.

— Ardalu! — krzyknął, a pośród rys pozostawionych przez niedźwiedzie pazury zaczęły tańczyć niewielkie błyskawice. — Zabierz nas stąd!

— Pośpiesz się! — wrzasnęła Sheela, wiedząc, co zaraz się stanie.

Słysząc to, jej kruk zwinął się w kulę i sięgnął mackami po Clive'a, ale chłopaka już tam nie było. Jedyne, co po nim zostało, to plecak pełen specyfików, który udało się zedrzeć potworowi.

Dziewczyna podniosła bagaż z ziemi i nadepnęła wściekła na swojego potwora, jak gdyby miało to pomóc jej choć trochę opanować gniew. Uderzyła w ścianę, w której zniknęły jej ofiary, ale gdy się nad nią nachyliła, zrozumiała coś nieoczekiwanego. Pieczęć była uszkodzona, ale przecież Malcolm nie miał problemów z przeniesieniem większej ilości osób. W dodatku chłopak, który podawał się za Nevina, nie wypowiedział całej inkantacji Ardala. Kiedy wołał o pomoc, wykrzyczał tylko jego imię, a takich przywilejów od Węży nie otrzymywał każdy Emisariusz.

— Mam cię — szepnęła, a jej dobry humor momentalnie powrócił. — Po tylu latach, wreszcie cię dopadłam, morderco.

***

Clive upadł na ziemię, cały zakrwawiony i brudny od mazi, z której zbudowane były istoty Sheeli. Podniósł wzrok, żeby ocenić, gdzie ich przeniosło i od razu pożałował, że nie wybrał innego miejsca.

Na łóżku obok leżał przerażony Will. W dłoniach trzymał książkę, ale w chwili, w której w jego pokoju znalazło się dwóch znajomych, wyglądających jakby właśnie ledwo uszli z życiem, przestał skupiać się na tekście. Ściągnął nogi bliżej siebie, robiąc im miejsce i nieważne, jak bardzo próbował, nie był w stanie wykrzesać z siebie żadnego słowa.

— Jeżeli w ciągu tego tygodnia ona cię nie zabije, to ja to zrobię! — krzyknął Leo, padając bezsilnie na łóżko obok Willa. — Nie mam już do ciebie siły, Clive.



------Notatka od Autora------

Bądźcie wdzięczni, bo uratowałem tę serię przed tragicznym końcem. Na chwilę straciliśmy głównego bohatera, ponieważ przez literówkę  chłopak nie skinął, a skonał, jednak już go odratowałem! Nie ma za co xD

Ogólnie to w tym rozdziale przekroczyliśmy magiczną liczbę 50k słów w objętości tekstu, także jest co świętować wraz z nadejściem nowego roku! Jeśli w kolejnym też tyle uzbieram, to skończę to już za 3 lata. Wyczekujcie! 

No i co prawda na święta Bożego Narodzenia nie miałem żadnej publikacji, w której mógłbym życzyć Wam wesołych świąt, więc teraz życzę Wam szczęśliwego nowego roku, a jako prezent ode mnie rozdział jest dłuższy! :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro