II - Każda forma nieposłuszeństwa będzie traktowana jako bunt - część 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Długie, lustrzane samochody zajechały pod nasze szklane więzienie w momencie, w którym zrobiłam kilka pierwszych kroków na schodach w stronę reszty oczekujących mutantów. Zamarłam w połowie drogi obserwując w ciszy rozwój sytuacji. Jeden z urzędników, ubrany w biały kostium otwierał drzwi do samochodu. Nowi przedstawiciele sektorów zaczęli wysiadać. 

Byli tacy młodzi, zbyt młodzi. Mogli mieć co najwyżej po 15 lat. Zadrżałam. Nie taki los powinien ich spotkać. Odebrano im normalność i zastąpiono ją w zmian za treningi z wybrykami natury, które zrobią wszystko tylko po to by zginąć. Szaleństwo. Na czele naszej grupy stał Prezydent wraz z całą swoją świtą i witał po kolei każde z dzieci udając sympatię. Był doskonałym aktorem. Mnie powitał w ten sam sposób. Czysta obłuda. Gdy oficjalne powitania się zakończyły nadszedł czas na przedstawienie nas nowym podopiecznym. Nienawidziłam siebie za to co będę musiała zrobić tym dzieciom. Egon miał rację. Byliśmy tacy samolubni. Było nas tylko sześcioro a podopiecznych siedmioro. Jedno z nas miało otrzymać aż dwójkę. Nikomu z nas się to nie podobało. Zniszczenie życia jednej osobie było dla nas koszmarem, a co dopiero dwójce. Podeszłam do reszty zebranych i uśmiechnęłam się do zebranych szeroko. Musiałam wczuć się w swoją rolę jeśli pragnęłam swojej nagrody. Ominął mnie wstęp i przemowa co mnie ucieszyło.

Skoro wiemy już wszystko – prezydent spojrzał na mnie z naganą w oczach. - Nadszedł czas na to byście zostali przedstawieni waszym mentorom. - wskazał gestem na nas. Musiałam przyznać, że prezentowaliśmy się w bardzo interesujący sposób. Wszyscy ubrani w jednakowe kombinezony ćwiczebne, wszyscy z nieobecnym wyrazem twarzy i wszyscy co do jednego z uśmiechem obejmującym tylko i wyłącznie usta. W naszych oczach widać było desperację mieszającą się z szaleństwem. Z pewnością nie przekonało to świeżaków do swoich przyszłych opiekunów. -Dobraliśmy sektory pod względem mutacji i waszych umiejętności byście jak najlepiej mogli ze sobą współpracować. Niech odczytam listę – do jego ręki powędrował cieniutki szklany ekran z wypisanymi sektorami. Czekaliśmy spokojnie na to co nas czeka. - Sektor 1 łączy się z 7. Sektor 2 z 10, sektor 5 z 3, sektor 6 z 4. Przedostatni mentor z 9 dostanie pod opiekę sektor 8, a nasza ostatnia trzynastka – podniósł na mnie wzrok i przyglądał się mojej reakcji – dostanie pod opiekę aż dwóch podopiecznych: sektor 11 i 12. - kiwnęłam ze zrozumieniem głową. 

Zatem dostałam najgorszą rolę. Postanowiłam nie dawać mu tej satysfakcji i nie pokazywać swojego niezadowolenia. Te dzieciaki i tak były skołowane i przestraszone, nie chciałam dodatkowo ich stresować. Spojrzałam uważnie na swoich nowych podopiecznych i kiwnęłam w ich stronę głowami, dając im znak, że zaakceptowałam ich oboje. - Skoro wszystko ustalone i nie ma żadnych sprzeciwów... - oddał szklaną szybę swojemu doradcy – możecie zająć się swoją pracą. - prezydent szybko zostawił nas samych. Zanim zdążyliśmy choćby początek rozmowy otoczyli nas doradcy i wyjaśnili dzisiejszy plan dnia i upewnili nas w tym, że do wieczora zostanie nam przesłany rozkład na resztę tygodnia. Zabrano nam dzieciaki tak szybko jak je nam przekazano i zostaliśmy sami na schodach patrząc na siebie nawzajem z mieszanymi uczuciami i pustkami w głowach.

- Dali mi dwóch świeżaków. - szepnęłam. - Ledwo poradziłabym sobie z jednym. A teraz mam dwóch. Nawet nie wiem na czym polegają ich mutacje, oprócz tego, że zostały mi dobrane.

- Cieszę się, że to nie byłam ja. - powiedziała Raisa. Nadal uporczywie unikała mojego wzroku. Nienawidziła mnie za to do czego doprowadziła ta rebelia. Obwiniała mnie za śmierć swojej rodziny, przyjaciół i miłości życia. Nie miałam jej tego za złe. Sama także się nienawidziłam.

- Ani ja. - dodał Egon. Z tym akurat się zgadzałam. Sam z sobą miał już dość problemów.

- Zastanawia mnie jedynie jak mamy sobie z nimi poradzić skoro ledwo radzimy sobie z panowaniem nad naszymi mocami.

- Nie wiem Klaus. Nie mam bladego pojęcia. Musimy jednak dać z siebie wszystko. - powiedziałam by zakończyć dyskusję i jak najszybciej wejść do budynku. Powietrze na zewnątrz dusiło. Nienawidziłam tego miasta pozbawionego zieleni i natury. Tutaj istniał tylko beton, szkło i metal. Nie tak to powinno wyglądać. Wbiegłam do środka ze złością trąc oczy, które zaczęły mnie porządnie szczypać i weszłam do windy pięścią uderzając w tablicę by wybrać odpowiednie piętro. Zamykające się drzwi powstrzymała wyłaniająca się znikąd dłoń i po chwili dołączył do mnie w ciasnej i zimnej widzie Addar. Nadal tarłam oczy by nie musieć na niego patrzeć. Wiedziałam, że władował się do tej windy celowo.

- Przykro mi, że padło na ciebie. - westchnęłam zmęczona.

- Tak. Wiem. - powiedziałam z rozdrażnieniem i opuściłam windę nie dając mu możliwości dopowiedzenia czegokolwiek więcej. Chciałam być teraz sama. Przed drzwiami do apartamentu spotkałam jednak mojego nowego podopiecznego. Wysoki, długowłosy chłopak wyciągnął w moją stronę szklane ekrany ułożone jeden na drugim z rezygnacją wymalowaną na twarzy. Otworzyłam wejście wszczepionym w nadgarstek nadajnik i dałam mu głową znak by wszedł do środka ze mną. Wykonał posłusznie moje polecenie i zamknął za sobą drzwi. Położyłam czytniki na białym stole i spojrzałam na niego. Stał jeszcze w niedaleko drzwi obserwując mnie uważnie.

- Wejdź i się rozgość. - powiedziałam znudzonym głosem, po czym chwyciłam po pierwszą szybkę. Była to jego kartoteka. Wszystkie dane na jego temat. Niepewnie podszedł do stołu i opadł na fotel nieopodal mnie. Nie odrywał ode mnie wzroku. Jego włosy były równie kruczoczarne co oczy. - Czy mogę zwracać się do ciebie po imieniu? - kiwnął przytakująco głową. - Magnusie nazywam się Misza i jestem z sektora 13.

- Myślę, że każdy to wie. - powiedział splatając ramiona na piersi.

-To wspaniale. Prezentacje w takim razie mamy za sobą. - odgarnęłam długie włosy z twarzy do tyłu. -Widzę w twoich aktach, że kontrolujesz warunki pogodowe. Możesz mi wyjaśnić jak dokładnie mam to rozumieć?

- Mogę zmieniać pogodę ale także panować i tworzyć wszystko co jest z nią związane.

- Tornado w pokoju jest wykonalne?

- Tak.

- Super. - powiedziałam z uśmiechem co sprawiło, że jego obronna postawa trochę się rozluźniła. - Ja panuję nad ogniem i wszystkim z nim związanym. Oboje mamy żywioły. Nie jestem pewna czy mój ma jakieś konkretne odniesienie jeśli chodzi o twoje moce ale myślę, że podstawy są takie same. - podniosłam na niego wzrok. - Czego ode mnie oczekujesz? - zastanawiał się przez dłuższą chwilę.

- Niezawracania mi dupy. - powiedział zmęczonym głosem. - Panuję nad żywiołem i nie mam z tym żadnych problemów. Po prostu chcę to mieć za sobą. - roześmiałam się.

- No to świetnie na siebie trafiliśmy. - powiedziałam podając mu tabliczkę. - Nie będę ci robiła problemów jeśli będziesz przestrzegał tego rozkładu. Nie będę ci prawiła kazań i robiła wykładów jeśli i ty będziesz w moim stosunku w porządku. Mi także nie uśmiecha się posiadanie podopiecznych.

-Tylko nie zapominaj, że nie jesteśmy twoimi zwierzątkami. - powiedział z uśmiechem. Coś czułam, że się dogadamy.

- Postaram się, choć niczego nie mogę obiecać. - myślałam, że zbiera się do wyjścia ale nagle ponownie usiadł i zadał mi pytanie widocznie ze sobą walcząc.

- Czy to wszystko było tego warte?

- Czy i tobie wymordowałam całą rodzinę?

- Mi nie. Ale innym tak.

- To zabawne jak często ludzie zapominają, że to była nasza, a nie moja rebelia.

- Walczyliśmy razem i to dzięki tobie postanowiliśmy przestać być bierni. Byłaś tylko iskrą. Zbierało się na to wszystko już od dłuższego czasu. Jeśli ktokolwiek obwinia cię o cudzą śmierć jest ślepy. To nie ty ich zabiłaś. Ludzie z rozpaczy zapominają kim jest prawdziwy wróg. - spojrzałam mu uważnie w oczy i przez dłuższy czas nie odwracałam wzroku.

- Dziękuję. - powiedział szczerze.

- Żałuję jedynie, że rebelia upadła.

- Ja także.

- Można ją na nowo rozbudzić. Wystarczy pokazać ludowi, że nadal mamy siłę. - w jego oczach dostrzegłam nadzieję.

- Obawiam się, że to już niemożliwe. - powiedziałam czując ciężar na odcinku kręgosłupa, w który się wkuto by wszczepić nadajnik i czip.

- Wystarczy tylko... - przerwałam mu.

- Każdy przejaw nieposłuszeństwa będzie traktowany jako bunt.- po raz kolejny zacytowałam akt.

- A więc jesteś jedną z nich.

- Nie należę do nikogo. Jestem nikim.

- Z tym akurat teraz się z tobą zgadzam. - powiedział rozwścieczony i opuścił mój apartament trzaskając drzwiami. Właśnie straciłam jedyną osobę, która nie traktowała mnie jak mordercę i przyczyny zła całego świata.  

------------------------

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro