V - Ucieka tylko ofiara, a ofiary należy wytropić i zabić.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy drzwi od sali balowej się przed nami otworzyły przystanęliśmy w niemym zachwycie. Sala, której sufitu nie mogłam się dojrzeć (zasłaniała ją mgła mająca przypominać chmury) była udekorowana w kolorach zimy. Wszystko było oszronione, mieniące się na tysiące kolorów i absolutnie przepiękne. Już rozumiałam dlaczego Mona się tak wystylizowała. Pasowała dzięki temu idealnie do panującej tu atmosfery. 

Zewsząd dochodziły nas dzięki skrzypiec i fortepianu. Na samym środku niebotycznych rozmiarów sali balowej znajdowała się wykonana z lodu ogromna fontanna podświetlona na wszystkie kolory tęczy. Spływały po niej potoki szampana lądujące w oszronionych, kryształowych kieliszkach. Nie mogłam od niej oderwać wzroku. Była bardzo kunsztownie wykonana ale za razem bardzo smaczna w swoim splendorze. Wiedziałam kto był jej autorem. Wyłowiłam wzorkiem artystę i uśmiechnęłam się do niego z miną wyrażająca całkowity zachwyt. Zanim zdążyłam zrobić choćby krok w stronę fontanny zostałam porwana do tańca przez jednego z setki zaproszonych gości. Wirowałam w tłumie pastelowych, falujących sukien grzecznie odpowiadając na pytania, czarując i uwodząc za razem. Mężczyźni raz po raz byli zastępowani przez kobiety, które wydawały się być bardziej natarczywe niż mężczyźni. Gdy zostałam wzięta w lodowato zimne ramiona, wiedziałam, że nie mam już żadnej sposobności do ucieczki. Rozbrzmiał koncert smyczkowy a ja dałam się pochłonąć rytmowi obracających się wokół własnej osi, dziesiątek par. Sunąc obok fontanny nie mogłam o niej nie wspomnieć.

- Przeszedłeś samego siebie tworząc ją. - wskazałam głową lekko na mijaną przez nas lodową rzeźbę.

- Zrobiłem ją dla ciebie. - powiedział i spojrzał mi uważnie w oczy. - Chyba w ten sposób podświadomie chciałem cię jakoś przeprosić za naszą ostatnią rozmowę.

- Tylko podświadomie? -spytałam. Zapadła na chwilę niezręczna cisza.

- Nie żałuję tego co powiedziałem Miszo. - urwał. - Nie zawsze panuję nad tym co mówię i przyznam, że mogłem to wszystko ubrać w trochę lepsze słowa, ale powiedziałem dokładnie to co miałem na myśli. Nie mogę cię za to przepraszać. - odwrócił wzrok i obrócił mnie wokół własnej osi i pozwolił mi lawirować pomiędzy innymi kobietami w skomplikowanym układzie tanecznym. Gdy do niego powróciłam wydawał się bardzo opanowany i spokojny.

- Nie rozumiałam dlaczego się tak zachowałeś. - powiedziałam ujmując jego dłonie. - Zabolało mnie to co powiedziałeś o Zoe. Jest dla mnie ważna i zrobiłabym wszystko żeby tylko ją ochronić. - przez jego twarz przebiegł nikły cień.

- Nic nie rozumiesz. - powiedział z goryczą. - Ledwie ją znasz, a traktujesz ją lepiej niż mnie. Zależy tobie na niej bardziej niż na mnie. Czujesz do niej więcej niż do mnie. To mnie zabija. - miałam wrażenie, że obrót który wykonywaliśmy w tym momencie trwał wieczność. Jego oczy uparcie trwały przy moich.

- Nie mów tak. Zrobiłabym dla ciebie wszystko. Przecież doskonale o tym wiesz.

- Jednak nie jesteś w stanie mnie pokochać.

- Kocham cię.

- Ale nie tak, jak ja ciebie. - odwróciłam wzrok.

- Moja miłość nigdy nie będzie dla ciebie wystarczająca, prawda? - ścisnął mnie mimowolnie mocnej w talii.

- Nie, bo wiem na co cię stać. Widziałem jak potrafisz kochać. Pragnę tego samego.

- Addar... nie potrafię tobie tego dać. Nie teraz. Nie po tym wszystkim. Dobrze wiesz, że to jest zbyt skomplikowane. Byłeś tam. Widziałeś to wszystko. - jego twarz wydawała się niczym wyciosana z kamienia.

- Zawsze mówisz to samo. Nie ważne czy z nim byłaś czy nie. Zawsze powtarzasz to samo.

- Dlaczego tak bardzo na mnie naciskasz? - spytałam czując narastającą we mnie złość. - Zakochałam się w nim. W Fidelisie. Od samego początku chodziło o niego. My się tylko przyjaźniliśmy. Nie zaprzeczę, zawsze było coś między nami, ale zwalczałam to bo wiedziałam, że nie może nigdy nic z tego wyniknąć. Nie gdy jestem z nim, a ty jesteś jego przyjacielem. Nigdy ciebie nie zwodziłam Addar. Nie możesz mnie o to oskarżać.

- Byłaś z nim, ale to ze mną rozmawiałaś, płakałaś i rozwiązywałaś swoje problemy. Ze mną a nie z nim.

- Bo byłeś moim przyjacielem. To robią przyjaciele.

- A on nim nie był?

- Był. - powiedziałam coraz szybciej nabierając powietrza do płuc. - Tylko on miał poważniejsze problemy na głowie.

- Oczywiście. - powiedział ze śmiechem. - Ale zawsze znalazł czas by cię zaliczyć. - odepchnęłam go od siebie zdruzgotana.

- Jak śmiesz. - moje dłonie zaczęły drżeć.

- Zawsze traktowałaś mnie jak chłopca, na którego ramieniu mogłaś się wypłakać. Nie widziałaś nic poza tym.

- Nie możesz być na mnie wściekły za nieodwzajemnianie uczuć. Doskonale wiesz, że cię kochałam.

- Nie tak jak jego.

- Czyli o to tutaj chodzi? O głupią rywalizację? - stanęłam i tylko na niego patrzyłam. Mijające nas w tańcu pary posyłały nam zainteresowane spojrzenia. - Mówisz o tym ja to ja źle i bezdusznie cię traktowałam nie pozwalając ci się do mnie zbliżyć, nie mówiąc nawet o tym, że byłam dziewczyną twojego najlepszego przyjaciela, a ty sam traktujesz mnie jak trofeum do zdobycia. Kto bardziej, kto mocniej, kto częściej, kogo intensywniej. - ostatnie słowa wykrzyczałam walcząc z łzami. - Czy ty w ogóle zapomniałeś o nim?

- O tym zdrajcy? Tak. Zapomniałem i nie chcę już nigdy więcej o nim rozmawiać. - w jego oczach widać było tylko wyłącznie chłód.

- Więc powiedz mi raz na zawsze czego ode mnie chcesz?! - zrobiłam krok w jego stronę. - Raz robisz mi wyrzuty, że nie odwzajemniam twoich uczuć, robisz mi sceny zazdrości o Zoe by potem potraktować mnie jakbym nic dla ciebie nie znaczyła. Zdecyduj się. Teraz. - patrzyłam jak trawi to co do niego powiedziałam. Zrobił nagły krok w moją stronę i zanim się zorientowałam jego dłonie oplotły moją twarz, a jego usta odnalazły moje mocno je całując.

- Nie wiem czego chce Misza. I to jest w tym wszystkim najgorsze. Nienawidzę Fidelisa za to co zrobił, nienawidzę ciebie i siebie za to jak byliśmy zaślepieni uwielbieniem do niego, nienawidzę siebie za to co do ciebie czułem gdy byłaś z nim, nienawidzę siebie za sceny zazdrości, podłość, za wszystko czego nie powinienem robić, a robię. Mam wrażenie, że wszystko się zaraz pode mną zawali. Nie mogę znieść tego, że odebrano nam nawet możliwość wyboru. Nie możemy umrzeć. Nie mogę tego, nie potrafię tego zdzierżyć. Ale gdy jestem przy tobie, to wszystko wydaje się do przezwyciężenia. Czy to ma sens? - powiedział, przy każdym słowie niemalże całując moje usta. Moje nogi wydawały się niczym z galarety.

- Nie mam pojęcia.

- Ja też nie. -znowu mnie pocałował, tym razem delikatniej i bez nuty desperacji. Nie pozwolił mi dodać ani jednego słowa więcej, tylko się ulotnił pozostawiając mnie pełną pytań i jeszcze z większym mętlikiem w głowie. Czego on ode mnie chciał? Sam tego nie wiedział. Czego ja chciałam od niego? Myślę, że miałam dokładnie taki sam problem co on. Zbyt wiele emocji było przez nas zagłuszane by móc usłyszeć cokolwiek co działo się w naszych sercach. Zamoczyłam opuszki palców w rozkosznie schłodzonym szampanie i pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku i chwilę dla siebie.

- Czy można prosić do tańca, mentorze? - uśmiechnęłam się na przyjemnie niski głos Magnusa za sobą. - Pomyślałem, że taniec może sprawić ci przyjemność. - pochwyciłam dłoń tego niezwykłego mężczyzny, który z dnia na dzień coraz bardziej mnie oczarowywał swoim urokiem. Nie rozmawialiśmy wiele. Nie wiedziałam czy był świadkiem sceny pomiędzy mną a Addarem, ale miałam wrażenie, że po prostu zawsze wiedział w jakim nastroju znajduje się osoba obok i potrafił się do niej doskonale dopasować. Minęło kilka utworów zanim się od siebie oderwaliśmy. Zatraciłam się w nim, co pozwoliło mi do końca pozbyć się stresu tego wieczoru. Podeszliśmy bez słowa do fontanny i spijaliśmy w milczeniu chłodny napój z kieliszków patrząc spokojnie na mijające nas pary.

- Dziękuję jedenastko. To było kilka wspaniałych tańców.

- Przyjemność po mojej stronie. - jego ciemne oczy hipnotyzowały. Patrzeliśmy na siebie przez wydającą się trwać wieczność chwilę, gdy doszły do nas przyciszone głosy zwierzchników. Przysunęliśmy się do nich udając podziwianie fontanny z innej perspektywy.

- Wszystko jest gotowe na egzekucję. - powiedział jeden z mężczyzn ubranych z czarny uniform, który widywaliśmy zawsze w sektorach dowodzenia. - Gdy wybije północ ogłoszony zostanie werdykt przez mistrza ceremonii i wszyscy goście skierują się na balkon. Będą mogli bezpiecznie podziwiać wszystko z góry, bez obawy, że ich stroje ubrudzą się krwią. - spojrzałam z przerażeniem na Magnusa. Jego twarz przypominała maskę.

- Kiedy obiekt zostanie wyprowadzony z przyjęcia?

- Kwadrans przed północą. Zastępca już czeka bezpiecznie zamknięty w jednej z sal.

- Wspaniale. Miejmy to już za sobą. Wybór tej dziewczyny to jeden wielki błąd. Czas by sektor 12 miał nowego przedstawiciela. - powiedział kiwając do mężczyzn głową na pożegnanie i udał się w głąb sali. Patrzeliśmy na siebie oniemieli. Chcieli zamordować Zoe. Dzisiaj w nocy, na oczach tych wszystkich ludzi. Mieli już nawet zastępcę. Zaczęłam z trudem łapać powietrze, mając wrażenie, że zaraz zemdleję.

- Tylko spokojnie. - powiedział Magnus lodowatym, opanowanym głosem. - Trzeba ją odnaleźć i pomóc uciec. - spojrzał na swój zegarek. - Jest wpół do dwunastej. Mamy kwadrans. Musi to nam wystarczyć. Spotkamy się za dziesięć minut przed wejściem. - powiedział i nawet na mnie nie patrząc wbiegł w tłum. Stałam jak posąg przez dobrych kilka sekund zanim dotarło do mnie, że każda sekunda się liczy. Życie mojej przyjaciółki wisiało na włosku, i tylko ja wraz z Magnusem mogłam je ocalić. Rzuciłam się pędem przed siebie podbiegając do Loreny i Medarda.

- Widzieliście Zoe? - moja twarz musiała ukazywać czystą panikę i rozpacz za razem gdyż wydali się zdenerwowani moim stanem. - Zamordują ją za kilka minut. Trzeba ją ratować. - zaczęłam plątać się w wyjaśnieniach. Lorena przejęła inicjatywę.

- Uspokój się. Medard idź jej szukać i powiedz reszcie mentorów co się dzieje. Tylko mentorom, rozumiesz? - przytaknął i ruszył szybkim krokiem w tłum. - A my idziemy jej szukać. - pociągnęła mnie w tłum. - Chwycę ją i wyprowadzę jako niewidzialną. Da nam to kilka minut przewagi. - dodała i także rzuciła się w tłum. Wzięłam głęboki oddech i zdeterminowana zrobiłam to samo. Tłum był gęsty i ciężki. Co chwilę ktoś mnie zaczepiał, a ja jedynie przepraszałam i szłam dalej. Gdy dotarłam na skraj sali byłam wyczerpana i na granicy płaczu. Było 40 po dwunastej. Miałam tylko 5 minut. Wtedy dostrzegłam pędzącą ku mnie w z nadludzką prędkością Raisę.

- Egon ją ma. Chodź! - chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła siłą we wskazaną stronę. Gdy wybił kwadrans do północy byliśmy wszyscy razem. Zoe przerażona i trzymająca Lorenę za rękę, Magnus szybko tłumaczący sytuację pojawiającym się mutantom i reszta zadyszana i całkowicie przerażona. Lorena spojrzała tylko na mnie i zniknęła wraz z Zoe. Dowiedzieliśmy się, że wyszły na zewnątrz po ruchu kotary. Wtedy Ines (panująca nad ludzkimi ciałami) cała napięta jak struna spojrzała w stronę tłumu.

- Idą po nią. Zostanę i ich powstrzymam.

- Ja też. - dodał Egon. - Da to wam kilka sekund więcej. Idźcie. Już! - krzyknął i cisnął mocą przed siebie powodując, że ludzie zamarli w bezruchu.

 - Misza. Rusz się. - Raisa znowu mnie pociągnęła. Tym razem zareagowałam. Podniosłam spódnicę sukni do góry i ruszyłam przed siebie z całą siłą jaką miałam. Na zewnątrz zapanował chaos. Żołnierze zorientowali się co się dzieje. Rzucili się na nas próbując nas powstrzymać, nie tylko pałkami ale także bronią palną. Strzały padały wszędzie bez celu. Chcieli nas zranić, a nie zabić. 

Nidzie nie było widać Loreny i Zoe. Ruszyłam przed siebie podpalając wszystko co tylko mogłam za sobą. Żołnierze odskakiwali z krzykiem i atakowali na oślep. Widziałam kilka opadających bezwładnie na trawnik ciał. Słyszałam krzyki, ale nie mogłam teraz się zatrzymać. Powietrze wokół mnie szalało. Przepełniało je woń spalenizny, mrozu i deszczu. Wiatr smagał moją twarz. Ziemia pod moimi stopami drżała. Każdy dołączył do walki. Biryn i Elif dali popis swoich umiejętności. Pierwszy zatrzymywał pociski i wyrywał mocą bronie z dłoni żołnierzy, a drugi z nich zaś pojawiał się i znikał w najmniej oczekiwanym momencie powodując zamęt wśród wrogów. 

A ja biegłam dalej pozostawiając za sobą pożogę. Biegłam w ciemność mając nadzieje, że nikt tej nocy nie zginie i że uda mi się ocalić drogą mi przyjaciółkę. 

-------------

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro