V - Ucieka tylko ofiara, a ofiary należy wytropić i zabić - część 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Raz po raz ciszę przerywały odgłosy łamanych pod moimi stopami gałązek. Moja suknia bez przerwy zahaczała o napotykane krzewy i gałęzie bardzo spowalniając mój szybki marsz. Nie mogłam jej podpalić nie zwracając na siebie uwagi, więc wbijając paznokcie i palce pomiędzy koronkę, z bólem, że muszę zniszczyć tak piękną suknię, rozdarłam ją i oderwałam od dołu jej znaczną część. Przysypałam ją liśćmi i ziemią. Wiedziałam, że psy gończe stąpają mi po piętach. Może mój mały zabieg mógł spowolnić je choć na chwilę. 

Ruszyłam dalej przed siebie, jednak nie zaszłam zbyt daleko, gdyż zdałam sobie sprawę, że zostałam otoczona. Z każdej strony szła na mnie grupa uzbrojonych mężczyzn. Jeszcze mnie nie dostrzegli, jednak nie miałam więcej niż kilka minut by się schować. Spojrzałam z desperacją wymalowaną na twarzy na wysokie drzewa znajdujące się po mojej prawej stronie. Wszystkie były bardzo wysokie, a ich gałęzie rosły zbyt wysoko by się na nie wspiąć. W oddali dostrzegłam jedno, które nadawało się do wspinaczki i puściłam się w jego stronę biegiem. Gdy tylko do niego dotarłam zaczęłam wspinać się na niego najszybciej jak tylko potrafiłam, licząc, iż gdy mężczyźni spotkają się pośrodku lasu, ja już będę bezpieczna w koronach drzew, okryta bezpiecznym cieniem. Gdy tylko udało mi się schować w obrośniętych igliwiem koronach, rozejrzałam się po raz pierwszy dookoła szukając reszty mutantów. 

Las wydawał się opustoszały. Nie dostrzegałam żadnego ruchu, jedynie wojskowi na dole dawali jakiekolwiek oznaki życia. Rozglądali się dookoła przy pomocy noktowizorów i sprzętów wykrywających ruch. Byli uzbrojeni po zęby. Mieli zabijać. Słyszałam dany im rozkaz. Usłyszałam ciszy szelest i szept kilka drzew ode mnie. Wychyliłam się ponad korony i wyszukałam wzrokiem siedzącej tam osoby. To był Magnus. Gdy tylko dostrzegł moją twarz zauważyłam na jego twarzy ulgę. Jego cichy szept docierał do mnie niesiony magicznie wraz z wiatrem.

- Wszystko w porządku? Zoe żyje? - wyczuwałam strach w jego głosie. Uśmiechnęłam się do niego i pokiwałam przecząco głową.

- Nie wiem gdzie jest Zoe i czy żyje. - wiatr szarpał moimi włosami.

- Kto z nią jest?

-Lorena. - uśmiechnął się. - Przeżyje. Będzie warto za to zginąć. - Gdy tylko to powiedział, wiedziałam, że nie mogę  do tego dopuścić. Szelest pod moim drzewem zmusił mnie do zastygnięcia w bezruchu w oczekiwaniu na najgorsze. Spojrzałam w dół i dostrzegłam mijających mnie żołnierzy. Zimny pot spłynął po moich plecach. 

To co robiliśmy było rebelią i to ja po raz kolejny ją rozpoczęłam. Sprowokowana, lecz zawsze. Kolejny podmuch wiatru, tym razem lodowaty przyciągnął ponownie moją uwagę w stronę Magnusa. Wskazywał dłonią na poświatę przebijającą się z oddali przez korony starych, ogromnych drzew. Niektóre z koron były oblodzone. Wiedziałam co to oznaczało. Addar walczył.

I wtedy rozpętało się piekło. Drzewo, na którym siedziałam, zatrzęsło się niebezpiecznie i już po chwili powalone nadludzką siłą zaczęło spadać, a ja wraz z nim. Wydałam z siebie okrzyk przerażenia i ostatkiem sił skoczyłam na pobliskie konary raniąc sobie ramiona, nogi i brzuch. Moje dłonie starały się utrzymać na cienkiej gałęzi, na której wisiałam, jednak nie ocaliło mnie to przed upadkiem po jej złamaniu. Na chwilę odebrało mi dech. 

Nade mną szalał deszcz i burza z piorunami, która powalała i podpalała wszystkie drzewa wokół, a na jej środku stał Magnus. U jego boku znajdowała się Raisa, która w zawrotnym tempie krążyła wokół niego i kopniakami powalała drzewa. Podniosłam się z ledwością i spojrzałam na szaleństwo wymazane na ich twarzach.

- Idą po nas. Znajdź Zoe i zaopiekuj się nią! - krzyknęła w moją stronę. Pociski wystrzelone w naszą stronę zmusiły mnie do rzucenia się na ziemię.

- Jest z Loreną! Jest bezpieczna! - odkrzyknęłam czołgając się w ich stronę.

- Lorena nie żyje! - Raisa rzuciła w żołnierzy powalonym drzewem kilku z nich zwalając z nóg i prawdopodobnie zabijając. Spojrzałam po raz ostatni na tą dwójkę i pozwoliłam sobie spojrzeć w oczy Magnusa zanim ruszyłam przed siebie przeskakując nad powalonymi pniami, osłaniając twarz przed mocnym wiatrem. Biegłam ile sił w nogach przed siebie licząc na to, że gdy dobiegnę do ciągnącej się przede mną jasności, będzie jeszcze kogo ratować. Podpalałam wszystko co było za mną. Odcinałam żołnierzom drogę licząc tym samym, że cała ich uwaga skupi się na mnie. Moja taktyka się udała, gdyż już po paru minutach ich tuzin biegł po moich obu stronach. Ciskałam w ich stronę straszliwe ogniste bomby nie myśląc, że są to ludzie, którzy mają rodziny, a są oni tylko pionkami w straszliwej grze toczącej się o nasze życie. Byłam już bardzo blisko poświaty i na policzkach czułam piekące zimno. Jeszcze tylko kilka kroków pomyślałam dusząc się w koronkowym gorsecie.

- Stój, albo zabijemy ich wszystkich! - głos należał do generała. Przystanęłam pozwalając by ogień trawił całe moje ramiona. Ból, jaki mi to sprawiało był niemalże słodki. Czułam jego smak na swoim języku? A może to była krew? Nie byłam tego pewna. Roześmiałam się odrzucając teatralnie głowę do tyłu.

- Czy już tego nie uczyniliście? - zrobiłam krok w jego stronę i zaczęłam podpalać las za jego plecami. Żołnierze w strojach anty-ogniowych spanikowani zrobili krok do przodu, w moją stronę. - Czy już nie zabiłeś wszystkiego i wszystkich, którzy są dowodem wolności i człowieczeństwa? - Las po jego obu stronach zajął się ogniem. Las jaśniał. Żołnierze przybliżyli się do niego i zaczęli gasić ogień. Nie wiedzieli jednak, że tak długo jak ja żyję on nigdy nie zgaśnie.

- Możesz to powstrzymać. Zgaś ogień i każ reszcie się wycofać a zapomnimy o całej sprawie.

- Na to już chyba trochę za późno. Nawet sobie nie wyobrażasz jak długo czekałam na tą chwilę. - otoczyłam nas wysokim na 5 metrów ścianą ognia z każdej strony. Byli ze mną zamknięci w okręgu.

- Trzynastko! - jego głos mieszał się z szumem wydawanym przez ognień.

- Pamiętasz jak powiedziałeś, że będę jeszcze błagała cię o śmierć? Pamiętasz jak powiedziałeś, że będzie ona moją nagrodą? - posłałam mu szeroki uśmiech. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Wiedział co zaraz powiem. Wyciągnął pistolet z kabury i wycelował go w moją pierś. - Teraz ty będziesz o nią błagał. - Pozwoliłam by nas wszystkich pochłonął żar. W mojej piersi poczułam rozrywający ból. Spomiędzy moich palców tryskała krew brudząc mi dłonie. Oddychanie stało się torturą. Ich krzyki zagłuszały wszystko co słyszałam wokół. Śmiałam się wybiegając niemal naga z pożogi patrząc jak płoną jak pochodnie. Patrzyłam jak twarz osoby, która odebrała mi wszystko wraz z moim człowieczeństwem zamienia się w bryłę spalonego ciała. Zgasiłam go. Chciałam by cierpiał. Cierpiał katusze. Wszyscy cierpieli a ja śmiejąc się jak opętana wbiegłam w pulsujący blask spływający na mnie spomiędzy drzew. Obraz jaki ujrzałam gdy mój wzrok przyzwyczaił się do światła odebrał mi mowę.

Cała polana skąpana była we krwi a wśród niej zatopione były porozrywane ciała. Miejscami pole skute było lodem. Światło rzucane było przez krążące nad nami helikoptery, które ciskały w nas zapalającymi się pociskami. Natychmiast gasiłam mocą ich wybuchy. Biryn stojący pośrodku polany otoczony był przez Klausa, Medarda i Elifa, którzy odpierali ataki kierowane w jego stronę. Biryn swoją mocą powodował, że samoloty unoszące się nad nami zaczęły szaleńczo krążyć wokół własnej osi. Wiedząc co zaraz nastąpi, rzuciłam się w ich stronę. Dwa z helikopterów zderzyły się nad nami wybuchając ze straszliwą mocą. Doskoczyłam do nich i całą siłą jaką jeszcze w sobie miałam, unosząc dłonie nad naszą grupę, tamowałam ogień i żar niszcząc go w zarodku, Klaus u mojego boku zaczął manipulować przestrzenią, sprawiając, iż samoloty zaczęły się w sobie kurczyć. Spojrzałam na Elifa z przerażeniem. Nie miałam już siły by nas ratować. Dobiegł do nas Addar ślizgając się w kałużach krwi. Ugasił wraz ze mną tyle ile był w stanie i na sekundę przed upadkiem wraków na miejsce, w którym staliśmy, Elif ocalił nas przenosząc nas wraz  ze sobą na drugą stronę polany. Mimo to, uderzenie i jego moc powaliło nas na ziemię. Padłam twarzą w ludzkie szczątki, smakując rdzawy smak ich krwi. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Gdy rękami starłam z oczu krew dotarło do mnie co się stało. Elif dławił się u mojego boku własną krwią. Został postrzelony w szyję. Kula jedynie go drasnęła, jednak zrobiła to na tyle głęboko, że naruszyła jego tętnicę. Przycisnęłam rękę do pulsującej rany patrząc mu w oczy.

- Nic ci nie będzie. Założymy opatrunek i wszystko będzie w porządku. - w moich oczach zaszkliły się łzy. Elif miał ledwie 15 lat. Ledwie łapał oddech. Sięgnęłam po podarty opodal materiał i przycisnęłam mu go do rany. - Wszystko będzie dobrze. - powtarzałam litanię patrząc jak z każdą sekundą staje się bledszy. Klaus spojrzał na mnie i na Addara i na las z którego dochodziły krzyki.

- Zostanę z nim. Wy idźcie dalej. Ocalcie tą dziewczynę.

- Nie zostawię go. - powiedziałam z łzami w oczach mocniej uciskając ranę.

- Zostawisz. - siłą mnie od niego odciągnął. - Nie pozwól by umarł na marne.

-Nie umrze! - krzyknęłam zrozpaczona. Tłumione emocje zaczęły przejmować nade mną kontrolę.

- Dokończ to co zaczęłaś. Słyszysz! - Addar potrząsnął moimi ramionami. Był ranny. Z jego piersi wyciekała krew.

- I tak mnie nie zabiją. - powiedział Klaus i stworzył wokół polany pole siłowe. - I nie przedrą się do środka. Nic nam nie będzie. - dodał i klęknął przy Elifie. - Jazda. Zabijcie ich wszystkich.

- Zrobimy to. - mówiąc to Addar zmusił mnie do ruchu i pociągnął w stronę dalszej części lasu. - Za tymi drzewami jest bariera. Jeśli Zoe do niej dobiegła na czas, zdążyła uciec. Jeśli nie... - odruchowo przyspieszyłam zmuszając się do ostatniego wysiłku. Już po paruset metrach dobiegliśmy do polany, której środek przecinała bariera ciągnąca się na setki kilometrów wokół stolicy. Nie było możliwości jej obejścia. Zataczała idealny krąg. Raz na jakiś czas zachodziło w niej jednak spięcie i możliwe było jej przeskoczenie bez utraty życia. Wiedziałam, że Biryn osłabił na parę chwil barierę, jednak nawet jego moce miały swoje granice. Bariera bowiem tworzyła coś na kształt kopuły ponad całym miastem, broniąc je przed wrogami zarówno ze strony naziemnej jak i powietrznej. Zoe miała jedynie chwilę na ucieczkę. 

Rozejrzałam się na boki w jej poszukiwaniu. Byliśmy z Addarem sami. Podbiegliśmy do bariery. Jest brzęczenie i siła powodowała, że włoski na całym ciele stanęły mi dęba. Jej siła była paraliżująca. Odsunęliśmy się od niej na kilka kroków.

- Myślisz, że... - głos Addara z trudem przebijał się przez hałas wydawany przez barierę. Przerażała mnie.

- Nie. - głos za naszymi plecami był zimny niczym lód. - Nie, nie zdołała. - równocześnie obróciliśmy się w stronę naszego rozmówcy.

-----------------

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro