VI - Nie kłamstwa, lecz prawda zabija nadzieję. - część 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*retrospekcja*

-Powinnaś stąd uciekać. - Gaspar siłą odciągnął mnie od grupy przy ognisku i prowadził mnie w stronę zejścia z urwiska.

-Dlaczego? Niby po co miałabym uciekać? - wydyszałam, wyrywając się z jego żelaznego uścisku. - Możesz przestać? Nigdzie nie pójdę dopóki mi tego nie wyjaśnisz! - stanęłam do niego twarzą, walcząc z ochotą uderzenia go.

-Zanim wezwano matkę po raz kolejny do stolicy, podsłuchałem rozmowę, którą toczyła z naszym ojcem. - podszedł do mnie bliżej i ściszył głos. - Nie słyszałem wszystkiego, ale zrozumiałem z tego tyle, że już wtedy wiedziała, że może do nas nie powrócić po kolejnej misji. Powiedziała ojcu by miał ciebie i mnie na oku. Powiedziała, że jeśli umrze to może w nas aktywować się mutacja. Tylko tyle usłyszałem.

-Jak to aktywować? Nic z tego nie rozumiem. - załamałam ręce z rozpaczy. - Zawsze myślałam, że osoby obdarzone po prostu ją mają od urodzenia. Że jest to wynikiem mutacji genów. Nie miałam pojęcia, że one się aktywują.

-Ja też nie. Ale od kiedy podsłuchałem tą rozmowę, postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej. - urwał i ruszył dalej. Dopiero gdy zeszliśmy na dół kontynuował rozmowę. Przedzieraliśmy się przez gęstą roślinność. Raz po raz musieliśmy przystanąć by móc przejść nad powalonym, zgniłym pniem drzewa, bądź odgarnąć gęstą roślinność przecinającą naszą ścieżkę. Gdy znaleźliśmy się daleko od zgiełku oraz ludzi, brat wyjawił mi prawdę. - Jak mówiłem, zacząłem szperać i szukać informacji. W literaturze nie znalazłem zbyt wiele na ten temat. Zdecydowałem więc zaryzykować i wypytać jednego z naszych nauczycieli. Pamiętasz Panią Rosegold? - przytaknęłam głową potwierdzająco. - Powiedziała mi, że w każdym z nas istnieje ten zmutowany gen, gdyż jest on wynikiem zanieczyszczeń i skażeń popromiennych wywołanych wojnami. Stężenie napromieniowania było tak wielkie, że na początku ocalała jedynie ludzkość żyjącą i chroniąca się pod ziemią. Ale nawet oni ulegli chorobie popromiennej. Większość z nich umarła na jej skutek, jednak jakaś część z ludzi zamiast umierać zaczęła się przeistaczać. Prowadzono na nich badania. Okazało się, że choroba popromienna spowodowała mutacje w ich kodzie dna i wywołała najróżniejsze skutki uboczne, od długowieczności po różne umiejętności włącznie. Do teraz mutacje są nadal badane i doszukują się w nich rozwiązań i sposobów na wyleczenie najnowszych chorób. Ale najważniejsze jest to, że nie w każdym ów gen się aktywuje. Istnieje bardzo niewielka ilość ludzi obdarzonych mocą. Ustalono, że każdy z sektorów przekaże jednego mutanta na rzecz rządu, resztę pozostawiając w spokoju, żyjących własnym życiem. Odkryto, że gen odpowiadający za mutacje sam wie kiedy ma się aktywować i że następuje to najczęściej po śmierci innego mutanta. To trochę tak, jakby gen sam wiedział, że jego poprzednik nie żyje i że trzeba go zastąpić. - urwał i nabrał ponownie powietrza do płuc. - Po śmierci naszej matki, jest duże prawdopodobieństwo, że gen aktywuje się u kogoś z nas. Dobrze przecież wiesz, że w naszej wiosce są jeszcze tylko 2 mutanty. Jedno z nich jest zbyt stare by być potrzebne rządowi a drugie zbyt młode by móc czekać, aż dojrzeje. Nasza matka była mutantem, więc i my możemy nimi być. Przyjdą po nas. Tego jestem pewien. - patrzeliśmy na siebie w ciszy.

- Nie chcę mieć takiego samego życia jak nasza matka. - powiedziałam cicho.

- Ja też nie. Nie życzyłbym takiego życia nikomu, nawet największemu wrogowi.

- I co teraz zrobimy? - spytałam. -Skąd będziemy wiedzieli, że gen się aktywował? To już czasem nie powinno nastąpić? - spytałam chwytając się ostatniej nadziei. - Może już aktywował się u kogoś innego i my nie jesteśmy w niebezpieczeństwie? - spojrzałam na niego z nadzieją.

- Gen już się aktywował Misza. - jego oczy były niczym szmaragdy. Widziałam w nich strach. - Gen aktywował się we mnie. - dodał i sprawił, że uniósł się w powietrze. Zakryłam usta dłonią by nie zacząć krzyczeć. -Myślałem, że odziedziczę moc po matce, jednak jak widzisz zamiast uzdrawiać ludzi, potrafię latać.

- Gaspar. - zaczęłam płakać. - O nie. Błagam. Dlaczego. - popłakałam się całkowicie i chwilę później poczułam, że otaczają mnie ramiona brata.

- Przyjdą po mnie. Chcę byś zaopiekowała się ojcem i rodzeństwem.

- Nie poradzę sobie sama. Już teraz ledwie sobie radzę. - załkałam.

- Musisz być silna. Jest jeszcze Sebastian. Jest jeszcze młody, ale jak będzie trzeba pomoże ci.

- Proszę nie zostawiaj nas. Ukryj swoją moc. Nikt się o niej nie dowie. Nikomu nic nie powiemy.

- I tak się dowiedzą. Ale ja nie mam zamiaru dać się im jak na tacy. - ruszyliśmy dalej przed siebie. Patrzyłam na niego jakbym po raz pierwszy widziała go w swoim życiu. Coś się w nim zmieniło. Już nie wydawał się być tym samym człowiekiem co wczoraj.

- Jak odkryłeś, że możesz latać? - spytałam zaciekawiona.

- Obudziłem się dzisiaj rano lewitując pod sufitem. - zdusiłam śmiech. - Nie powiem byłem w szoku. I to właśnie wtedy domyśliłem się, że mogło coś przydarzyć się naszej matce. Potem usłyszałem potwierdzenie w porcie. Ludzie zawsze mówią za dużo. - spojrzeliśmy na siebie. - Udam się teraz do domu, zabiorę swoje najważniejsze rzeczy i gdzieś się na jakiś czas ukryję. Może do tego czasu u kogoś innego także aktywuje się gen i cudem zostanę uratowany - przytulił mnie mocno do siebie, chowając swoją twarz w moich włosach. - Dbaj o nich. Obiecaj mi. - powiedział z naciskiem.

- Obiecuję. - patrzyłam jak powoli szedł przed siebie już się nie obracając. Łzy cisnęły mi się do oczu ale walczyłam z nimi. Nie mogłam teraz się poddać. Rodzina potrzebowała mnie, a gdy pozwolę rozpaczy przejąc nade mną kontrolę, nie będę w stanie się nimi zająć. Wychodząc z lasu (a zajęło mi to więcej czasu niż kiedykolwiek) zdałam sobie sprawę, że słońce już zaszło. Niemalże biegiem udałam się do domu i przygotowałam na szybko kolację dla rodzeństwa i ojca, po czym udałam się do portu. Zostało tak mało czasu do północy. Egon już na mnie czekał.

- Hej, już myślałem, że nie przyjdziesz. - wstał z drewnianej skrzyni i uśmiechnął się do mnie, odgarniając włosy z oczu do tyłu. Gdy zbliżyłam się do niego jego mina diametralnie się zmieniła. - Co się stało? - podszedł do mnie i pogłaskał mnie po ramieniu. Bez słowa poprowadziłam go w stronę plaży. Tylko tam mogliśmy spokojnie porozmawiać, bez obawy, że moglibyśmy zostać podsłuchani.

- Czy istnieje możliwość, by mój brat dzisiaj w nocy mógł odpłynąć z tobą? - spojrzał na mnie zaskoczony

- Ale... - przerwałam mu w połowie zdania i szybko streściłam odbytą z moim bratem rozmowę. Słuchał mnie cierpliwie i ani razu mi nie przerywał, choć gdy dotarłam do momentu, w którym powiedziałam mu o mocy mojego brata pobladł.

- Dlatego właśnie musi uciekać. Proszę, pomóż mi.

- Misza. Nawet jakbym chciał to bym nie mógł. Nie mogę mu pomóc.

- Egon. Odwdzięczę ci się za przysługę. Jak tylko zechcesz, ale błagam pomóż mu. - niemalże padłam przed nim na kolana.

- Nie chodzi o to, że nie chcę, lecz o to, że i ja tej nocy nie odpłynę tym statkiem.

- Jak to? Zostajesz tutaj? - zbił mnie z pantałyku.

- Nie. Nie mogę z nimi popłynąć. Nie mogę ponieważ, tak jak twój brat zostanę już w trakcie kilku godzin zlokalizowany i przetransportowany do stolicy.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć. Egon...

- Po tym jak powiedziałaś mi, że wszyscy mutanci zostali straceni, dotarło do mnie, że mogę zostać następcą jednego z nich. Oczywiście, nie jestem tego pewien. Nie wiem ilu mutantów znajduje się w moim sektorze. Ale jest duże prawdopodobieństwo, że zostanę wybrany. Zawsze biorą pod uwagę wiek, umiejętności i wytrzymałość mutanta. Jestem idealnym kandydatem.

- Dzisiaj także odkryłeś, że masz moc? - pokręcił przecząco głową.

- Mam ją dnia urodzenia.

-Dlaczego nigdy mi to tym nie powiedziałeś? Przecież znamy się od lat. - powiedziałam patrząc na niego z wyrzutem.

- Bo nie byłem pewien, czy mogę ci zaufać.

- A teraz jesteś tego pewny? - spojrzałam na niego z powątpiewaniem.

-Tak.

- Co zmieniło twoje zdanie?

- To, że powiedziałaś mi o swoim bracie.

- Tak więc dzisiaj w nocy i ty zostaniesz zabrany do stolicy? - spojrzałam na niego z tęsknotą. Za dużo emocji naraz musiałam w sobie zduszać w zarodku.

- Jeśli tak zdecyduje Halo. Jeśli po sprawdzeniu danych mnie wybiorą, nie będę miał innego wyjścia.

- Mają dane na twój temat?

- Mają dane na temat każdego. Ci bardziej narażeni są pod ciągłą obserwacją. Tak jak powiedział twój brat, pewnie już wiedzą, że ktoś z was stał się aktywny. Mają nawet specjalne sensory...

- Mogą go zlokalizować? - spojrzałam na niego ze strachem.

- Tak. I to bez większego problemu.

- To oznacza, że ucieczką tylko bardziej się narazi! - zawołałam. - Musimy go zatrzymać. Natychmiast. - zgodził się ze mną i oboje jak szaleni pognaliśmy w stronę moje domu. Nie zastaliśmy go w nim. Następnie pobiegliśmy do kolejnych miejsc, w których mógł się ukryć, i tam go nie było.

- Misza, pomyśl. Gdzie mógł spokojnie przeczekać noc. Znasz jakieś miejsca, do którego ciężko jest się dostać? Które tylko wy znacie? - na myśl przyszło mi tylko jedno. Bardzo niebezpieczne, ale najbezpieczniejsze jakie znałam.

 - Tak. Znam.  

------------

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro