VII - Tylko zdrajcy rebelii uzyskają ułaskawienie - część 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ocknęłam się w momencie, w którym usłyszałam słodką muzykę wygrywaną przez skrzypce. Otworzyłam oczy i ujrzałam salę balową, w której już byłam. Wyczarowane przeze mnie płomienie lizały moje ubrudzone ziemią ramiona. Lód pokrywający posadzkę był tak zimny, że moje ubranie wraz z moją skórą zaczęło się do niego kleić. Ból odczuwany przy każdym ruchu był nie do zniesienia.

 Mijający mnie ludzie patrzyli na mnie z czystą wrogością w oczach. Ich ciężkie i piękne stroje mnie przytłaczały. Stałam przed nimi w ledwie trzymającej się na moim ciele sukience pobrudzonej krwią, ziemią i pyłem. Całe pomieszczenie skrzyło się od sopli lodu i szronu. To było piękne, naprawdę, ale zarazem takie złowieszcze. Obracałam się wokół własnej osi starając się w tłumie dostrzec znajome mi sylwetki. To był przecież ten sam bal. Bal, na którym postanowiono po raz kolejny skazać kogoś na śmierć. Tym razem byłam jednak w tłumie kompletnie sama. Pozostawiona jego osądowi. Oczom, które jedyne co wyrażały to strach i pogardę. Omijano mnie szerokim łukiem, a ogień który tańczył nad naszymi głowami zmienił się w tornado szarpane z rogu na róg sali. Nie panowałam nad nim. Po raz kolejny nie potrafiłam zapanować nad własnym żywiołem. Ogień uciekający z moich palców nie sprawiał mi bólu. Po raz pierwszy w życiu nie odczuwałam z jego powodu cierpienia. Potrząsałam dłońmi zdumiona, chcąc zakończyć jego niekończące się źródło, ale nie mogłam. Ogień za to przybrał na sile. Topił sople zwisające na nas z sufitu. Topił śnieg. Lód. Gdy pierwszy z lodowych pocisków zerwał się ze sklepienia i spadł z trzaskiem na podłogę po sali poniósł się krzyk przerażenia.

- Przestań! – jedna z bogato ubranych kobiet krzyczała w moją stronę. - Skończ z tym, albo nas wszystkich pozabijasz.

-Nie mogę! - jęknęłam przerażona i sfrustrowana. Mówiłam prawdę. Nie mogłam nad tym zapanować. Ogień szalał wokół mojego ciała, a ja nie potrafiłam go ugasić. Z każdą sekundą ogień odbierał mi życiodajną energię, a ja poczułam jakbym jeszcze raz przechodziła przez ten koszmar. Nie mogłam uspokoić szalejących płomieni. Zamiast tego zwiększałam ich siłę. Żar kleił się do moich dłoni. Do mojej skóry. Do mnie całej. Błagałam o pomoc, jednak ludzie jedynie się ode mnie odsuwali, uskakując przed zagrożeniem spadającym na nich z nieba. Gdy jeden z sopli przebił pierś jednej z kobiet będących na sali, ludzie wpadli w jeszcze większą panikę. Rzucili się w stronę drzwi, jednak i tym razem zamieniły się one jedynie w groteskowe obrazy. Drapali ściany niczym zwierzęta. Ryczeli. Ich krzyki i nawoływania prawie pozbawiały mnie świadomości. Zakryłam głowę rękami i skuliłam się łkając. Ten sam koszmar. Widziany po raz tysięczny. Nie zmieniło się jednak jedno. Nadal działał na mnie w równie destrukcyjny sposób. Suknie kobiet zajęły się ogniem. To samo stało się z frakami mężczyzn. Ich krzyk agonii był rozdzierający.

- Przepraszam – szeptałam, kiwając się w przód i tył niczym dziecko. - Przepraszam – błagałam.

- Dlaczego tego nie skończysz? - dotarł do mnie melodyjny i cichy głos. - Dlaczego po prostu tego nie skończysz? - podniosłam wzroki spojrzałam przed siebie. Przez płomienie przedzierała się wysoka postać o czarnych włosach i równie czarnych oczach. Ogień wokół niego pierzchł i znikał tak, jakby to on go pochłaniał. I tak właśnie było. Tyko on potrafił to uczynić. Opanować szał, którego ja sama nie potrafiłam powstrzymać. - Dlaczego tego nie skończysz? - powtórzył i kucnął przede mną, a ja potrafiłam spojrzeć jedynie na jego szczupłe dłonie ujmujące srebrny miecz. - Nie bądź egoistką Misza. Ile jeszcze osób musi zginąć zanim to do ciebie dotrze? - jego ciepła dłoń ujęła mój podbródek i zmusiła mnie bym spojrzała w jego piękną twarz. Twarz tego, który mnie zdradził. Tego, którego tak kochałam. - To wszystko się skończy w momencie, gdy umrzesz. Dobrze o tym wiesz. Ten ogień, który ich zabija. Ocal ich – wręczył mi broń i wstał.

- Fidelis – z moich ust wyrwał się desperacki szept. - Nie mogę. Nie mogę się zabić.

- Dlaczego? - przekrzywił głowę na bok, a jego oczy wwiercały się w moje. Widziałam w nich jedynie ciemność.

- Bo nie mogę umrzeć – powiedziałam z desperacją. - Nie mogę umrzeć.

-Jaka szkoda – patrzyłam jak jego ciało powoli przekształca się wilka, który prześladował mnie od tych kilku koszmarów. Wiedziałam, że to on od pierwszej chwili, w której go ujrzałam. - Pozwól, że ci w tym pomogę – jego szept unosił się w powietrzu niczym wiatr. Patrzyłam jak wszystko wokół nas stanęło w miejscu. Płonący żywcem ludzie. Ich wykrzywione przerażeniem i cierpieniem twarze. Topniejąca fontanna. Płomienie otaczające nas z każdej strony. Ich początek wychodzący z moich dłoni. Łapy zwierzęcia odbiły się od posadzki, a jego kły zalśniły w świetle ognia. Zamknęłam oczy i opadłam plecami na posadzkę. W momencie, w której jej dotknęłam wywróciła się ona o sto osiemdziesiąt stopni, a ja zaczęłam spadać z ziemi, która stała się nagle niebem.

Jasny błękit zlał się ze słońcem. Turkus ze złotem. Wiatr z falami. A ja wpadłam w toń.

Niech to wszystko się skończy. Pomyślałam. Niech ten cały koszmar się po prostu skończy.

Patrzyłam na swoje dłonie błyszczące w blasku słońca przebijającym się przez wodę. Widziałam jak moje ciało falowało od ruchów toni. Nie miałam już siły walczyć. Chciałam po prostu spaść na dno. Przestać oddychać. Odpocząć. Przestać uciekać. Walczyć. Potem znowu uciekać. Nie miałam na to siły. Przysięgam, że było to ponad wszystko co kiedykolwiek uczyniłam. Nie ważne co postanowiłam zrobić kończyło się tak samo. Przegraną. Upadkiem. Śmiercią. Nie chciałam już być tego częścią. Z ulgą przyjęłam pierwszy haust wody, jaki wlał się w moje płuca. Przed oczami ujrzałam jedynie błyski tysięcy gwiazd i ciemność. Gdy moje palce musnęły dno, coś szarpnęły moim ciałem w dół, a ja po chwili z całą siłą wylądowałam na brzegu morza. Na mokrym piachu, spazmatycznie wypluwając z siebie słoną wodę. Trwało to tak długo. Upadłam na plecy kompletnie wyczerpana i spojrzałam na niebo, na którym krążył jeden z wielu sępów.

- Boże niech to wszystko się skończy – wychrypiałam, drapiąc dłońmi mokry piach.

- Musisz wstać – na moją twarzą pojawiła się kolejna, także boleśnie znana.

- Magnus. Czy ty także zginąłeś?

- Nie – spojrzał na mnie zdziwiony. - Choć byłem tego bliski. Twój ogień mnie ocalił.

- Chyba po raz pierwszy – każde słowo zadawało mi koszmarny ból. Przypominało to przełykanie ostrych gwoździ.

- Musisz wstać i uciekać.

- Nie mam zamiaru już więcej uciekać.

- To dobrze, bo nigdy nie powinnaś tego robić. Musisz się z nim zmierzyć.

- Nie mam na to siły.

- Masz – odparł z mocą i podniósł mnie do pionu. Nogi od razu się pode mną ugięły.

- Nie mam – odparłam, trzymając się kurczowo jego ramienia. Ubrany był w to samo co na balu. Jego cała klatka piersiowa pokryta była krwią. Dotknęłam go dłonią. - Jesteś ranny.

- Tak. Postrzelili mnie, ale spokojnie, wyjdę z tego na złość tobie i całemu światu.

- Powinieneś się opatrzyć – jedynie głośno westchnął.

- A ty mnie posłuchać. Jeśli go nie zabijesz, będziesz uciekała przed nim przez wieczność. Słyszysz mnie? - wcisnął mi w rękę srebrny miecz, którego jeszcze przed chwilą nie miał. Ten sam, który podał mi Fidelis. Tym razem nie miałam użyć go na sobie...tylko na nim.

- Nie umiem go używać.

- Umiesz. Każdy potrafi – jego ciepłą dłoń znalazła się na mojej. - Zrób to dla nas.

- Magnus... - zaczęłam gdy miecz wyślizgnął się z mojej dłoni i upadł na piach. Był tak ciężki. Tak zimny. Jednak mój towarzysz już zniknął. Zamiast niego, na horyzoncie ujrzałam srebrnego wilka. Zamknęłam oczy z rozpaczy. Magnus miał rację. Jeśli go nie zabiję, będzie mnie gonił na sam kraniec świata, jak nie dalej. Gnał w moją stronę, a ja schyliłam się po miecz. Uchwyciłam jego rękojeść i z ogromnym wysiłkiem uniosłam go wraz ze swoją sylwetką do pionu. Wilk był jedynie kilka metrów ode mnie. Zaparłam się nogami i spojrzałam prosto w jego oczy. Gdy skoczył zamachnęłam się trzymając za broń obiema rękami i nagle wszystko się skończyło. Poczułam jak miecz wypada z moich dłoni, a ja upadam na twarz. Skóra uderzyła o piach, a ja zaczerpnęłam tchu, który porażał bólem całą moją klatkę piersiową. I wtedy do mnie dotarło.

Palce zacisnęły się na miękkim materiale pościeli. Drżące od gorączki ciało lśniło od potu. Ubranie przylegało do mojego wycieńczonego ciała. Zerwałam się do siadu, wstrząsana drgawkami. Mój urywany oddech był niczym łkanie. Słyszałam jedynie swój krzyk.

-Misza – głos, który do mnie przemówił był pełen ulgi. - Misza –na twarzy poczułam zimne dłonie. Mój nieprzytomny wzrok spoczął na jasnych, błękitnych oczach. Dłoń dotknęła srebrnych, poczochranych włosów. Był prawdziwy. Czułam to wyraźnie opuszkami swoich palców.

- Fidelis – zaczęłam, a mój głos zabrzmiał tak obco.

- To był tylko sen – Addar próbował mnie uspokoić. - Tylko sen. Bardzo mocno uderzono cię w głowę.

- Widziałam go. Widziałam – powtarzałam w gorączce, a on pchnął mnie na pościel i położył mi zimny okład na czoło. Wokół nas kręciło się tak wiele osób. Pielęgniarki rzuciły się na mnie z igłami i strzykawkami.

- To był tylko zmiennokształtny. Nowa 12.

- Nie. To był on.

- Śpij.

- On żyje – bełkotałam. Z taką desperacją chciałam by mnie zrozumiał. On żył. Naprawdę żył. Czułam go w swojej krwi.„Tylko zdrajcy rebelii uzyskają ułaskawienie". Zasada kodeksu boleśnie obijała się o moją czaszkę. On nie rozumiał. Nic nic nie rozumiał. Fidelis był zdrajcą. Najniegodziwszym w historii. Musiał przeżyć. Tylko tacy przeżywali.

-Shhh – wyszeptał przy moim uchu, a ja po chwili zapadłam się w ciemność. 

---------------------

Piosenka: Jill Andrews - Lost it all

Powrót tutaj to czysta przyjemność. Przynajmniej dla mnie :)

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro