Jak nie rozmawiać z bogiem - 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ok, pierwszy rozdział był tylko wstępem, a teraz przemy dalej.

Uwaga, dziwaczny humor autorki.

°°°

Pomimo, że pistolet był naładowany, a kula definitywnie rozwaliła mi mózg - o czym zasygnalizował okropny ból - nadal czułam się obecna.

Moje ciało wydawało się ode mnie odcięte. Byłoby to całkiem logiczne, zważywszy na to, że się zabiłam, gdyby nie fakt, że nadal miałam jasność myślenia.

O cholera.

Czy to jedna z tych teorii, mówiąca, że po śmierci nie ma nic? Ale w tedy zapewne mój umysł również przestałby istnieć. Więc co? Wielka, czarna pustka, a w niej ja dryfująca przez bezkresne morze niczego?

Najgorszy z możliwych scenariuszy.

Nie ukrywając tego, że wpadłam w oczywistą panikę próbowałam się poruszyć, rozejrzeć, albo cokolwiek.

Moje myśli szalały. W pewnym momencie zaczęłam analizować wszystko co mogło pójść nie tak.

Czy to moja wina? Czy zrobiłam coś nie tak? Może tak naprawdę udało mi się przeżyć, a teraz leżałam w szpitalnym łóżku w tak zwanym "stanie uśpienia".

Na pewno lepsze, niż nieskończony mrok. Bo przecież w końcu moje ciało umrze? Prawda?

W tym momencie poczułam mimowolny żal do tych wszystkich ludzi, którzy na siłę są utrzymywani przy życiu.

Ale, co mogło pójść źle? Oczywiście istniały przypadki, gdy ktoś przeżył postrzał w głowę, ale to zdecydowanie różniło się od tego jak ze sobą skończyłam.

Zanim jednak zdążyłam rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze poczułam drobne mrowienie w... W nie wiadomo czym.

W tym momencie pozbyłam się wszystkich myśli, skupiając się jedynie na dziwnym uczuciu.

Na początku dotknęło moich górnych partii, rozpływając się powoli po całym ciele i rozgrzewając je.

Kiedy objęło już wszystko, po kolei dotarł do mnie delikatny chłód, poczucie czucia, a nawet ból. Wtedy też coś miękkiego dotknęło moich pleców. A raczej, to ja dotykałam tego. Czy to był...Fotel z mojego biura? To znaczy, że nadal żyłam?

Zanim się zorientowałam, mogłam normalnie poruszać ciałem. Oczywiście uczestniczyło w tym poczucie odrętwienia.

Włożyłam całą siłę w to, by podnieść rękę, a następnie dotknąć nią tyłu mojej głowy.

Cóż, jeżeli rzeczywiście przestrzeliłam sobie mózg, to teraz nie było po tym żadnego śladu.

Nie żebym miała ochotę, wymacać sobie wnętrze mojej czaszki.

Zanim jednak zdążyłam zastanowić się nad prawdopodobieństwem mojego przeżycia, fotel pode mną najlogiczniej w świecie zniknął, posyłając moje logicznie nadal funkcjonujące cielsko na podłogę.

Gwałtowny ruch, zmusił mnie do otworzenia oczu. To by wyjaśniało tą całą ciemność.

Przez chwilę leżałam płasko na plecach, obserwując w milczeniu powoli przemieszczającą się nade mną substancję. Albo to była substancja, albo ktoś wydał pieniądze na wypasiony, ruszający się dach w kolorach różu i błękitu.

Zamrugałam tępo.

Spróbowałam wstać.

Z wielkim trudem uniosłam się do pozycji siedzącej, by zaraz zorientować się, że nie tylko górna część tego, gdzie byłam jest kolorową parą wodną.

Ponowiłam zszokowane mruganie oglądając moje dłonie, które o dziwo niczym się nie wyróżniały.

– Nigdy mi się to nie znudzi.– Dobiegł mnie, rozbawiony, męski głos. Natychmiast obróciłam się w jego stronę, prawie łamiąc sobie kark, co tylko przyczyniło się do uprzejmego chichotu.

Po nerwowej chwili obłoki zaniknęły, ukazując przede mną...

Wiem, że się powtarzam, ale.

O cholera.

– Witaj, Mikeylo. – Powiedział wielki, naprawdę wielki - humanoidalny robot - obserwując mnie z góry.

Pomimo, że byłam w wielkim szoku, jakoś nie poczułam lęku na jego widok. Wręcz przeciwnie, otaczała go aura ciepła i bezpieczeństwa.

Patrzyłam na niego z rozdziawioną buzią, dopiero po chwili postanawiając się odezwać.

Ze wszystkich możliwych pytań typu "Czy to niebo?'', "Jesteś Bogiem?", "Czy ja umarłam?" wybrałam:

– Czy będę teraz musiała wrócić na ziemię, by dokończyć niedokończone interesy, albo spłacić jakieś moje grzechy, bo pomimo, że jest ich sporo dostrzegłeś we mnie dobro? – Zapytałam bez ogródek, obserwując "twarz" robota.

Ten wyglądał na speszonego.

– Nie sądziłem, że tak szybko dostrzeżesz swoje błędy – powiedział cicho, ale na tyle głośno bym mogła go usłyszeć.
– Chociaż patrząc na twój akt odebrania sobie życia...

Zignorowałam jego ostatnią uwagę.
– Czy mogę wiedzieć o jakie konkretnie błędy chodzi? – Zapytałam.

Teraz wyglądał na rozczarowanego.

– Posłuchaj. – Westchnął – Nie do mnie należą sprawy ludzkiej śmierci, ale...

Wydałam z siebie poekscytowany odgłos – Czy to oznacza, że są inni bogowie?! Bo... jesteś bogiem... Prawda?

Ten posłał mi surowe, ale nie agresywne spojrzenie.
– Można tak powiedzieć, ale teraz wolałbym abyś mnie wysłuchała.

Skrzywiłam się i kiwnęłam głową.

– Moja rasa jest w stanie wojny, która z każdym dniem pozbawia kolejne istnienia życia – Zaczął krzyżując ręce za plecami.
– Tak naprawdę, nasze liczby zmniejszyły się tragicznie. Można uznać, że ci co żyją to jedynie niedobitki – Mówił, rzucając mi smutne spojrzenia.

– Tyle, że ja to wiem – zauważyłam w trochę niegrzeczny sposób.

Tamten zwężył "oczy" dając mi raczej nieprzyjemny wygląd.
– Próbuję ci coś uświadomić, Mikeylo. Chyba jako naukowiec, powinnaś się domyślić czegoś tak oczywistego – Powiedział.

– A nie możemy przejść do konkretów?

– Masz beznadziejny charakter, wiesz?

Zmarszczyłam brwi, ale już nie odpowiedziałam pokazując mu, że ma moją niepodzielną uwagę.

– Twoje eksperymenty, tylko pogłębiły ten problem. Pozbawiłaś życia wielu, dobrych Cybertrorian - kontynuował, bacznie obserwując moją mimikę twarzy.

Mogłam się domyślić, że to o to chodziło. Zaczynałabym wątpić w moją zdolność do logicznego myślenia, gdyby nie fakt, że przez ostatnie wydarzenia miałam prawo być zdezorientowana.

– Przecież to głównie Decepticony są odpowiedzialne za ten cały bajzel – Zauważyłam cicho.

Gigant uśmiechnął się.
– Dlatego oni nie dostali takiej szansy.

Zamrugałam na niego z zainteresowaniem.

– Popełniłaś trochę zła, ale jest też w tobie wiele dobra – mówił.
– Musisz je w sobie odnaleźć i spełnić dług wobec Cybetrorian – Zatrzymał się na chwilę, jakby budując napięcie.

– Odrodzisz się jako jedna z nas. – Zadecydował w końcu, powodując, że oczy prawie wypadły mi z głowy.

Szczerze, spodziewałam się, że wrócę jako Mikeyla i będę musiała wnieść jakąś debatę o ochronę wielkich robotów, albo nie wiem.

Co ja plecę. Tego też można było się domyślić.

– Czekaj, wspominając o waszej populacji i zmieniając mnie w wielkiego robota... – Zrobiłam, krótką pauzę by przetrawić myśli.
– Namawiasz mnie bym została waszym inkubatorem? – Zapytałam trochę zniesmaczona.

Ten zamrugał, co wydawało się trochę dziwne zważywszy na to, że roboty nie muszą nawilżać swoich "oczu".

– Od ciebie zależy w jaki sposób będziesz chciała spłacić swój dług.

Podrapałam się po brodzie. Cóż, to mi się kojarzy z tym męskim przyrzeczeniem. Jak to było? Spłodź syna, zasadź drzewo i coś tam jeszcze.

– Przynajmniej będę miała wiele czasu na przemyślenie pewnych kwestii, w końcu okres dziecięcy trwa u was nieco długawo – Stwierdziłam, wzruszając ramionami.

– Oh, nie – zaśmiał się – Będziesz w pełni dorosła. Tak naprawdę wejdziesz w ciało nad, którym tyle pracowałaś – Uśmiechnął się.

Mój wyraz twarzy musiał być ciekawy, bo ten ponownie zachichotał przypominając mi trochę plotkującą nastolatkę.
– Niesprawiedliwym by było by ich śmierć poszła na marne, czyż nie? A ty możesz to uznać za karę.

– Ale, że w formie opętania?

Pokręcił głową, nadal rozbawiony.
– Niczym nie będziesz gorsza od innych Cybertorian, z wyjątkiem twojego pochodzenia i... wspomnień.

Zastanowiłam się chwilę. Stanę się jednym z nich? To może być zupełnie nowe doświadczenie. O takich rzeczach marzyłam jako dziecko i nigdy bym nie przypuszczała, że to możliwe.

– No dobrze. – zgodziłam się, chociaż zapewne nie miałam wyboru w tej kwestii.
– Niech tak się stanie, tyle że...

– Hmm?

– A co jeżeli, ktoś zacznie do mnie mówić w waszym języku? – Zapytałam widząc w tym faktyczny problem.

Robot uśmiechnął się szeroko.
– Bądź kreatywna.

Dla odmiany ja się skrzywiłam.
– A nie możesz, nie wiem... dać mi jakiegoś kursu czy coś?

– I tak nie zapamiętasz tej rozmowy.

– Czekaj, co?

Nagle dostałam wielkich zawrotów głowy. Albo to wszystko inne się kręciło, kto wie? Udało mi się spojrzeć na moje ręce.

Rozpadałam się.

Dosłownie, moja skóra popękała jak wazon, a spod niej prześwitywało błękitne światło.

Nagle wszystko dookoła mnie zamilkło, a ja najzwyczajniej w świecie roztrzaskałam się.

Naprawdę, to brzmiało jak tłuczone szkło.

Ale nie czułam bólu. To było jak... wyzwolenie?

– Nie zawieź mnie. – Usłyszałam jeszcze.
– Nie zawiedź mnie, ani siebie.

A potem wszystko zniknęło.

°°°
Można się łatwo domyślić, że nasza główna bohaterka popełniła samobójstwo, a poprzedni rozdział w miarę tłumaczył dlaczego.
Mam nadzieję, że ten nie był zbyt głupawy i się podobał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro