Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Cat hunter POV:

Beast zadzwoniła do mnie i powiedziała dwa charakterystyczne dla nas słowa, czyli nasze hasło ''łatwa kasa''. Wiedziałem o co chodzi. Mamy przejąć pieniądze z tranzakcji. Tym razem wymiana ma nastąpić między typowym sutenerem a handlarzem narkotykami. Jeden był tak gdzieś po 40 może mniej, a drugi taki młodzik na oko 18/19-latek. Transakcja ma być banalnie prosta dragi wzamian za dziewicę. Jeśli chodzi o narkotyki wybór handlarza padł na anfetaminę, a ze strony sutenera była jakaś młoda na oko 15/16-latka. Wyzywający ubiór i do tego skąpy. Facet nie przebiera w środkach. Ok. No ładunki podłożone pora wkraczać do akcji zanim dziewczyna straci cnotę.

- Przepraszamy, że przeszkodzimy w interesach ale nie wiecie chyba kto nas przysyła.- zaczęła Suze.

- Nie. Ja bynajmiej was nie kojarze.- odparł młody.

- To pozwól, że się przedstawimy. My name is Cat hunter and this is my partner Beast. We are killers. Us master's name is Slenderman.- powiedziałem używając angielskiego.

- Niemożliwe. Ten Slenderman?- odpowiedział widocznie zaskoczony. Chyba zna angielski.

- Yes. This Slenderman.- odparła mu Beast po angiesku.

- Co wy od nas chcecie?- spytał sutener.

- Oh. Just one thing. Money.- odpowiedziałem znów angielskim.

- Pieniędzy tak? Skoro jej chcecie to najpierw ją sobie weźcie!-odpyskował chłopak.

- This was your stupid mistake, boy. - odparła mu.

- A tak na marginesie jestem Justin.- powiedział gdy Suze się na niego rzuciła z pazurami.

Prawie wbiła mu pazury w ciało ale ten zablokował ją jakimś tasakiem.

- Hey Justin. I have two hands. You have one ax.- powiedziała atakując drugą ręką.

- Shit.- mruknął.

Kopnęła go i poleciał na ścianę upuszczając siekierę. Zemdlał chłopczyna. Nie umiał się bić. Sutener niestety zginął. Zebraliśmy forsę i mieliśmy odejść ale musieliśmy najpierw gdzieś zaprowadzić dziewczynę. Nic nikomu nie zrobiła. Nie zostawimy jej na niechybną śmierć. She is just kid.

- Ok. Co zrobimy z dziewczyną? Nie możemy jej od tak zostawić.-stwierdziłem patrząc na nastolatkę.

- Jak zostawimy ją przy życiu pójdzie na komisariat policji i wszystko wygada. Lepiej nie ryzykować.- odparła Beast.

- Ja nic nikomu nie powiem tylko proszę odstawcie mnie do domu. Ja nie chciałam być prostytutką ale oni mnie zmusili, a ja chcę już wrócić do rodziców. Proszę odstawcie mnie do mamy i taty.-odparła wystaszona. Rozpłakała się i przytuliła do Suze. Ta ją obięła by trochę się dziewczyna uspokoiła.

- No ok. Przy jakiej ulicy mieszkają twoi rodzice?- spytała gdy szliśmy w stronę samochodu.

- Łącznej 32b.- odparła ocierając łzy.

- Ok. Let's go.- odpowiedziała zapalając silnik.

Odjechaliśmy spory kawałek od hali. Zaraz będzie wybuch.

- Patrz jak tacy zawodowcy jak my zacierają ślady przestępstwa.-zaczęła do młodej.

- A jak?- spytała patrząc niepewnie na Beast.

- Hey Diego. Tik, tik boom.- powiedziała hasło.

Odpaliłem ładunki. BOOOM. Hahaha. Jak świetnie. Lubię tego typu misje. Można wtedy wysadzić w powietrze jakiś budynek i jest fajnie.

- Sama widzisz jak my to kończymy?- spytałem.

Odpowiedziała kiwnięciem głowy. Zrozumiała jaki byłby jej los gdybyśmy ją tam zostawili.

- Ok spadamy zanim zjadą się psy.- powiedziała na ochodne Susan.

Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Nastolatka przez całą drogę milczała. Jak zacząłem do niej mówić nie odpowiedziała zajrzałem na tylne siedzenie i zobaczyłem, że przysnęła. Beast też to zauważyła i lekko się uśmiechnęła na ten widok. Po dojechaniu na miejsce mieliśmy w planach ją obudzić ale spała tak słodko, że nie mogliśmy jej tego zrobić. Wniosłem ją do domu w stylu panny młodej i zaniosłem do jej pokoju. Starsza siostra dziewczyny ją przebrała a my ruszyliśmy w drogę powrotną do domu, czyli willi creepypast. Oczywiście rodzice nastolatki dużo nam dziękowali za oddanie im ich córeczki. Pomimo naszych protestów do bagażnika zapakowali nam prowiant i picie. Jakbyśmy wyruszali w niewiadomo jak długą i daleką podróż, bo trochę tego było. To było dla nas naprawdę zabawne. Nic takiego wielkiego nie zrobiliśmy. Nie mogliśmy jej tak zwyczajnie zostawić. Gdyby ona tam została a ja odpaliłbym ładunki zginęłaby w eksplozji. Gryzłoby mnie sumienie wobec tej niewinnej dziewczyny. W przeciwieństwie do sutenera i młodego niedorobionego handlarza. Acha już powoli dojeżdżamy. Szefunio stoi pod willą. Chyba znowu grzebał nam w głowach tak byśmy niczego nie podejrzewali. Niezły spryciarz.

- Jak misja wykonana?- spytał oficjalnym tonem.

- Tak. Wykonana. Torba pełna kasy to dowód.- odparłem kładąc torbę z pieniędzmi na masce.

- A gdzie dziewczyna, którą ocaliliście?- spytał ponownie.

- W domu. Na jej prośbę pojechaliśmy na Łączną 32b i odstawiliśmy nastolatkę.- odpowiedziała mu Beast kładąc na masce torbę z prowiantem.

- A dlaczego nie przywieźliście jej tutaj?- spytał jeszcze raz chyba lekko się denerwując.

- Powiedziała, że nikomu nic nie powie tylko mamy ją odstawić do domu do rodziców.- odparła chłodno Suze.

Slendy chyba chciał się jakoś odgryźć ale przeszkodziła mu w tym Sally, która była cała zapłakana i przerażona.

- Papo, papo! Wujek Randy zemdlał!- krzyczała dziewczynka.

Zabraliśmy wszystkie torby i wbiegliśmy do środka. Bagaże zostawiliśmy na korytarzu i zobaczyliśmy leżącego na kanapie Randy'ego. Nie miał na sobie koszulki tylko luźnie dresowe spodnie. Trender kładł mu na czoło zimny okład mówiąc, że jest bardzo rozpalony. Ogólnie cała górna odsłonięta część ciała była przegrzana. Leżał taki nieprzytomny jakieś dwie godziny. Potem zaczął się budzić. Był mocno zdezorientowany.

- Co się stało?- spytał masując obolałą głowę

- Zemdlałeś w swojej pracowni jubilerskiej. Było tam dla Ciebie za duszno. Nie zdążyłeś wyjść na zewnątrz.- odpowiedział mu Splendor.

- Połóż się braciszku. Musisz odpocząć. Przepracowałeś się.-powiedział do niego troskiliwie Slender.

- Slendy to miłe, że tak się o mnie troszczysz ale już mi lepiej. Daj mi pójść do mojej sypialni. Położę się i trochę zdrzemnę. Zobaczysz mała drzemka dobrze mi zrobi.- odparł z lekkim uśmiechem na ustach.

Wstał z kanapy i delikatnie chwiejnym krokiem poszedł do siebie.

- Hej Beast może chodźmy podliczyć ile już uzbieraliśmy.-szepnąłem do niej.

- Tak to całkiem dobry pomysł.- odszepnęła.

Poszliśmy na górę uprzednio zabierając torbę z dzisiejszym łupem. Poszedłem do siebie by zabrać moją część ze wszytkich naszych misji o tytule ''łatwa kasa''. Potem w pokoju Beast liczyliśmy uzbieraną forsę dołączając dzisieszą.

- No dobra. Po dokładniejszym przeliczeniu mamy dwa miliony osiemdziesiąt tysięcy dwieściedwiadzieścia złotych.- powiedziała po skończonej kalkulacji.

- Na zamontowanie wentylacji w całym budynku starczy na sto pro. A szczególnie w piwnicach.- odparłem zadowolony wynikiem.

- Taaa. I zostało by jeszcze sporo na inne potrzeby jak na przykład remont.- odpowiedziała z grobową miną

- Tak. W sumie przydałby się remoncik. Wiem, że ten dom ma już swoje lata i długą historię. Powstał jeszcze zanim Slendy i jego bracia się urodzili.- powiedziałem.

Siedzieliśmy tak w ciszy. Nie była ona niezręczna. Przeciwnie była taka jaka być powinna. Przyjemna. Tą jakże miłą ciszę między nami przerwało charakterystyczne wołanie Slendera na kolację. Zeszliśmy do jadalni ale Randy'ego nie było. Chyba jeszcze sobie słodko drzemie w swoim pokoju szkoda byłoby go obudzić ale wołanie brata zrobiło swoje, bo zszedł trochę zapany. Nie zakładał koszulki, bo i tak miał się po kolacji położyć.

- Jak się spało panie jubilerze?- spytał Jeffrey z głupim uśmiechem na gębie.

Randy za to trzepnął go macką w głowę na co L. Jack się roześmał. Z resztą jak zwykle.

- Dobrze Ci się drzemało Randy?- spytała go łagodnie Beast.

- Nawet aż za dobrze.- odparł ziewjąc i rozciągając się na co inni popatrzyli na niego jak na debila.- Co? Nigdy nie widzieliście jak zaspany człowiek się rozciąga, że tak na mnie patrzycie?- spytał patrząc na wszystkich.

- Ale Ty to robisz tak mocno aż Ci brzuch widać.- odparła mu Clocky.

- I co z tego?- spytał przewracając oczami.

- Nie nic.- odpowiedziała szybko.

Widok pół nagiego od pasa w górę dwumetrowego mężczyzny rzeczywiście może trochę dziwić i zawstydzać dziewczyny. Ale co poradzić? Mam pewien pomysł ale wole jak narazie o tym nie myśleć by wszystko się udało.

- Hej Suze możemy porozmawiać po kolacji.- spytałem siedzącą obok mnie i Randy'ego strażniczkę.

- Pewnie.- odparła.

Musieliśmy rozmawiać trochę ciszej przy Randym, bo od wysokiej temperatury w pracowni boli go głowa. Inni oczywiście też się stosowali. Wszyscy z wyjątkiem Jeffa, który nawijał jak nakręcana zabawka.

- JEFF ZAMKNIJ TĄ SWOJĄ PASKUDNĄ POCIĘTĄ MORDĘ, BO CI ZARAZ WYJEBIĘ!!!- wrzasnął wkurwiony.

Wszyscy jak na zawołanie zamilkli. Nikt jeszcze nie powiedział Jeffowi jawnie, że z tym wyciętym uśmiechem jest brzydki. Do tego zagroził, że oberwie jak nie przestanie mówić. Nikt przy stole nawet bracia naszego jubilera się nie odezwali. Odebrało im mowę na reakcję brata. Ja i Suze się szczerze nie dziwimy jego reakcją na ciągłe trajkotanie Jeffrey'a. Aż nagle wcześniej wymieniony się ocknął z szoku.

- Co przed chwilą powiedziałeś?- spytał siląc się na spokojny ton.

- Że kurwa jesteś paskudy!- krzyknął.

- Ja jestem piękny.- odparł.

- Jak tak myślisz to masz popierdolone w garach. Mnie głowa boli a ty ciągle tylko trajkoczesz i trajkoczesz. Ja tam na dole pracuję, męczę się. Jest tam zaduch i para od chłodzonego metalu. Nie mam żadnych okien by trochę wywietrzyć, słodzić to pomieszczenie. Pocę się cały i duszę. A Ty kurwa mać ciągle tylko klepiesz tą pociętą mordą i gadasz wcale nie ściszając tonu głosu. Ponad to dziwisz się moją reakcją jak ty kurwa ciągle gadasz i gadasz. Więc bądźże cicho i daj nam zjeść w ciszy, bo mnie naprawdę po tym omdleniu łeb napierdziela jak nigdy.-wytłumaczył i złapał się za skronie.

Jeffowi dosłownie mowę odebrało, bo wcale nie odpyskował. Najdelikatniej jak tylko potrafiłem odsunąłęm krzesło i poszedłem po wodę i tabletki na ból głowy. Wróciłem do jadalni podając Randy'emu oba przedmioty. Podziękował i połknął tabletkę i popił wodą.

- Wiesz co Slendy z tych nerwów teraz głowa tak mnie boli, że nie mam apetytu.- powiedział do brata.

- Rozumiem braciszku. Diego zaprowadź Randy'ego do jego pokoju. Niech się biedaczek prześpi.- odparł jednocześnie zwracając się do mnie.

Kiwnąłem głową i zabrałem brata szefa go jego pokoju pozostali w ciszy dokończyli posiłek.

- Diego proszę posiedź przy mnie póki nie zasnę.- poprosił.

- Dobrze skoro prosisz.- odparłem sidając koło niego.

Minęło jakieś pół godziny zanim usnął. Nie chciałem jeszcze go zostawiać póki nie miałem pewności, że śpi naprawdę solidnym snem. Siedziałem tak przy Randym głaszcząc go delikatnie po policzku. Spał tak spokojnie. Nagle drzwi od jego pokoju otworzyły się z skrzypnięciem. Weszła przez nie Clocky.

- I jak śpi?- spytała szeptem.

- Tak śpi ale nie odejdę póki nie będę miał pewności, że ma mocny sen.- odszepnąłem.

- Jeffa tak bardzo zaskoczyły jego słowa, że do tej pory się nie odezwał.- szepnęła kucając przy Randym.

- Serio?- spytałem szeptem.

Odpowiedziała kiwnięciem głowy. No w sumie Randy tak po nim pojechał, że Jeffowi odebrało mowę. Siedział jakby zapomniał języka w tym swoim pociętym ryju. Szeptaliśmy tak jeszcze między sobą aż nie dobiegło nas ciche skamlenie. Randy się budzi.

- Jak się spało?- spytała łagodnie Clocky.

- Dobrze ale zaschło mi lekko w gardle.- odparł.

Zaśmiałem się lekko na te słowa.

- Diego bądź taki kochany i proszę przynieś mi szklanę wody.-poprosił.

- Dobrze zaraz wracam. Clocky przypilnuj by nikt Randy'emu nie zrobił krzywdy póki nie wrócę.- powiedziałem.

- Jasne.- odpowiedziała.

Poszedłem na dół by nalać Randy'emu wody. Przystole w jadalni nadal siedział zszokowany tym co się wydarzyło na kolacji Jeffrey.

- Co nadal słowa brata Slendera do ciebie nie dotarły?- spytałem ironicznie.

Nic brak odpowiedzi. Odwróciłem się i pan wiecznie uśmiechnięty jak siedział tak siedzi. To już jest trochę niepokojące. O szefunio przyszedł.

- Nadal siedzi w tej samej pozycji. Słowa Randy'ego mocno nim wstrząsnęły.- stwierdził

- Racja. To do Jeffa nie podobne. Zwykle przy takich sprzeczkach szybko rzuca jakąś ciętą ripostą i na tym się kończy.- odparłem.

- Tym razem jest inaczej.- odpowiedział.

Tu miał rację. Randy tak ostro mu nagadał, że zamilkł.

- Ciekawe jak długo będzie tak milczał?- spytałem ironicznie.

- Nie wiem Diego.- odpowiedział.

- Ale wygląda jakby spał.- rzekłem.

- Tak wygląda.- odparł.

- Dobra ja idę, Randy czeka aż przyniosę mu wodę.- powiedziałem wychodząc z szkalnką wody.

- Ucałuj go ode mnie!- krzyknął kiedy wchodziłem po schodach.

- No co tak długo?- spytała Cloky gdy wszedłem do pokoju Randy'ego.

- Slender trochę mnie zagadał.- odparłem.

- A o czym gadaliście?- spytał Randy biorąc łyk wody.

- Nie o czym a o kim. Jeff ciągle siedzie w jednej i tej samej pozie. Twoje słowa normalnie go zamurowały.- odpowiedziałem.- a i Slender prosił by ucałować Cię od niego.- dodałem.

Schyliłem się i ucałowałem go w policzek. Zarumienił się na ten gest. Bracia bardzo się troszczą gdy jest mu słabo, kiedy źle się poczuje albo gdy ma gorszy dzień i łatwiej go zdenerwować. Wypił wodę i znowu się położył. Ja usiadłem przy nim by przypilnować aby spokojnie i głeboko zasnął. Clocky poszła do siebie mówiąc dobranoc my odpowiedzieliśmy tym samym. Przez pierwsze kilka minut myślałem, że Randy usnął i ziewnąłem ale poczułem na sobie jego wzrok.

- Randy śpij. Musisz odpoczywać.- powiedziałem spokojnie.

- Jak ja mam spać kiedy Ty przy mnie czuwasz?- spytał.

- Poradzę sobie najwyżej odeśpię tą noc.- odparłem.

- Głupio się czuję ze świadomością, że ja sobie będę spokojnie spał gdy Ty będziesz przy mnie czuwać całą noc.- odpał zasmucony.

- Mówiłem dam sobie radę.- odpowiedziałem ziewając.

Nagle poczułem ściągające ze mnie broń i wierzchnie ubranie macki. Potem jak mnie oplatają i nagle ląduję obok Randy'ego. Powiem, że poczułem się niekomfortowo.

- Randy jak ktoś wejdzie to pomyśli, że ja i Ty... no...wiesz.-powiedziałem zarumieniony.

- Daj spokój. Clocky zamknęła za sobą drzwi gdy wychodziła.-odparł.

- Ale ktoś je rano otworzy i wejdzie a wtedy nas zobaczy.-odpowiedziałem.

- Bez obaw. Slendy i Beast mają zmienny system pobudek. Rano obudzi nas zwykłym pukaniem w drzwi, krzyknie śniadanie i pójdzie dalej.- odparł.

- Oh. Ok.- odpowiedziałem.

Randy już gasił światło gdy ja pod wpływem nagłego impulsu go mocno przytuliłem. Odwzajemnił gest, zgasił światło i położył się.

- Dobranoc Diego. Teraz się wyśpisz.- powiedział.

- Dobranoc Randy.- odparłem wtulając się w niego.

Rano tak jak powiedział Beast dała nam pobudkę pukaniem w drzwi i krzykiem pod tytułem śniadanie. Wstaliśmy bez zbędnego ociągania. Na dole już dobiegły nas chałasy rozmów. Ale co najdziwniesze Jeff jak siedział tak siedzi.

- Wow. Nie ściemniałeś, że go zamurowało.- powiedział.

- Jeff nie odezwał się ani słowem od waszej sprzeczki przy kolacji.-powiedziała Beast.- A jutro jest jego kolej na chodzenie po pokojach i budzenie innych.- dodała.

Postanowiłem zastosować pewien stary, śmieszny aczkolwiek skuteczny trik.

- NIE SPAĆ! POBUDKA!- wrzasnąłem mu do ucha powstrzymując śmiech.

- Ała. Co się stało?- spytał.

- Od mojego wczorajszego wybuchu przy kolacji nie odezwałeś ani słowem. Siedziałeś tu całą noc.- powiedział Randy z uśmiechem na ustach.

Ja nie mogłem tego powstrzymać i kuliłem się ze śmiechu, koniec końców śmiałem się tak bardzo, że tarzałem się po podłodze nadal się śmiejąc na myśl o zdzorientowanej minie Jeffa. O żałuję, że nie strzeliłem mu fotki. Byłoby dla potomności.

- A Ty z czego rżysz?- spytał Jeff rozbawiając mnie jeszcze bardziej.

- Ktoś chyba tu ma dzisiaj dobry humor.- powiedziała Beast widząc mnie tarzającego się ze śmiechu po podłodze.

- Ahh. Gdybyś tylko zobaczyła minę Jeffa na wiadomość ze wczoraj to też śmiałabyś się jak idiotka.- odparłem ocierając łzy.

Wtedy Toby podszedł do mnie i usiadł okrakiem pokazując ten swój dziwny tajemniczy uśmieszek.

- Toby tobie chyba nie chodzi po głowie to o czym myślę.- bardziej stwierdziłem niż spytałem.

Jak się obawiałem Toby zaczął mnie łaskotać a ja wybuchłem niekontrolowanym śmiechem. Potem przyłączył się do niego Jeff. A jak na złość zapomniałem założyć skarpetki i buty więc Sally i Ben łaskotali mnie po stopach.

- NIE! HAHAHA! PRZESTAŃCIE! HAHAHA! PROSZĘ!- wrzeszczałem między salwami śmiechu.

Reszta też wiła się ze śmiechu, bo ja się śmiałem. Aż przyszli pozostali bracia i szybko mnie odratowali. Co najdziwniesze, że to właśnie Randy po nich poszedł. Poodciągali ich ode mnie i starali uspokoić pozostałych. Ja wciąż leżałem na podłodze w kuchni jak dureń ale to chyba dlatego, że byłem łaskotany i ledwo mogłem się ruszyć przez ten śmiech.

- Hahaha.Hahah.Hehe.He.- rechotałem.

- Cat nic ci nie jest?- spytał zatroskany Randy.

- Chyba nie. Ale nie mogę się ruszyć przez ten śmiech.- odparłem już spokojny ale mocno uśmiechnięty przez skurcz mięśni twarzy.

Randy podniósł mnie z podłogi i zabrał do siebie, potem pobiegł po zimne okłady i bandaże. Po jakiś 10 minutach skurcz ustąpił całkowicie. Ale później mnie poliki bolały. Jeffowi już nie było do śmiechu. Ze względu na narastające skurcze mięśni brzucha położył mi na nim nowe zimne okłady. Pod wpływem ich temperatury moje ciało przeszedł dreszcz. Randy opiekował się mną przez kilka następnych dni nieświadomy tego, że po odzyskaniu pełni zdrowia będę potem mu służyć zgodnie z kodeksem. Jak odzyskam siły to będę musiał pogadać o tym z operatorem. Szykują się zmiany w moim życiu.


Przepraszam bardzo wszystkich oczekujących na rozdział. Byłam na obchodach dnia sportu w mojej szkole, ale dla mnie to była kompletna porażka. Oto i wyczekiwany rozdział 4. Jaki kodeks miał na myśli Diego? Tego dowiemy się w następnym rozdziale. Bayoo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro