ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚍𝚛𝚞𝚐𝚒 ⌊⌋ꓛ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ★ ————-««

ℝ𝕒𝕥𝕦𝕟𝕖𝕜, 𝕜𝕥𝕠́𝕣𝕖𝕘𝕠 𝕟𝕚𝕖 𝕠𝕔𝕫𝕖𝕜𝕚𝕨𝕒ł𝕒

꧁꧂

Morana szczelniej otuliła się kurtką, gdy szła chodnikiem. Jej zmiana dobiegła końca. Wciąż czuła się przygnębiona. Chole zabrali na inny oddział gdzie byłaby bezpieczniejsza, a następnego dnia miała zostać przewieziona do szpitala psychiatrycznego Eichen. Morana podskórnie przeczuwała, że Melissa zaczęła coś podejrzewać. Pod koniec zmiany była trochę dziwna, a czarnowłosa wyczuwała jej napięcie. Morana nie chciała aby ktokolwiek dowiedział się o niej prawdy. Bo gdy tak się dzieje, nic dobrego z tego nie wynika.

Czarnowłosa poczuła dziwny niepokój. Zwolniła kroku aż zatrzymała się całkowicie. Jej mieszkanie znajdowało się niedaleko od szpitala, dlatego chodziła do pracy przeważnie na piechotę. Lubiła długie spacery, nawet po ciężkim dniu w pracy. Odprężało ją to i pozwalało poukładać myśli. 

Ulice były całkiem puste. Nie przejeżdżał żaden samochód, ani nikt nie szedł chodnikiem. Była całkiem sama. Latarnia obok niej zdradliwie zamigotała. Spojrzała w górę. Księżyc wyłonił się zza chmur. Dzisiaj była pełnia księżyca. Czarnowłosa przełknęła ślinę. Zapomniała o tym. Spięła się gdy usłyszała nieopodal ciche warczenie. Zbliżyła się do wąskiej uliczki spowitej w mroku, zrobiła dwa kroki do przodu. Próbowała dostrzec coś, ale było zbyt ciemno. Światło latarni z ulicy nie sięgało do uliczki. Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu. Coś stuknęło o metal, a później nastąpiło kolejne warczenie. Próbowała się skupić i wyczuć emocje czegoś albo kogoś kto znajdował się w mroku.

— Halo? Jest tam ktoś? — zapytała niepewnie. Nagle poczuła czyjś silny gniew. Spanikowana cofnęła się do tyłu, ale wpadła na kogoś. Nie zdążyła nic zrobić. Duża dłoń spoczęła na jej ustach, a później ktoś szybko i trochę brutalnie wyciągnął ją z uliczki. W tym samym momencie w mroku uliczki zaświeciły się błękitne oczy, a chwilę później żółte, ale Morana nie zdążyła tego zobaczyć.

Nieznajomy zaczął ciągnąć ją za sobą, odciągając jak najdalej od uliczki. Czarnowłosa spanikowała, dlatego ugryzła mężczyznę w dłoń. Ten nagle puścił ją. Cofnęła się od nieznajomego, a wtedy zobaczyła tamtego mężczyznę, z którym zderzyła się w szpitalu.

— Czemu to zrobiłaś? — syknął i spojrzał na nią gniewnie.

— Napadłeś na mnie. — burknęła zdenerwowana.

Mężczyzna zmarszczył brwi. Posłał jej dziwne spojrzenie, jakby zarazem był zdezorientowany jej zachowaniem oraz zdziwiony że ją tu widzi.

Spojrzał zza nią. Jego wyraz twarzy zrobił się poważny, a ona mogła wyczuć jego zaniepokojenie, przez co sama zaczęła się bać. Wolała nie obracać się aby sprawdzić co mężczyzna tam widzi.

Nagle złapał ją za ramię i zaczął ciągnąć za sobą. Szli bardzo szybkim krokiem.

— Nie powinno cię tu być. — burknął zły. Morana zerknęła na niego.

— Wracałam do domu.

— I zachciało ci się włazić do ciemnej uliczki? Rozsądku ci brakuje? Czy chcesz umrzeć? — zapytał cicho przy tym warcząc, na co kobieta wzdrygnęła się. Przypominało to warczenie z tamtej uliczki.

— Przyznaję że nie było to rozsądne. — oznajmiła po chwili ciszy.

Zatrzymali się przy czarnym sportowym aucie, zaparkowanym przy ulicy. Mężczyzna puścił w końcu jej ramie, po czym otworzył drzwi od strony pasażera. Skinął głową aby wsiadła.

Morana zaprzeczyła głową i spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Nie znam cię. Nie wiem nawet jak masz na imię. Pojawiłeś się znikąd. I każesz mi wsiąść do swojego auta? To dopiero byłoby nierozsądne. Już wolę wrócić do tamtej uliczki. — skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.

— Uwierz mi, że nie chciałabyś tam wrócić. — oznajmił chłodno. Spojrzał za nią, przez co Morana zainteresowana zerknęła przez ramię, ale niczego niepokojącego nie dostrzegła. Jednak mężczyzna z jakiegoś powodu był spięty i zdenerwowany. Czarnowłosa była pewna że widział albo słyszał więcej niż ona. — Wsiadaj. — powiedział stanowczo i obdarzył ją surowym wzrokiem.

Morana zacisnęła usta w wąską linię. Zerknęła na auto, a później na nieznajomego. Ta sytuacja była absurdalna, ale coś jej podpowiadało, że bezpieczniej będzie w aucie tego mężczyzny niż na ulicy.

— Ale masz mi wyjaśnić co się dzieje. — powiedziała stanowczo, po czym wsiadła do auta. Zapewne było to nierozsądne, ale z jakiegoś powodu czuła że powinna mu zaufać. Podświadomość mówiła jej że był dla niej ratunkiem, którego nie oczekiwała. Mężczyzna zamknął drzwi po czym obszedł pojazd i usiadł za kierownicę. Odpalił silnik, a chwilę później wyjechał na drogę.

Gdzieś z oddali usłyszeli wycie wilka. Morana zerknęła w boczne lusterko, ale nie zobaczyła nigdzie zwierzęcia. Spojrzała na nieznajomego. Mężczyzna mocno zaciskał dłonie na kierownicy.

— Gdzie mieszkasz?

Czarnowłosa niechętnie podała mu swój adres. Równie dobrze mógł być gwałcicielem albo mordercą. Nierozsądnie wsiadła do auta całkiem obcego mężczyzny, a do tego podała mu swój adres zamieszkania.

Po paru minutach jazdy znaleźli się pod odpowiednim blokiem. Mężczyzna zaparkował auto przy ulicy. Czyli nie chciał mnie zabić, a przynajmniej nie tym razem, pomyślała czarnowłosa.

— Wysiadaj. — rozkazał nie obdarzając jej nawet krótkim spojrzeniem. Morana spojrzała na niego zdezorientowana.

— Co? Miałeś mi wyjaśnić co się dziej. — powiedziała z pretensją.

— Mam ci pomóc wysiąść? — zapytał szorstkim tonem, olewając jej wcześniejsze słowa. W końcu na nią spojrzał, a jego wzrok mówił jedno, "Jeśli nie wysiądziesz, wyrzucę cię".

— Powiedz chociaż jak się nazywasz. — powiedziała poddanym głosem. Domyślała się że mężczyzna nie zamierza nic jej wyjaśniać, nie ważne jak bardzo by prosiłaby albo nalegała. Był zdenerwowany i ewidentnie gdzieś się spieszył.

— Derek. Nie chodź więcej po zmroku.

— Niezbyt miło było cię poznać Derek. — burknęła po czym wysiadła z auta. Ledwo zdążyła zamknąć za sobą drzwi, a mężczyzna odjechał z piskiem opon. — Co się właśnie wydarzyło? — zapytała sama siebie gdy jeszcze przez moment stała na chodniku. Ocknęła się, po czym weszła do budynku.

Małe, skromnie urządzone mieszkanie przywitało ją swoją ponurością. Mimo że mieszkała tutaj od ponad miesiąca, to nie zrobiła nic aby jakoś ozdobić mieszkanie, by stało się bardziej przytulne. Pomieszczenia były wyposażone jedynie w niezbędne meble. Nawet większość szafek w kuchni była pusta. Miała jedynie kilka kuchennych przyborów aby nie musieć używać plastikowych talerzy czy sztućców.

— Jak miło w końcu być w domu. — mruknęła sarkastycznie gdy zdjęła kurtkę oraz buty, które pozostawiła na korytarzu. Od razu udała się do łazienki. Stanęła przed lustrem. Wzięła leżący na półeczce nad umywalką plastikowy pojemniczek na soczewki. Odkręciła pudełeczko i odstawiła je na umywalkę. Pochyliła się do przodu aby zbliżyć twarz do lustra po czym zdjęła soczewki kontaktowe, a później schowała je do pojemniczka. — Od razu lepiej. — zamrugała. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Jej tęczówki miały fiołkowy kolor, który ukrywała nosząc ciemnobrązowe soczewki. Starała się ukryć przed innymi każdą swoją inność, nawet kolor oczu.

W odbiciu dostrzegła za sobą kruka, który siedział na pralce. Odwróciła się do zwierzęcia przodem. Uśmiechnęła się do niego. Był jej towarzyszem. Zrodził się w momencie gdy wróciła do życia. Od tamtej chwili byli nierozłączni. Na co dzień krył się w jej cieniu, którego był częścią. Zawsze był obok aby jej pomagać. Zostali na siebie skazani. Przynajmniej nie była całkowicie osamotniona.

Kruk zakrakał chrapliwie.

Morana uśmiechnęła się lekko. Podeszła do zwierzęcia i pogładziła go po głowie. Kruk przymknął oczy, wtulając się w jej dłoń.

Czarnowłosa wyszła z łazienki. Ptak poleciał za nią, a po chwili zmienił się w cienisty obłok i złączył się z jej cieniem.

꧁꧂

Allison przyglądała się wannie wypełnionej lodem. Chciała odzyskać utracone wspomnienia. Była pewna że zapomniała o czymś istotnym dotyczącym faktu w jaki sposób wróciła do życia.

— Jesteś pewna że chcesz tak ryzykować? — odezwał się Scott. Patrzył na dziewczynę z troską. — Znajdziemy inny sposób. — zapewnił ją.

— Od ponad miesiąca nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. — wtrącił się Stiles. McCall posłał mu niezadowolone spojrzenie. — Taka prawda. — wzruszył ramionami.

— Może nie potrzebnie drążymy temat. Dostałaś drugą szansę. Czemu od razu musimy założyć że stanie się coś złego? — odezwała się Lydia. Jej przyjaciółka wróciła do życia. Było to niewiarygodne, choć nie pierwszy raz mieli styczność z zmartwychwstaniem. Odzyskali Allison. Lydia nie chciała wgłębiać się w to wszystko. Obawiała się że ich ciekawość mogłaby coś zepsuć.

— Chcę to zrobić. — powiedziała stanowczo Allison. Dziewczyna spojrzała na Deaton'a, który w spokoju przysłuchiwał się nastolatkom. — Jestem gotowa.

Mężczyzna skinął głową. Allison weszła do wanny. Musiała zanurzyć się cała. Deaton położył dłonie na jej ramionach. Dziewczyna musiała wejść w stan bliski śmierci.

Światła w klinice zamigotały.

Isaac, który stał pod ścianą podszedł nagle do wanny. Chciał złapać dziewczynę za rękę gdy widział jak marszczy brwi jakby coś ją bolało. Jednak Deaton zaprzeczył głową by tego nie robił. Blondyn jedynie przykucnął przy wannie i przyglądał się jej uważnie. Jej tętno było bardzo słabe, ale właśnie o to chodziło.

Deaton odezwał się spokojnym tonem. Zaczął zadawać pytania. Dziewczyna niewiele mówiła, głównie powtarzała że nie pamięta. Jej puls był bardzo słaby. Jej skóra zrobiła się bledsza, a usta sine. Był to niepokojący znak.

— Allison? — odezwał się zaniepokojony Scott.

— Co się z nią dzieje? — zapytała przerażona Lydia.

— Spokojnie. Nie odzywajcie się bo to ją tylko bardziej rozproszy. — powiedział Deaton. Na pozór był opanowany, ale sytuacja wymykała się spod kontroli, co go niepokoiło.

— Obudź ją! — podniósł głos Isaac. Wstał i podszedł do weterynarza chcąc go odciągnąć od dziewczyny, ale Scott zagrodził mu drogę i kazał się uspokoić.

Stukot w szybę przykuł uwagę Stiles'a. Chłopak spojrzał na okna, za jednym z nich na parapecie siedział czarny kruk. Ptak stukał dziobem w szybę.

— Ej? Ludzie, czy tylko dla mnie ten ptak wygląda przerażająco. — odezwał się spanikowany. Stiles spiął się gdy zobaczył że oczy zwierzęcia zaświeciły się na fioletowo.

Nagle wszystkie światła w pomieszczeniu zgasły.

Stiles krzyknął gdy poczuł czyjś dotyk na ramieniu. Prąd wrócił. Chłopak spojrzał w bok. To była jedynie Lydia. Stiles spojrzał ponownie na okna, ale kruka już tam nie było.

Allison nagle otworzyła oczy i podniosła się gwałtownie. Isaac i Scott pomogli jej wyjść z wanny. Deaton podał jej ręcznik aby się nim okryła.

— Pamiętasz coś? Pamiętasz co mówiłaś? — zapytał weterynarz. Dziewczyna zaprzeczyła głową.

— Mówiłaś o jakiejś kobiecie ubranej na czarno. Jej oczy świeciły się na fioletowo. — powiedział Scott.

— Nie pamiętam tego. — mruknęła Allison i szczelniej okryła się ręcznikiem.

Deaton zwrócił uwagę na Stiles'a, który patrzył się na okna.

— Co tam zobaczyłeś? — zapytał ciemnoskóry.

— Może mi się tylko przewidziało. — Stiles spojrzał na mężczyznę, ale widząc jego wyraz twarzy mówiący aby wyjaśnił co widział, postanowił powiedzieć co tam zobaczył. — Na parapecie siedział czarny kruk, jego oczy świeciły się na fioletowo, a gdy prąd wrócił już go nie było.

Deaton przytaknął głową analizując informacje. Mężczyzna oparł się tyłem oblat szafki. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i zaczął rozmyślać. Po paru chwilach uniósł wzrok i spojrzał na nastolatków.

— Wie pan coś? — zapytał Stiles rozpoznając wzrok Deaton'a. Zdecydowanie coś wiedział.

— Owszem. — oznajmił mężczyzna, tym samym przyciągając uwagę wszystkich nastolatków. — Secorem.

— Z łacińskiego oznacza, pośrednik. — odezwała się Lydia. Deaton spojrzał na nią i przytaknął głową.

— To prawda. Pośrednik między życiem, a śmiercią. W mitach i wierzeniach, różnie byli nazywani. Szamani, strażnicy zaświatów, zaklinacze dusz, ukoiciele żałobników, wskrzesiciele. — ostatnie słowo zaakcentował i w tym samym czasie spojrzał na Allison.

Secorem były istotami nadprzyrodzonymi, do których kiedyś ludzie przychodzili prosząc o pomoc. Pomagali im przejść żałobę, utratę bliskiej osoby, porozmawiać z zmarłymi. Łagodzili ich cierpienie i ból, a nawet całkowicie odbierali negatywne emocje aby mogli iść dalej i pogodzić się z stratą. Pomagali również udręczonym duszom przejść na drugą stronę, aby mogli zaznać wiecznego spokoju. Byli poniekąd strażnikami zaświatów. Mogli nawet podporządkowywać sobie dusze zmarłych. W mitach czy wierzeniach, nie było jasno napisane jakie dokładnie mają zdolności. W niektórych uważano że potrafią wskrzeszać ludzi, w innych że mogą poruszać się między światem zmarłych i żywych albo że są demonicznymi istotami żywiącymi się zadręczonymi duszami. Secoremem nie można było się urodzić. Człowiek stawał się nim po nagłej i niespodziewanej śmierci, choć w niektórych mitach śmierć była podobno tylko symbolicznym znaczeniem. Nikt nie wiedział dokładnie od czego zależy czemu dana osoba może przemienić się w secorema. Te istoty mogły żyć bardzo długo. Starzały się znacznie wolniej niż wilkołaki, dzięki czemu mogli zachować dłużej młody wygląd. Jednak ich moc z czasem wypalała się, co doprowadzało do ich śmierci. Podobnie jak u wilkołaków, ich rany goiły się szybciej niż u ludzi. Nie chorowali. Jednak nie byli tak silni fizycznie jak wilkołaki, ale nadal byli silniejsi niż przeciętny człowiek. Ich zmysły nie były wyostrzone, ale widzieli i wyczuwali znacznie więcej niż inni. Tojad nic im nie robił, ale jarząb szkodził im tak jak innym nadprzyrodzonym istotom. Po przemianie ich oczy zmieniały kolor na fiołkowy, był to ich znak rozpoznawczy. Innym był kruk. Te ptaki były ich towarzyszami i pomocnikami.

Nastolatkowie z uwagą słuchali Deaton'a. Gdy mężczyzna skończył opowiadać, zapadła cisza. To były tylko szczątkowe informacje, które znał. Nigdy żadnego secorema nie spotkał, ani nikt kogo zna również nie. Dlatego nie wiedział zbyt dużo o tych istotach. Nie był pewny, które informacje są prawdziwe, a które nie.

— Czyli wskrzesiła mnie jedna z tych istot? — zapytała Allison.

— Prawdopodobnie tak. Jednak nie mam całkowitej pewności. — powiedział Deaton.

— Czy to oznacza coś złego? Te secoremy, są złe? — zapytał Stiles.

— Podobno z natury są łagodne i pomocne, ale to nie oznacza że wszystkie takie są.

— Najlepiej byłoby odnaleźć tego secorema. I upewnić się że nie będzie chciał czegoś w zamian za ocalenie Allison. — powiedział Scott.

— Ale jak go znajdziemy? — Isaac posłał sceptyczne spojrzenie przyjacielowi.

— Raczej ją. — poprawiła go Allison. — Jestem pewna że to była kobieta.

— Te istoty wolą pozostać w ukryciu. Nie tak łatwo je zdemaskować. Każde z nich ma fiołkowe oczy. To może pomóc. Pragną pomagać cierpiącym i zabłąkanym duszom. Szpital, cmentarz czy dom pogrzebowy są idealnymi miejscami. Ale również komisariat policji czy remiza strażacka też pasuje. — powiedział Deaton. 

— Czyli tak na prawdę każde miejsce gdzie ktoś cierpi. — stwierdził Stiles. — Może od razu przeszukajmy całe miasto.

— Skupy się na razie na kolorze oczu i miejscach, które wymienił Deaton. — oznajmił Scott. — Później jakoś to ogarniemy.

Czarny cienisty kształt przeleciał po podłodze w klinice, a później po ścianie. Krył się w cieniach rzucanych przez meble, dlatego nikt nie zwrócił na niego uwagi. Cienista forma przeszła przez okno, a później przybrała kształt czarnego kruka. Ptak pofrunął wysoko.

Morana stała akurat przy automacie z przekąskami. Włożyła monetę, a później wcisnęła odpowiednie cyfry. Maszyna cicho zaszumiała, a chwilę później paczka z czekoladowymi ciasteczkami wypadła. Czarnowłosa wzięła przekąskę. Otworzyła paczkę, po czym wyjęła jedno ciastko. Kątem oka zauważyła jak coś cienistego porusza się pod drzwiami od schowka na miotły. Rozejrzała się dookoła. Nikogo nie było w pobliżu, więc weszła do małego pomieszczenia. Zamknęła za sobą drzwi i zapaliła światło. Czarny kruk siedział na wysokiej półce.

— Co się dzieje Drago?

Ptak zakrakał chrapliwie, po czym zmienił się w cienisty obłok i wniknął w Morane. Oczy kobiety rozbłysły na fioletowo, co oznaczało że jej towarzysz przekazał swoje wspomnienia.

— Niedobrze. — mruknęła. Szybko wyszła z składziku na miotły.

Teraz musiała być jeszcze bardziej ostrożna jeśli jej sekret miał pozostać tajemnicą.

*************

Jak podobał wam się rozdział?

Do następnego czwartku :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro