ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚍𝚠𝚞𝚍𝚣𝚒𝚎𝚜𝚝𝚢 ó𝚜𝚖𝚢 ⌊⌋ꓛ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ★ ————-««

𝕂𝕠𝕝𝕖𝕛𝕟𝕪 𝕖𝕝𝕖𝕞𝕖𝕟𝕥 𝕦𝕜ł𝕒𝕕𝕒𝕟𝕜𝕚

꧁꧂

Jordan zatrzymał samochód na poboczu. Morana kierowała się intuicją. Mówiła gdzie szatyn ma skręcić, aż w końcu kazała mu się zatrzymać.

Morana wysiadła z pojazdu. Był dzień, ale okolica wyglądała podobnie jak w jej wizji. Jednak nigdzie nie było furgonetki, ani ciał.

— Czego szukamy? — Jordan podszedł do czarnowłosej, która stała pośrodku drogi. Sama nie była pewna co tutaj zastaną. Spodziewała się krwawego widoku, ale najwyraźniej ktoś sprzątnął miejsce zbrodni.

— Jesteś policjantem. Jak pozbyć się furgonetki oraz kilku ciał? — zdawała sobie sprawę że to pytanie zabrzmi niepokojąco dla mężczyzny, ale właśnie po to tutaj byli. 

Jordan zamilkł na chwilę. Po wyrazie jego twarzy można było się domyślisz że był zmieszany, ale również że zastanawiał się nad odpowiedzią.

Zastępca podszedł ku poboczu drogi. Przykucnął. Na asfalcie dostrzegł ślady opon po gwałtownym hamowaniu. Wstał, po czym rozejrzał się po okolicy.

— Dlaczego właściwie tu jesteśmy? — poczuł się niepewnie. Nie rozumiał co się dzieje. Czemu właśnie znajdowali się pośrodku lasu, daleko od jakiegokolwiek domu czy budynku? Nie znał zbyt dobrze Morany, a pytała go o dziwne rzeczy. Do tego ślady na jezdni sugerowały że coś się tutaj wydarzyło i to na pewno nic dobrego.

— Jesteśmy tu aby odpowiedzieć na moje pytanie. — czarnowłosa ruszyła spokojnym krokiem. Minęła Jordan'a, tym samym schodząc z drogi i weszła między drzewa. Zastępca chwilę stał w miejscu, po czym szybkim krokiem podszedł do swojego samochodu i wyjął z schowka broń. Bezpieczniej było zabrać ze sobą coś do obrony, zwłaszcza że byli sami w środku lasu. Ruszył za Moraną.

Las w tej okolicy był bardzo gęsty. Rosło tu mnóstwo krzaków o różnych rozmiarach. Łatwo można było się tutaj zgubić. Czarnowłosa starała się skupić. Próbowała kierować się przeczuciem. Sądziła że gdzieś tutaj znajdzie kolejną wskazówkę. Jordan zerkał co jakiś czas na nią oraz z ostrożnością rozglądał się po okolicy. Morana wyczuwała jego wzrok oraz to że ewidentnie chciał zadać jej kilka pytań. Mimo to milczał, jakby wiedział że przyjdzie lepszy moment na pytania. Był cierpliwy, znaczniej bardziej niż pewien gburowaty wilkołak. Myśl o nim sprawiła, że żal boleśnie ścisnął serce czarnowłosej. Musiała jednak odpędzić myśli o nim. Teraz liczyło się poznanie prawdy i zatrzymanie szaleńca odpowiedzialnego za wszystko. Problemy miłosne rozwiąże później.

Morana zwolniła kroku. Miała wrażenie że chodzili w kółko. Nie była najlepsza w rozeznaniu w terenie. Zatrzymała się, co również zrobił Jordan.

— Sama jeszcze nie rozgryzłam wielu spraw. — odezwała się czarnowłosa. Stwierdziła że wypadało choć trochę wyjaśnić Jordan'owi co się dzieje, skoro postanowił jej pomóc. Był istotą nadprzyrodzoną, więc prędzej czy później poznałby prawdę. — Świat jest skomplikowanym miejscem... — trochę gubiła się w słowach. Nie chciała wprost powiedzieć mu, że istnieją siły nadprzyrodzone, bo to mogłoby oszołomić i zaburzyć całkowicie jego światopogląd. — W prostych słowach próbuję ci powiedzieć, że świat...

— ... nadprzyrodzony istnieje. — dokończył za czarnowłosą. Teraz Morana była zaskoczona. Wydawał się być znacznie spokojniejszy, niż przypuszczała że będzie. — Coś przyciągnęło mnie do Beacon Hills. Nie wiem co, ale wiem że powinienem być w tym mieście. A zdarzały się tutaj bardzo dziwne rzeczy, więc siły nadprzyrodzone to chyba sensowne wyjaśnienie. — kącik jego ust uniósł się ku górze. Morana odpowiedziała łagodnym uśmiechem. Zdecydowanie łatwo i dobrze rozmawiało jej się z nim.

— Uwierz mi że określenie sensowne, w ogóle nie pasuje do świata nadprzyrodzonego.

Nagle uwagę czarnowłosej coś przykuło. Kątem oka zauważyła jakiś ruch w oddali. Spojrzała w tamto miejsce, ale niczego nie zauważył. Jednak poczuła potrzebę pójścia tam. Wysokie i gęste krzaki zasłaniały widok. Morana ruszyła przed siebie. Jordan poszedł za nią. Przeszli przez bujną roślinność, a wtedy ich oczom ukazał się straszny widok. Wypalona trawa tworzyła spopielony krąg, pośrodku którego znajdowały się czyjeś częściowo zwęglone kości. Morana podeszła do okręgu i przykucnęła przed nim. Dotknęła spalonej trawy, a wtedy zemdlała.

Morana czuła pod sobą miękki materiał. Powoli wracała do rzeczywistości. Leżała na tylnym siedzeniu w samochodzie. Powoli podciągnęła się do siadu. W głowie jej się trochę zakręciło. Obraz był rozmazany. Ktoś otworzył drzwi. Miała wrażenie że to Derek, ale gdy jej wzrok wrócił do normy zobaczyła Jordan'a. Na jego twarzy malowało się zmartwienie.

— Co się stało? — zapytała czarnowłosa. Trochę przesunęła się aby wysiąść z samochodu, ale szatyn położył dłoń na jej ramieniu i zatrzymał ją.

— Zemdlałaś. Lepiej zostań w samochodzie. Jesteś blada, a twoje skóra jest chłodna. Może powinienem zabrać cię do szpitala.

— Nic mi nie jest. Miałam tylko spotkanie z samą śmiercią. — oznajmiła otwarcie, przez co Jordan zmarszczył brwi. To co widziała nie było wizją. Znalazła się w jakimś miejscu gdzie panował absolutny mrok i nicość. Pojawiła się przed nią postać w czarnym płaszczu i z kapturem założonym na głowę. Nie miał twarzy. Morana wyczuwała śmierć. Ta istota czy może raczej byt, był usposobieniem samej śmierci, którą zapewne był. Milczał, choć ich spotkanie było już samą w sobie odpowiedzią. Uniósł kościstą dłoń i przebił nią klatkę piersiową Morany. Wyrwał z jej piersi serce, które podsunął pod jej twarz. Nie czuła bólu, tylko przeszywający chłód. Nastała całkowita ciemność, po czym obudziła się.

— Masz na myśli metaforycznie, prawda?

Morana nie odpowiedziała. Cokolwiek widziała, oznaczało to tylko jedno, śmierć. Osobą, która miała zginąć była ona.

Dźwięk nadjeżdżających pojazdów przykuł ich uwagę. Na poboczu zatrzymał się policyjny radiowóz, za nim niebieski jeep oraz czarne camaro, na którego widok Morana spięła się.

— Musiałem powiadomić szeryfa o tym co znaleźliśmy. — odezwał się Jordan. Nerwowo podrapał się w tył głowy. Znaleźli miejsce zbrodni, więc był zmuszony powiadomić swojego szefa, choć miał trochę poczucia wina, że wcześniej nie uprzedził o tym Morany. Zerknął niepewnie na czarnowłosą, ale jej wzrok utkwiony był na ostatnim pojeździe, który zatrzymał się na poboczu. — Co oni tutaj robią? 

Morana oderwała wzrok od czarnego camaro, gdy drzwi od kierowcy otworzyły się. Spojrzała na Jordan'a. Mężczyzna nadal trzymał dłoń na jej ramieniu.

— Cóż, to trochę skomplikowane. — wysiadła z pojazdu. 

Szeryf podszedł ku niej, tak samo jak Scott, Stiles, Allison oraz Lydia. Derek pozostał przy swoim aucie. Nie chciał konfrontacji. Gdy Scott zadzwonił do niego i powiedział że Morana znalazła coś w lesie, zaniepokoił się. Przyjechał tutaj tylko po to aby upewnić się że nic jej nie jest. Była cała, a do tego w towarzystwie zastępcy szeryfa, który zapewne zadbał o to by była bezpieczna. Nie był tutaj potrzebny.

Hale czuł aż w nim wrze. Widok Morany z kimś innym, sprawiał mu okropny ból. Miał ochotę coś zniszczyć aby się wyładować, wykrzyczeć to jak się czuje. Nie zrobił nic. Pozostał w jednym miejscu i jedynie z oddali przyglądał się czarnowłosej. Chciał się znaleźć obok niej. Objąć ją, pocałować, znowu poczuć jej ciepło. Pragnął by te wszystkie negatywne uczucia, które wyniszczały go od środka zniknęły. Jej obecność albo dotyk zawsze go uspokajały, sprawiała że wszelkie problemy znikały. Uspokajała jego umysł i łagodziła zranione serce. Jednak nie zrobił nic aby ją odzyskać. Być może lepiej jej było bez niego. Dlatego nie chciał odbierać jej szczęścia. Nawet jeśli sam przez to cierpiał.

꧁꧂

Wszyscy spotkali się u Scott'a, nawet Derek dołączył. Musieli omówić nowe informacje. Morana wyjaśniła im dlaczego w lesie był z nią Jordan. Nastolatkowie byli zaskoczeni, nie spodziewali się, że zastępca szeryfa może być jakąś nadprzyrodzoną istotą.

Morana pokazała im zdjęcie, które Jordan jej przesłał. Podała telefon Scott'owi.

— I gdzie te krwawe symbole? — zapytał Stiles, gdy pochylił się nad ramieniem przyjaciela aby spojrzeć na zdjęcie. Każdy po kolei zobaczył zdjęcie.

— Nie widzisz ich? — odezwał się zmieszany Scott.

— Też ich nie widzę. — oznajmiła Allison.

— Bo ludzie tego nie widzą. — wyjaśniła Morana. 

— Wiesz co znaczą te symbole? — zapytała Lydia.

— Szczegółowego znaczenia nie znam, ale skoro zostały namalowane na ciele trupa i zapewne moją krwią, to oznacza tylko jedno... 

— Ktoś chce wskrzesić zmarłych? — odezwał się Stiles, tym samym przerywając czarnowłosej. Morana posłał mu znaczące spojrzenie, aby jej nie przerywał.

— Nie. Nie do końca... — Morana westchnęła. Nikomu z nich nie powiedziała do czego jej krew może być wykorzystana. W jednej z wizji gdy widziała martwych Nieśmiertelnych, motocyklista zabrał z furgonetki jej krew. Nieśmiertelni chcieli ją wykorzystać do przedłużenia swoich żyć, aby być młodzi i silni. Jej krew miała również inne zastosowania. Była pośrednikiem między życiem, a śmiercią. Oznaczało to że była poniekąd bramą między światem żywych, a drugą stroną. Mogła wskrzeszać zmarłych, przyzywać nadprzyrodzone istoty, kontaktować się z zmarłymi w zaświatach. Jej krew można było wykorzystać do przyzwania istot, które same nie mogły przedostać się na ten świat. Ktokolwiek wykopał tamte ciała, miał konkretny plan.

Morana opowiedziała im do czego można wykorzystać jej krew. W sytuacji, której się znaleźli, ta informacja była bardzo ważna. Ktoś prawdopodobnie próbował przyzwać coś do świata żywych i z pewnością nie była to dobra istota. 

— Powinniśmy coś jeszcze wiedzieć? — zapytał Stiles. Chłopak uważnie przyglądał się czarnowłosej, jakby w ten sposób chciał sprawdzić czy coś jeszcze ukrywa.

— Nie. Na razie nic więcej nie wiem. Sama już się w tym wszystkim gubię. To przytłaczające. — oczywiście pominęła jej spotkanie z samą śmiercią, która ostrzegła ją przed tym że umrze. Uznała że ta informacja tylko namieszałaby. Mieli już sporo na głowie, więc kolejne zmartwienie nie było im potrzebne. Nie chciała ich obciążać. Musieli skupić się na tym co najistotniejsze, a nie na ochronie jej. Najważniejsze było powstrzymanie szaleńca, który chciał coś ściągnąć do Beacon Hills, aby nikt niewinny nie ucierpiał. Jej życie nie było aż tak ważne. 

— Pamiętaj że nie jesteś z tym wszystkim sama. — powiedziała Allison. Nastolatka uśmiechnęła się pociesznie do Morany, która odwzajemniła jej gest. Czarnowłosa poczuła się dobrze. Rozejrzała się po zebranych. Może i byli bardzo młodzi, nie licząc Derek'a, ale jak na swój wiek byli znacznie doroślejsi niż niektórzy dorośli. Byli odważni i dzielni. Wspólnie pokonywali trudności. To było niezwykłe, oni wszyscy byli niezwykli. 

Wzrok Morany spoczął na Derek'u, który trzymał się bardziej na uboczu. Czarnowłosa szybko odwróciła wzrok, zanim ich spojrzenia się skrzyżowały. Samo patrzenie na niego, przypominało jej o ich rozstaniu, o tym jak złamał jej serce, choć wcześniej twierdził że ją kocha. 

— Omówmy jakiś plan. — powiedział Scott, przez co Morana otrząsnęła się z chwilowego zamyślenia. Spojrzała na nastolatka i skinęła głową.

— Miejsca zdarzeń nie są przypadkowe. Mają związek z Nemetonem. — oznajmił Stiles.

Na stole rozłożona była mapa. Zakreślili kolejny punkt, miejsce spalonych ciał Nieśmiertelnych, które znalazła Morana razem z Jordanem. Mieli już zaznaczone trzy punkty. Okradzione groby na cmentarzu gdzie zaatakowały ich demoniczne psy oraz krwawy krąg z widmem, które ktoś przyzwał. Każdy z nich był w tej samej odległości od Nemetonu, ale tylko dwa z nich były blisko siebie, trzeci był trochę oddalony od pozostałych dwóch. Wszystkie mieściły się w okręgu otaczającym Nemeton, co sugerowało że miejsca są wybierane celowo. Nie byli pewni czy pojawią się kolejne makabryczne kręgi, bo jak na razie nic nie łączyło tych miejsc, z wyjątkiem tego że znajdowały się w identycznej odległości od Nemetonu.

— Możemy sprawdzić obszar okręgu. — zasugerowała Malia.

— Na mapie te odległości wydają się małe, ale w rzeczywistości to bardzo duże obszary. Zarysowany krąg wokół Nemetonu zmniejsza pole poszukiwać, ale nadal teren jest duży. — powiedziała Allison.

— Więc podzielmy się na grupy. — zasugerował Isaac.

— Może i oszczędzimy dzięki temu na czasie, ale jak na razie tylko Lydia i Morana znalazły te okręgi. I być może tylko one potrafią je znaleźć. — oznajmił Stiles.

— Jeszcze to dopracujemy. Ten ktoś pewnie nas obserwuje i jest znacznie bliżej niż nam się wydaje. Musimy być ostrożni i czujni. Nie wiemy co nas czeka. — powiedział Scott.

— Na pewni nic dobrego. — dodał Stiles. Przyjaciel spojrzał na niego znacząco. — Nic nigdy dobrego się nie dzieje.

— Nie zapominaj o moim wskrzeszeniu. — powiedziała Allison.

— To jedyny wyjątek. — stwierdził Stiles, na co niestety wszyscy musieli mu przyznać rację. I tak mieli mnóstwo szczęścia, mogli skończyć znacznie gorzej.

꧁꧂

Spotkanie skończyło się. Wszyscy na razie postanowili rozjechać się do domów. Był późny wieczór.

Morana zamierzała wrócić piechotą. Miała spory kawał drogi do swojego mieszkania, ale potrzebowała długiego spaceru. Musiała wszystko przemyśleć, a chodzenie pieszo pomagało jej w tym. 

Rozmyślała o osobie, która od samego początku była odpowiedzialna za dziwne zdarzenia w mieście. Wcześniej Morana myślała że to Nieśmiertelni uwolnili James'a i go zabili. Teraz była pewna że ktoś inny za tym stoi. Ktokolwiek to był, dobrze się ukrywał. Być może ta osoba znajdowała się w jej pobliżu. Może razem pracowali, może był pracownikiem sklepu spożywczego przy jej bloku gdzie często bywała, albo ten ktoś był jej całkiem obcy. To była jedna wielka niewiadoma. Lider Nieśmiertelnych ostrzegł ją aby pilnowała się przyjaciół. Próbował ją ostrzec, ale ona nie przejęła się jego słowami, co było dużym błędem.

Niekontrolowanie jej myśli zbiegły na inny plan. Próbowała się skupić, ale nie mogła nic poradzić na to że wciąż o nim myślała. Brakowało jej go, bardziej niż mogła się spodziewać. Jeszcze za nikim tak mocno nie tęskniła, a straciła rodzinę. I mimo że Derek żył, tęsknota wydawała się silniejsza niż za zmarłymi. Był tuż obok, a nie mogła go mieć. Zastanawiała się co czuł. Czy było mu podobnie ciężko czy może ich rozstanie go nie zabolało? Wolała nie myśleć o drugiej opcji, bo gdyby było to prawdą, to cierpiałaby jeszcze bardziej.

Morana była oderwała od rzeczywistości. Szła chodnikiem i nie zwróciła uwagi, że z restauracji, obok której przechodziła, ktoś wyszedł. Para była pochłonięta rozmową, dlatego nie zdążyli zobaczyć Morany, która na nich wpadła. Czarnowłosa zderzyła się z mężczyzną. Upadek na tyłek przywrócił ją do rzeczywistości. Uniosła wzrok, a wtedy zdała sobie sprawę że stał przed nią Elijah. Mężczyzna wyciągnął ku niej dłoń i pomógł wstać. Wtedy Morana dostała wizji. Widziała kilka obrazów, które przeleciały przed jej oczami w sekundkach. Krwawy krąg na drewnianej podłodze. Twarz Elijah'a. Witraż w kościele, za którym widać było krwawy księżyc. Morana wzdrygnęła się i wyrwała dłoń z uścisku Elijah'a. Wstrząśnięta, cofnęła się do tyłu o krok.

— W porządku Morana? — zza Elijah'a wyszła Ruby. Szatynka obdarzyła czarnowłosą zmartwionym wzrokiem.

— Tak. — mruknęła Morana. Była oszołomiona wizją.

— Udanego wieczoru. — Ruby posłała jej delikatny uśmiech, po czym razem z Elijah'em wsiedli do taksówki, która zatrzymała się przy poboczu chodnika. 

Morana przyglądała się jak pojazd odjeżdża. W końcu otrząsnęła się. Wyciągnęła telefon i wybrała numer do Allison. 

Po drugiej stronie usłyszała głos nastolatki.

— Wiem kto za tym wszystkim stoi.

******************************

Jak podobał się wam rozdział?

 :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro