ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚍𝚠𝚞𝚍𝚣𝚒𝚎𝚜𝚝𝚢 ⌊⌋ꓛ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ★ ————-««

ℙ𝕣𝕒𝕨𝕕𝕒 𝕡𝕣𝕫𝕖𝕔𝕚𝕖𝕜𝕒 𝕞𝕚𝕖̨𝕕𝕫𝕪 𝕡𝕒𝕝𝕔𝕒𝕞𝕚

꧁꧂

To było ciało James'a. Miał dziurę w głowie pozostawioną przez kulę. Morana podpytała tych, którzy przywieźli ciało do szpitala. Mówili że jakaś para znalazła go w rezerwacie przy głównym szlaku rekreacyjnym. Policja uznała że to samobójstwo. James trzymał w dłoni pistolet, a rany sugerowały że przyłożył sobie bron do skroni i się postrzelił. Na broni były tylko odciski James'a.

— Policja uznała to za samobójstwo. — powiedziała Morana. 

Chris pochylił się nad zwłokami i dokładniej przyjrzał dziurom po obu stronach głowy. 

— Bo znaleźli w jego dłoni broń z której rzekomo się postrzelił? — zapytał Argent. W tonie jego głosu można było wyczuć nutę zgryźliwości, jakby drwił z pracy policjantów, którzy uznali to za samobójstwo.

— Tak? — odpowiedziała niepewnie Morana.

— Broń po postrzale samobójczym zazwyczaj wypada z ręki ponieważ mięśnie wiotczeją po utracie świadomości. — oznajmił Chris. Mężczyzna wskazał palcem na ranę wlotową na skroni gdzie wokół niej znajdowały się maleńkie drobinki, które można było łatwo przegapić gołym okiem. — Gdyby strzał oddano z bliska, nie dalej niż kilku centymetrów, to na ranie widać byłoby ślady sadzy i osmolenia. Wtedy można byłoby mówić o samobójstwie. A ich nie ma. Rana wylotowa jest postrzępiona bardziej niż powinna, co sugeruje że strzał oddano z odległości pół metra lub więcej. To nie samobójstwo. — oznajmił Chris.

— Niezły z ciebie detektyw jak na łowcę. — stwierdził z nutą uszczypliwości Derek. Spojrzenia mężczyzn skrzyżowały się. Można było wyczuć rosnące między nimi napięcie.

— Nawet nie próbujcie. — odezwała się Morana przeczuwając że znowu może dojść między nimi do niepotrzebnych konfliktów. Wsunęła stelaż z powrotem do komory i zamknęła drzwiczki. Od razu wątpiła w to że James popełnił samobójstwo. Po co miałby to robić, skoro tak bardzo pragnął się na niej zemścić? Słowa Chris'a utwierdziły ją w tym przekonaniu. Była pewna że ludzie, którzy ją ścigają zabili James'a. Była im potrzebna żywa, a James próbował ją zabić. Mogło im się to nie spodobać, więc pozbyli się go aby więcej nie sprawiał problemów. Inny secorem, który znalazł ją po tym jak wróciła do życia, opowiedział jej czym się stała, wspomniał również o osobach, które polują na secoremy. Ostrzegł ją aby była ostrożna i nie ufała byle komu. Na świecie było pełno szaleńców, którzy tylko czekali aby wykorzystać szansę i złapać ją w swoje sidła.

— Teraz niczego się nie dowiemy. — stwierdził Derek. Mieli znaleźć James'a i wyciągnąć z niego informacje, dzięki którym mogliby dowiedzieć się co tak na prawdę się dzieje.

Gdy przywieziono ciało do szpitala, duszy James'a nie było już w tym świecie. Morana nie mogła z nim porozmawiać w tym świecie, ale mogła zajrzeć do zaświatów. Jednak wolała tego nie robić, głównie dlatego że nie chciała patrzeć na niego, obawiała się rozmowy z nim, choć nie mógłby jej zrobić krzywdy tam. Po informacjach jakie dostarczył im Chris, Morana stwierdziła że nie muszą już wypytywać James'a o nic więcej. Wiedziała wystarczająco.

— Nic nie straciliśmy. — oznajmiła Morana. Derek spojrzał na nią marszcząc brwi.

— Wręcz przeciwnie. Mógł nam powiedzieć czym są Nieśmiertelni. — powiedział Hale. Nie rozumiał czemu czarnowłosa nie przejmowała się. Stracili szansę na zyskanie więcej informacji.

— To nie ma znaczenia.

— Ma jeśli chcemy ich powstrzymać. Czemu jesteś taka spokojna? Jakbyś... — brunet urwał. Właśnie coś zrozumiał. Morana nie była z nim do końca szczera. Coś ukrywała, coś bardzo istotnego. 

— Jakby wiedziała więcej niż mówi. — Chris dokończył za Derek'a. Obaj mężczyźni spojrzeli na czarnowłosą.

Morana czuła się przytłoczona. Derek'owi ufała całkowicie i była gotowa powiedzieć mu wszystko, ale nie w towarzystwie Argent'a. Nie była pewna czy może ufać Chris'owi. Możliwe że już przekazał informacje Allison, a ona powiedziała wszystko swoim przyjaciołom.

— Czy mogę ci zaufać? — czarnowłosa zwróciła się do Argent'a. Derek spojrzał na Chris'a, również wyczekując jego odpowiedzi.

— Zwróciłaś mi córkę. Jestem ci coś winien. — oznajmił spokojnym i pewnym siebie tonem starszy mężczyzna.

— Nie. Nic nie jesteś mi winien. Jeśli nie chcesz narażać swojego życia, to lepiej odejdź. Wróć do domu, bo tam czeka na ciebie rodzina. To nie twoja walka.

— Nie zamierzam odejść. Może to nie moja walka, ale Allison zmieniła nasz kodeks. Chronimy tych którzy nie potrafią ochronić się sami.

Słowa Argent'a niespodziewanie przywołały u czarnowłosej wizję. Morana zobaczyła przebłyski scen. Raz był to korytarz, raz pomieszczenie przypominające salon. W powietrzu czuć było kurz. Widziała czyjeś sylwetki, rozmazane twarze. Ktoś z tatuażem krzyża i węża zranił długim sztyletem chłopaka o ciemnych włosach, który upadł na podłogę. Pod ścianą leżał nieprzytomny chłopak o ciemnych kręconych blond włosach. W innej scenie widziała jak jakaś kobieta wbija włócznię w plecy krótkowłosej dziewczyny i przyciskała ją do podłogi. W kolejnej scenie na korytarzu leżał przełamany na pół łuk, a w tle słychać było strzały z pistoletu. Na koniec słychać było czyjś prawie ogłuszający krzyk. Wszystkie obrazy były chaotyczne i niewyraźne, nie było widać dokładnie niczyjej twarzy, ale mimo to, Morana wiedziała co ta wizja oznacza.

Czarnowłosa wciągnęła gwałtownie powietrze. Musiała zapanować nad emocjami, aby mężczyźni nie zauważyli jej zdenerwowania po wizji.

— Dziękuje że chcesz pomóc. Bardzo to doceniam. — powiedziała spokojnym tonem, choć w środku była roztrzęsiona po wizji. — Wyjdźmy stąd zanim ktoś nas przyłapie.

Opuścili kostnice, po czym wyszli na tyły budynku szpitala. Chris dał swój numer czarnowłosej aby mogła go informować w razie gdyby potrzebowała pomocy. Obiecał również nikomu nie powiedzieć o jej tajemnicy.

Gdy Chris odjechał, Derek również zamierzał to zrobić. Jednak Morana go zatrzymała.

Hale bardzo się zmartwił, gdy zobaczył w oczach czarnowłosej strach.

— Miałam wizję. Scott i inni... dowiedzą się prawdy i prawdopodobnie zginą. — poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Wizja nie była wyraźna, ale widziała tatuaże Nieśmiertelnych, walczyli z osobami podobnymi do Scott'a i jego przyjaciół. Sceny które widziała nasuwały stwierdzenie że dojdzie do walki, w której kilka osób może zginąć.

— Co? O czym ty mówisz? — był zdezorientowany, ale również przerażony słowami czarnowłosej.

— Muszę wyjechać i nikt nie może się o tym dowiedzieć.

— Pojadę z tobą. — oznajmił stanowczo.

Morana lekko się uśmiechnęła. Derek był zaciekły i na pewno nie udałoby jej się przekonać go aby został w Beacon Hills. Dlatego była zmuszona pozwolić mu ze sobą pojechać.

— Dobrze. Nie mogę nagle opuścić szpitala bo mam zmianę z Melissą. Jeśli zniknę, to zacznie coś podejrzewać. Kończę za dwie godziny, więc... — wyjęła z kieszeni spodni klucze do swojego mieszkania. Wręczyła je brunetowi. — Spakuj moje rzeczy i spotkamy się pod szpitalem.

Derek przytaknął głową, choć był trochę roztargniony przez to jak nagle zmieniła się sytuacja. Nie mógł uwierzyć, że Scott i inni mogą zginąć. Może on również? Choć Morana nic o tym nie wspomniała. Decyzja o wyjeździe mimo że była nieplanowana, to zdarzyło mu się kilka razy o tym myśleć. Morana wcześniej bardzo chciała wyjechać zanim sprawy zrobiłyby się bardzo poważne. Teraz była to jedyna możliwość. Dzięki temu odciągną zagrożenie, a wizja czarnowłosej może się nie wydarzy.

Hale zamierzał odejść, ale Morana przyciągnęła go do siebie łapiąc za brzeg kurtki. Złączyła ich usta w namiętnym, ale krótkim pocałunku.

— Uważaj na siebie. — powiedziała czarnowłosa. Bardzo się martwiła. Nie chciała aby komukolwiek przydarzyła się krzywda.

— Nie martw się o mnie. — delikatnie się uśmiechnął.

Derek odwrócił się, po czym ruszył w kierunku swojego auta. Morana przyglądała się jak odjeżdża. Poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku, jakby zwiastun że coś złego może się stać. Na jej ramieniu pojawił się kruk. Spojrzała na swojego towarzysza.

— Chroń go. — rozkazała krukowi. Drago skinął głową w odpowiedzi, po czym wzbił się w powietrze. Sama została teraz bez ochrony, ale przynajmniej wiedziała że mężczyzna, którego kochała ma dodatkowe wsparcie. Jego śmierć złamałby jej serce. Nie podniosłaby się po kolejnej stracie. Już zbyt wiele musiała poświęcić. Nie mogła również stracić Derek'a.

Czuła że nadchodzi coś złego. Walka. Podświadomość próbowała jej coś podpowiedzieć, ale nie potrafiła zrozumieć co to. Wizje nie dawały jej żadnych jasnych odpowiedzi. Miała nadzieje że uda jej się zapobiec tragedii, zanim komuś coś się stanie.

꧁꧂

Kruk siedział na dachu czarnego camaro zaparkowanego pod blokiem mieszkalnym. Drago czekał cierpliwie aż Derek wróci. Obserwował okolice. Wyczuł coś niepokojącego. W ciemnej alejce przy budynku dostrzegł długie oraz ostre szpony wystające zza ściany. W mroku pojawiły się białe ślepia. Istota wycofała się w głąb alejki. Drago wzbił się w powietrze, po czym wleciał w alejkę. Cokolwiek to było, nie pojawiło się tu bez powodu, a on zamierzał to coś odgonić.

Kruk został złapany w locie przez szponiastą rękę. Zmienił się w cienisty obłok i wydostał z łap. Zaatakował mroczną istotą. W tym czasie Derek wyszedł z budynku z dwiema torbami. Podszedł do auta i włożył torby do bagażnika. Nie był świadomy walki, która toczyła się w alejce. Nie miał pojęcia że Drago właśnie został rozerwany na strzępy przez demona kryjącego się w mroku. Derek wsiadł do auta. Dostał gęsiej skórki, gdy jego wzrok spoczął na wejściu do spowitej w ciemnościach alejki. Coś było nie tak. Czuł było to w powietrzu. Odpalił silnik, po czym szybko wyjechał na drogę.

Zbyt daleko nie odjechał. Trzask w tylnych oponach, zmusił Hale'a do zatrzymania auta na poboczu drogi. Wysiadł po czym przeszedł na tył. W tylną oponę wbita była gwiazdka shuriken. Brunet wyczuł w alejce między budynkami, czyjąś obecność. Bicie dwóch serc. Uskoczył w bok, a kolejna ostra gwiazdka wbiła się tym razem w maskę jego auta. Z alejki wyszły dwie osoby. Kobieta z włócznią oraz długowłosy mężczyzna. Derek rozpoznał ich twarze, to byli Nieśmiertelni. Wysunął pazury oraz kły po czym ruszył na tamtą dwójkę.

Mimo że Hale był wilkołakiem, to walka nie zakończyła się dla niego korzystnie. Przegrał.

Derek upadł na chodnik. W jego brzuchu tkwił sztylet. Kobieta z włócznią stała nad nim. Byli bardzo dobrze wyszkoleni, choć po długim czasie jaki żyli na tym świecie, nie było to zaskoczeniem. Wyszkleni zabójcy.

— Jak na wilkołaka, spodziewałam się po tobie czegoś więcej. — oznajmiła znużonym tonem kobieta, jakby ten pojedynek ją znudził. Kąciki jej ust drgnęły do góry w drwiącym uśmieszku. Kila razy wymachiwała włócznią popisując się swoimi umiejętnościami. Jej kompan podszedł do niej, a wtedy kobieta spoważniała i przerwała popisy. Pokazał jej coś na telefonie. Kobieta skinęła głową w odpowiedzi, po czym oboje ruszyli szybkim krokiem ku alejce. 

Derek wyjął ostrze z swojego ciała. Miał wrażenie że ta dwójka bawiła się z nim. Nie zadawali mu poważnych ran, tylko takie aby go unieszkodliwić. Wyglądało to tak jakby nie zamierzali go zabić. To było dziwne. Rzekomo byli bardzo niebezpieczni i nieobliczalni. Jednak walcząc z nimi nie dostrzegł w nich żądzy mordu czy szaleństwa. Wyglądało to jakby specjalnie chcieli go tutaj zatrzymać, jakby chcieli go tylko spowolnić.

꧁꧂

Morana stała na tyłach szpitala. Skończyła już swoją zmianę. Na tylnym parkingu nie zauważyła czarnego camaro. Derek'a nie było. Zaniepokoiło ją to. Wyciągnęła telefon aby do niego zadzwonić, ale wtedy przed nią pojawiły się trzy cieniste istoty, te same które już kilka razy jej się ukazywały. Na ich niespodziewane odwiedziny, czarnowłosa się wzdrygnęła, prawie upuszczając przy tym telefon. Zirytowana spojrzała na istoty.

— Nie widzisz.

— Nie wyczuwasz.

— Nie słyszysz.

Mówiły po kolei szepczącymi głosami, ale wystarczająco głośnymi aby czarnowłosa mogła je usłyszeć.

— Nie dopuszczasz do siebie swojej mocy.

— To będzie kosztować cię życie.

— Moneta ma dwa oblicza. — jedna z istot zbliżyła się ku czarnowłosej. Mimo że nie widać było jej twarzy, która ukryta była pod kapturem, to Morana wyczuwała jej ogromny smutek. — Mrok nie zawsze jest zły, a światło nie zawsze jest dobre.

— Co to znaczy? Czemu nigdy nie mówicie nic wprost? — ich wizyta była złym zwiastunem. Morana czuła jak łzy napływają jej do oczu. Miała dość tych przenośni i niezrozumiałych frazesów. Te istoty i wizje miały jej pomagać, ostrzec ją przed zagrożeniem, ale nigdy niczego sensownego się nie dowiadywała od nich. Była wściekła, ale to dlatego że czuła się bezradna i bezsilna. Nic nie było jasne, a ona nie wiedziała jak poskładać te wszystkie skrawki w jedną całość. — Co się stanie? Proszę, choć ten jeden raz. Dajcie mi jasną odpowiedź.

— Przykro nam.

Istoty rozpłynęły się w powietrzu. Morana poczuła nagle okropny ból, który przeszył jej ciało. Upuściła telefon, który trzymała w dłoni. Miała wrażenie że ktoś wyrywa jej skrzydła z pleców, choć ich nie miała. Zakryła usta dłońmi aby stłamsić swój krzyk. Upadła na kolana, a po jej twarzy spłynęła słone łzy. Czuła jak jej towarzysz umiera. Miała wrażenie że część jej duszy została oderwana i zniszczona. Drago był częścią niej, a teraz przepadł. Ktoś go zabił. 

Czarnowłosa załkała głośno. Ból ją osłabił, a utrata towarzysza odwróciła jej uwagę. Na parking zajechała czarna furgonetka. Pojazd zatrzymał się niedaleko niej. Z środka wyskoczyło dwóch mężczyzn. Złapali ją pod ramiona, mimo że próbowała się im wyrwać. Jeden z nich wstrzyknął jej coś w szyję. Substancja sprawiła że zaczęła tracić przytomność, przez co nie miała sił na walkę z nimi. Wciągnęli ją do pojazdu, po czym furgonetka ruszyła z piskiem opon. Wyjechali spod szpitala.

Telefon, który leżał na betonie zaczął dzwonić. Na ekranie pojawiło się połączenie przychodzące od Derek'a. 

*****************************

Jak podobał wam się rozdział?

  :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro