ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚍𝚠𝚞𝚍𝚣𝚒𝚎𝚜𝚝𝚢 𝚝𝚛𝚣𝚎𝚌𝚒 ⌊⌋ꓛ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ★ ————-««

𝕊𝕡𝕠𝕜𝕠́𝕛 𝕫𝕠𝕤𝕥𝕒ł 𝕫𝕒𝕜ł𝕠́𝕔𝕠𝕟𝕪

꧁꧂

Morana zaparkowała samochód pod kamienną bramą cmentarza. Przy głównym wejściu stał policyjny radiowóz. Szeryf Stilinski z innym funkcjonariuszem rozmawiali z mężczyzną po czterdzieste, prawdopodobnie pracownikiem cmentarza. Czarnowłosa już w samochodzie wyczuła silne emocje rozmawiających. Gdy wysiadła szeryf skończył rozmawiać z mężczyzną, a jego kolega po fachu wsiadł do radiowozu. Stilinski również zamierzał zrobić to samo, ale zauważył Morane. Odszedł od radiowozu i podszedł do czarnowłosej.

— Jest po szóstej rano, powinienem wiedzieć co tutaj robisz? — zapytał szeryf.

— Czasami przed pracą przychodzę na cmentarz aby odwiedzić zmarłych. Policja tutaj? To niecodzienny widok. — zerknęła zza mężczyznę, na wejście na cmentarz. On również tam zerknął.

— Dostaliśmy zgłoszenie o profanacji grobu.

Morana obdarzyła szeryfa zaciekawionym wzrokiem. Skinęła głową, aby wyjaśnił dokładnie o co chodzi. Szeryf znał prawdę o świecie nadprzyrodzonym, w tym również wiedział czym ona była.

— Ktoś wykopał trumnę i ograbił ją z wartościowych przedmiotów. Zmarły został ledwo pochowany wczoraj. — wyjaśnił. Był zniesmaczony tym zdarzeniem. Nikt normalny nie dopuściłby się czegoś takiego albo nie posiadał moralności.

Morana skrzywiła się. Nie rozumiała jak można tak nisko upaść, aby okradać czyjeś groby. Po chwili pojawiła się w jej umyśle pewna myśl. Możliwe że ta profanacja grobu była mało znaczącym incydentem, ale lepiej było dmuchać na zimne. Ktoś mógł mieć konkretny powód aby wykopać świeżo pochowane ciało. Dlatego wolała trochę dokładniej przyjrzeć się tej sprawie. Na świecie nie brakowało szaleńców, więc trzeba było być ostrożnym.

— Zauważył pan coś dziwnego na zwłokach albo trumnie? — na jej pytanie szeryf zmarszczył brwi. Mężczyzna zamilkł na chwilę, aby przypomnieć sobie to co widział. W tym momencie zwłoki na powrót były zakopywane, więc nie mogli pójść na cmentarz i przyjrzeć się ciału.

— Raczej nie. Ciało było nienaruszone, żadnych napisów czy innych tego typu rzeczy. Niczego podejrzanego, a przynajmniej na pierwszy rzut oka. Podejrzewasz że to nie zwyczajna grabież? — uniósł brew, przyglądając się uważnie czarnowłosej.

— Nie wiem. Po prostu wolę się upewnić. — wzruszyła ramionami. Może to było nic nieznaczącego, ale coś jej mówiło że lepiej to sprawdzić.

— Tydzień temu ktoś włamał się do domu pogrzebowego. Właściciel twierdził że nic nie zostało ukradzione, więc wycofał zgłoszenie. Kamery i tak niczego nie nagrały, bo zasilanie zostało odłączone. Niby sprawy nie mają konkretnego powiązania, ale to miasto... nie zdziwiłbym się gdyby dotyczyło to czegoś nie z tego świata.

— W tym momencie nie mam czasu, ale chciałabym przyjrzeć się tym sprawom bliżej. Jeśli to możliwe. 

— Oczywiście. — skinął głową szeryf. — Gdy będziesz mogła, przyjedź na komisariat. Wtedy przekaże ci więcej szczegółów. 

Stilinski pożegnał się, po czym wsiadł do radiowozu i odjechał z parkingu. Morana przyglądała się jak odjeżdża, po czym weszła na teren cmentarza. Przy jednym z grobów, dwóch mężczyzn zakopywało trumnę, którą ktoś ograbił. Czarnowłosa ruszyła w ich stronę. Udawała że akurat tędy musi przejść. Ziemia całkowicie zakrywała trumnę, więc nie miała możliwości aby do niej zajrzeć. Wokół nie było również ducha zmarłego. Jednak czarnowłosa dostała gęsiej skórki gdy przechodziła obok tego grobu. Coś mogło być na rzeczy. Albo to był tylko zwykły szaleniec, który nawet zmarłych nie szanuje, albo ktoś coś kombinował. Morana nie była pewna, ale postanowiła kierować się przeczuciem, a ono podpowiadało jej że to nie był żaden zbieg okoliczności.

꧁꧂

Morana poprawiła poduszkę na łóżku szpitalnym. Starsza kobieta uśmiechnęła się do niej w podzięce, po czym oparła głowę o poduszkę. Teraz było jej znacznie wygodniej.

Staruszka spojrzała wdzięcznie na czarnowłosą. Zakaszlała głośno, a jej twarz wykrzywiła się w bólu. Morana zbliżyła się do pacjentki i położyła dłoń na jej ramieniu. Drugą ręką sięgnęła po kubeczek z wodą stojącą na stoliku przy łóżku. Podała wodę starszej kobiecie, aby się napiła, po czym na powrót odstawiła kubeczek. Morana wchłonęła ból kobiety, dzięki czemu na jej twarzy zagościła ulga. Staruszka nic nie powiedziała, ale po jej spojrzeniu, czarnowłosa domyślała się, że kobieta wie więcej niż mówi. 

— Jesteś aniołem.

— Nie nazwałabym siebie tak. — uśmiechnęła się delikatnie do pacjentki. Zabrała rękę i zamierzała odejść, ale wtedy staruszka złapała ją za dłoń.

— Zostaniesz na trochę? — zapytała z nadzieją i prośbą. Morana musiała jeszcze zajrzeć do kilku innych sali, miała swoje obowiązki, ale nie potrafiła odmówić staruszce. Skinęła głową w odpowiedzi. Przysunęła sobie krzesełko po czym usiadła. Staruszka wciąż trzymała ją za dłoń, choć przymknęła powieki. — Miałam udane życie. Nie zawsze było pięknie, ale byłam szczęśliwa.

— Miło to słyszeć.

— A ty dziecko? Jesteś szczęśliwa?

Morana cieszyła się że staruszka ma zamknięte oczy, bo dzięki temu nie widziała jak po jej twarzy mignął cień bólu. Była szczęśliwa zanim stała się secoremem. Później było bardzo ciężko i określiłaby ten okres, egzystowaniem niż prawdziwym życiem. Teraz było lepiej. Powoli zaczynała układać sobie życie. Na nowo zaczęła czuć się szczęśliwa, choć nadal nie było łatwo. Życie jako istota nadprzyrodzone było dość skomplikowane.

— Jestem szczęśliwa. — wyznała trochę ściszonym tonem. Uścisk na jej dłoni zelżał. Uniosła wzrok, a wtedy zobaczyła że staruszka zasnęła. Zerknęła na maszynę, do której pacjentka była podłączona. Puls był spokojny.

Morana wstała, po czym ruszyła ku wyjściu. Zatrzymała się w progu. Zerknęła na staruszkę, a później na balony oraz inne prezenty przy jej łóżku. Była odwiedzana codziennie przez krewnych. Czarnowłosa uśmiechnęła się, ale z nutą smutku i poczucia niesprawiedliwości. Chciała w podobny sposób zakończyć życie na tym świecie. Spokojnie i z bliskimi. Zdawała sobie sprawę że to nie było możliwe. Nie była człowiekiem. Została skazana na długie życie i patrzenie jak osoby, których kocha starzeją się, a później umierają. Szczęśliwe zakończenie nie było jej przeznaczone.

Opuściła salę.

Praca w szpitalu była ciężka i czasami miało się wszystkiego dość. Było tu mnóstwo bólu i cierpienia, ale również radość gdy na świat przychodziło nowe życie albo gdy ktoś wyzdrowiał i mógł opuścić to miejsce. Życie było kruche i ulotne, dlatego każda chwila była cenna. Powinno się żyć pełnią życia, a przynajmniej próbować. Bo nigdy nie wiadomo kiedy skończy nam się czas.

Morana miała właśnie przerwę obiadową. Szła w kierunku automatu z przekąskami, gdy dostała wiadomość. Wyjęła telefon. Derek napisał jej aby zeszła na parter, na recepcję. Czarnowłosa ruszyła ku windzie. Gdy drzwi się otworzyły, z kabiny wyszedł Elijah. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Czarnowłosa uśmiechnęła się uprzejmie, co lekarz odwzajemnił z tą samą niezręcznością i uprzejmością. Jednocześnie wyminęli się miejscami. On ruszył dalej, a ona weszła do windy. Wcisnęła guzik na parter, a wtedy drzwi zamknęły się, przez co nie widziała jak Elijah zerknął w jej kierunku. Od momentu gdy Morana otwarcie odrzuciła jego sympatie, rozmawiali z sobą tylko wtedy gdy było to koniecznie, a na co dzień mijali się jakby nic się nie wydarzyło. Panowała między nimi niezręczność.

Morana opuściła windę. Już stąd widziała stojącego przy recepcji Derek'a. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym ruszyła w jego kierunku. 

Stanęła przed brunetem, który nie odrywał od niej wzroku nawet na moment. Przesunął pudełko w foliowej reklamówce, które stało na blacie recepcji, bliżej ku czarnowłosej, nie urywając kontaktu wzrokowego z nią. Skinął głową na pakunek. Morana zerknęła na to. Otworzyła pudełko, w którym okazał się być obiad. Uśmiechnęła się, po czym stając na placach złożyła krótki pocałunek na policzku Hale'a. 

— Dziękuję. — często przywoził jej jedzenie, twierdząc że nie może jeść byle czego, zwłaszcza przekąsek z automatu. Dzisiaj się go nie spodziewała, ponieważ twierdził że ma coś do załatwienia poza miastem i nie zdąży wrócić przed końcem jej pracy. A jednak stał tu. — Z osobistego szofera, zmieniłeś się w dostawcę jedzenia. — zażartowała, na co Derek wywrócił oczami, ale nie był zirytowany. — Mówiłeś że będziesz dziś zajęty.

— Sprawy się zmieniły. — wzruszył ramionami. — Niech zgadnę, miałaś zamiar zjeść coś z automatu? — uniósł brew. Morana wzięła posiłek z blatu. Uśmiechnęła się niewinnie. Nie musiała mu odpowiadać, bo domyślał się odpowiedzi.

— Wiesz jak jest. Ciężko znaleźć czas... — chciała choć trochę się wytłumaczyć, ale zdawała sobie sprawę że to bezcelowe. Gdy Derek się na coś uprze, to nic go nie przekona. Czasami ją to irytowało, bo bywał głuchy na czyjeś słowa i zaślepiony własną opinią. — Zostaniesz na trochę? — zmieniła temat. Czasami spędzał z nią przerwę obiadową, gdy miał wolny czas. Liczyła że dzisiaj również jej potowarzyszy.

— Chciałbym, ale...

— Rozumiem. — nie musiał jej się tłumaczyć. Pochyliła się lekko ku niemu. — Wilkołacze sprawy, nie wnikam. — powiedziała ściszonym tonem aby recepcjonista jej nie usłyszał. Derek uśmiechnął się lekko. Nie mógł pojąć jak bardzo ufna wobec niego była. Nie wypytywała go o nic, twierdząc że jeśli on sam nie chce jej powiedzieć, to znaczy że nie musi wiedzieć. To była jedna z cech, której w niej kochał. 

Derek pochylił się ku niej, położył dłoń u dołu jej pleców, po czym przyciągnął ją do namiętnego pocałunku. Morana mruknęła zaskoczona, ale bardzo chętnie odwzajemniła pieszczotę.

— Do zobaczenia później.

Morana z lekkim uśmiechem patrzyła jak brunet opuszcza szpital. Radość rozpierała ją w każdej chwili, którą mogła z nim spędzić. Zdecydowanie była zakochana po same uszy.

Do recepcji podeszła jej koleżanka po fachu, z którą w ostatnim czasie zaczęła łapać coraz lepszy kontakt. 

— Szczęściara. — odezwała się Ruby. Morana spojrzała na nią. Szatynka lekko uśmiechnęła się. — Masz wspaniałego chłopaka. Ile ja bym dała, aby ktoś przywoził mi takie obiady. — skinęła głową na foliową torebkę, w której znajdował się zapakowany posiłek.

— Sama wciąż w to niedowierzam. — czarnowłosa odwzajemniła uśmiech swojej rozmówczyni. Derek był niesamowitym mężczyzną. Oczywiście miał swoje wady jak każdy, ale więcej miał pozytywów. — A co z tobą? Masz kogoś na oku?

Ruby wzruszyła ramionami, a jej uśmiech zelżał. Czarnowłosa wyczuła że szatynka zmarkotniała, choć starała się tego po sobie nie pokazać.

— Nawet jeśli tak. To spójrz na mnie. Faceci nie zwracają na takie jak ja uwagi. Jestem szarą myszą, tą brzydszą przyjaciółką. — mówiła spokojnie, jakby pogodzona była z rzeczywistością, choć w tonie jej głosu można było wyczuć żal oraz nutę złości. Ruby była niską szatynką z kilkoma dodatkowymi kilogramami, ale nie była otyła. Była bardzo przeciętnej urody, ale też nie była brzydka. Choć pasowało do niej określenie szarej myszy, która niczym nie wyróżniała się od innych.

Morana zasmuciła się. Nie sądziła że jej koleżanka ma aż tak niską samoocenę.

— Jesteś piękna. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to jest głupcem. Może nie masz idealnej figury czy nieskazitelnej skóry, ale to właśnie nieidealne jest najpiękniejsze. — uśmiechnęła się do szatynki, która po chwili odwzajemniła jej gest.

— Dzięki. Na prawdę doceniam twoje słowa.

Niedaleko nich przechodził Elijah. Mężczyzna skinął głową w ich kierunku jako gest przywitania, po czym poszedł dalej. Czarnowłosa zauważyła jak Ruby się za nim obejrzała.

— To on ci wpadł w oko? — zapytała Morana. Ruby spojrzała na nią, a na jej policzkach zagościł lekki rumieniec. 

— Tak. — szepnęła skrępowana. — Ale nikomu nie mów. Nawet Grace tego nie wie. To moja przyjaciółka i kocham ją, ale miewa dziwne pomysły. Nie chcę aby zrobiła coś głupiego. 

— Jasne. Twój sekret jest bezpieczny. — czarnowłosa skinęła głową, po czym zamierzała odejść, ale Ruby ją zatrzymała. 

— Prawie bym zapomniała. Jutro piątek i wieczorem wybieramy się do baru. Będzie Gracie i jeszcze kilka osób z pracy. Przyjdź. Będzie fajnie.

Morana zamilkła, rozważając propozycję szatynki. Dawno nie wychodziła nigdzie z znajomymi. Brakowało jej rozrywki, ale nie była pewna czy powinna przyjąć propozycje. 

Do głowy czarnowłosej wpadł pomysł gdy przyglądała się Ruby, która wyczekiwała jej odpowiedzi.

— A Elijah też idzie? — zapytała czarnowłosa. 

— Nie.

Morana uśmiechnęła się przebiegle.

— Pójdę, ale pod warunkiem że zaprosisz Elijah'a.

Szatynka zmarszczyła brwi i posłała jej zmieszane spojrzenie, nie rozumiejąc czemu Morana chciała aby on również przyszedł. Przecież miała chłopaka. Jednak po chwili do Ruby dotarło o co na prawdę chodziło czarnowłosej.

— Zgoda. Zaproszę go. — powiedziała poddanym głosem, choć z drugiej strony miała dobrą motywację aby zagadać do przystojnego lekarza. — Ale masz przyjść, bez żadnych wymówek. Nawet jeśli Elijah odmówi przyjścia na spotkanie. — zagroziła czarnowłosej palcem.

— Obiecuje że przyjdę. 

Rozeszły się w dwie różne strony. Musiały wrócić do pracy.

Morana stanęła w miejscu, gdy przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Rozejrzała się po korytarzu. Miała dziwne przeczucie. Niczego podejrzanego nie zauważyła na korytarzu. Możliwe że coś jej się tylko wydawało dlatego nie przejęła się tym i poszła dalej. 

*****************************

Jak podobał wam się rozdział?

 :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro