ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚓𝚎𝚍𝚎𝚗𝚊𝚜𝚝𝚢 ⌊⌋ꓛ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ★ ————-««

𝕄𝕚ł𝕠𝕤́𝕔́ 𝕔𝕫𝕒𝕤𝕒𝕞𝕚 𝕤𝕡𝕣𝕒𝕨𝕚𝕒 𝕓𝕠́𝕝

꧁꧂

Pierwsze co Morana zobaczyła gdy otworzyła oczy, był biały sufit. Przekrzywiła głowę lekko w bok gdy kątem oka zauważyła ruch przy łóżku, na którym leżała. Była podpięta do kroplówki, przy której stała kobieta. Odwrócona była tyłem do czarnowłosej, ale i tak ją poznała.

— Ja żyję? — odezwała się lekko zachrypniętym głosem. Miała sucho w gardle. Była zaskoczona że wciąż żyła. Myślała że już się nie obudzi, że umrze, że zobaczy się z rodziną. Trochę żałowała że stało się inaczej. Jednak gdy Melissa odwróciła się i spojrzała na nią, Morana zmieniła zdanie. Radość i ulga, która zagościła na twarzy starszej kobiety, sprawiło że czarnowłosej zrobiło się ciepło na sercu. Komuś na niej zależało. Może to życie nie było najgorsze. Może w Beacon Hills w końcu zazna trochę szczęścia.

— Tak. — Melissa uśmiechnęła się szeroko. Wzięła delikatnie dłoń Morany w swoją. — Miałaś szczęście. Kula nie uszkodziła ważnych organów. Tak bardzo cieszcie się że jesteś z nami.

Morana zmarszczyła brwi czując jak oczy zaczynają ją szczypać. Nie chciała się rozkleić. Zamrugała szybko kilka razy odpędzając niechciane łzy i przełknęła gulę w gardle, przez którą wiedziała że jej głos załamałby się gdyby się odezwała.  Delikatnie ścisnęła dłoń Melissy i odwzajemniła uśmiech kobiety.

— Dziękuje. — powiedziała Morana. Melissa zmarszczyła brwi. Świadomość że komuś choć trochę na niej zależało, bardzo jej pomagało. Od lat męczyła się sama na tym świecie. Ludzie przychodzili i odchodzili. Nikt nie zostawał przy niej na dłużej. 

— Za co? To ja powinnam ci dziękować. Już drugi raz mnie uratowałaś.

— Masz dla kogo żyć... Masz syna, a utrata rodzica, zwłaszcza w młodym wieku, jest na prawdę okropnym przeżyciem. — sama wiedziała jak to jest. — A ja... nie mam nikogo bliskiego. — ostatnie zdanie szepnęła z smutkiem. Nikt za mną by nie tęsknił, dodała w myślach.

— Mylisz się. Masz mnie... — posłała jej ciepły uśmiech. — i kogoś jeszcze. — skinęła głową w bok. Po drugiej stronie łóżka na krzesełku siedział Derek. Brunet spał. 

Morana rozchyliła lekko wargi w zaskoczeniu. Nie zauważyła go wcześniej. Delikatny uśmiech wpełzł na jej twarz, a oczy zabłyszczały radośnie.

— Czuwał przy tobie odkąd przywieźli cię z sali operacyjnej. — usta Melissy rozciągnęły się w uśmieszku gdy widziała jak Morana patrzyła na Derek'a. Ta dwójka zdecydowanie miała się ku sobie. — Obudzę go...

— Nie. — odezwała się czarnowłosa. Spojrzała na Melisse. — Niech śpi.

— W porządku. A ty odpoczywaj i zdrowiej. — posłała jej ostatni uśmiech, po czym opuściła salę.

Morana przeniosła spojrzenie na Derek'a. W leżącej pozycji było jej niewygodnie patrzeć na niego. Dlatego zdecydowała się podciągnąć trochę do góry. Podparła się na łokciach, aby nie naruszyć rany, ale i tak brzuch zabolał ją gdy podciągnęła się do siadu. Zacisnęła mocno wargi aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku, ale cichy jęk bólu opuścił jej usta.

— Cholera. — burknęła i położyła dłoń na brzuchu. Przez to że straciła prawie całą moc, jej zdolność uleczania była ograniczona.

Derek ocknął się. Widząc że Morana nie śpi, wstał z krzesełka i od razu pojawił się przy jej boku. Wziął ją za dłoń, a drugą rękę położył na jej ramieniu.

— Nie powinnaś się ruszać. — powiedział poważnym tonem, choć w jego oczach można było dostrzec zmartwienie. Widział jak twarz czarnowłosej wykrzywia się w grymasie. Dlatego postanowił zabrać jej ból.

Morana westchnęła z ulgą gdy ciało przestało ją boleć. Zerknęła na dłoń bruneta, na której pojawiły się czarne żyłki. Było to podobne do tego jak ona odbierała komuś silne negatywne emocje, choć u niej pojawiały się fioletowe żyłki. Te podobieństwo wywołało w niej coś na wzór więzi, a nawet zaufania. Może nie różniła się tak bardzo od wilkołaków. 

Uśmiechnęła się delikatnie do Derek'a, który wyglądał teraz na przygaszonego. Odwrócił wzrok i zabrał dłonie. Cofnął się o krok od jej łóżka i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Wyglądało to jakby chciał zamaskować swoje prawdziwe emocje.

W pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza. Derek nerwowo zaczął stukać palcem wskazującym o swój biceps. Chciał się odezwać, ale nie wiedział jak zacząć rozmowę i co w ogóle powinien powiedzieć. Zamierzał ją przeprosić, że przez niego naraził ją na niebezpieczeństwo. Wciągnął ją w swojego problemy, choć chciał ją od siebie odsunąć aby nic jej nie groziło. Jak zwykle wszystko musiało iść nie po jego myśli.

Morana wyczuła że był bardzo spięty, a nawet niepewny. Cisza zdecydowanie mu przeszkadzała i sprawiała że czuł się nieswojo, dlatego postanowiła nawiązać jakąś rozmowę.

— Co z tamtymi łowcami? — odezwała się czarnowłosa. 

— Zostali zatrzymani, szeryf Stilinski się nimi zajął.

Morana przytaknęła głową. Znowu zapadła cisza, więc czarnowłosa ponownie odezwała się:

— Czyli Scott też jest wilkołakiem? Jego przyjaciele również?

— Tak. Niektórzy z nich, jest jeszcze banshee, kitsune i kojotołak.

— Wow. — lekko się uśmiechnęła. Wyglądało na to że Beacon Hills było pełne nadprzyrodzonych istot. — To miasto jest zaskakujące.

— I to nie masz pojęcia jak bardzo. Morana... — spojrzał na czarnowłosą. Ich spojrzenia się skrzyżowały przez co urwał zdanie. Zamierzał ją przeprosić, ale z jakiegoś powodu ciężko mu było wydusić z siebie jakieś sensowne słowa. Zastanawiał się czy to ona tak bardzo na niego wpływała czy było to spowodowane czymś innym.

— Jest w porządku. Nie musisz za nic przepraszać. To nie twoja wina. 

Jakby czytała mu w myślach. Zauważył że zawsze wiedziała co powiedzieć. Nie naciskała na wytłumaczenia czy nie wymuszała na nim jakiejkolwiek rozmowy. Były to z pewnością cechy które w niej lubił najbardziej.

— To jest moja wina. Przeze mnie mogłaś umrzeć. I powinienem cię za to przeprosić. Choć słowa niczego nie zrekompensują. Zrozum... wszyscy wokół mnie zostają skrzywdzeni. — wyznał ostatnie zdanie z nutą bólu w głosie.

— Podejdź. — poprosiła łagodnie. Derek przez chwilę stał w miejscu zastanawiając się przy powinien, ale w końcu podszedł do łóżka. Wtedy Morana położyła dłoń na jego przedramieniu, a później delikatnie pociągnęła za jego rękę aby przestał krzyżować ramiona na klatce piersiowej. Ścisnęła jego dłoń.

Jej dotyk był przyjemny. Od razu poczuł małą ulgę. Sprawiała że wszystkie negatywne myśli znikały.

— Życie bywa okrutne. Spotykamy niewłaściwe osoby, naszych bliskich spotyka coś złego. To nie twoja wina. Nie obciążaj się odpowiedzialnością za wszystko. Na wiele rzeczy nie mamy wpływu. Dobrowolnie w to weszłam i nie zamierzam uciekać, choć wiem że wolałbyś aby trzymała się z dala od tego wszystkiego. Muszę cię rozczarować, bywam uparta. Szczególnie w kwestiach pomagania innym. Nie odpuszczam tak łatwo. — posłała mu uśmiech, przez co kąciki ust mężczyzny mimowolnie drgnęły do góry.

— Jednak jesteś trochę irytująca. — stwierdził z nutą żartobliwości.

— Przyznaj że to lubisz.

— Może.

Do pomieszczenia wszedł Scott. Chłopak stanął w wejściu zauważając że im przerwał. Derek szybko wyrwał dłoń z uścisku Morany i spojrzał na nastolatka. Przybrał chłodną postawę, jakby z jakiegoś powodu obawiał się przyłapania na bliskim kontakcie z czarnowłosą.

Do sali zajrzał Stiles oraz Allison.

— Masz chwilę? — zapytał Scott zwracając się do Hale'a. Derek przytaknął głową, po czym bez słowa opuścił pomieszczenie. Scott i Stiles wyszli razem z nim, ale Allison została.

Młoda Argent niepewnie stała w miejscu, jakby zastanawiała się czy powinna wyjść.

— Możesz zostać. — odezwała się przyjaźnie Morana, zauważając wahanie nastolatki. Allison lekko się do niej uśmiechnęła, po czym podeszła do łóżka.

— Jak się czujesz?

— Całkiem dobrze jak na oberwanie kulką. — wzruszyła ramionami, czego od razu pożałowała ponieważ ten ruch sprawił że ból rany odezwał się na nowo. Skrzywiła się, ale szybko przybrała lekki uśmiech na twarz aby ukryć swoje cierpienie. — Trochę boli, ale mogło być gorzej.

— Derek mówił że wiesz... o istotach nadprzyrodzonych. — ostatnie słowa powiedziała ściszonym tonem jakby nie chciała aby ktoś inny to usłyszał.

— Zgadza się. Też czymś jesteś?

— Nie, ale moja rodzina od pokoleń polowała na wilkołaki. Teraz to się zmieniło. Bronimy tych, którzy nie mogą bronić się sami.

— To szlachetne. Podoba mi się to motto. — przyznała szczerze.

Na twarzy Allison zagościł lekki uśmiech. Nie wiedzieć czemu poczuła się w obecności Morany swobodnie i bezpiecznie. Miała wrażenie że coś ją z nią łączy. Nie umiała tego logicznie wyjaśnić. Po tym jak spotkały się pierwszy raz na cmentarzu, czasami o niej myślała. Ledwo ją znała, a mimo to szybko zapałała do niej sympatią. 

꧁꧂

Morana spędziła trzy dni w szpitalu. W tym czasie ktoś zawsze ją pilnował. Derek uważał że łowcy mogą wrócić, dlatego nie pozwolił aby choć na chwilę została sama. Gdy czarnowłosa mogła już wyjść z szpitala, Hale stwierdził że dla jej bezpieczeństwa, dopóki nie rozwiąże sprawy z łowcami kobieta powinna zamieszkać w jego lofcie. Morana twierdziła że to nie potrzebne, nie chciała być czyimś problemem, ale Derek był nieustępliwy w tej kwestii. 

Morana wysiadła z auta, a Derek chwilę po niej.

— Nie musisz za mną iść. Wezmę kilka rzeczy i wrócę. — spojrzała na brunetka, który obszedł auto, a po chwili stanął obok niej. Skoro miała zamieszkać przez jakiś czas u niego, to musiała zabrać trochę swoich rzeczy.

— Nie będziesz niczego dźwigać. — oznajmił stanowczo.

Morana jedynie się uśmiechnęła. Gdy Derek na coś się uparł, ciężko go było od tego odwieść. Oboje weszli do budynku, a po paru chwilach znaleźli się w jej mieszkaniu. Pomieszczenie powitało ich ponurością. Mieszkanie nie było w żaden sposób ozdobione. Ściany były puste, pokoje ograniczały się do wyposażenia w jedynie podstawowe meble. Mieszkanie wyglądało jakby nikt tu nie mieszkał. Nie czuło się w nim przyjaznego ciepła.

— Możesz się rozejrzeć, a ja w tym czasie spakuję torbę. — powiedziała Morana, po czym poszła do swojej sypialni.

Derek wszedł do salonu. Miał wrażenie że znajduje się w mieszkaniu w którym dopiero ktoś miał zamiar zamieszkać. Nie było tu żadnych ozdób, żadnych zdjęć, kwiatów czy czegokolwiek. Stała tutaj jedynie kanapa oraz komoda, bez telewizora. To było dziwne i trochę zrobiło mu się przykro. Wspominała że jej rodzina nie żyła, ale chyba nie była aż tak bardzo osamotniona? 

Kuchnia również wyglądała jakby nikt z niej nie korzystał. Nic nie leżało na blatach, ani na wysepce kuchennej. Nawet na lodówce nie wisiał żaden magnez. Gdy zajrzał do lodówki, ta okazała się prawie pusta. Znajdowało się w niej mleko i pudełko z chińszczyzną. 

Po kilku minutach Morana wyszła z sypialni z jedną średnią torbą. Miała mało rzeczy, a do torby spakowała głównie odzież i kilka przyborów higienicznych. Derek od razu wziął od niej torbę, nie pytając o pozwolenie.

 — Możemy już iść.

— Nic więcej nie bierzesz? — trochę się zdziwił na tak małą torbę i do tego pojedynczą. W końcu kobiety potrzebowały to i owo, co zwykle oznaczało dużo rzeczy.

— Niczego więcej nie potrzebuję.

Opuścili budynek. Derek włożył torbę do bagażnika, a później wsiedli do auta.

W czasie jazdy Hale zerkał co jakiś czas na czarnowłosą. Zastanawiało go czemu jej mieszkanie było takie opustoszałe.

— O co chcesz zapytać? — odezwała się Morana. Zauważyła jak na nią zerkał,  z miną jakby chciał o coś ją spytać, ale nie wiedział czy powinien.

— O nic.

— Derek... — spojrzała na niego, a on westchnął.

— Zastanawiałem się... czemu twoje mieszkanie jest takie puste.

Rytm serca Morany trochę przyspieszył. Zerknął na nią, patrzyła przed siebie, ale i tak mógł zauważyć na jej twarzy dziwny grymas.

— Nie potrzebnie pytałem. — mruknął.

— Nie szkodzi. — westchnęła cicho. — Często się przeprowadzam. Nie potrafię znaleźć odpowiedniego dla siebie miejsca. Dlatego nie ozdabiam mieszkania, nie chcę zbytnio się przywiązać i posiadam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a nie potrzebuje zbyt wiele. — mówiła szczerze, choć nie wspomniała głównego powodu swoich przeprowadzek. 

— A jesz coś? Bo twoja lodówka mówi co innego.

— Zaglądałeś mi do lodówki? — spojrzała na niego marszcząc brwi.

— Mówiłaś że mogę się rozejrzeć. — wzruszył ramionami.

— I postanowiłeś zabawić się w detektywa? Detektyw Hale na tropie odgadnięcia kto opustoszył lodówkę. Pasował by do ciebie ten zawód. Jesteś tajemniczy, masz super słuch, więc wiedziałbyś kiedy ktoś kłamie.

— Drwisz sobie ze mnie?

— Troszeczkę. — posłała mu rozbawiony uśmiech gdy na nią zerknął. Brunet wywrócił oczami. — Nie bądź taki sztywny.

— Nie jestem.

— Właśnie widzę. Uśmiechnij się. Może ktoś zakocha się w twoim uśmiechu.

— Więc lepiej bym tego nie robił.

— Każdy zasługuje na miłość.

— Nie zawsze kończy się to dobrze.

Morana zmarkotniała. Niestety musiała przyznać mu rację. Jej ostatni były, był trochę toksyczny, a gdy dowiedział się o niej prawdy, odbiło mu. Zabił dwie osoby ponieważ ubzdurał sobie że dzięki ich ofierze moc Morany zwiększy się. Twierdził że zrobił to z miłości do niej. Było to chore, a ona musiała wydać go policji. Czuła się winna śmierci tamtej dwójki. Gdyby nie powiedziała prawdy o sobie, mogli by żyć. Jej jeszcze wcześniejszy były partner, uciekł gdy dowiedział się czym jest, choć wcześniej zapewniał że kocha ją ponad wszystko i zaakceptuje całą jej przeszłość. To wszystko było kłamstwami. Życie potrafiło zadać jej naprawdę bolesne lekcje. Nie powinna ufać byle komu, choć była pewna że tamci mężczyźni szczerze ją kochali.

꧁꧂

Byli w lofcie. Derek położył torbę Morany przy kanapie.

— Gdzie będę spała? — zapytała czarnowłosa.

Derek przeklął się w myślach. Nie przemyślał tego. Spojrzał na kobietę przybierając luźną pozę, aby ukryć że nie przygotował dla niej miejsca do spania.

— Tam. — wskazał swoje łóżko stojące pod ścianą.

— A to nie przypadkiem twoje łóżko? — zapytała lekko zmieszana.

— Nie przez następne kilka dni.

— Więc gdzie będziesz spał?

Derek spojrzał na Morane, za którą znajdowała się kanapa. Czarnowłosa zerknęła przez ramię, a później spojrzała na bruneta. Może i była gościem, ale nie podobało jej się to, że z jej powodu Derek miał spać na kanapie.

— Nie zgadzam się z tym. Ja zajmę kanapę.

— Nie. Jesteś ranna. Musisz dobrze się wyspać.

— Nie zmusisz mnie.

— Jeszcze się zdziwisz.

— Na boga! — po żelaznych schodach zszedł Peter. — Ależ wy macie poważne problemy. —stwierdził zirytowany. — Łóżko jest duże więc śpijcie razem. Jeśli tak będą wyglądać najbliższe dni, to zastanowię się nad wyprowadzką. — mężczyzna ruszył w kierunku kuchni. Minął Derek'a oraz Morane, której posłał mały szarmancki uśmiech. — Witaj Morana.

— Cześć. — powiedziała niepewnie i nie odwzajemniła jego uśmiechu. Trochę ją przerażał.

— Zrobiłbyś mi przysługę. — stwierdził Derek. Wymienił się krótkim spojrzeniem z wujem, który po chwili poszedł do kuchni.

Morana i Derek spojrzeli na siebie.

— Nie ma nic przeciwko jego pomysłowi. — oznajmiła czarnowłosa.

— W porządku.

— Brawo, problem rozwiązany. — odezwał się Peter.

***************

Jak podobał wam się rozdział?

To na dzisiaj ostatni rozdział <3

Do czwartku :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro