ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚜𝚒ó𝚍𝚖𝚢 ⌊⌋ꓛ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ★ ————-««

𝕄𝕒𝕨𝕚𝕒𝕛𝕒̨ 𝕫̇𝕖 𝕔𝕚𝕖𝕜𝕒𝕨𝕠𝕤́𝕔́ 𝕥𝕠 𝕡𝕚𝕖𝕣𝕨𝕤𝕫𝕪 𝕤𝕥𝕠𝕡𝕚𝕖𝕟́ 𝕕𝕠 ℙ𝕚𝕖𝕜ł𝕒

꧁꧂

Stiles i Scott szli chodnikiem. Nastolatkowie szpiegowali Morane. Derek stwierdził że nie zamierza dłużej utrzymywać kontaktu z kobietą, dlatego nastolatkowie byli zmuszeni sami sprawdzić czy Morana czymś jest. Od ponad godziny chodzili za nią po mieście. Chcieli się czego dowiedzieć o niej, ale przez cały ten czas kobieta nie zrobiła niczego dziwnego czy podejrzanego, z czego Stiles był bardzo nieucieszony.

Starali się aby kobieta ich nie zauważyła, trzymali duży dystans.

— To się robi męczące. Nie zrobiła niczego podejrzanego. — odezwał się Scott i jękną znudzony. Nieszczególnie podobał mu się pomysł śledzenia jej, ale Stiles go namówił, tak jak zwykle.

— Nie marudź. Musimy się dowiedzieć czym jest. — Stiles zerknął na niego kątem oka.

— A jeśli jest tylko człowiekiem? — Scott zatrzymał się przy zakręcie, co po chwili zrobił jego przyjaciel.

— To najwyżej pozwie nas za nękanie jeśli nas przyłapie. Chodź, nie możemy jej zgubić. — trącił przyjaciela w ramię, po czym oboje ruszyli dalej. Wyszli zza zakrętu, ale znowu się zatrzymali. Zgubili Morane. — No pięknie. — burknął niezadowolony Stiles i spojrzał zły na bruneta. — To twoja wina.

— Moja? To przez ciebie opuściłem dzisiaj szkołę. Zachciało ci się ją śledzić. Mama nie ucieszy się że znowu zaniedbuje szkołę.

— Dobra. Weź już nie jojcz. — wywrócił oczami Stiles. Rozejrzał się dookoła z nadzieją że znajdzie jakąś poszlakę, ale Morana zniknęła, a przynajmniej tylko na chwilę. Zamierzał poprosić Scott'a aby wywęszył kobietę, ale usłyszeli znajomy głos za sobą.

— Co wy robicie?

Stiles krzyknął. Niespodziewane pojawienie się Morany, wystraszyło nastolatka. 

— O mój Boże. — piwnooki złapał się za serce. Wymienił się krótkim spojrzeniem z Scott'em, który również był zaskoczony widokiem kobiety. Jakimś cudem udało jej się zajść ich obu od tyłu, a Scott nawet jej nie wyczuł.

Morana przyglądała im się uważnie. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i uniosła brew wyczekując od nich wyjaśnień.

— Co wy robicie? — ponowiła pytanie gdy chłopacy nie śpieszyli się z odezwaniem się.

— Tylko spacerujemy. — powiedział Stiles i wzruszył ramionami.

— Spacerujecie? A nie śledzicie mnie od godziny? Z tego co wiem to powinniście być w szkole. — czarnowłosa przymrużyła oczy przyglądając się nastolatkom. Scott i Stiles wymienili się spojrzeniami.

— Wcale cię nie śledzimy, my tylko... 

— Nie wysilaj się na żadne kłamstwo. — Morana przerwała Stiles'owi.

— To nie tak jak myślisz. — odezwał się Scott.

— Lepiej się wytłumaczcie.

Chłopcy zamilkli na moment. Morana zauważyła jak wymieniają się spojrzeniami, jakby prowadzili między sobą niemą rozmowę.

— Czy kiedykolwiek miałaś jakieś przeczucia, a później to się stało? No wiesz czy wyczuwasz czy ktoś jest bliski... śmierci? — zapytał Stiles. Scott posłał mu spojrzenie proszące aby się przymknął, ale piwnooki nie zamierzał. Nie w taki sposób mieli z nią porozmawiać.

— Wiesz co? Chyba w tej chwili coś takiego czuję. — przytaknęła lekko głową. Oczywiście był to sarkazm. Pogrywała z nimi. Chłopcy spojrzeli na nią z iskierkami ciekawości w oczach.

— Co takiego? Ktoś umrze? — zapytał z podekscytowaniem Stiles.

— Tak, ty umrzesz. — oznajmiła poważnie na co nastolatkowie się zmieszali. — Gdy wepchnę cię na ulicę pod koła nadjeżdżającego samochodu.

Stiles westchnął zirytowany tym, że kobieta z niego drwiła. Ale i tak odsunął się od krawędzi chodnika, który stykał się z ulicą w razie gdyby kobieta jednak chciała go wepchnąć pod samochód. Mógł wyczuć że nie mówiła poważnie, w końcu sarkazm to jego domena. Scott wyglądał na zdezorientowanego.

— To był sarkazm prawda? — zapytał McCall. Stiles spojrzał na niego unosząc brwi, jego wyraz twarzy mówił "Ty poważnie pytasz".  — Czyli to był sarkazm.

— Nie wiem o co wam chodzi. Mam dziś kiepski nastrój. Głowa mnie okropnie boli. Wyszłam na spacer by trochę się przewietrzyć, ale dwóch irytujących nastolatków nie chce mi dać spokoju. — powiedziała spokojnie, choć przez ból głowy była mocno zirytowana. Odkąd się obudziła, słyszała czyjeś jęki. Jakiś duch cierpiał. Próbowała go znaleźć, ale przez to że była śledzona, nie potrafiła się skupić. Nie chciała również aby chłopacy ją przyłapali, dlatego zwlekała na czasie. Liczyła że w końcu znudzą się, ale oni byli uparci dlatego postanowiła w końcu z nimi pogadać.

— Przepraszamy. — powiedział skruszony Scott. Chłopak trącił przyjaciela w ramię aby ten też coś powiedział.

— Przepraszamy za swoją zbyt nachalną ciekawość. — wydusił z siebie Stiles.

— Po prostu więcej tego nie róbcie. — westchnęła zmęczona. Poczuła ostrzejszy niż wcześniej ból. Cierpienie tego ducha nasiliło się, co oznaczało że był w pobliżu. Zmarszczyła brwi przymykając na chwilę powieki. Ścisnę dwoma palcami grzbiet nosa gdy ból zaczął bardziej emanować z przodu twarzy.

— Wszystko w porządku? — zapytał zmartwiony Scott. Morana machnęła niedbale dłonią. Ból ustał.

— Tak... — spojrzała na nastolatka, ale jej uwagę przykuł samochód, który jechał po ulicy. Pojazd woził się lekko na boki, jakby osoba prowadząca go była pijana. — Czy ten samochód nie jedzie podejrzanie?

Chłopcy obrócili się i spojrzeli w tym samym kierunku co ona.

— Jakby prowadził go pijak. — odezwał się Stiles.

Nagle samochód wjechał na chodnik i uderzył w latarnię. Siła uderzenia nie była duża ponieważ pojazd nie poruszał się zbyt szybko. 

Morana zauważyła, że przy samochodzie pojawił się duch starszej kobiety. Spojrzała na czarnowłosą.

— Mówiłam mu aby poszedł w końcu do lekarza. — powiedział duch.

Morana rozejrzała sią na boki aby upewnić się że nic nie jedzie, po czym wbiegła na jezdnię. Podbiegła do rozbitego samochodu po drugiej stronie ulicy, Stiles i Scott przybiegli chwilę później. Kobieta otworzyła drzwi pojazdu aby sprawdzić w jakim stanie jest kierowca. W tym czasie Stiles zadzwonił na numer alarmowy.

Mężczyzna był nieprzytomny. Czarnowłosa sprawdziła jego puls, nie wyczuwała go. Serce mężczyzny nie biło.

— Scott, pomóż mi go wyciągnąć.

Nastolatek podszedł, po czym oboje wyciągnęli nieprzytomnego z samochodu. Mężczyzna był ewidentnie po pięćdziesiątce i był przy tuszy. Położyli go na chodniku. Morana od razu przystąpiła do reanimacji. Serce mężczyzny nie biło, dlatego musiała wykonać masaż serca.

— Karetka już jedzie. — powiedział Stiles gdy skończył rozmowę przez telefon.

— Serce bolało go bardzo często. — powiedział duch.

Morana zerknęła na chwilę w górę. Nad nią stała starsza kobieta. Była po pięćdziesiątce. Uśmiechnęła się smutno i dotknęła złotego pierścionka na dłoni. Morana spojrzała na rękę mężczyzny, również miał pierścionek. Kobieta domyśliła się że byli małżeństwem.

Czarnowłosa niestrudzenie reanimowała mężczyznę. Nawet w momencie gdy zobaczyła że jego duch pojawił się bok starszej kobiety. Para wzięła się za ręce. Uśmiechali się do siebie. Mężczyzna mówił jak bardzo tęsknił za swoją małżonką.

— W porządku dziecko. Możesz odpuścić. I tak nie chciałem dłużej bez niej żyć.

Morana zacisnęła usta w wąską linię. Nie spojrzała w górę, aby Stiles i Scott nie zaczęli podejrzewać że widzi coś czego oni nie widzą.

— Nie mogę. — szepnęła pod nosem. Czasami śmierć była lepszym wyjściem, ale Morana nie potrafiła nie zawalczyć o każde życie. Nie potrafiła być obojętna na czyjąś śmierć. Jako secorem, była jeszcze bardziej wrażliwa, wszystko czuła z zdwojoną siłą.

— Morana... on nie żyje. — odezwał się Scott. Czarnowłosa spojrzała w górę. Łagodna i jasna poświata pojawiła się za parą. Uczucie spokoju i przyjemne ciepło otuliło serce Morany gdy widziała jak małżeństwo przechodzi na drugą stronę. Zaznali wiecznego spokoju. Teraz będą razem na zawsze.

Czarnowłosa przestała reanimować mężczyznę. Poczuła jak Scott kładzie dłoń na jej ramieniu w pociesznym geście. W tle usłyszeli karetkę i radiowóz policyjny.

꧁꧂

Morana złożyła zeznania. Policjant spisał wszystko na komputerze. Kobieta zauważyła jak Stiles i Scott rozmawiają z szeryfem w jego biurze. Stiles na moment zerknął w jej stronę, po czym powiedział coś do starszego mężczyzny.

— To wszystko. Dziękuję za Pani zeznania. — powiedział funkcjonariusz. Morana spojrzała na mężczyznę, który posłał jej lekki uśmiech. Zerknęła na jego plakietkę na mundurze gdzie pisało jego imię oraz nazwisko "Jordan Parrish". Był zastępcą szeryfa. Spojrzała mu w oczy.

— Od dawna mieszkasz w Beacon Hills?

— Nie. Przyjechałem dość niedawno. Aż tak widać że jestem tu nowy? — zapytał z lekkim uśmiechem, który Morana po chwili odwzajemniła.

— Nie, ale... masz specyficzną aurę. — coś wokół jego osoby emanowało nietypową energią. Każda istota miała charakterystyczną, dzięki czemu można było poznać kim jest dana osoba. Morana nie umiała odczytywać tych energii, ale potrafiła u niektórych zauważyć specyficzną aurę. Tak jak u tego policjanta.

Mężczyzna zmarszczył brwi, trochę zmieszany.

— To dobrze czy źle?

— To zależy.

Parrish chciał o coś jeszcze zapytać, ale Scott i Stiles wyszli z biura szeryfa. Morana wstała z krzesełka nie dając szansy policjantowi na powiedzenie nic więcej. Skończyła zeznawać, więc mogła opuścić budynek. Nie miała ochoty być tu dłużej niż to konieczne. Ruszyła ku wyjściu z posterunku, ale chłopcy dogonili ją.

— Odwieść cię do domu? — zaproponował Stiles. We troję wyszli z budynku. Zatrzymali się przy niebieskim jeepie, który stał pod posterunkiem.

— Na dzisiaj mam dość spacerów, więc byłoby miło. — powiedziała Morana. Przecież nic się nie stanie jeśli z nimi pojedzie. I tak czujni, szczególnie Stiles, który dziwnie jej się przyglądał. Nie łatwo ich było przekonać że nie była tym kogo szukają.

Chłopak wskazał swojego jeepa. We trójkę wsiedli do pojazdu. Morana podała swój adres. Siedziała cicho i zerkała przez okno na mijane widoki. Była zamyślona. Scott wyczuł jej ponury nastrój. Zerknął na nią przez ramię.

— W porządku? — zapytał z troską, co w jego przypadku było typowe.

— Tak. — czarnowłosa oderwała wzrok od szyby i spojrzała na nastolatka. Był podobny do swojej mamy, nie tylko z wyglądu, ale emanował tym samym dobrem co kobieta. — Po prostu... wiem że nie każdego można uratować, ale nadal nie potrafię się do tego przyzwyczaić. — cicho westchnęła. Śmierć była częścią życia, a jednak nie przestawała walczyć aby kogoś uratować. 

— Więc się nie przyzwyczajaj. To nic złego że zależy ci na każdym życiu. — na twarzy Scott'a zagościł lekki uśmiech.

— Mówisz to tak jakbyś sam się z tym zmagał.

— I to zbyt często niż powinienem. — chłopak odwrócił szybko wzrok, ale Morana zauważyła na jego twarzy dziwny grymas.

Scott wymienił się krótkim spojrzeniem z Stiles'em. Morana wyczuła ich spięcie. Najwyraźniej przeszli w życiu znacznie więcej niż mogłoby się wydawać.

Zapadła cisza, ale nie trwała zbyt długo. W końcu ciekawości Stiles'a nie dało się poskromić.

— Tak w ogóle, to spotykasz się z Derek'iem? — odezwał się piwnooki. Scott zerknął na niego marszcząc brwi, na co Stiles wzruszył ramionami. 

— Chodzi ci o Derek'a Hale'a? — zapytała Morana. 

— Tak.

— Więc nie. — oznajmiła stanowczo. Dziwne było że o niego pytał. 

— Przyjaźnisz się z nim? — zadawał kolejne pytanie, jakby z jakiegoś powodu bardzo chciał wiedzieć co ją łączy z Hale'm.

— Nie. Nic nas nie łączy. Przestań wtrącać się w nie swoje sprawy. — powiedziała ostrzejszym tonem niż zamierzała. Zirytowała się. Odetchnęła aby się uspokoić. Temat Derek'a był drażliwy. Nie chciała o nim rozmawiać, a ciekawość Stiles'a była denerwująca. Powinien interesować się własnym życiem, a nie cudzym. Choć zastanawiało ją dlaczego pytał o Hale'a. Chciał czegoś od niego czy od niej? I skąd Stiles go znał? Czyżby Derek był aż tak znany w Beacon Hills?

 W jeepie zapadła niezręczna cisza, ale nikt nie zamierzał jej przerywać.

********************** 

Jak podobał wam się rozdział?

Do czwartku :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro