ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚜𝚣ó𝚜𝚝𝚢 ⌊⌋ꓛ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ★ ————-««

𝔹𝕠́𝕝, 𝕜𝕥𝕠́𝕣𝕪 𝕫𝕒𝕕𝕒ł 𝕛𝕖𝕛 𝕚 𝕤𝕠𝕓𝕚𝕖

꧁꧂

Morana jęknęła czując pulsowanie głowy. Poruszyła się. Pasy mocno wbiły się w jej ciało. Niewielka plama krwi znajdowała się na szybie w miejscu gdzie uderzyła głową. Jednak jej rana zagoiła się już. Odpięła pasy i powoli wysiadła z pojazdu. Całe jej ciało było obolałe. Lekko poruszyła głową w bok, a wtedy usłyszała charakterystyczny strzyknięcie w kościach. Spod maski karetki unosił się dym, dlatego odsunęła się od pojazdu aby zachować bezpieczną odległość, w razie gdyby pojazd wybuchł. Parę metrów dalej na trawie zauważyła ciało. Podeszła do mężczyzny. Jego nogi były połamane, a kark nienaturalnie wygięty. Nie żył.

— Cholera. — mruknęła pod nosem. Nie planowała go zabić, choć zasłużył na śmierć. 

— To nie może być prawda. 

Czarnowłosa spojrzała przed siebie. Duch skazańca stał przy swoim ciele. Z niedowierzaniem patrzył na samego siebie.

— Co mi zrobiłaś?! — zapytał z wściekłością i spojrzał na czarnowłosą. Ruszył ku niej wyciągając przed siebie dłonie, ale przeniknęły przez jej ciało. Nie mógł jej dotknąć. — Co? — spojrzał na swoje dłonie zdezorientowany i odsunął się od kobiety.

— Byłeś wierzącym?

Mężczyzna uniósł wzrok i spojrzał na nią. Zmieszany odsunął się od niej jeszcze dalej. Nie dowierzał w to co się działo.

— Jestem ateistą.

— Z takimi jest najtrudniej. Zaprzeczacie do samego końca.

— O czym ty bredzisz?!

Morana była spokojna. Już wiele razy przerabiała podobną sytuację. Dusza mogła trafić w trzy miejsca, przysłowiowe Niebo albo Piekło, albo Czyściec, który znajdował się na ziemi gdzie dusza błądziła i tkwiła tam tak długo aż sama po pewnym czasie przeszła na drugą stronę albo ktoś jej w tym pomógł.

— Zaraz się dowiesz. Są trzy opcje. Niebo, Piekło albo Czyściec. — powiedziała krótko. Nie było sensu wyjaśniać mu szczegółowo tego co za moment może się stać. Widziała jak na twarzy mężczyzny malowało się niedowierzanie.

— Te miejsca nie istnieją.

— Istnieją, ale nie są takie same jak to opisane jest w Biblii czy gdzie indziej. A sprawa z Bogiem jest jeszcze bardziej skomplikowana. Siła wyższa istnieje, ale ciężko to pojąć i wyjaśnić.

Mężczyzna włożył dłonie w włosy i mocno pociągnął za końcówki. Zaczął panikować. 

Morana objęła się ramionami gdy poczuła nieprzyjemny chłód. Noc mimo że była ciemna, teraz wydawała się jeszcze bardziej mroczniejsza. Księżyc zakryły chmury, przez co mrok całkiem pochłonął okolicę. Wiatr mocniej zawiał, korony drzew poruszyły się tworząc szum, który wywoływał gęsią skórkę. Atmosfera zrobiła się ponura i napięta. W powietrzu można było wyczuć że nadchodzi coś mrocznego.

Czarnowłosa wiedziała co to oznacza. Nienawidziła tego. Zabieranie duszy do Piekła był bardzo nieprzyjemnym przeżyciem, nawet jeśli patrzyła na to tylko z boku.

— Większość kojarzy Piekło z ogniem. — odezwała się, a wtedy mężczyzna spojrzał na nią.— Jest odwrotnie.

Wiatr mocniej zawiał, a mężczyzna zadrżał gdy poczuł przeszywający chłód. Rozszerzył oczy w czystym przerażeniu gdy po obu bokach Morany zobaczył cztery czarne, wysokie, chuderlawe postacie z świecącymi się czerwonymi oczami. Ich czarne szaty poruszały się lekko, jakby wiatr nimi poruszał, a dolne połowy ich ciał częściowo rozpływały się w powietrzu przez co wyglądało jakby nie mieli stup, tylko unosili się nad ziemią.

Mężczyzna zaczął cofać się do tyłu gdy demoniczne istoty ruszyły powolnym krokiem ku niemu. Morana wzdrygnęła się gdy poczuła jak jedna z nich nich lekko dotknęła jej ramienia przechodząc obok. Nienawidziła tego. Uczucie śmierci, nieskończonego bólu i zła, którymi emanowały te istoty, przerażało to czarnowłosą. Bała się im nawet spojrzeć w oczy. Raz to zrobiła. W odbiciu ich gałek ocznych, dostrzegła torturowane dusze. To było wstrząsające i przez długi czas miała po tym koszmary. Wciąż czuła się bardzo nieswojo gdy to wspominała.

Mężczyzna zaczął uciekać, ale nie odbiegł zbyt daleko. Upadł na ziemię, a demoniczne istoty chwyciły za wszelkie jego kończyny. Zaczęły rozdzierać jego duszę na strzępy. Krzyk przesiąknięty okropnym bólem, rozbrzmiał w uszach Morany. Tylko ona to słyszała, choć i tak była tutaj sama. Czarnowłosa odwróciła wzrok nie chcąc patrzeć. 

Dusza mężczyzny rozpłynęła się w powietrzu, trafił do Piekła. Demoniczne istoty chwilę później zniknęły. Księżyc wyszedł zza chmur, wiatr przestał wiać, a chłód zniknął. Noc wydawała się tak samo spokojna jak parę minut temu.

Morana spojrzała na ciało. Skrzywiła się. Trafił tam gdzie zasłużył, ale i tak było jej żal tego człowieka. Nie widziała Piekła, ale potrafiła w nikłej części wyobrazić sobie jakie ono jest. Nieskończona otchłań bólu i cierpienia gdzie po wieki dusze są zadręczane.

Czarnowłosa wyjęła telefon z kieszeni. Musiała powiadomić policję. Zadzwoniła na numer alarmowy.

꧁꧂

Morana siedziała przed biurkiem, za którym był szeryf Stilinski. Złożyła swoje zeznanie. Gdy skończyli rozmowę mężczyzna odprowadził ją do drzwi.

— Ktoś z moich ludzi może odwieść cię do domu. — zaproponował szeryf gdy wyszli z jego biura. Morana nieznacznie się uśmiechnęła. Zamierzała odezwać się i powiedzieć mężczyźnie że to zbędne, ale ktoś ją ubiegł.

— Ja ją odwiozę.

Morana spojrzała w bok. Derek podszedł do nich. Mężczyźni wymienili się krótkim spojrzeniem, po czym szeryf skinął głową i wrócił do swojego biura.

Derek bez słowa ruszył ku wyjściu z posterunku, Morana podążyła za nim. Mężczyzna otworzył  drzwi auta aby mogła wsiąść, po czym sam zajął miejsce kierowcy. Wyjechali spod posterunku.

Cisza w aucie była dziwnie napięta. Morana poprosiła Hale'a aby zajechali na chwilę do szpitala ponieważ zostawiła tam swoje rzeczy.

Morana ledwo weszła do budynku gdy ktoś rzucił się w jej kierunku. Ramiona objęły ją czule niczym matka tuląca swoje dziecko. Czarnowłosa trochę się zmieszała, ale po chwili odwzajemniła uścisk Melissy. To było na prawdę miłe. Gdy się odsunęła, Morana poczuła ogromną ulgę, którą emanowała starsza kobieta, a jej oczy lekko błyszczały radością.

— Jak dobrze widzieć że nic ci nie jest. — uśmiechnęła się Melissa.

— Jak głowa? — zapytała czarnowłosa. Starsza kobieta wzruszyła lekko ramionami.

— W porządku. Nie masz pojęcia jak się martwiłam. To było okropne. Myślałam że ten człowiek cię skrzywdzi.

— Jestem cała. — Morana zacisnęła usta w wąską linie. Miała ochotę się rozpłakać. Melissa musiała zauważyć, że jej oczy się zaszkliły ponieważ kobieta ponownie ją przytuliła.

— Już wszystko dobrze. Jesteś bezpieczna. — powiedziała kojąco. Pogładziła ją delikatnie po plecach w pociesznym geście. 

Morana starała się nie rozpłakać. Dopiero teraz wszystkie emocje, które w sobie trzymała wypłynęły z niej. Tak bardzo brakowało jej matczynej czułości. Tęskniła za swoimi rodzicami. Zawsze spierali ją w trudnych chwilach. Byli przy niej gdy tego potrzebowała. Czuła się przy nich bezpieczna. Odkąd stała się secoremem, brakowało jej rodzicielskiego wsparcia. Była zdana na siebie. Straciła rodzinę, co stworzyło w jej sercu pustkę. Może dlatego teraz się rozkleiła. Tak dawno nikt się o nią nie troszczył w taki sposób. Melissa była dla niej trochę jak matka albo czarnowłosa bardzo chciała by kobieta choć trochę wypełniła jej lukę w sercu.

— Dziękuję. Nie wiem czemu się tak rozkleiłam.

— W porządku. To był ciężki dyżur. Najważniejsze że nic ci nie jest. — Melissa uśmiechnęła się delikatnie, co po chwili Morana odwzajemniła. 

Czarnowłosa zabrała swoje rzeczy. Pożegnała się z Melissą, po czym wróciła do auta Derek'a. 

Derek zaciskał mocno dłonie na kierownicy. Przyjechał o pierwszej, pod szpital. Czekał na Morane, ale ona nie przyszła. Poszedł do budynku aby jej poszukać. Personel latał jak oszalały. Ludzie byli spięci. Coś ewidentnie się wydarzyło. Poczuł jak oblewa go zimny pot gdy Melissa przerwała rozmowę z koleżanką i spojrzała na niego. Kobieta przykładała sobie torebkę lodu do głowy, a jej mina wyrażała więcej niż jakiekolwiek słowa. Coś stało się z Moraną. Sam miał ochotę pojechać i jej szukać gdy dowiedział się że jakiś psychol ją porwał. Szeryf Stilinski powiadomił go gdy znaleźli czarnowłosą. Od razu pojechał na posterunek gdzie została przewieziona. Znał ją krótko, ale gdy wszedł do budynku, jego serce biło bardzo szybko. Ulżyło mu gdy zobaczył że nic jej nie jest. Jednak później poczuł gniew. Sam nie wiedział czemu. Może dlatego że znowu zaczęło mu na kimś zależeć, a tej osobie mogło przytrafić się coś złego? Nie rozumiał czemu los był dla niego taki okrutny. Wyglądało to tak, jakby był skazany na ciągłe cierpienie. Osoby na których mu zależało, cierpią albo okazują się być źli. Dlatego wolał się wycofać. Tak było bezpieczniejsze dla niej i dla niego.

Podjechali pod blok gdzie Morana mieszkała. Oboje wysiedli z auta. 

Czarnowłosa stanęła na chodniku i spojrzała na Derek'a gdy ten został przy aucie.

— Może wejdziesz? — zaproponowała i wskazała dłonią na budynek. Miała nadzieje że wejdzie. Nie chciała teraz zostać sama z swoimi myślami. Potrzebowała choć na chwilę czyjegoś towarzystwa. Nie ważne co by robili, rozmawiali czy nie. Nie chciała być sama, tak jak zwykle.

— Nie.

Morana zmarszczyła brwi zdziwiona jego chłodną i stanowczą odmową. Wyczuła jego złość, pod którą krył się coś innego, czego w tej chwili nie potrafiła rozpoznać.

— Derek...

— To było głupie. Żałośnie naraziłaś się na śmierć. Jesteś idiotką.

Morana mocniej wciągnęła powietrze. Nie sądziła że coś takiego od niego usłyszy. Rozumiała że mógł być zły że tak zaryzykowała, ale to nie dawało mu pozwolenia by obrażać ją za jej wybór.

— Nie masz prawa tak mnie nazywać.

— Nie obchodzi mnie twoje zdanie. — powiedział chłodno. Jego postawa była oziębła. Morana chciała wczuć się w jego emocje, ale to co powiedział za bardzo ją rozproszyło i nie potrafiła się skupić, ani tym bardziej uspokoić.

— Co? — zmieszała się. To co powiedział na prawdę ją zraniło. — Myślałam że...

— Byłaś w błędzie. Nic nas nie łączy i nigdy nie będzie. Więcej już się nie zobaczymy. — oznajmił beznamiętnie, jakby w tym momencie była mu całkowicie obojętna. Wsiadł do swojego auta po czym odjechał.

Morana stała pośrodku chodnika. Nie wiedziała co myśleć. Zacisnęła dłonie w pieści oraz usta w wąską linie aby zapanować nad emocjami. W jednej chwili miała ochotę rozpłakać się ponieważ zranił jej uczucia, a w drugiej poczuła gniew. Jak zwykle była naiwna. Myślała że zaczęło ich coś łączyć, ale rzeczywistość była brutalna, czasami aż za bardzo. 

Czarnowłosa zmarkotniała, wróciła do swojego mieszkania, które powitało ją ponurością i chłodem. Nie miała na nic sił. Po prostu położyła się na kanapie. Nie przejmując się aby zdjąć buty czy chociaż kurtkę.

Kruk pojawił się na oparciu kanapy. Ptak zakrakał. Czarnowłosa spojrzała na niego kątem oka. Jej towarzysz chciał ją pocieszyć, ale w tym momencie nic nie było wstanie poprawić jej humoru.

Derek bardzo szybko jechał przez miasto. Chciał odjechać jak najdalej aby nie korciło go żeby zawrócić. Ból który zobaczył w jej oczach, był trudny do zniesienia. Jednak nie mógł zmięknąć. Nie zamierzał jej ranić, ale nie widział innego wyjścia. Lepiej było aby trzymała się od niego z daleka. Nie ważne czy przez to sam również cierpiał. Na prawdę zaczęło mu na niej zależeć, a to oznaczało że wciągnąłby ją w swoje kłopoty. Nie chciał by przez niego kolejna osoba została skrzywdzona. Nie mógł na to pozwolić.

****************

Jak podobał wam się rozdział?

Do poniedziałku :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro