Rozdział 11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



— I co robi ten eliksir? — spytała kobieta, kiedy tylko rany zasklepiły się całkowicie, a poziom krwi szybko wrócił do normy, dzięki zażytemu eliksirowi.
— Czarny Pan pije go raz na miesiąc. Wzmacnia go i uzupełnia jego moce.
— Nie sądziłam, że potrzebuje czegoś takiego — parsknęła, opuszczając rękaw. — Pomóc w czymś?
— Nie mam zamiaru w najbliższym czasie robić remontu — mruknął Severus, odmierzając dokładną ilość krwi.
— Remontu? — spytała Katharina.
   Snape odwrócił się powolnie w jej stronę, światło świec oświetliło jego profil, przez co mogła zobaczyć znaczące spojrzenie, jakie rzucał w jej kierunku.
— Że niby miałabym spowodować wybuch? Dobre sobie...
— Raz ci się to zdarzyło — odparł po chwili, wlewając krew do kociołka, w którym zabulgotało.
— To był zakład — leżąca na drewnianej i dość niewygodnej kozetce dziewczyna, uśmiechnęła się na samo wspomnienie. — Ach, dobre wspomnienia.
— Dobre? — zapytał ciemnowłosy.
— Slytherin miał później z tego ubaw. To znaczy nie z samego wybuchu, mimo że nie był groźny, ale z powodu całej tej zabawy.
— Jakiej zabawy?
   Do bulgoczącego roztworu w mosiężnym kociołku, doszedł kieliszek jadu Nagini. Eliksir zasyczał i zmienił swą barwę na jaskrawą zieleń.
— W wyzwania. Dostałam zadanie pocałowania chłopaka, który mi się podoba, ale odmówiłam, więc wylosowałam karę — zaśmiała się cicho. — Niektórzy mieli mniej szczęścia z tymi karami. Chociaż ja też nie miałam go zbyt wiele.
   Snape stał odwrócony do niej plecami, więc pozwolił sobie na nikły uśmiech.
— Szorowanie kociołków nie jest aż takie złe.
— Nie — przyznała. — Ale szorowanie kociołków co sobotę przez dwa miesiące, to JUŻ jest złe.
Po raz kolejny tego dnia usłyszał jej cichy śmiech.
— Mogę już wstać? — zaczęła marudzić.
— Możesz, a skoro jesteś taka chętna — wcisnął jej w dłoń sporej wielkości fiolkę z szerokim dnem — to należy dostarczyć do Czarnego Pana. Ja muszę wracać do Hogwartu.
— Rozumiem — kiwnęła głową i opuściła ponure pomieszczenie.
  Laboratorium o dziwo mieściło się nie w podziemiach domu przy ulicy Spinner's End, a w jednej z niewielkich, lecz magicznie powiększonych wieżyczek, zdobiących pokryty zamszoną dachówką szczyt mieszkania. Dom obłożony był naprawdę różnorakimi zaklęciami, które maskowały go prawie w każdy możliwy sposób. Katharina była jedną z niewielu, którzy mieli okazję przebywania we wnętrzu domu Mistrza Eliksirów. Kiedy raz się tam weszło, za zgodą Severusa Snape'a, widziało się wygląd właściwy, jednak zwykły przechodzień zobaczyłby na jego miejscu ruderę podobną do tych, które stały przy tej ulicy. Było to bardzo sprytne posunięcie. Warunki ekskluzywne, (choć nie do przesady, jak w przypadku rezydencji Malfoyów) a do tego wspaniała przykrywka, odstraszająca nieproszonych gości.
  Ślizgonka zeskoczyła z ostatnich dwóch schodków, wchodząc do salonu.Przeszła obok kanapy i pokonała przeszkodę w postaci regału na książki, zasłaniającego wnętrze prawdziwego domu.
  Deportacji jak zwykle towarzyszyło nieprzyjemne ssanie w żołądku, więc kiedy dziewczyna poczuła stały grunt pod stopami, odetchnęła z ulgą.
Ruszyła przed siebie, a jej kroków nie słychać było prawie wcale. Dziewczyna lubiła, kiedy jej nie było słychać. Stopy stawiała miękko i ostrożnie, zupełnie jakby jej stopa miała natrafić na jakąś niepowołaną przeszkodę.
   Minęła żywopłot i wyjęła z kieszeni długiego płaszcza pomniejszoną fiolkę. Wróciła jej naturalny rozmiar, a następnie zapukała masywną kołatką w drewniane drzwi.
— Och, panienka Koners, proszę, proszę — usłyszała skrzekliwy dźwięk, wydobywający się z gardła skrzata, który sięgał jej niedużo ponad pas.
Skinęła mu głową i skierowała swe pośpieszne kroki w stronę salonu.
— Lucjusz! — krzyknęła, kiedy zobaczyła laskę dżentelmeńską tuż obok swojego nosa. — Wystraszyłeś mnie.
— Gdzie twoja czujność? — spytał, podchodząc do niej.
Zauważył, że trzyma w ręku eliksir, więc spojrzał na nią ponaglając do wypowiedzi.
— Wywar dla Czarnego Pana — odpowiedziała na nieme pytanie, a blondyn opuścił laskę natychmiastowo i skinął jej głową.
Podreptała do białych drzwi salonu i już miała pukać, gdy Malfoy złapał ją za przedramię.
— O co chodzi? Akurat kiedy byłam gotowa, by zapukać, psujesz mi nastrój — mruknęła niecierpliwie.
   Lucjusz parsknął i powiedział:
— Czarnego Pana nie ma w salonie. Chodź za mną.
— O... dobrze — zdziwiła się.
— Masz jakieś ulubione zajęcia? — zapytał długowłosy, nie racząc ją nawet spojrzeniem.
Zbił dziewczynę z tropu, przez co o mały włos nie potknęłaby się o próg korytarza.
— Lubię ćwiczyć. — Odpowiedziała po chwili.
— Coś konkretnego? — rzucił jej szybkie spojrzenie.
— Ogólne ćwiczenia, trening siłowy najbardziej... Ale oprócz tego, Lucjuszu, lubuję się w szermierce.
   Blondyn uśmiechnął się lekko.
— Wspaniale — mruknął cicho.
— Co takiego?
— Widzisz, nie pytam cię bez powodu. Często podczas wakacji, kiedy to Dracon przebywa w domu, ćwiczyliśmy walkę — zakręcił młynka laską, ozdobioną srebrną główką węża. Oczy gada wysadzane szmaragdami błysnęły, gdy przechodzili obok okna.
— Laseczkami?
— Otóż to — wyczuła, że chciałby coś powiedzieć.
— Mam to odebrać jako zaproszenie? — zapytała, kiedy zatrzymali się przed drzwiami prowadzącymi do nieznanego jej dotąd pomieszczenia.
   Lucjusz skinął głową.
— Powiadom mnie, gdybyś nabrała ochoty.
— To naprawdę miłe z twej strony, Lucjuszu. A teraz wybacz, obowiązki — zatrzęsła fiolką z eliksirem.
   Malfoy obrócił się z gracją i zniknął za rogiem mniejszego korytarza.
   Katharina przełknęła cicho ślinę i zapukała trzy razy w drzwi.
— Wejść — powiedział łagodnie Voldemort.
— Panie, Severus zrobił eliksir — uklęknęła przed Czarnym Panem, który stał odwrócony przodem do okna.
— Podaj go — rozkazał.
   Katharina powoli podniosła się z klęczek i z pochyloną głową wyciągnęła przed siebie rękę z zakorkowanym eliksirem. Poczuła zimny dotyk. Voldemort przez przypadek, lub umyślnie musnął palcami jej dłoń. Przez jej ciało przebiegł dreszcz, ale nie dała po sobie tego zauważyć.
— Spójrz na mnie, Katharino — zwrócił się do niej.
   Ślizgonka wyprostowała się i utkwiła swe spojrzenie w krwistoczerwonych ślepiach Voldemorta.
— Coś cię gryzie. Muszę wiedzieć co — odezwał się po chwili. Jego głos zdawał się łagodny, choć przeczuwała, że stara się nią manipulować. Pospiesznie pozbyła się wszystkich myśli, które mogłyby zaświadczyć o jej zdradzie.
— Wszystko w porządku, mój panie. — Odpowiedziała, kłaniając się lekko.
Voldemort zasiadł na jednym z foteli, stojących nieopodal okna.
— Dołącz do mnie — wskazał cienkim palcem, podobnym do odnóża wielkiego pająka, pozbawionego włosów, na fotel, stojący naprzeciw niego.
   Dziewczyna dopiero teraz zauważyła, że ściany osłonięte są regałami z książkami. Pomieszczenie musiało zatem pełnić rolę czytelni.
— Nie bój się. Jesteś wśród swoich. Możesz powiedzieć o wszystkim — jego usta, pozbawione warg, wykrzywiły się lekko, zapewne w imitacji uśmiechu. — Strach jest dla słabych. Nie powinnaś się bać.
— Z całym szacunkiem, mój panie, nie sądzę, abym była na tyle silna, by się nie bać.
— Drzemie w tobie o wiele więcej siły, niż myślisz — odparł zdawkowo.
Co to właściwie miało znaczyć? — spytała samą siebie Katharina.
   Voldemort wyciągnął różdżkę i zaśmiał się złowieszczo, widząc jej nerwową reakcję.
— Nie masz się czego bać... Wśród swoich — powtórzył cicho, poświęcając teraz najwięcej uwagi swojej różdżce.
— Przepraszam panie — rzekła Katharina, wypuszczając powietrze.
   Czarny Pan machnął różdżką, a przed nim zmaterializowała się czara. Złapał ją i wlał do niej trochę eliksiru z fiolki.
   Przystawił kielich do swych ust i upił parę łyków. Kiedy na dnie została mała ilość, zapytał:
— Czego pragniesz?
— Słucham, panie? — wyrwał ją z dziwnego otępienia.
— Zapytałem czego pragniesz? — syknął, wstając z fotela.
— Niczego, panie. Służba śmierciożercy jest wystarczająca.
   Pokręcił głową i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
— Każdy czegoś pragnie — powiedział i okrążył powolnym krokiem jej fotel. — Mocy? Władzy?
— Śmierci mugoli — odparła.
— Śmierci mugoli — powtórzył cicho, stając przed nią.
   Uniosła niepewnie głowę, by na niego spojrzeć. W jego oczach zapłonęło dziwne światło, a sekundę po tym poczuła jego przeraźliwie zimne dłonie na swojej głowie. Złapał ją w żelazny uścisk i korzystając z elementu zaskoczenia wlał jej resztę eliksiru do gardła.
   Katharina zachłysnęła się i opadła na podłogę. Próbowała się unieść, ale impuls straszliwego bólu przeszył jej ciało, a następnie znikł. Starała się złapać oddech, ale sprawiło jej to wiele trudu.
Chwilowy spokój zakłócił kolejny ból, tym razem uderzający ze zdwojoną mocą w głowę i oczodoły.
— Taaak... Udało się — usłyszała jak przez mgłę, lecz niedługo po tym poczuła dziwną siłę przechodzącą przez każdy cal jej ciała.
— Wstawaj! — rozkazał Voldemort, a ona szybko podniosła się do pozycji stojącej. — Broń się!
Zdała sobie sprawę, że Czarny Pan stoi trzy metry przed nią, z wyciągniętą różdżką, wycelowaną prosto w jej głowę.
— Panie, nie mam...
Drętwota!
Katharina zobaczyła jakby w zwolnionym tempie promień czerwonego światła mknącego w jej kierunku. Czując nagły przypływ energii, bezwiednie wzniosła przedramiona, osłaniając swoją twarz, niby od ciosu. Czekała, sekundy leciały jak szalone, ale nic takiego się nie stało.
Otworzyła zaciśnięte do tej pory powieki i spostrzegła Voldemorta, stojącego niedaleko niej.
— Spójrz — powiedział.
Katharina opuściła powoli ręce, a to co zobaczyła sprawiło, że pomyślała, iż jest to tylko sen.
Zaklęcie rzucone przez Voldemorta zostało spowolnione i teraz wisiało w powietrzu, kręcąc się leniwie.
— Jak, panie? — spytała zszokowana.
— Jesteś Tenigranem — odpowiedział, bawiąc się swoją różdżką. Widząc jej spojrzenie, świadczące o całkowitym braku wiedzy na ten temat, podjął: — Tenigranie to bardzo rzadka rasa. Jest porównywalnie rzadka do daru rozmawiania z wężami. Chodź tutaj.
Katharina stanęła obok Czarnego Pana, wpatrzona w sunące z bolesną powolnością zaklęcie.
— Nie zniszczyłaś zaklęcia, a tylko je spowolniłaś. Uwolnij je. — Nakazał.
— Ale jak, panie?
— Wyobraź to sobie. Skup się.
Ślizgonka odetchnęła głęboko, zamknęła oczy i odruchowo wykonała jakiś gest rękoma. Po raz kolejny jej ciało przeszedł dreszcz, świadczący o obecności magii.
ŁUUP!
Katharina otworzyła oczy. Zaklęcia już nie było, za to u podnóża regału leżało parę rozrzuconych ksiąg. Zerknęła na swoje dłonie i zobaczyła coś przerażająco-obrzydliwego — Jej żyły, czy też raczej krew w żyłach zabarwiła się na czarno.
— Fuj — wyrwało jej się, na co Czarny Pan zaśmiał się krótko.
Zamachnął się po raz kolejny różdżką, po czym podstawił jej niewielkie lusterko. Mało brakowało, a krzyknęłaby z grozy. Nie tylko krew zmieniła swój kolor, ale także jej oczy! Teraz były całe czarne, łącznie z białkami.
Zamknęła oczy, skupiła się, a po otworzeniu stwierdziła, że mają normalny kolor.
— Masz dwie postacie — oznajmił Voldemort, a lusterko zniknęło. — Potrzebujesz nieco praktyki, a także skupienia i będziesz mogła rzucać dowolne zaklęcia — wykrzywił się złowieszczo.
— Panie, nic z tego nie rozumiem — odpowiedziała szczerze.
— Znałaś swojego ojca? — spytał.
— Nie. Umarł niedługo po moich narodzinach.
— Musiałaś odziedziczyć to po nim — odparł po chwili zastanowienia. — Bycie Tenigranem jest naprawdę rzadkim darem. Naprawdę. Odpowiednio wykorzystany może być bardzo użyteczny i potężny. Miałem co do tego podejrzenia tuż po twojej inicjacji, następnie ten eliksir, po którym czułem się o wiele lepiej, bo widzisz... Tenigranie są naprawdę wyczuleni na magię. Potrafią robić rzeczy, których inni nie są w stanie... Dobrze, bardzo dobrze. Jesteś wolna.
Katharina zaryzykowała:
— Panie, mogłabym zadać pytanie?
Przyjrzał jej się uważnie, powodując dreszcze strachu, lecz zezwolił gestem.
— Czy moja krew będzie nadal potrzebna?
— Nie. Dziś wypiję ostatnią dawkę.
Kobieta skłoniła się i ruszyła w kierunku wyjścia.
— Koners, masz zakaz mówienia o tym komukolwiek... Zwłaszcza Snape'owi. Przyjdzie czas, a sam to ogłoszę.
— Tak, mój panie.
A więc jednak —pomyślała, wychodząc z pomieszczenia. — Voldemort nie ufa Severusowi... Ciekawe tylko, czy ma ku temu jakiekolwiek podstawy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro