Rozdział 16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 — Zna pan to uczucie, kiedy nikt pana nie akceptuje? Zwłaszcza ci najbliżsi? spytała czarnowłosa Ślizgonka, siedząca naprzeciw opiekuna Slytherinu.
Nie odezwał się. Tak było często, ale dziewczyna nigdy go o to nie winiła. Mężczyzna nie lubił rozmawiać o przeszłości, więc nie naciskała. Jej wystarczyło to, że może do niego przyjść, a on zawsze jej wysłucha.
Tak w zasadzie to zastanawia mnie, czy w ogóle jest sens wracania do domu na wakacje...
Nie masz innego wyjścia mruknął ponuro Snape, mieszając okrężnymi ruchami kawę w białej filiżance. Przynajmniej dopóki jesteś niepełnoletnia.
Może bym się zgadała z trytonami w jeziorze? zaproponowała żartobliwie. Ma pan na składzie skrzeloziele?
Mam, ale nie na dwa miesiące parsknął.
Może w jeziorze rośnie? zamyśliła się. Zresztą nieważne.
Powierciła się na prostym krześle, usiadła bokiem i założyła nogi na podłokietniki, co spotkało się z westchnieniem Mistrza Eliksirów.
Coś ci mówiłem na temat takiego siadania rzucił jej groźne spojrzenie.
Dziewczyna wzdrygnęła się i usiadła normalnie.
Pan ma jakieś geny bazyliszka? spytała, dla odmiany opierając się o biurko.
Niestety nie, ale czasem by się przydały odparł z drwiącym uśmieszkiem.
Pójdę już. — Wstała i skierowała się tyłem do wyjścia. Dracon zapowiedział jakąś zabawę. Dwanaście lat, a jaki rozrywkowy chłopak zaśmiała się i odwróciła w stronę drzwi.
Zamarła w bezruchu. Przed nią stał wysoki blondyn z długimi włosami, sięgającymi łopatek. Jego blade oczy mierzyły ją przez chwilę pogardliwym wzrokiem, ale złagodniały, gdy zauważyły ślizgoński krawat.
Wejdź Lucjuszu — zaprosił Severus, lecz blondyn stał w miejscu, przypatrując się dziewczynie.
Ee... dzień dobry powiedziała Katharina z małym skinięciem głową. Pan Malfoy, tak?
Istotnie. Rzekł Lucjusz.
Zaczerpnął powietrza i uniósł dumnie głowę. Rzucił ostatnie spojrzenie Ślizgonce, po czym podszedł do biurka znajomego. Katharina śledziła go wzrokiem z lekko przekrzywioną głową.
Koners, miałaś gdzieś iść upomniał profesor Snape.
Racja, panie profesorze. Miłego dnia. — I zniknęła za drzwiami.
Chyba wywarłeś dobre wrażenie mruknął Severus, opierając podbródek na splecionych palcach.
— To pewnie przez nowy płaszcz — odpowiedział, niezadowolony. Poprawił kołnierz z aksamitnego materiału. — Trochę lepsza kolekcja.
„Trochę lepsza" — parsknął w duchu Severus.
— Nie sądzę, by chodziło o ubiór. To nie ten typ. Stawiałbym na włosy i oczy.
— Jak się nazywała? — spytał z ciekawością.

— O co chodzi, Lucjuszu? — zapytała Katharina, nie otwierając oczu.
— Kiedy zorientowałaś się, że tu jestem?
Kobieta otworzyła oczy i spojrzała na siedzącego na fotelu blondyna.
— Kiedy podszedłeś do fotela. — Zamknęła ponownie oczy i ponownie się wyciszyła. — Większość z was jest słaba w skradaniu. Chociaż ty i Severus macie dobrą do skradania postawę, ale z całym szacunkiem, jeszcze tego nie opanowałeś.
— O, co ty nie powiesz? — parsknął. — Nie czuje potrzeby, aby się skradać.
— Racja, ty wpadasz i po kłopocie. — Uśmiechnęła się lekko, a to samo zrobił Malfoy, choć nie mogła tego zauważyć. — Chociaż w Departamencie było całkiem dobrze. Zwracałeś uwagę na otoczenie, ruchy świateł oraz powierzchnię po jakiej stąpasz.
— Co ty właściwie robisz? — zapytał, przypatrując się z ciekawością dziewczynie, klęczącej pośrodku pokoju. Jej ręce spoczywały swobodnie na kolanach, a plecy były wyprostowane. Twarz była spokojna i zrelaksowana. — Medytujesz?
— Można to tak nazwać. Odkryłam, że podczas takiej medytacji, mogę łączyć się z kimś podświadomie. To tak jak legilimencja, lecz na odległosć.
— Z kimś jesteś połączona?
— Nie. Akurat teraz wspominałam nasze pierwsze spotkanie. — Otworzyła ponownie oczy i powoli wstała z podłogi. — Przyszło mi też parę pomysłów odnośnie mojej zbroi, jeżeli bym takową umiała zrobić.
Podeszła do stolika na kawę i sięgnęła po swoją zimną już herbatę.
— Czy miałeś jakiś konkretny powód, by tu przychodzić?
— Przeszkadzam ci? — zapytał z pogardą.
— Absolutnie. Pytam z ciekawości.
— Czy znałaś swojego ojca?
— Nie. Tak naprawdę nie jestem do końca pewna, czy umarł, czy może jeszcze żyje. Podobno Tenigranie żyją dłużej — zapatrzyła się w dogasający ogień, tańczący wewnątrz marmurowego kominka.
— To jest właśnie powód mojej wizyty. W wieży północno-zachodniej na samej górze jest nieużywane pomieszczenie. Znalazłem tam gobeliny. Chciałabyś je obejrzeć?
— Znalazłeś mój ród, Lucjuszu? — zdziwiła się.
— Nie będę zdradzać niczego — odparł zdawkowo i podszedł do drzwi, które otworzył za pomocą laski. — To jak?
— Idę, idę — powiedziała, dopijając resztkę herbaty.
Szli w milczeniu, a kiedy mijali drzwi wejściowe, Katharina postanowiła przerwać ciszę:
— Wiesz, zastanawiałam się często nad swoim ojcem... Nie pamiętam go z wyglądu, a na fotografiach go nigdzie nie widziałam. Chyba, że matka je spaliła... to bardzo prawdopodobne.
— Twoja matka była mugolem?
— Taaak.
Pan Malfoy otworzył drzwi do wieży i przepuścił Katharinę, która uśmiechnęła się do niego, dziękując.
— Zastanawiam się, kto cię tak dobrze wychował.
— Ojciec. Matka była nieco surowa, ale nie mam jej tego za złe. Czasem trochę dyscypliny nie zaszkodzi — zaśmiał się cicho.
"Przyjemny odgłos" — pomyślała Katharina.
— Czy ojciec żyje?
— Nie. Zmarł w tym roku... Na początku września.
— Och, przepraszam. Przykro mi, nie wiedziałam.
— Nie mogłaś wiedzieć, dopiero tutaj się wprowadziłaś. — Wspiął się z gracją po dwóch ostatnich schodkach i pchnął drzwi, naprzeciw okna.
— Dlatego was nie było w domu, prawda?
— Tak. Narcyza chciała zostać, by cię lepiej przyjąć, ale uznałem, że dasz sobie radę.
— I słusznie. Chociaż czasem przydałaby się jakaś mapa.
Lucjusz uśmiechnął się i rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Jest tu spory bałagan. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
Katharina nie odpowiedziała tylko wpatrzyła się uważnie w plecy blondyna, który szukał czegoś w sporej, zakurzonej komodzie.
— Nie, ale dlaczego tu jest bałagan? — Obawiam się, że nie rozumiem twego pytania. Jak to „dlaczego"? Pokój jest nieużywany, więc jest brudno. Proste.
— No, ale nie każesz sprzątać tu skrzatom? — Malfoy odwrócił się w jej stronę, a widząc jej zszokowany wyraz twarzy, wywrócił oczami. — Nie każesz?
— Jak widać na załączonym obrazku.
— O, Salazarze! — Katharina udała, że mdleje i podparła się ściany, wpatrując się w sufit i oddychając głęboko. — Pan Malfoy nie każe sprzątać SKRZATOM w nieużywanym pomieszczeniu, a w nim jest BRUDNO — położyła nacisk na słowa:"skrzatom" oraz „brudno". — Chyba mam zawał.
— Katharino, powiedz mi...
— Co takiego? — Spojrzała na niego już normalnie, chociaż nadal podpierała ścianę.
— Nie połaskotać cię tym? — Wskazał na ostre zęby węża.
— Hmmm... kuszące, ale chyba nie chcesz jej pobrudzić pół-szlamem?
Malfoy westchnął ciężko, ubolewając nad dziwnym nastrojem Kathariny do słownych przepychanek.
— Malfoyowie nie mają nic przeciwko czarodziejom półkrwi. Wadzą nam jedynie prawdziwe szlamy. Zresztą, ty i tak jesteś w porządku.
— A gdybym była szlamą?
— Nie rozmawiałabyś ze mną — odparł. — A teraz nie gadaj bez sensu, tylko tu podejdź. Chcę ci coś pokazać.
Kobieta wykonała polecenie i zrównała się z Lucjuszem.
— To są gobeliny innych rodzin. Na drugim parterze jest ściana z jednym wielkim gobelinem, przedstawiającym mój ród, ród Blacków, gdyż Malfoyowie są z nimi spokrewnieni. Tutaj zaś jest cała reszta gobelinów, przedstawiająca rody z nienaruszalnej dwudziestki ósemki, przeglądając je znalazłem to. — I wskazał palcem na portret opatrzony napisem: Azerv Koners.
— Azerv? Azerv... hmmm... — zamyśliła się Katharina. — Co to jest za ród?
— To jest odłamek od nas, czy też raczej połączenie z nami.
— Z Malfoyami? Akurat! — Ślizgonka wytrzeszczyła oczy. — Czekaj.
Skupiła się maksymalnie, uniosła jedną rękę i usunęła kurz z całego pomieszczenia. Zamrugała i przyjrzała się z powrotem gobelinowi.
— Twoje zdolności są niezwykłe. — Oświadczył poważnym tonem Lucjusz.
— Dziękuję. — Uśmiechnęła się do niego uroczo.
Sięgnęła po wyszywany materiał i pociągnęła go w swoją stronę, rozkładając górną część drzewa genealogicznego.
— O patrz, jesteś ty! — Wskazała na portret u dołu gobelinu.
— Szukaj swojego zdjęcia, ja swój ród znam — powiedział, sunąc palcem pod nazwiskiem Koners. — Nie mam pojęcia czemu pozostałością po twoim przodku jest wypalona dziura, przecież ta kobieta. — Wskazał na blondynkę z rodu Malfoyów. — Była czystej krwi.
— Miałam nadzieję, że go zobaczę. — Wpatrzyła się smutnym wzrokiem w brązowe, spalone włókna gobelinu.
— Może gdzieś się jeszcze na to natkniesz.
— Zaraz! — Zmarszczyła brwi. — Ten cały, jak mu tam było... Gervald, ten od wampirów, on mnie poznał. To znaczy wiedział, że jestem Tenigranem. Może on wie coś więcej?
— Masz zamiar udać się do wampirów?
— A czy mam cokolwiek do stracenia, Lucjuszu? Czarny Pan zniknął z Malfoy Manor, więc nie będzie nawet wiedział.
— Chcesz to zrobić bez jego wiedzy? — spytał Lucjusz z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Katharina machnęła ręką w kierunku drzwi, rzucając zaklęcie wyciszające.
— Chcę. To jest mój ród, nie jego.
— Odważne słowa, Katharino. Uważaj do kogo je kierujesz.
— Ufam ci, Lucjuszu, i nie jestem ślepa. Widzę, że obecność Czarnego Pana nie działa na twą korzyść.
— Jak śmiesz? — syknął, odruchowo łapiąc obiema rękoma za laskę dżentelmeńską. — Jestem jego oddanym...
— Tak, tak, tak — przerwała mu, po czym zbliżyła się do niego i położyła mu rękę na ramieniu. — Ufam ci, więc ty zaufaj mi. Nie powiem mu tego, bo nie mam po co. Wiem, że dopóki się nie odrodził, Malfoyowie mieli spokój i wcale się temu nie dziwię. Po prostu mi zaufaj. Podczas medytacji wyczułam obecność Rookwooda i Avery'ego przy Sam-Wiesz-Kim. Nie wiem gdzie Czarny Pan obecnie przebywa, ale wiem, że zbiera informacje. Nie martw się, Lucjuszu. Nigdy bym was nie zdradziła.
Malfoy milczał, mierząc ją chłodnym wzrokiem. Jego pierś unosiła się w równym oddechu. Po kilku sekundach przybrał swoją normalną postawę, opierając laskę o podłogę.
— Dobrze, idź. Ale nie ponoszę za to odpowiedzialności.
— Nie zabawię tam długo. Ten ich przywódca może nawet nic o moim rodzie nie wiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro