Rozdział 24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Jakiś czas później, świat magii pogrążył się w żałobie. Nic dziwnego, w końcu jeden z najpotężniejszych czarodziejów na świecie poniósł klęskę. Czarny Pan już nie starał się działać w miarę subtelnie — jeżeli coś mu przeszkadzało, śmierciożercy likwidowali to w najbardziej huczny i widowiskowy sposób — chyba wiecie co mam na myśli, mówiąc „widowiskowy". Severus został powitany niczym bohater. Sam Czarny Pan pochwalił go dosłownie, bez przytaczania jakichś niepotrzebnych aluzji. Katharina zauważyła, że śmierciożercy zaczęli odnosić się do niego z większym szacunkiem. "Wreszcie" — przeszło jej przez myśl, kiedy usłyszała, że nikt nie próbuje kwestionować jego pomysłów. "Zaufanie i szacunek... czy też raczej respekt.".
Snape miał w sobie coś, co przyprawiało o dreszcze. I choć bardzo dobrze wiedziała, że cały czas działa w imię Zakonu, to widok jego, noszącego maskę śmierciożercy, ubranego w przerażający strój... To wszystko napawało niewyobrażalnym strachem. Szczerze zastanawiała się co tak naprawdę powoduję tę aurę grozy. Była pewna, że Severus nie dorównuje Bellatriks w pojedynkach na różdżki, pomimo że jego zdolności i siła były sporo ponad przeciętną, lecz szybkie reakcje i refleks Belli były niezrównane. Czy posiadał jakieś umiejętności dotyczące walki w sposób mugolski? Och, tak. Nie raz widziała ukrytą pod jego ciężką peleryną szablę. Mogła wywnioskować, że był praworęczny, gdyż zawsze pochwę na miecz nosił z lewej strony.
Ślizgonka stała przy stole, gdzie siedzieli śmierciożercy z Wewnętrznego Kręgu.
— Severus też uczestniczy, panie? — spytała, odrywając wzrok od czarnych tęczówek, by przenieść je na szkarłatne.
— Jest ci potrzebny?
— Byłoby dobrze, gdybyśmy go wzięli. Na pewno się przyda. — Starała się nie mrugać, kiedy patrzyła Voldemortowi w oczy.
— Severusie? — Wężogłowy zerknął na Mistrza Eliksirów. — Masz coś przeciwko?
— Absolutnie, panie.
— Doskonale. Działamy. — Skinął głową Katharinie.
Wszyscy wstali od stołu i stanęli w zbitej grupce za kobietą. Bella przypatrywała się z przekrzywioną głową ruchom dłoni Kathariny, zupełnie jakby chciała je zapamiętać. Goyle strzelił kręgami szyjnymi i poprawił ciężki naramiennik, podtrzymujący futrzaną pelerynę. Severus stał tuż obok niej, a przez warstwy uzbrojenia nadal czuła jego subtelną woń, którą niestety tłumił niezbyt przyjemny zapach Goyle'a. Wyostrzone zmysły Tenigrana były błogosławieństwem, ale nie przy każdej okazji.
— Gotowi? — spytała.
— Nie, oczywiście, że nie — zadrwił Severus, a Katharina zacisnęła pięść.
Szum fal dotarł do ich uszu, a oczy po przyzwyczajeniu do mroku, zarejestrowały zarys Azkabanu. Budynek miał trójkątną podstawę i wznosił się ponad ciemne chmury. Gdzieniegdzie w murze zostały wyciosane cienkie okna, które wpuszczały powietrze przepełnione świeżą bryzą morską do wszystkich celi w więzieniu.
— Panie — odezwała się Katharina, podążając u boku Voldemorta. Severus kroczył tuż po jego prawej stronie. — Czy uwalniamy tylko naszych?
— Wyśmienite pytanie, Katharino. — Kiwnął głową z aprobatą, po czym stanął i odwrócił się do reszty zwolenników. — Uwalniamy każdego, kto mógłby nam się przydać. Jeżeli zobaczycie kogoś i dostrzeżecie w nim... potencjał... uwalniacie. Zrozumiano?
— Tak, panie — odezwali się niemal równocześnie.
— Doskonale, doskonale. A teraz ruszamy! — zawołał, jego głos potoczył się echem po wyspie.
Katharina usłyszała specyficzny odgłos dobywania broni. Zerknęła za siebie. Goyle opierał o swoje nieopancerzone ramie wielki, dwustronny młot. Bellatriks wyraźnie podniecona przygryzała co rusz wargę, Yaxley w lewej ręce trzymał mocno różdżkę, podczas gdy prawa zaciśnięta była w pięść, ozdobioną kastetem. Odwróciła głowę w drugą stronę, starając się napotkać spojrzenie Severusa. Czarne z zielonymi tęczówkami skrzyżowały się, a w ich oczach błysnęły iskierki zrozumienia. Severus wraz z Kathariną wyprzedzili szereg i wysadzili drzwi. Ktoś po drugiej stronie ściany krzyknął, ale niemal natychmiastowo ugodził go zielony promień, wystrzelony z różdżki jej byłego profesora. Voldemort sunął nad gruzami ściany niczym zjawa, nakazując ruchem ręki, by śmierciożercy zajęli się swoimi sprawami.
Koners posłała Niewybaczalne w stronę zbiegającego ze schodów aurora, który runął na ziemie i zjechał twarzą w dół po ostatnich stopniach. Snape rzucił się w stronę schodów, a Katharina starała się dotrzymać mu kroku.
— Musimy znaleźć Lucjusza — mruknęła, upewniając się, że są sami.
— Przecież wiem — warknął. — Daj mu znać, żeby się przygotował. Czarny Pan nie powita go zbyt uprzejmie.
"Racja" — pomyślała. Severus stanął, więc mogła skupić się na wysłaniu krótkiej, telepatycznej wiadomości do Malfoya: „Idziemy, przygotuj się".
Coś podpowiedziało jej, by na chwilę wejrzeć w jego umysł i nie pożałowała tego:
— Jest na czwartym piętrze — powiedziała, widząc pytające spojrzenie Severusa.
Mistrz Eliksirów ruszył, z zamiarem wyjścia za róg, ale Katharina złapała go za przedramię i dociągnęła do siebie.
— Ostrożniej.
— Nie będziesz mnie pouczać. — Wyrwał się z jej chwytu, miażdżąc przy tym spojrzeniem.
— Proszę... — dodała błagalnym tonem.
Minęła go i bardzo powoli wyjrzała za róg. Dwóch aurorów stało naprzeciw siebie, każdy oparty o ścianę obok celi. Pogrążeni byli w rozmowie, zupełnie nieświadomi koszmaru rozgrywającego się dwa piętra pod nimi.
Avada kedavra! — krzyknęły dwa głosy naraz, wyskakując zza rogu.
Siła zaklęcia odrzuciła jednego aurora aż na klatkę schodową.
— Mają stanowczo zbyt kiepską ochronę. Zero zaklęć, poza tymi podstawowymi, dotyczącymi aportacji. Totalna amatorszczyzna.
— Plus niskie umiejętności. Nasze Ministerstwo ma naprawdę mało dobrych aurorów — dodał Severus cichym tonem, wspinając się po schodach. — Jednym z niewielu najlepszych aurorów jest Alastor Moody, ale już nie działa na rzecz Ministerstwa, czy Biura Aurorów.
— Ten z tym dziwnym okiem, tak? — upewniła się.
— Tak — odparł, wyciągając przed siebie różdżkę, lecz trzecie piętro było puste.
— Czyżby to był koniec?
— Wątpię, spodziewam się co najmniej czterech na czwartym piętrze. Tam zawsze trzymają śmierciożerców, więc byłoby to totalną głupotą, gdyby nie mieli na nim dodatkowej ochrony.
— Plus teraz ministrem jest Scrimgeour, a on przynajmniej stara się coś robić.
— To też prawda. — Przytaknął.
— Katharino! — rozległ się syk za ich plecami. Bella. — Czekajcie, wejdziemy razem.
Trójka przyklejona do ściany, ostrożnym krokiem ruszyła w górę ostatnich w budynku schodów. Wyjrzeli na pusty korytarz, zaglądając po drodze do każdej możliwej celi.
— To nie ma sensu — szepnęła Lestrange. — Nie zaglądajcie, bo i tak ich tu nie ma.
— A gdzie są? — spytała Katharina, doskonale grając niedoinformowaną, lecz została uciszona nagłym gestem Bellatriks.
— Ktoś idzie — mruknęła.
— Timmy, zawołaj Frizca. Miał przynieść im tą cholerną papkę jakieś pięć minut temu — nakazał jakiś mężczyzna, a odpowiedziało mu entuzjastyczne: „Tak jest, proszę pana".
Severus machnął różdżką, gasząc najbliższą pochodnie. Trójka śmierciożerców zaczaiła się na młodego aurora, który nieświadom zagrożenia zbliżył się do schodów. Katharina powaliła go na ziemię, podczas gdy Bella wyciszyła zaklęciem. Severus podszedł do powalonego, złapał go za kark, wyciągnął szablę i poderżnął mu gardło.
— Wchodzimy — oznajmił, pojawiając się w świetle pochodni z sąsiedniego korytarza.
Bellatriks wyszczerzyła zęby w szaleńczym grymasie i radosnym krokiem podążyła za Severusem. Katharina natomiast nie ruszyła się z miejsca, pozostając w ukryciu.
— Poczekajcie — syknęła cicho. — Zrobimy bardziej dramatyczne wejście — wytłumaczyła, widząc sylwetki reszty śmierciożerców, w tym samego Voldemorta, wchodzącego po schodach.
I tak jak przypuszczała, widok takiej bandy zwalił z nóg nawet najstarszych doświadczeniem aurorów. Na ostatnim, czwartym piętrze Azkabanu było około dziesięciu obrońców. Jeden z nich bronił się zawzięcie, ale nie potrwało to długo, gdy naprzeciw niego stanęła Bellatriks.
— Lucjusz! — mruknęła Katharina odblokowując wszystkie cele za jednym machnięciem dłoni. Wyczuła jego obecność w jednej z nich i natychmiast się tam udała — Wszystko w porządku? — spytała, pomagając mu wstać.
— Tak jakby — wychrypiał.
Miał podkrążone oczy, z jego włosów umknął ten wspaniały blask. Jego twarz przyprószona była kurzem i zarostem. Policzki nabrały jakiegoś niezdrowego odcienia, przywodzącego na myśl człowieka bardzo wynędzniałego. Dyskretnie rzuciła okiem na jego ciało i odetchnęła z ulgą, widząc że nie zmieniło się jakoś drastycznie od momentu, gdy ostatni raz go widziała. Może jednak ta cała „papka", którą musieli jeść nie była taka bezwartościowa?
— Och, Lucjuszu. Jak miło cię widzieć — zadrwił Czarny Pan, a Katharina wyczuła, jak blondyn drgnął i napiął mięśnie.
— Wiele się wydarzyło, och tak, wiele. Mamy ci tyle do opowiedzenia. — Śmierciożercy roześmiali się szyderczo. Katharina i Severus pozostali poważni; lubili Lucjusza, więc naprawdę nie widzieli powodu, by go ośmieszać. — Twój syn okazał się być tak samo bezwartościowy jak i ty.
— Panie... — wykrztusił. — Panie, nie powiodło mu się?
— Zdziwiony? Zapewne po tobie odziedziczył zdolność do porażek. — Kolejna salwa śmiechu.
Lucjusz padł na kolana. Katharina rozchyliła usta, by coś powiedzieć, ale napotkała ostrzegawcze spojrzenie Severusa. Zamilkła oraz wyprostowała się, patrząc (miała taką nadzieję) beznamiętnie na Malfoya. Lucjusz wiedział o planie niedługo po tym, jak Dracon sam się o nim dowiedział. Katharina była tą, która mentalnie skontaktowała się z Lucjuszem i o wszystkim mu opowiedziała. Niestety, nie było to tak, jak sobie to wyobrażała — Czarny Pan zlecił jej to i nakazał jej uświadomić mu — w dotkliwy sposób — w jakim jego syn jest zagrożeniu. Musiał zabić dyrektora Hogwartu, wielkiego czarodzieja, z którym sam Czarny Pan walczył i nie zdołał go pokonać. Jak więc miałby sobie dać z tym radę siedemnastolatek? To oczywiście miało na celu pogrążenie Lucjusza w rozpaczy, trzymanie go w niepewności. Kiedy Malfoy klęczał przed Voldemortem, poniżany przez niego, nie wiedział jak dotkliwej kary może się spodziewać. Jego syn zawiódł. Podobnie jak i on sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro