Rozdział 25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 — Panie, odnalazłem tutaj jakiegoś więźnia, sądzę że może się nam przydać — odezwał się Goyle, ciężkim krokiem pojawiając się w pomieszczeniu. Przed nim kulił się jakiś roztrzepany, dziwnie ubrany mężczyzna. — Mówi, że ma zdolności.
— Wygląda mi na takiego, co ma pociąg do pieniędzy — podsumowała Katharina, lustrując nieznajomego wzrokiem.
Czarny Pan podszedł do niej i przemówił tak cicho, by tylko ona mogła to słyszeć:
— To akurat nie problem, Katharino. Pieniądze, czy nie, ale można zrobić z niego jakiś użytek.
— Racja, panie. — Skłoniła się lekko, a on skinął głową Goylowi, na znak, że ma go trzymać przy sobie.
— Wracając do ciebie, Lucjuszu... Zawiodłeś nas. Oczywiście, nie byłeś jedynym, który mnie rozczarował. Nie, nie. O, nie. — Odwrócił się do innego, klęczącego śmierciożercy — Ty, Rudolfusie. Ty, Rabastanie... A także ty, Bello... Po was również spodziewałem się czegoś więcej. Daję wam kolejną szansę na wykazanie się swymi umiejętnościami. Uprzejmie radzę, abyście mnie chociaż tym razem nie rozczarowali.
— Na pewno cię nie rozczarujemy, mój panie — zapewnił słabym głosem Lucjusz.
Czarny Pan wyszarpnął różdżkę i dotknął nią czoła blondyna. Katharinie zamarło serce, a kątem oka wyłowiła nerwowy ruch ręki Severusa.
— Nie składaj obietnic, których możesz nie dotrzymać. 

 Kilka godzin później wszyscy uczestnicy wyprawy zebrali się na spotkaniu w dworze Malfoyów. — Czy czekamy na kogoś jeszcze, panie? — spytał Rowle, wychylając się, by zerknąć na bladą postać siedzącą u szczytu stołu.
Voldemort nie odpowiedział, utkwiwszy wzrok w unoszącym się nad stołem ciałem. Katharina rzuciła okiem na trzy postacie siedzące naprzeciw niej. W oczach wysokiego, jasnowłosego mężczyzny błąkał się strach, który był dostrzegalny również u jego syna. Narcyza natomiast starała się wyglądać na osobę opanowaną, jednak zdradzał ją napięty wyraz twarzy.
— Yaxley, Snape — odezwał się w pewnym momencie Czarny Pan. — Prawie się spóźniliście.
Dwójka nowo przybyłych stanęła w kręgu światła, rzucanego przez ogień palący się w marmurowym kominku. Ukłonili się niemal równocześnie, po czym wyprostowali się i czekali na polecenia.
— Tutaj, Severusie. — Czarny Pan wskazał ruchem ręki krzesło po swojej lewej stronie. — Yaxley, ty obok Dołohowa.
Mężczyźni zajęli swoje miejsca. Katharina, podobnie jak większość zgromadzonych, śledziła wzrokiem czarnowłosego.
— No więc? — zapytał Voldemort.
— Panie, Zakon Feniksa zamierza przenieść Harry'ego Pottera z jego obecnej kryjówki. W przyszłą sobotę, gdy zapadnie noc.
Jego słowa wzbudziły w obecnych wyczuwalną emocję; jedni znieruchomieli, inni powiercili się niespokojnie. Wszyscy wpatrywali się w Snape'a i Voldemorta.
— W sobotę... gdy zapadnie noc — powtórzył Voldemort, wpatrując się intensywnie w Severusa. — Dobrze. Bardzo dobrze. A ta informacja pochodzi... — Uśmiechnął się po jakimś czasie.
— Ze źródła, o którym rozmawialiśmy — dokończył Snape.
— Panie! — odezwał się Yaxley. — Panie, ja słyszałem co innego.
Kiedy Voldemort nie odpowiedział, Yaxley najwyraźniej uznał to za przyzwolenie do dalszego mówienia.
— Auror Dawlish zdradził mi, że Pottera przeniosą dopiero trzydziestego, w noc poprzedzającą jego urodziny.
Snape uśmiechnął się.
— Według mojego źródła zamierzają nam podsunąć fałszywy trop. To właśnie musi być ta informacja. Sądzę, że na Dawlisha rzucono zaklęcie Confundusa. I to nie po raz pierwszy. Nie ufają mu.
— Zapewniam cię, panie, że Dawlish był tego absolutnie pewny.
— To całkiem naturalne, jeżeli był pod działaniem Confundusa — rzekł Snape. — I zapewniam ciebie, Yaxley, że Biuro Aurorów zostało już wyłączone z opieki nad Harrym Potterem. Zakon podejrzewa, że infiltrujemy ministerstwo.
— A więc Zakonowi w końcu udało się coś wyniuchać, tak? — odezwał się Dołohow, po czym parsknął zjadliwym chichotem, któremu zawtórowało wzdłuż stołu.
— Panie — ciągnął niezrażony tym wszystkim Yaxley — Dawlish twierdzi, że w przeniesieniu chłopca wezmą udział wszyscy aurorzy...
Voldemort uniósł wielką, bladą rękę i Yaxley natychmiast zamilkł, patrząc z zawiścią, jak Czarny Pan zwraca się z powrotem do Snape'a.
— Dokąd zamierzają przenieść chłopca?
— Do domu jednego z członków Zakonu — odrzekł Severus. — Według mojego źródła ten dom będzie miał zapewnioną wszelką ochronę, na jaką stać Zakon i ministerstwo. Uważam, że kiedy chłopak już tam się znajdzie, trudno będzie go stamtąd porwać, chyba że uda się nam opanować ministerstwo przed przyszłą sobotą i wykryć dość zabezpieczających dom zaklęć, by przełamać resztę.
— Co ty na to, Yaxley? — zawołał od szczytu stołu Voldemort, a w jego czerwonych oczach rozbłysł żar. — Uda nam się opanować ministerstwo przed przyszłą sobotą?
— Panie mój, mam dobrą wiadomość w tej sprawie. Udało mi się... z trudem i olbrzymim wysiłkiem... rzucić zaklęcie Imperius na Piusa Thicknesse'a.
Te słowa wywarły duże wrażenie na siedzących w pobliżu, a jego sąsiad, Dołohow, poklepał go z uznaniem po plecach.
— Tak, to dobra wiadomość — powiedział Voldemort — ale jeden Thicknesse to za mało. Zanim zacznę działać, Scrimgeoura muszą otoczyć nasi ludzie. Wystarczy jeden nieudany zamach na życie ministra, a będę musiał zaczynać wszystko od początku.
— To prawda... ale przecież wiesz, panie, że Thickneese, jako szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ma regularne kontakty nie tylko z samym ministrem, ale i z szefami pozostałych departamentów. Sądzę więc, że będzie całkiem łatwo, skoro już mamy kontrolę nad wysoko ustawionym urzędnikiem, podporządkować sobie innych, tak by wszyscy działali na rzecz obalenia Scrimgeoura.
— Pod warunkiem, że nie zdemaskują Thickneese'a, zanim przeciągnie resztę na naszą stronę — wycedził Voldemort. — W każdym razie wydaje się mało prawdopodobne, bym przejął ministerstwo przed przyszłą sobotą. Skoro nie możemy dosięgnąć chłopaka w jego nowej kryjówce, musimy to zrobić, gdy będzie tam przenoszony.
— I są na to duże szanse, panie mój — powiedział Yaxley, najwidoczniej łaknąc pochwały. — Mamy już swoich ludzi w Departamencie Transportu. Jeśli Potter będzie się teleportował albo użyje Sieci Fiuu, natychmiast się o tym dowiemy.
— Tego na pewno nie zrobi — odezwał się Snape. — Zakon wyklucza wszelką formę transportu, która jest zarządzana lub kontrolowana przez ministerstwo. W ministerstwie nie ufa nikomu.
— Tym lepiej — oświadczył Voldemort. — Będzie musiał przedostać się do nowej kryjówki bez użycia czarów. Łatwiej będzie go dopaść.

 Katharina oparła podbródek na złączonych dłoniach, głęboko zamyślona. Jej mózg bardzo szybko kalkulował wszelkie możliwości dotyczące powodzenia misji śmierciożerców. Skoro Potter ma być transportowany metodą niemagiczną, to co takiego wybiorą? Samochody? Odpada. Najczęściej czarodzieje pożyczają je z ministerstwa. Miotły? Całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę wyczyny Harry'ego w dziedzinie quidditcha.
Dziewczyna wpatrywała się w źrenice Voldemorta, które co chwilę zmieniały swe położenie. Obecnie wpatrywał się w wiszące ciało, nie zwracając uwagi na swoich zwolenników. Katharina odwróciła wzrok i ponownie pogrążyła się we własnych myślach. Wyłapywała tylko pojedyncze słowa z monologu Czarnego Pana, ale najważniejsze, że zrozumiała całokształt. Błędy, ble, ble, ble, moja wina.
— A więc, jak powiedziałem... — Katharina ocknęła się, kiedy Voldemort zwrócił ku niej swe ślepia. — ...wiem już więcej. Na przykład to, że zanim uśmiercę Pottera, będę musiał pożyczyć od któregoś z was różdżkę.
Śmierciożercy zastygli w przerażeniu. Katharina zdziwiła się, widząc tę scenę, ale po chwili przypomniała sobie, że nie każdy może rzucać zaklęcia przy pomocy własnych rąk.
— Co, nie ma ochotników? — zadrwił Voldemort. — No cóż... Lucjuszu.
— Tak, panie? — zapytał ochrypłym głosem Malfoy.
— Różdżka, Lucjuszu. Potrzebna mi twoja różdżka, która tobie i tak nie będzie potrzebna.
— Ja...
Zerknął na siedzącą obok niego żonę. Narcyza patrzyła przed siebie, a jej twarz miała teraz tak samo blady odcień co jej męża. Sięgnął drżącą ręką za pazuchę, lecz nim zdążył wyjąć z niej różdżkę, Katharina przerwała:
— Panie.
Voldemort zwrócił na nią swoje spojrzenie. Zauważył, że w jednej, wyciągniętej ku niemu ręce, dzierży jasnobrązowe drewienko. Lucjusz zamarł. Czarny Pan zbadał wzrokiem różdżkę dziewczyny, wstał, lecz przystanął koło krzesła Lucjusza. Katharina błagała Voldemorta wzrokiem, ale niczego to nie zmieniło; uśmiechał się tylko drwiąco.
— Co to jest? — zapytał, kiedy dostał w swe długie, blade palce wyjątkowo wielką różdżkę.
— Wiąz, mój panie — wyszeptał Lucjusz.
— A rdzeń?
— Smok... Włókno smoczego serca.
— Świetnie.
Wyjął swoją różdżkę i porównał ją długością do tej nowej. Katharina uniosła brwi, zszokowana. Różdżka Lucjusza, o ile jej wzrok nie mylił, miała pół metra! Nigdy nie zwracała na to uwagi, ale teraz dziwiła się sama sobie, jak mogła coś takiego przeoczyć. To była największa różdżka, jaką do tej pory widziała. Przeniosła wzrok na Malfoya, który wychylił się w stronę Voldemorta. Wyglądało to tak, jakby był gotów przyjąć różdżkę Czarnego Pana w zamian.
— Mam ci dać swoją różdżkę, Lucjuszu? Moją różdżkę? — Paru śmierciożerców parsknęło niezbyt przyjaznym śmiechem. — Podarowałem ci wolność, Lucjuszu, i jeszcze ci mało? Ale zauważyłem, że ostatnio ciebie i twoją rodzinę coś gnębi... Cóż takiego? Może moja obecność w twoim domu?
— Ależ skąd... nie... panie mój, przenigdy...
— Och, Lucjuszu, po co te kłamssstwa — zasyczał, a Katharinę przeszył zimny dreszcz. — Cóż takiego gnębi Malfoyów, pytam? Czym ich pokarał los? Czyż od wielu lat nie zarzekali się, że wyczekują mojego powrotu, mojego dojścia do władzy?
— Tak, mój panie, tak, tak — wybełkotał Lucjusz Malfoy, ocierając drżącą ręką pot spływający na jego wąską wargę. — Pragnęliśmy tego... Pragniemy.
Narcyza skinęła sztywno głową, a Draco zerknął na Czarnego Pana, jednak zaraz odwrócił wzrok.
— Panie mój — odezwała się Bellatriks — to wielki zaszczyt gościć cię tutaj, w naszym rodzinnym domu. To wielkie szczęście, większe nie mogło nas spotkać.
— Wielkie szczęście — powtórzył Voldemort, przyglądając się jej uważnie. — To wiele znaczy w twoich ustach, Bellatriks.
Kobieta zarumieniła się, a w jej oczach zabłyszczały łzy szczęścia.
— Pan mój wie przecież, że mówię szczerą prawdę!
— Wielkie szczęście... nawet w porównaniu z tym, co wydarzyło się w waszej rodzinie w tym tygodniu?
"Szlag" — pomyślała Katharina. "Mogłam mu o tym nie wspominać.".
— Nie wiem o czym mówisz, panie...
— Mówię o twojej siostrzenicy. I waszej, Lucjuszu i Narcyzo. Właśnie poślubiła wilkołaka, Remusa Lupina. Musicie być bardzo dumni.
Wokół stołu wybuchły szydercze śmiechy. Niektórzy mieli taki ubaw z poniżania Malfoyów, że rozładowywali swoje emocje poprzez uderzanie pięścią w stół. Katharina westchnęła cicho. Żałosne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro