Rozdział 27.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 — JEST TUTAJ! TUTAJ! — krzyczał Shunpike.
Voldemort śmignął z Kathariną u boku w kierunku krzyków.
— Zablokuj ich, Koners!
— Panie, nie mogę, lecą za szybko! — starała się wymigać.
Voldemort zasyczał wściekle i przyspieszył swój lot.
AVADA KEDAVRA! — Promień zaklęcia przeciął powietrze, pędząc w kierunku chłopaka.
Ręka, w której dzierżył różdżkę ześlizgnęła się ze ścianki motocyklu i samoistnie wyczarowała strumień jasnożółtego światła. Chwilę później Katharina usłyszała trzask i krzyk wściekłości Voldemorta.
"Różdżka" — pomyślała, nim zanurkowała po szczątki magicznego przedmiotu. — Lucjusz będzie mi wdzięczny, jeżeli do czegoś się będzie nadawała.
Poszybowała z powrotem w górę i natychmiast tego pożałowała. Wpadła na coś niewidzialnego, ale tak twardego, że przez chwilę miała wrażenie, iż rozłupie się na parę części.
— STOOOOP! — ryknął rozwścieczony Voldemort. — Bariera, głupcy!
Śmierciożercy zawisnęli w powietrzu tuż przed niewidzialną bańką.
— Panie, co się stało? — zapytała Bellatriks.
— Nie teraz. Któryś ma dokładnie zapamiętać okolice. Będzie później potrzebna. A teraz... muszę coś wyjaśnić z naszym drogim Olivanderem — oznajmił, nim deportował się do siedziby śmierciożerców. — Nalegam, panie, abyś pozwolił mi na wzięcie Lucjusza — prosiła Katharina, stojąc obok Voldemorta, patrzącego w ogień. Minęło już kilka dni od pościgu za Potterem, podczas których śmierciożercy coraz szerzej roztaczali swoje wpływy.
— Nie jestem co do tego przekonany. Lucjusz mnie zawiódł, a nie mogę pozwolić sobie na kolejną porażkę.
— Ależ panie...
— Nie, Katharino. Zamach na życie ministra jest zbyt znaczącą misją. Nie może nam się nie powieść!
Katharina uklęknęła, patrząc błagalnie w czerwone ślepia.
— Panie, teraz to ja dowodzę tą misją. Sam mnie do tego przydzieliłeś. Proszę, panie. Lucjusz będzie mi naprawdę potrzebny. On zna ten cały klub, a ja jestem totalnie zielona w tamtejszej okolicy. Nie znam żadnego zakamarka, niczego, co mogłoby nam pomóc w porwaniu ministra.
Voldemort wpatrywał się w nią z ogromną intensywnością, więc musiała wykorzystać cały asortyment swojej silnej woli, by nie mrugać.
— Wstań — rozkazał, odwracając wzrok. — Twój plan jest wyjątkowo dobry, z wyjątkiem tego jednego punktu. Po prostu nie podoba mi się twój wybór i wolałbym, byś zwerbowała kogoś innego.
Nastała chwila ciszy. Katharina czekała na moment, w którym bezpiecznie mogłaby się odezwać.
— Panie, rozumiem cię doskonale. A...
— Więc skoro mnie tak dobrze rozumiesz, powinnaś odpuścić — syknął.
— Będę go miała na oku. Powtarzam, że to ja dowodzę misją, nie on. Już teraz, panie, mam wszystko poukładane w głowie. Potrzebny mi tylko ten jeden czynnik. Nikt z naszych nigdy tam nie był, a jeżeli był to nie zapamiętał wnętrza. Lucjusz twierdzi, że był nawet w loży tego całego Adeosta.
Voldemort stracił cierpliwość. Wyszarpnął swoją różdżkę i przystawił dziewczynie do gardła. Krew odpłynęła z twarzy dziewczyny, a z jej ust wydobywał się nierówny oddech. Oczy Czarnego Pana zabłyszczały niebezpiecznie w półmroku.
— Jeśli mnie zawiedziesz, możesz być pewna, że pożałujesz, iż wtedy nie wybrałaś śmierci.
Jej ręce uniesione w geście obronnym powoli opadły, gdy Voldemort opuścił różdżkę. Przełknęła ślinę, która zapiekła ją w gardle.
— Panie, jeszcze nigdy nie zawiodłam. Nie zawiodę i teraz.

Następnego dnia miało miejsce spotkanie śmierciożerców. Wszyscy obecni wlepiali oczy w Katharinę, która rozdzielała role i tłumaczyła każdemu na czym polega jej plan. Oczywiście najpierw usłyszał go na osobności Voldemort, a dopiero po tym, gdy się zgodził na jego realizację, pozwolił jej przejąć stery.
— Więc tak, Selwyn, ty, gdyby coś poszło nie tak, masz czekać przy wejściu dla interesantów. Jeżeli minister zdoła dotrzeć na miejsce, wchodzisz do akcji, wymyślasz jakąś durną bajeczkę... na przykład... że znasz miejsce pobytu śmierciożerców i chcesz porozmawiać o tym z szefem Biura Aurorów. Oczywiście...
— Nie podaję swojego prawdziwego imienia — dokończył.
— Tak, dokładnie. — Pokiwała z uznaniem głową. — Kierujesz się do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, tam dołącza do ciebie Rowle, idziecie do Yaxleya i razem, najspokojniej, jak to tylko możliwe, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń, schodzicie do atrium, gdzie pojawi się minister, a następnie... Chyba nie muszę mówić, co następnie, bo rozpęta się prawdziwe piekło. To jest wersja działań, jeżeli nie dotrzemy tuż za nim do Ministerstwa. Jeżeli dotrzemy, dam wam sygnał i dalej działamy tak, jak ustalaliśmy to na samym początku.
Zapadła chwila milczenia. Katharina zapatrzyła się w sufit, postukując opuszkami palców w oparcie krzesła Yaxleya.
— Dobra. To tyle jeżeli chodzi o waszą kwestię. Jest tu ktoś, kto umie jeździć samochodem?
Yaxley odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął szatańsko.
— Ty? Poważnie? Cholera, a dasz radę, w razie niepowodzenia, przenieść się szybko do ministerstwa?
— Dam. Nie będzie to pierwszy raz, gdy to robię.
— No to świetnie. Teraz tak. Selwyn i Rowle wiedzą co mają robić... Teraz moja grupa, a w mojej grupie chce widzieć: Lucjusza, Severusa, Yaxleya, Bellę...
Lestrange syknęła.
— No to nie Bellę, Bella zostanie na tak zwany deser. Dołączam cię do planu B. — Machnęła ręką i przeszła parę miejsc dalej. — W takim razie chcę jeszcze Rabastana.
— Katharino — przerwał Voldemort.
— Tak, panie?
— Jeżeli mam być szczery, Rabastan przydałby się w mojej grupie... W drugiej fazie, gdyby pierwsza się nie udała.
— Jak sobie życzysz, panie. Zatem kogo mam wybrać?
— Wystarczy ci ludzi. Ufam, że sobie poradzisz.
Katharina ukłoniła się posłusznie.
— Więc... Działamy. Powodzenia, mój panie.
— Wzajemnie, Katharino.
Kobieta ustawiła się naprzeciw długiego stołu. Lucjusz podszedł niepewnym krokiem do dziewczyny i ustawił się po jej lewej stronie.
— Nie sądziłem, że mnie weźmiesz — szepnął, kiedy runy zaczęły kreślić się na podłodze, wydając z siebie cichy syk.
— Jesteś potrzebny — mruknęła.
Severus i cała reszta stanęli w kręgu, a po chwili zniknęli, pozostawiając siedzących przy stole śmierciożerców.
Katharina wraz z jej grupą pojawili się na zapleczu sklepu Borgina i Burkesa. Sprzedawca wchodził właśnie do pomieszczenia i kiedy podniósł na nich swe ślepia, krzyknął przerażony.
— Tak, tak. Wiemy. — Machnęła ręką Katharina.
— Pan M-malfoy? — zająknął się sprzedawca.
— We własnej osobie — mruknął Lucjusz, wymijając sprzedawcę w przejściu.
— Yaxley — zwróciła się do siwowłosego Katharina — W zasadzie to dlaczego Scrimgeour poszedł do tego klubu? Dla rozrywki? To brzmi trochę nieprawdopodobnie.
— Nie, głupia. Nie dla rozrywki. Adeost to szycha wśród szych, należy do najbardziej wpływowych ludzi na Pokątnej.
— O ile nie na całym świecie czarodziejów — rzekł Lucjusz, wychylając się, by ujrzeć ulicę Śmiertelnego Nokturnu.
— Możliwe. Chłop jest chorobliwie bogaty...
— I skąpy... — dodał Malfoy.
— Też, ale oprócz tego jest znany, przynajmniej w Anglii, ze swojego klubu. Przychodzą tutaj ludzie, którzy... ach, jakby to powiedzieć.
— Są naszego pokroju. To znaczy niekoniecznie śmierciożercy, ale na pewno ludzie zainteresowani czarną magią. Ogółem, żaden „normalny" czarodziej się tu nie zapuszcza — sprostował Lucjusz.
— Malfoy, jak jesteś taki mądry, to dlaczego nie zauważyłeś, że poprosiła mnie, abym jej to wytłumaczył? Kiedy ostatnim razem sprawdzałem, nie nazywałeś się „Yaxley".
— Spokój — mruknęła niecierpliwie Katharina. — Proszę się od siebie odfikać.
Złapała za klamkę i niewiarygodnie cicho pchnęła drzwi. Ulica pogrążona była w półmroku, który zakłócały tylko podświetlone szyldy sklepowe.
— Więc po co przyszedł do niego Scrimgeour? Pytam, bo nadal nie wiem.
— Zastanów się, Koners. Po informacje — warknął Snape.
— Facet ma do czynienia z różnymi podejrzanymi dla aurorów typami, więc chce nawiązać z nim współpracę. Nazwiska za pieniądze — odparł Lucjusz.
— Adeost pójdzie na to?
— Wątpię — mruknął Malfoy, prowadząc ich wąską ścieżką. — Jemu akurat nie brak pieniędzy.
— A ty, Malfoy? Poszedłbyś na coś takiego? Tobie też nie brak pieniędzy, a uczepiłbyś się takiej oferty, jak hipogryf swojej ofiary.
— Yaxley, możesz przestać? — syknęła Katharina, odwracając się przodem do mężczyzny. Grupka zatrzymała się, a Lucjusz utkwił w kobiecie spojrzenie. — Nie przeszkadza mi towarzystwo Lucjusza, więc z łaski swojej przestań. Nie tylko on popełnia błędy... Jakbyś chciał zauważyć, twój święty przyjaciel, Rookwood, też tam był i tak samo jak cała reszta spartolił sprawę.
Zapadło milczenie, przerywane oddechami obecnych.
— Idziemy — warknęła, nim uchwyciła wyjątkowo wdzięczne spojrzenie szarych oczu.
Uliczka skręciła w lewo, a przed nimi pojawił się zwisający z przeciwległej ściany szyld „Pod testralim skrzydłem"
— Brzmi, jak jakaś knajpka — podsumowała. — Dobrze, że nie założyliście swoich typowych ubrań.
Chwyciła klamkę od drzwi, obejrzała się na swoich towarzyszy i podsumowała ich wzrokiem. Lucjusz podparł się zakończoną srebrną główką węża laską. Yaxley wsunął do rękawa szaty swoją różdżkę, a Severus rzucił okiem na przejście za nimi.
— Dobra, Yaxley, pamiętaj co masz robić.
Kiwnęła głową Severusowi, który uśmiechnął się drwiąco, po czym pociągnęła za klamkę. Wnętrze było naprawdę duże. Po lewej stronie, na niewielkim podeście, znajdowała się lada, przy której stały wtopione w podłoże krzesełka. Oświetlenie stanowiły dziwne, podobne do akwariów naczynia, idealnie dopasowane do wnęk w ścianach. Akwaria wypełnione były mazią, która co chwila zmieniała kolory, od jasnoniebieskiego, po ciemny turkus. Powietrze w klubie przesycone było zapachem alkoholu, tytoniu, a także czegoś, czego Katharina nie była w stanie zidentyfikować.
— Zmodyfikowane mugolskie narkotyki — wyjaśnił Lucjusz, widząc jak się marszczy. — Obrzydlistwo.
Katharina była zaskoczona jego komentarzem. Najwyraźniej, pomimo tego, że miał bardzo dużo pieniędzy, nie był skory do trucia własnego organizmu. To dobrze.
Yaxley i Severus podeszli do baru, oboje, jak większość obecnych miała kaptury na głowach. Widać w lokalu takim jak ten, było to normą. Lucjusz również miał na sobie kaptur, jednak spod niego wystawało parę kosmyków jego wyjątkowo jasnych włosów. Miała nadzieję, że nikt ich nie rozpozna.
— Zobacz. Aurorzy — szepnął Lucjusz, nachylając się do jej ucha, by mogła go usłyszeć pomimo granej w lokalu muzyki. Katharina objęła go delikatnie, by zmniejszyć prawdopodobieństwo wykrycia. — Dwóch, centralnie za tobą. Obrócę cię, a ty zerknij na nich okiem.
Jego dłoń zawędrowała na jej talię, odwracając ją plecami do jego torsu. Przycisnął ją do siebie i położył swoją głowę na jej ramieniu. Katharina przymknęła oczy, czując przyjemnie ciepły oddech drażniący nasadę jej szyi. Spod przymrużonych powiek dostrzegła dwójkę rosłych mężczyzn, którzy rozmawiali z prywatnymi ochroniarzami Adeosta. Gestykulowali zawzięcie, a ich miny wskazywały na to, że próbują wytłumaczyć coś dwóm mięśniakom.
— Założę się, że nie chcą ich wpuścić do loży, gdzie uprzednio wpuścili Adeosta i Scrimgeoura. Nie wiem czy wiesz, ale Adeost nie przepada za aurorami. To daję nam sporą przewagę — przejechał wargami po jej ramieniu, wyprostował się i oferował jej ramię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro