Rozdział 28.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   — Całkiem znośny lokal — mruknęła Katharina, słysząc grający w tle zespół „Fatalne Jędze".
— Kiedyś tutaj przychodziłem. Regularnie — powiedział Lucjusz, zniżając swój głos do pomruku, kiedy mijali grupkę wstawionych czarodziejek. — Czasem można spotkać ciekawe osoby, ale do tego trzeba mieć szczęście i trochę kontaktów. Tam. — Wskazał palcem na skórzane sofy na piętrze, które dzięki szklanej barierce można było zobaczyć z dołu — Znajduje się sektor dla tych... nieco istotniejszych klientów. Niektóre sławniejsze osobistości nie przejmują się tym, że przychodzą tutaj podejrzani ludzie. Kiedyś spotkałem tu Knota.
— Knota? On z tym swoim melonikiem się tutaj wpasował?
Lucjusz parsknął złośliwym śmiechem.
— Chodzi o to, że opinia o tym lokalu jest po prostu zła. Tutaj nie zwraca się uwagi na innych przebywających w lokalu, dlatego przyciąga on do siebie... specyficzne osoby. A te specyficzne osoby przychodzą posiedzieć, poznać kogoś nowego. Sama atmosfera jest o wiele lepsza niż w takim Dziurawym Kotle.
— To akurat mogę potwierdzić. A skąd właściciel klubu wie tyle o jego klientach? — spytała, a zaraz po tym schowała się za Lucjuszem, by przecisnąć się przez grupkę rozgadanych czarodziejów.
— Często schodzi tutaj na dół. Można powiedzieć, że on jest jedyną osobą, która się innym przysłuchuje. Facet po prostu lubi dużo wiedzieć.
Katharina zrównała się z Lucjuszem, który zaczął prowadzić ją w górę schodów. Malfoy znów oferował jej ramię, stanął przed jednym z ochroniarzy, który ku wściekłości aurorów, nie starał się go zatrzymać, wszedł z gracją na parę pierwszych schodów, po czym nachylił się do kobiety.
— Za tym małym zakrętem jest loża.
— I tak po prostu nas wpuścili?
— Tędy wchodzi się na wyższe piętro — mruknął, spoglądając dyskretnie za siebie.
Usłyszeli jakiś krzyk, a parę sekund później sosnowe drzwi huknęły o ścianę obok.
— Pocałuj mnie! — syknęła do Lucjusza, przyciągając go do siebie, by go ukryć.
Malfoy oparł się jedną ręką po prawej stronie jej głowy i dotknął ustami jej policzka. Jego kaptur zasłaniał częściowo całą scenę, więc wychodzący Scrimgeour widział to tak, jakby para naprawdę się całowała. Rufus rzucił im jakieś dziwne spojrzenie, a Katharina objęła jedną ręką szyję Lucjusza, zasłaniając nieco bardziej jego jasne włosy. Lucjusz przekręcił głowę i położył swoją lewą dłoń na jej biodrze. Minister magii szedł dziwnie wyprostowany, choć ze schodów schodził powoli i spokojnie.
— Rozpoznał cię — mruknęła Katharina, zamierając w bezruchu.
Malfoy odsunął swoją twarz na parę centymetrów.
— Skąd ta pewność?
— Coś mi to podpowiada. Jakoś dziwnie szedł, jakby siląc się na spokój — szepnęła, wychylając się w bok, by ujrzeć salę.
— Jasna cholera — warknął Lucjusz.
— Nie martw się. Jak coś się nie powiedzie, to ja dostaję lanie, nie ty — powiedziała, schodząc pośpiesznie ze schodów.
— Marne pocieszenie — odparł, nim dotarli do baru, przy którym zastali samego Yaxleya.
— Kazał mi czekać, a sam poszedł za nimi — wytłumaczył, nim zdążyli zadać pytanie.
Cała trójka pospiesznie opuściła lokal. Skierowali się natychmiastowo w stronę wąskiego korytarza, który prowadził na ulice Śmiertelnego Nokturnu.
— Se... — zaczęła, ale została natychmiastowo uciszona przez czarnowłosego czającego się w mroku. Opuścił rękę, którą zasłaniał jej usta oraz przytknął palec do swoich wąskich warg, nakazując milczenie.
— To był Malfoy! Jestem pewny! — krzyknął Scrimgeour. — Załatwcie go, kiedy będzie wychodził z klubu, a razem z nim każdego, kto wyjdzie w tym samym momencie.
— Milutko — szepnęła Katharina.
Usłyszeli stukot butów dwóch osób. Katharina pociągnęła całą trojkę w tył i przyparła ich do ściany za rogiem. Kiedy z korytarza wyłoniła się pierwsza postać, Lucjusz wyskoczył, zamachnął się swoją laską i wbił jej ostre kły w tętnice aurora. Krew pulsującym strumieniem bryznęła na kamienną ścianę. Katharina zanurkowała pod nogami drugiego aurora, obróciła się zwinnie, kopnęła go w okolicę nerek, popychając go tym samym w stronę Yaxleya, który skręcił mu kark.
— Pośpiesz się, Katharino — ostrzegł Lucjusz, a Severus schował zakrwawiony sztylet w małą pochwę, ukrytą pod peleryną.
Skinęła głową i podbiegła do schodków prowadzących do ulicy Pokątnej. Wbiegała po dwa schodki naraz, nie zwracając uwagi na swoje otoczenie. Kiedy była już u szczytu schodów, poczuła jak ktoś powala ją na dół, a nad jej głową śmiga zaklęcie uśmiercające.
— Severus! — krzyknęła, nie zważając na okropny ból w kolanie. — Właśnie uratowałeś moje dupsko!
— Później mi się odwdzięczysz — odparł, podając jej rękę.
Auror który niespodziewanie zaatakował Katharinę leżał już rozciągnięty na ziemi, unicestwiony przez Lucjusza. Sprawnie go ominęli i popędzili do Dziurawego Kotła. W środku pubu nie było nikogo, ale i tak działali ostrożnie. Nawet barman, zapewne ostrzeżony przez ministra, schował się z dala od pobojowiska.
— Odjeżdżają! — zawołał Yaxley, wskazując różdżką na znikający za rogiem samochód.
Katharina wyskoczyła na drogę i swoją mocą zatrzymała pobliski samochód. Śmierciożercy wyrzucili z niego osłaniających się rękoma mugoli, po czym ruszyli z piskiem opon za ministrem.
— Yaxley, goń dziada. Będę odsuwać samochody w miarę możliwości — oznajmiła, zatrzymując najbliższy samochód, kiedy przecinali skrzyżowanie. — Dlaczego, do cholery, wybrali samochody?
— Żeby trudniej ich było dopaść. Samochodów jest bardzo dużo, więc można go zgubić w tłumie — odpowiedział jej Severus.
— Ale są jeszcze inne środki. Fiuu, świstokliki — mruknęła Katharina.
— Scrimgeour obecnie ufa tylko Biuru Aurorów. Zdaje sobie sprawę, że możemy mieć wtyki w Ministerstwie — rzekł Yaxley, skręcając w prawo.
Kiedy wjechali na jakiś most, Katharina otworzyła szybę i podobnie jak Lucjusz, czy Severus, posłała w stronę pędzącego samochodu klątwę. Samochód z ministrem odpowiedział ogniem, nim zniknął za czerwoną ciężarówką.
— Yaxley, wyprzedzaj! — zawołał Lucjusz, a Yaxley bez upewniania się co do wolnego przejazdu, wychylił się na prawy pas.
— NIE! — ryknęła Katharina, łapiąc za kierownicę i skręcając nią ostro w lewo.
Jakby w zwolnionym tempie obserwowała jadącą prosto na nich cysternę. Złapała za hamulec ręczny i pociągnęła go do góry, po czym raz jeszcze skręciła kierownicą, unikając czołowego zderzenia z samochodem. Cysterna zahaczyła przednim zderzakiem o tył samochodu, a przez prędkość z jaką ów pojazd jechał, ich samochód wywrócił się do góry podwoziem i przetoczył dwa razy, aż zatrzymał się na dachu.
Całe zdarzenie spowodowało ogromny korek na moście.
— O jasna cholera! — syknęła Katharina, podpierając się ręką o sufit. — Severus, Lucjusz, nic wam nie jest?!
— Żyjemy — sapnął Malfoy, otwierając drzwi pasażera.
Katharina wraz z innymi wytoczyła się na asfalt i podniosła chwiejnym krokiem.
— Yaxley — wychrypiała. — Nigdy więcej nie prowadzisz.
Rzuciła okiem na pozostałych i dziękując Salazarowi, że nic im się nie stało, podbiegła do pobliskiego samochodu. Wyrzuciła na ulicę kierowcę, zasiadła na stanowisku kierowcy i podjechała paręnaście metrów po swoich pasażerów.
— Ładować się, panowie! — rzuciła.
Yaxley lekko pobladł i zdecydował usiąść na tylnym siedzeniu, tuż obok Lucjusza, natomiast Severus zasiadł obok Kathariny.
— Jaki korek — mruknęła do siebie, dostosowując odległość krzesła od pedałów.
Wykręciła samochód, machnęła ręką, odsuwając na boki sznur samochodów, po czym ruszyła w pościg za oddalającym się samochodem.
— Wjedź tutaj — Severus wskazał jakąś wąską, brukowaną alejkę oddzielającą od siebie dwie kamienice.
Katharina zwolniła i wjechała we wskazane miejsce.
— Zatrzymaj się. — Uniósł prawą rękę, wpatrując się w ruchomą ulicę przed nimi. Przez chwilę stali w miejscu, nasłuchując. — Ruszaj! — nakazał.
Katharina wyjechała z uliczki, minęła jadącą z naprzeciwka taksówkę, wjechała na chodnik i przyspieszyła, by zmniejszyć odległość między dwoma jadącymi samochodami. Samochód Scrimgeora był nieco mniejszy, więc z łatwością skręcił i zjechał w dół wyjątkowo wąskiej ulicy. Skręcił raz jeszcze, ale Katharina nie mogła zobaczyć niczego więcej, ponieważ jechała naprzód.
— Mam pewien pomysł. Zapnijcie pasy — powiedziała, widząc plac budowy, znajdujący się nieopodal ulicy prowadzącej do Ministerstwa Magii.
— Chyba żartujesz — burknął Yaxley, łapiąc obiema rękoma fotel Severusa.
— Zrób to. Nie chce mieć trupa w aucie — warknęła, zapinając się przy pomocy jednej ręki.
Przyspieszyła, wpadła na metalową bramę, wyrywając ją z płotu, skręciła i skierowała się na coś, co miało posłużyć jako wyskocznia.
— Ty chyba kpisz — mruknął Lucjusz, łapiąc się kurczowo rączki na suficie samochodu oraz fotela kierowcy.
Samochód wślizgnął się na wyskocznie, wyleciał na parę metrów nad ziemię, a następnie z donośnym hukiem znalazł się na ulicy. Teraz tylko odległość jednego samochodu dzieliła ich od Scrimgeoura. Katharina odzyskała panowanie nad samochodem używając do tego magii i ruszyła z podwójną prędkością w pościg.
— O, Merlinie — odetchnął Snape. — Nigdy więcej.
Katharina zaśmiała się i skręciła, by uniknąć czerwonawego zaklęcia.
— Nawalajcie w nich — poleciła, skręcając tuż za samochodem w stronę dużego, opuszczonego budynku.
— Jesteśmy już przy Ministerstwie! — zawołał Yaxley.
— Wiem, widzę — odparła Katharina, ponownie skręcając.
Auto które ścigali wjechało za murowany płotek, zjechało w dół, pędząc wprost na ścianę. Kathariną wystawiła rękę przez uprzednio uchylone okno.
— Zaklęcie maskujące! — krzyknęła do swoich towarzyszy.
Zgięła palce, by uniemożliwić zamianę sztucznej ściany w jej prawdziwy odpowiednik, po czym wpadła do małego, podziemnego parkingu. Samochód Scrimgeoura stał już przy przeciwległej ścianie, tuż obok windy schodzącej na dół. Kiedy Katharina wjechała do środka zarejestrowała dwójkę aurorów i ich klątwy, posyłane w stronę pojazdu. Pociągnęła za ręczny hamulec, skręciła ostro kierownice, wysłała w ich kierunku Avadę, a kiedy samochód idealnie zatrzymał się pod jedną ze ścian, zdołała zauważyć tylko dwa leżące na podłodze ciała.
— Wszyscy cali? — spytała roztrzęsionym z emocji głosem, wysiadając z samochodu.
— Ta — mruknął Yaxley, po czym podbiegł w stronę drugiej windy.
Winda pojawiła się po paru sekundach z donośnym skrzypnięciem.
— Witamy w Ministerstwie Ma...
— Och, zamknij się! — Katharina uderzyła pięścią w ścianę windy, uciszając tym samym znudzony, kobiecy głos.
— Daj cynk Czarnemu Panu — przypomniał Severus.
— Racja. — Kiwnęła głową.
Zamknęła oczy, odcinając się od wszelkich dźwięków, by skupić się na postaci Lorda Voldemorta.
— Panie, Scrimgeour dotarł do Ministerstwa. Depczemy mu po piętach. Tak jak było w planie, zjawił się od strony parkingu. — Wysłała zwięzły komunikat, a pieczenie na przedramieniu upewniło ją w przekonaniu, że otrzymał informacje.
— Dobra, chyba możemy się przebrać, racja?
— Jestem absolutnie za — powiedział Lucjusz, otrzepując aksamitną szatę.
Katharina wykonała gest, który (gdyby nie to, że nie było przed nią żadnej powierzchni) można by uznać za pukanie do drzwi. Biała mgiełka pojawiła się u ich stóp, a dźwięk, podobny do palenia jakiejś wilgotnej substancji, ustał dopiero wtedy, gdy obłok zniknął nad ich głowami. Mgiełka towarzyszyła fenomenalnemu zaklęciu, które Katharina odnalazła w jednej z ksiąg Tenigranów. Ów czar pozwalał zmienić swój ubiór w dosłownie parę sekund. Oczywiście najpierw musiała zaczarować oba zestawy ubrań, ale nie zmieniało to faktu, że zaklęcie było szalenie przydatne.
Ślizgonka żałowała, że nie może chodzić w swojej zbroi Tenigrana, która przewyższała wszystkie pancerze jakie do tej pory widziała. Nie chciała ryzykować odkryciem jej tajemnicy, którą tak starannie skrywała przed Voldemortem. W końcu te wszystkie księgi znajdujące się w jej wieży nie zawierały tylko przyjaznych zaklęć, a ona nie była pewna czy potężny czarodziej nie byłby w stanie ich rzucić.
— Atrium — oznajmił kobiecy głos, przerywając niespokojną ciszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro