Rozdział 30.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 — Tydzień? — Zamrugała gwałtownie. — Merlinie. To chyba pójdę się wyspać — mruknęła, wstając gwałtownie.
Jej kolano strzeliło boleśnie, a dziewczyna syknęła z bólu.
— Było się pakować pod różdżkę Czarnego Pana? — warknął Severus, który dopiero teraz się odezwał.
— A co miałam zrobić? Lubię Malfoya, a Cruciatusów już tyle pozaliczał, że coś mnie ku temu pchnęło.
— Co się stało? — zainteresował się Dumbledore, poprawiając okulary-połówki.
— Gdzieś pod koniec marca szmalcownicy złapali Świętą Trójcę i zaciągnęli do dworu Malfoyów. Lucjusz wezwał Czarnego Pana, lecz...
— ... zanim ruszył swe wężowe dupsko, na całe szczęście zdążyli uciec — dodała posępnym tonem Katharina. — Może już byłoby po wszystkim.
— I co było dalej?
— Czarny Pan, jak ostatnimi czasy większość śmierciożerców, strasznie uwzięli się na Malfoyów. Można powiedzieć, że nie pozwoliłam mu na ich ponowne karanie.
— Czytaj: „Padłam na kolana przed Czarnym Panem, błagając bym odebrała ich karę na siebie" — parsknął Severus, znad jakichś papierów.
— Naprawdę? — zdziwił się Dumbledore. — Nie widzę sensu w takim działaniu, zwłaszcza, że to był Lucjusz.
— Lucjusz wcale nie jest taki zły, za jakiego uchodzi. Jemu jest nie na rękę, to całe odrodzenie Vol... Czarnego Pana. Malfoy może nie jest dobrym człowiekiem, ale na pewno piekielnie dobrym przyjacielem.
Severus potwierdził skinięciem głowy.
— To akurat prawda. Lucjusz dla przyjaciela poświęciłby się tak samo, jak dla swojej rodziny.
— Nie miałem pojęcia — przyznał Albus.
— Nigdy nie pytałeś — odparł Snape. — W naszych szeregach jest dużo osób, którzy zasługują na drugą szansę.
— Na przykład? Z wyjątkiem was, oczywiście...
— Selwyn — mruknęła Katharina.
— Mści się za przypadkową śmierć swojej żony. Zabił ją auror — dodał Snape, a Katharina spojrzała na niego zszokowana.
— O tym nie wiedziałam... Wywnioskowałam po jego postawie. Kiedy byłam z nim na jakiejś misji i musieliśmy kogoś ubić, widziałam, jak się wahał. Wykorzystałam to i dałam mu do zrozumienia, że przy mnie nie musi się czuć skrępowany.
— Grasz w niebezpieczną grę. — Pokręcił głową Albus. — Bardzo niebezpieczną. Ktoś mógłby cię wydać.
— Dlatego najpierw poddaję się obserwacji, nie działam natychmiastowo.
— Czy ktoś jeszcze? — zapytał dyrektor, przerywając nieprzyjemną dyskusję.
— Cała rodzina Malfoyów i chyba tyle. Reszta jest spaczona, a na ich czele stoją Lestrangeowie...
— Chwila, chwila! Rudolfus zaczyna widzieć na oczy. Obrzydza go Bellatriks.
— Dlaczego?
— Bo... — podjęła, jednak po chwili umilkła.
— Spoufala się z Czarnym Panem — odpowiedział za nią Severus. — I wcale się z tym nie kryje.
Katharina skrzywiła się na wspomnienie dziwnie dwuznacznych, przypadkowo podsłuchanych tekstów.
— Więc dla Rudolfusa jest jeszcze nadzieja, choć mimo wszystko wątła. Nott nigdy nie wyrzeknie się idei Czarnego Pana, Macnair to sadysta, Crabbe i Goyle to samo, Travers jest bezwzględny, lecz nie lubi torturować.
— Travers ma strasznie złowrogi wygląd. Chodzi mi o rysy twarzy — mruknęła Katharina pod nosem, stojąc tuż za swoim fotelem.
— Avery jest tępy, więc nawet gdyby go ubili, to niewielka strata — stwierdził Snape, a zaraz po tym skosztował herbaty.
— Yaxley jest sadystą i to okropnym. Cieszy się jak jakiś psychol, kiedy może komuś skręcić kark. Straszne. Ale przynajmniej nie torturuje.
Nastała chwila milczenia, w czasie której Katharina odczuwała dużą ochotę na powiedzenie czegoś więcej, jednak zdecydowała się milczeć.
— To ja już pójdę — poinformowała i wyszła.
— Severusie? — odezwał się Albus.
— Mhm?
— Nie powiesz jej, prawda?
— Oczywiście, że nie. Spodziewałeś się tego? — warknął, odstawiając pustą filiżankę na podstawkę.
— Wiesz, ma podobny przypadek. Ulżyłoby ci. Nie można wszystkiego w sobie dusić.
— To nie ma znaczenia, czy podobny, czy nie. A duszę to w sobie całe życie... Przywykłem. — Potter, wraz ze swoją bandą, włamał się do banku Gringotta. Wiecie co to oznacza, prawda? — spytał z powagą Snape, wpatrując się w okno wychodzące na błonia Hogwartu. — To już jutro. Może nawet wcześniej.
— Jutro — powtórzyła siedząca na fotelu Katharina, czując pustkę w głowie. — Jakiś plan działania? Cokolwiek?
— Musicie odnaleźć chłopca. Severus musi mu przekazać coś bardzo ważnego. Coś, co zadecyduje o losach bitwy — wtrącił Albus.
— Przecież Potter go nienawidzi. — Katharina zmarszczyła czoło. — Jak miałby uwierzyć w coś, co mówi Severus?
— To już zostawiam wam. — Albus przetarł dłonią swoje oczy.
— Czyli najtrudniejsze — mruknęła ponuro. — Dzięki wielkie, dyrektorze... A coś oprócz tego?
— Zachować trzeźwy umysł, przewidywać wszystko w miarę możliwości, jak najszybciej kalkulować opcje i ich możliwe skutki, a na samym końcu podejmować te decyzje, w których śmierć ponosi najmniej ofiar. Bo śmierć w tej bitwie jest nieunikniona — odpowiedział Severus, rzucając jej szybkie spojrzenie przez ramię.
— Ou... Czyli czekać na rozwój wydarzeń i w razie możliwości oraz konieczności zmienić ich bieg?
— Najlepiej, gdyby tak było. — Skinął głową Dumbledore.
Katharina zsunęła się z fotela na podłogę, wstała, a po chwili wpatrywania się w odwróconego tyłem Severusa, wyszła.
— Wyglądała, jakby chciała ci coś powiedzieć, zresztą nie po raz kolejny — oznajmił Dumbledore.
— Jeżeli będzie chciała, to powie — odparł, wracając na fotel dyrektora.
Po powrocie do swoich tymczasowych komnat natychmiastowo położyła się do łóżka, chciała zasnąć, by mieć jak najwięcej siły na nadchodzące starcia, ale nie mogła. Wiedziała doskonale, co chciała powiedzieć Snape'owi, ale bała się do tego posunąć. Nie wiedziała czego ma się po nim spodziewać.
„A jeśli umrę? Nie będę musiała się tym przejmować, gdyby mnie wyśmiał" — starała się przekonać samą siebie w myślach. Odrzuciła na bok kołdrę i usiadła na brzegu łóżka, ukrywając twarz w dłoniach. Znajdowała się właśnie w swojej komnacie, którą przydzielono jej, gdy Voldemort ustalił z Severusem, że Katharina będzie towarzyszyć mu w Hogwarcie. — Mam dwadzieścia cztery lata, do cholery, czego ja się boję? Nie boję się kłamać w twarz Voldemortowi, a boję się Snape'a.
Wstała, narzuciła czarny, mięciutki szlafrok na swe ramiona i skierowała się ku wyjściu. Kiedy miała dłoń na klamce, drzwi otworzyły się, a w przejściu stanęła jej bardzo dobrze znana postać.
— Severus... — Zamrugała, jakby upewniając się, że nie śni. — Właśnie chciałam... przyjść.
Czarnowłosy zamknął drzwi i oparł się o nie.
— Katharino. — Zaczął z zamkniętymi oczami — zdajesz sobie sprawę z tego, że za parę godzin, któreś z nas może zginąć?
— Tak. Dlatego chciałam do ciebie pójść. — Otworzył oczy, a ona dla odmiany spuściła wzrok.
— Czego ode mnie chciałaś? — spytał, wyjątkowo łagodnym tonem.
— Ja... Severusie... — Przełknęła i podjęła: — Napiłbyś się czegoś?
Przypatrywał jej się przez chwilę, aż wreszcie skinął głową.
— Wina?
— Poproszę.
Po chwili oboje siedzieli naprzeciw siebie w milczeniu, rozkoszując się smakiem gorzkawego trunku. Kiedy ich lampki zostały opróżnione, Katharina westchnęła głęboko, następnie wstała i stanęła przed Snape'em.
— Zatańczysz? Zawsze chciałam robić to częściej...
— Mogę. Nie krępujesz się? — Zlustrował ją od stóp do głów.
Jej niezawiązany szlafrok odkrywał zgrabne nogi, które były okryte tylko koszulką, sięgającą nieco ponad połowę ud.
— Nie. Nie przy tobie — odparła cichym głosem.
— Tańczymy przy jakiejś muzyce, czy tak jak Lucjusz? — spytał, uśmiechając się lekko.
— Nie jesteśmy aż tak wstawieni — parsknęła.
Minuty mijały, a początkowo napięta atmosfera stopniowo rozluźniła się. Sunęli w rytm powolnej melodii. Dwa ciała przylegające do siebie, delektujące się swoją bliskością. Nie chcieli rozmawiać. Obawiali się, że mogą popsuć atmosferę. Severus oparł podbródek na jej głowie, kiedy ona przytuliła się do jego torsu. Miała bose stopy, które stąpały ostrożnie tuż obok jego butów.
Melodia chyliła się ku końcowi, ostatnie dźwięki piosenki rozbrzmiewały echem w ich głowach. Zatrzymali się, nadal wtuleni w siebie, jednak Katharina postanowiła wyjaśnić pewną kwestię.
— Severusie — zaczęła szeptem, lecz nie dane było jej dokończyć.
Kciuk mężczyzny delikatnie zawędrował na jej wargi, jego oczy, początkowo śledzące ruchy jego własnego palca, teraz przeniosły się na intensywnie zielone tęczówki kobiety. Schylił się i złączył ich usta, delikatnie, prawie niewyczuwalnie. Katharina zaczerpnęła powietrza. Jej dłoń ścisnęła przód jego szaty i pociągnęła go w swoją stronę, jednocześnie robiąc krok w tył. Jej plecy napotkały ścianę, lecz żadne z nich nie zwróciło na to uwagi. Kobieta naparła na wargi Severusa z większą niż dotychczas siłą, a on nie pozostawał dłużny.
— Severusie — szepnęła, odsuwając się od niego na parę milimetrów — nie chcę cię stracić.
Jego dłoń, która pieszczotliwie drapała jej skórę głowy, zamarła w bezruchu, podobnie jak cała reszta jego ciała.
Było już za późno, by się cofnąć. Nawet gdyby chciała, nie mogła już tego powstrzymać.
— Ja... Ja cię kocham, Severusie — wyszeptała i ze strachem spojrzała mu w oczy.
Mężczyzna stojący przednią powoli odsunął się na wyciągnięcie ręki. Jego wąskie wargi były rozchylone, oczy błyszczały w świetle świec, jednak jego ekspresja twarzy nie pozwalała na odczytanie czegokolwiek. W tym właśnie momencie Katharina zaczęła przeklinać się w myślach.
— Nie potrafię tego powstrzymać, ani wyjaśnić. To silniejsze ode mnie. — Wewnętrzna strona brwi zawędrowała do góry, a w oczach zapłonął smutek.
Severus nie odpowiedział, zrobił krok w tył, później następny, i kolejny... Kiedy jego jedna dłoń znalazła się na klamce od drzwi wejściowych, bezsilnie pokręcił głową. Wyszedł, a Katharina opadła na kolana, ukrywając twarz w dłoniach. Powstrzymała łzy zawodu, ale nie potrafiła powstrzymać drżenia ciała. Możliwe, że właśnie zaprzepaściła swoją szansę na życiowe szczęście. Z drugiej strony jednak, co zrobiła źle?
— No nic, Katharino — powiedziała w przestrzeń, kiedy opanowała swe emocje — najwyżej zostaniesz starą panną z kotami.
Wstała i zaczęła się przebierać w swoją szatę, kiedy zapiekł ją Mroczny Znak. Zerknęła na zegarek. Godzina dwudziesta druga. Najprawdopodobniej któreś z rodzeństwa Carrowów odnalazło Pottera i teraz postarali się wezwać Czarnego Pana. Katharina stała przez chwilę w miejscu, myśląc gorączkowo nad tym, co powinna teraz zrobić. W końcu zdecydowała, że czas na chrzest bojowy jej przepięknej zbroi.
Teleportowała się do swojej wieży i puściła biegiem na piętro budynku. Kiedy tylko tam dotarła, dostała się do ukrytego pomieszczenia i pospiesznie zaczęła zakładać pancerz. Z haków, zawieszonych na ścianie, zdjęła dwa jednoręczne miecze i włożyła je do pięknie zdobionych pochw. Po chwili namysłu porwała też sporą kuszę. Jednym ruchem ręki zaczarowała cały swój pancerz, by w razie konieczności móc szybko zamienić go na zwykłą szatę.
Już miała schodzić na parter, a następnie przenieść się do Malfoy Manor, gdy usłyszała stukanie w szybę. Powoli odwróciła się i ze zdumieniem zobaczyła dużego ptaka — sokoła, którego niegdyś uratowała od śmierci. Podeszła do szyby i wpuściła go do środka. Sokół zrobił młynka w powietrzu, zasiadł jej na prawym przedramieniu, a następnie skinął jej główką.
Katharina stwierdziła, że dziś jej już chyba nic nie zaskoczy. Tym razem z kompanem, bo drapieżnikiem na ręce, pojawiła się w dworze w Wiltshire.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro