Rozdział 33.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   — Nie mam mocy — powiedziała, zszokowana, opuszczając dłonie.
— I co teraz? — spytał Draco, zaniepokojony.
— Czekaj... — Pomacała pas z bronią i po chwili wyszarpnęła różdżkę. — Aportujemy się.
Rzuciła spojrzenie pełne tęsknoty w stronę swojego lubego, a chwilę później zniknęła.

— Lucjuszu! Lucjuszu! — Waliła pięścią w drzwi od łaźni w Malfoy Manor. — Cholera, odezwij się!
Przystawiła swoją różdżkę do zamka w drzwiach i starała się go odblokować, prostym zaklęciem Alohomora, jednak bez skutku.
— Lucek, otwórz! — Oparła czoło o białe drzwi.
Zamek szczęknął, a z wnętrza pomieszczenia dał się słyszeć smutny oraz zrezygnowany głos:
— Wejdź.
Katharina wpadła do środka i odetchnęła widząc Malfoya zanurzonego po samą szyję w wyżłobionej w posadzce wannie.
— Wielkie nieba, myślałam, że coś sobie zrobiłeś — wyznała, podchodząc bliżej.
— Mało brakowało — przyznał. — Nie wrócą tu, prawda? Wiesz chociaż, gdzie są?
— Wrócą tu, wzięli sobie tylko tymczasowe wakacje, a jeżeli chodzi o miejsce, to znam dokładną lokalizację i wiem, że są bezpieczni.
Malfoy sięgnął jedną ręką po szklankę Ognistej, którą postawił na krawędzi wanny.
— Byłaś u Severusa? Przenieśli go do Munga. Nie na długo, na szczęście.
— Byłam, ale kazał wywalić mnie za drzwi, bo „zaczęłam go irytować". — Uśmiechnęła się i spojrzała na płyn, wypełniający wannę. Zanurzyła palec w białej cieczy i zbliżyła go do ust. — Czy to jest kozie mleko?
— Mhm — mruknął, odprężony. — Wspaniałe uczucie, kiedy się w nim przebywa. Chcesz spróbować? — dodał, z podstępnym uśmiechem, a Katharina udała, że przymierza się do wskoczenia do basenu.
— Nie dzięki, ale nie przeczę, musi być przyjemnie.
— Wiesz, że to tak nieładnie, wchodzić komuś do łazienki, kiedy się myje? — zapytał, podnosząc się powoli.
Katharina chciała odwrócić wzrok, ale rychło zauważyła, że nie ma takiej potrzeby. Najwyraźniej wanna miała jakieś schodki, bo Lucjusz, który teraz stanął na nogach, był zanurzony aż po połowę torsu.
— Wiem, ale nie mogłam się powstrzymać. Dowiedziałam się, od twoich skrzatów, że kawał czasu temu przyszedłeś tu, a już nie wróciłeś. Może jestem jakaś przewrażliwiona, ale bałam się, że możesz chcieć...
— Popełnić samobójstwo?
— Chociażby. — Kiwnęła głową.
— Początkowo miałem takie myśli — oznajmił, wpatrując się w białą taflę mleka — ale zdecydowałem się na szklankę Ognistej, a nim zdążyłem podjąć decyzję w jakiejkolwiek sprawie, zjawiłaś się ty.
— I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że już ci nie przyjdzie nic podobnego do głowy.
— Nie obiecuję. Wyleczę się z takiego stanu, tylko wtedy, kiedy ponownie zobaczę swoją rodzinę w tym domu. Ale rodzinę, która mi wybaczy, a nie będzie mnie nienawidziła. — Podszedł do krawędzi wanny i podciągnął się, wynurzając z mleka.
Katharina odwróciła się na pięcie.
— Już — mruknął, założywszy czarny szlafrok.
— Lucjuszu, mam dla ciebie coś co ci się niesamowicie spodoba. — Uśmiechnęła się, dumna z siebie.
Malfoy stał przed wielkim lustrem, badając z podejrzliwą miną swój zarost. Jego podkrążone oczy nadal były dobrze widoczne; kontrastowały z jego naturalnie bladą skórą i jasnymi włosami. Katharina podejrzewała, że ten umęczony wyraz twarzy przeminie dopiero wtedy, gdy przejdą myśli samobójcze.
— Chyba nie zamierzasz się znowu całkowicie ogolić? — spytała, unosząc brwi.
Napotkał jej spojrzenie w lustrze.
— A co, jeśli tak? Moja sprawa.
— Owszem, twoja. Ale chyba nie zastanawiałeś się, jak dobrze wyglądasz z lekkim zarostem.
Odwrócił się w jej stronę, mrużąc delikatnie oczy i wykrzywiając wargi.
— A dobrze wyglądam? — zapytał, badając jej reakcję.
— Cholernie dobrze! Jak jakieś bóstwo i to nie tylko moja opinia.
Parsknął, powracając do studiowania swojego odbicia. Wpatrywał się w swoje zakryte delikatnym materiałem przedramię, a po chwili podciągnął szlafrok do góry. Mroczny Znak, niegdyś czarny niczym węgiel, teraz był blady i można było go uznać za zwykłe znamię.
— Nie ma go. Nareszcie go nie ma — powiedział, rysując różne kształty na swojej skórze przedramienia.
— Lucjuszu... Będę na ciebie czekać w salonie — oznajmiła i opuściła łaźnię.

— O co chodzi? — spytał, pojawiając się w drzwiach do salonu.
— Mam dla ciebie coś na kształt prezentu. — Jej twarz znów wykrzywił triumfalny uśmieszek.
— Powiesz mi, czy zamierzasz się tak szczerzyć?
— Ale ty jesteś nieprzyjemny. — Wywróciła oczami. Kiedy jej prawa dłoń, wyciągała coś zza pazuchy, dodawała, zrzędliwym tonem: — Człowiek się stara, trudzi, rozmawia z wieloma... no dobra, nie z wieloma, bo w tym przypadku z jedną osobą, żeby zrobić coś, z czego Lucjusz byłby zadowolony, a ten co? „Zamierzasz się tak szczerzyć". — Zakończyła, patrząc na niego z rozbawieniem, gdy wyciągnęła wąski pakunek w jego kierunku.
Malfoy zmarszczył brwi, pociągnął za wstążeczkę, która odkryła długą różdżkę.
— Ale... Jak? — Otworzył usta, przez które wciągnął powietrze. — Przecież... Przecież sam Czarny Pan mówił, że uległa zniszczeniu.
— A, tak, tak. — Wywróciła ponownie oczami. — Słuchaj tego...
Lucjusz uśmiechnął się, rzucając jej szybkie spojrzenie.
— Rozmawiałam dzisiaj z Ollivanderem, który nawiasem mówiąc, wychodził ze szpitala świętego Munga, mrucząc coś pod nosem o nadgorliwych lekarzach. Zapytałam go, czy da się cokolwiek z tym zrobić, a on zabrał mnie do swojego starego sklepu na Pokątnej. Okazało się, że facet miał jakąś super skrytkę, gdzie chował materiały na różdżki, a którą przeoczyliśmy na całe szczęście. Skrytka była trochę przyfajczona, ale jej zawartość w stanie nienaruszonym.
— Naprawiliście ją?
— Tak. Rdzeń różdżki nie ucierpiał, więc byliśmy w stanie. Możesz przetestować... Aha, byłabym zapomniała. Zgodził się na pomoc, bo kiedy tutaj... przebywał... dostarczałam mu pokarmu, albo leczyłam po kryjomu rany. Coś za coś — Uśmiechnęła się ciepło.
Lucjusz przybrał szatański wyraz twarzy, wycelował różdżką w Katharinę i mruknął:
Incarcerous. — Liny ciasno oplotły Katharinę, przygważdżając ją do pobliskiego krzesła.
— Malfoy! — zawołała oburzona.
Lucjusz zachichotał złośliwie.
— No i co teraz, Katharino? Nie masz mocy, jesteś zdana na moją łaskę.
— Fascynujące — zadrwiła, unosząc dłonie na tyle na ile mogła.
Mężczyzna odwrócił się i wpatrzył w tron, na którym niegdyś zasiadał Voldemort.
Confringo! — zawołał, a tron z hukiem rozpadł się na małe kawałeczki. — Och, jak mi tego brakowało.
Lucjusz podszedł do Kathariny i pocałował ją w policzek.
— Dziękuję. — Odsunął się od niej na parę cali, napotykając błyszczące zielone tęczówki. — Hm? — mruknął, opierając się o podłokietniki jej krzesła. — Zawiedziona? Nie zdradziłbym Narcyzy. Nigdy. — Zbliżył się, tym razem muskając wargami jej kość policzkową oraz wdychając przyjemny zapach jej włosów. — Choć... trzeba to przyznać, jesteś nadnaturalną pokusą.
— Malfoy! Rozwiąż mnie! — krzyknęła, czerwona jak piwonia.
— Jak sobie życzysz — powiedział z uśmiechem, uwalniając ją z więzów.
Pchnęła go po przyjacielsku pięścią w ramię.
— Nigdy więcej, tak nie rób — warknęła, odrzucając do tyłu swoje czarne włosy.
— Zastanowię się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro