Rozdział 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


W nocy Katharina nie mogła spać i kiedy wstała tuż ze wschodem słońca, poczuła niezdrowy stres. Jeżeli jej się nie uda, będzie musiała zginąć. Jeżeli się powiedzie, będzie śmierciożercą... co oznacza, że będzie zabijać.
Wzięła głęboki wdech, by się uspokoić.
„W życiu, a zwłaszcza na wojnie, wygrywają ci silniejsi" usłyszała głos profesora w swojej głowie. „Pytanie, czy aby na pewno jestem silna"
— Koners! — usłyszała wołanie, dochodzące zza drzwi.
— Nie śpię, może pan wejść— odpowiedziała.
Leżała właśnie na łóżku, ubrana, bezmyślnie gapiąc się w szary sufit.
— Po śniadaniu wracamy do Malfoy Manor.
— Z jakiego powodu?
— Twojego testu.
— To już dziś? — zdziwiła się.
— Najwidoczniej — odrzekł i zamknął za sobą drzwi.
Dziewczyna zaklęła i zerwała się z łóżka. Zaczęła szukać swojego pasa, ale w porę zorientowała się, że przecież został jej odebrany.
Westchnęła i wyszła z pokoju. Na stole stała miska z owsianką i słoiczek z dżemem wiśniowym. Zerknęła na byłego nauczyciela, który był jeszcze w pidżamie, ale najwyraźniej szykował się do porannego prysznica, gdyż przez jego ramię przewieszony był szlafrok.
— Straszak przyniósł ci śniadanie.
— Kto?
— Skrzat — wywrócił oczami i zniknął za drzwiami prowadzącymi do łazienki.
Ślizgonka zjadła ze smakiem swój posiłek, a zaraz po tym zabrała się za przygotowania. Założyła swój płaszcz i dobrze zasznurowała swoje buty.
Stanęła przy oknie i nim się zorientowała miała przystawione ostrze do gardła. Nie był to jednak jej topór, a floret z przepiękną rękojeścią.
Chciała kopnąć Severusa w kostkę i rozbroić go, jednak ten był na coś takiego w pełni przygotowany. Odsunął swoją stopę poza jej zasięg, obezwładnił jej ręce i przycisnął do ściany.
— Trzeba nad tym popracować. Mam nadzieję, że chociaż w pojedynkach na różdżki jesteś dobra.
— Jestem dobra w unikach — syknęła, gdy poczuła na policzku chłód ściany.
— Zawsze coś — mruknął, uwalniając jej ręce.
Odwróciła się do niego i zamarła. Stał przed nią w swoim stroju śmierciożercy. Teraz,kiedy światło porannego słońca oświetlało pomieszczenie, mogła dostrzec szczegóły, których w mroku nocy dostrzec nie mogła.
— Wygląda... — urwała, przyglądając mu się z ciekawością. — Budzi strach, ale jednocześnie jest piękny.
Severus powolnym ruchem schował broń za pas i założył swoją maskę. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, kiedy zobaczył, że dziewczyna pochłania go wzrokiem.
— Idziemy — powiedział,a ona spojrzała na niego pytająco.
Po chwili zorientowała się i już miała wychodzić, gdy przypomniała sobie o pasie:
— Mój pas!
Minęła go, lecz w porę złapał ją za ramię.
— Nie będzie ci potrzebny.
— Mam iść bezbronna? — wytrzeszczyła na niego oczy.
— Szczegóły poznasz na miejscu.
— Nie będę się mogła nawet przygotować? — zrobiła wyjątkowo zdołowaną minę.
— To jest podstawa rekrutacji. Czarny Pan nie przyjmuje byle kogo do swoich szeregów. Nie ma sensu, by tracił czas na mięso armatnie. Twoja misja ma na celu sprawdzić różne umiejętności, nie tylko walkę. Musisz wykazać się sprytem i planowaniem.
— A co będę musiała zrobić?
— Dowiesz się na miejscu — warknął nieprzyjemnym tonem.

Deportowali się przed Malfoy Manor. Dołączyła się do nich mała grupka śmierciożerców i razem z nimi pojawili się w podniszczonym domku.
— Teraz słuchaj — odezwał się Crabbe. — To jest hotel dla sędziów z Ministerstwa. Przyjeżdżają tutaj kiedy muszą załatwić jakąś dłuższą rozprawę — pociągnął ją w stronę okna i wskazał na dużych rozmiarów, gotycki budynek.
Dziewczyna przyglądała się budynkowi, a zaraz po tym fotografii, którą jej wręczył.
— Gryzelda Marchbanks jest twoim celem — poinformował Lucjusz, wciskając jej małą sakiewkę w dłoń.
Katharina podrzuciła zawiniątko i zapytała:
— Okrutnik?
Severus skinął głową. Dziewczyna już wszystko rozumiała.
— Chodzi o skrytobójstwo, prawda?
Crabbe uśmiechnęła się szaleńczo i pokiwała głową.
— Marchbanks w czymś wam wadzi. W czym? — spytała, patrząc po kolei na każdego z nich.
— Nie udzielamy informacji niezaufanym ludziom — parsknął Crabbe, poprawiając żelazny naramiennik.
— Gdzie się znajduje?
— Drugie piętro pokój dziewięćdziesiąty czwarty. Jest położony we wschodniej stronie budynku.
Ślizgonka narzuciła kaptur na głowę i podeszła do okna.
— Nie daj się zauważyć — mruknął Snape, a chwilę po tym już jej nie było.
Dziewczyna wspięła się na dach i przycupnęła na samym szczycie, rozglądając się wkoło. Jej bezbłędny wzrok wyłowił ludzkie sylwetki, chodzące wewnątrz domu.
Musiała obmyślić plan najszybciej jak tylko potrafiła. Zauważyła, że za budynkiem znajduję się szeroka rzeka. To znacznie ułatwiło jej drogę ucieczki. Tylko teraz musiała się dokładnie i szybko zastanowić, jak ma wypełnić swoje zadanie. Domyśliła się, że Voldemort wysłał swoich najlepszych zwolenników nie tylko po to,by w razie komplikacji wkroczyli, a po to, by ocenili jej działania.
Przeskoczyła na sąsiedni dach i zauważyła, że ich tymczasowa kryjówka ma doskonały widok na cały hotel.
Zdziwiło ją to, że pomimo tak ładnego budynku i ruchliwej trasy, przecinającej most na rzece, nie było tu żadnych mugolskich samochodów. Mugolskich, bo trzy specjalne czarodziejskie taksówki stały zaparkowane przed hotelem, ale nic oprócz tego. Przeskakując na kolejny budynek domyśliła się, że na apartamentowiec rzucone zostały zaklęcia anty-mugolskie. Możliwe, że zwykli, niemagiczni ludzie widzieli tu paskudną ruderę, do której aż strach było zaglądać.
Stanęła przy krawędzi budynku, ostrożnie wychylając się by ponownie zbadać okolicę. Żadnej żywej duszy. Wszystko szło po jej myśli.
Zjechała na dół po rynnie, gdyż nie mogła skoczyć na ścianę hotelu — był za bardzo oddalony.
Kiedy tylko znalazła się na dole, spostrzegła dwóch aurorów, wychodzących z budynku. Doskoczyła błyskawicznie do wschodniej ściany i przyległa plecami do muru. Dwójka mężczyzn ewidentnie odbywała patrol, jednak nie skierowali się w stronę Kathariny, a w stronę południa, krocząc ku bramie wejściowej.
Kobieta przeszła pod jednym z okien i ponownie zaczęła wspinaczkę. Zawisła na parapecie i podciągnęła się, aby zerknąć na korytarz.
Za oknem, tuż po jej prawej stronie, zauważyła pokój z numerem dziewięćdziesiąt cztery. Podparła się nogami o ścianę budynku i zwinnie weszła na dach. Tam, położyła się plackiem i zaczęła rozglądać, wypatrując patrolu, który niedawno opuścił budynek.
Nie zauważyła nic, więc postanowiła działać. Zbliżyła się do krawędzi dachówki i wtedy zamarło jej serce.
Marchbanks właśnie otworzyła okno. Dziewczyna uśmiechnęła się — bardziej już chyba nie mogła tego ułatwić.
Gryzelda schowała się z powrotem do środka pokoju. Katharina uznała, że teraz odwrócona jest tyłem do okna, więc złapała się krawędzi dachu i z racji tego, że nie miała się czego złapać, puściła się i w ostatniej chwili uczepiła parapetu.
Parapet zgrzytnął i opuścił się minimalnie. Zawiał wiatr.
„Cholera, cholera" wystraszyła się i wyczuła jak Gryzelda odwraca się w stronę okna. Jedną ręką zgarnęła materiał swego płaszcza, by nie hałasował, a drugą kurczowo trzymała się krawędzi.
Minęła chwila zanim zorientowała się o kolejnym niebezpieczeństwie — dobiegł do niej śmiech, a mózg zarejestrował, że dwójka mężczyzn właśnie wyłoniła się zza rogu jednego z budynków.
„Spojrzą w górę i już po mnie. Gryzelda wyjrzy przez okno i też po mnie" dreszcz przebiegł ją po plecach, a ona dziękowała Salazarowi, że założyła swoje skórzane rękawiczki.
Na całe szczęście usłyszała dźwięk zamykanych drzwi. Podciągnęła się i wślizgnęła do kuchni.
Wyczuła zapach świeżości, co oznaczało, że sędzia postanowiła wziąć kąpiel. Podkradła się do szafek w kuchni i zaczęła je przeglądać.
Wpadła bowiem na pomysł, zauważyła, że Marchbanks zagotowała wodę w czajniku, więc wymiesza wysuszonego okrutnika ze zwykłą herbatą.
Wyrzuciła do kosza pudełko z torebkami od herbaty, by mieć pewność, że kobieta zaparzy truciznę. Podeszła na ugiętych nogach do puszki z owym specyfikiem i dodała do niego zawartość swojej sakiewki, po czym wymieszała.
Usłyszała Gryzeldę mówiącą zaklęcie na wysuszenie włosów.Przyjrzała się puszce od herbaty i z satysfakcją stwierdziła, że nie ma możliwości, by nie zaparzyła okrutnika.
Była to roślina wyjątkowo — jak też sama nazwa wskazuje — okrutna. Po zaparzeniu był bezzapachowy, a po zażyciu powodował śmierć wskutek zatrzymania akcji serca. Wyglądało to bardzo podobnie do zwykłego zawału serca.
Postawiła puszkę na swoje miejsce i bezszelestnie wskoczyła na okno, z którego udała się na dach.
Na szczycie przystanęła, nasłuchując.
Usłyszała gwizdek od czajnika, kroki, chwilę potem dźwięk nalewanej wody do kubka i... głuchy łoskot.
Uśmiechnęła się triumfalnie i spojrzała w kierunku starego domu, gdzie przebywali śmierciożercy.
Nie wiedząc czy ją widzą, czy nie, pokazała kciuk do góry, a zaraz po tym kciuk za siebie, sygnalizując, że ma zamiar wskoczyć wprost do wody.
I tak też uczyniła.
Kiedy wynurzyła się, spostrzegła grupkę postaci stojącą w cieniu mostu. Zanurkowała i podpłynęła do nich.
— Załatwione — oznajmiła, wychodząc na powierzchnię.
Ku jej absolutnemu zdziwieniu Lucjusz Malfoy rzucił na nią zaklęcie suszące i położył rękę na ramieniu.
— Dobra robota — mruknął, a reszta przyznała mu rację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro