XII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Legolas od dobrych kilkunastu minut chodził w tą i z powrotem po swojej ogromnej książęcej komnacie w oczekiwaniu na odpowiedź na nurtujące go od lat pytanie. Czekając na Thranduila starał sobie ułożyć w głowie prawdopodobny scenariusz tego, co stało się z jego matką. Nie wszystkie myśli, jakie gromadziły się w głowie księcia chciał zatrzymać w wspomnieniach.

Drzwi komnaty powoli zaczęły się otwierać, a delikatne skrzypienie, towarzyszące otwieraniu spowodowało, iż przez ciało Legolasa przebiegł bardzo nieprzyjemny dreszcz. Może było to spowodowane ekscytacją, a może tym, że książę wcale nie chciał znać prawdy. Być może przyzwyczaił się do niewiedzy tak bardzo, że czuł się bezpiecznie trwając w niej. Thranduil z tym samym wyrazem twarzy, niewyrażającym żadnych uczuć wkroczył do komnaty swego syna, gotowy, aby poznał on szarą rzeczywistość, która dotknęła jego i całe królestwo przed laty.

Usiadł naprzeciw Legolasa i spojrzał na niego. W jego oczach mógł zobaczyć jedynie zaciekawienie i strach. Wiedział, iż prawda skrywana coraz dłużej będzie coraz trudniejsza do ujawnienia.

- Była inna, niż ja teraz - zaczął od razu i uśmiechnął się lekko na wspomnienia o swojej wielkiej miłości. - Zupełnie inna... Jej radość i dobroć schodziła na mnie z każdym kolejnym dniem, gdy zajmowaliśmy się Tobą. Byłeś jej oczkiem w głowie, nie widziała poza Tobą świata. Codziennie mówiła, że wyrośniesz na silnego i sprawiedliwego elfa. Chciała, abyś był dobry, pilnowała tego. Uczyła Cię miłości do przyrody, do innych elfów. Byłaby z Ciebie teraz bardzo dumna, synu... - dodał ze słonymi łzami w oczach, które zaczęły spływać również po policzkach Legolasa.

- Poddani ją uwielbiali? - zapytał książę.

- Kochali ją - odparł. - Widzieli w niej wsparcie, prawdziwego przywódcę i kogoś, przy kim mogą czuć się bezpiecznie. I dokładnie tak było. Do pewnej nocy... 

Król wstał i wyszedł na taras, z którego widać większą część Leśnego Królestwa i Mrocznej Puszczy. Oczy władcy skierowane na ścieżki pomiędzy ciemnymi drzewami wyimaginowały w jego głowie obraz z tamtego zmierzchu, zapowiadający to co najgorsze. Tamte godziny zmieniły wszystko, nieodwracalnie i bardzo boleśnie. Thranduil odwrócił wzrok, nie chcąc przypominać sobie, jak stracił ukochaną. Nawet po tylu długich latach nie był w stanie w spokoju myśleć o tej tragedii.

- Była jesień... Twoja matka była z Tobą w ogrodach, w tych, które teraz są strzeżone i nie ma do nich wstępu. Pokazywała Ci ptaki i zwierzęta, które tam mieszkały. Biegałeś, skakałeś. Byłeś tym wszystkim oczarowany. Masz to po niej, miłość do natury i dobroć. Gdy zaczęło się ściemniać poszedłem po Ciebie, gdy się nie wysypiałeś bywałeś nieznośny - zaśmiał się pod nosem na to wspomnienie.

- Chodź do mnie, skarbie. - Usłyszałem jak Laranea woła Legolasa do siebie. Przeszedłem przez łuk, obrośnięty kwiatami i liśćmi i skierowałem się w ich stronę. Młody książę wesoło wtulił się w nią i zaczął bawić się małymi rączkami jej długimi kręconymi włosami. Chwilę później Legolas znów bawił się ze zwierzętami kawałek dalej. Laranea wstała i przypatrywała się beztroskim zabawom synka.

Podszedłem do niej z tyłu i objąłem w talii, a ona od razu złapała moje dłonie w swoje. Wtuliłem głowę w zagłębienie jej szyi i pocałowałem miejsce tuż za jej uchem.

- Dobry wieczór, kochanie - szepnąłem do Laranea'i. Ta odwróciła się do mnie przodem i zatopiła swoje miękkie usta w moich. Gdy się ode mnie odsunęła uśmiechnęła się szeroko, co od razu odwzajemniłem. Spotkałem się z jej pięknym spojrzeniem. Kochałem jej zielone, głębokie oczy od samego początku, od dnia, w którym ją poznałem.

Miałem niesamowite szczęście, że z elfich księżniczek mój ojciec wybrał mi właśnie ją. Ja miałem to szczęście, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż nie każdy taki ślub zapowiada szczęśliwe życie. Jednak i takie życie trzeba prowadzić. Nie chcę, aby mój syn za kilkaset lat przeżywał rozczarowania z tego powodu. Muszę, choć wcale tego nie chcę, przyzwyczaić go do tego, iż taki jest jego obowiązek, jako następny tronu Leśnego Królestwa.

- Wszystko się udało? - zapytała Laranea, wiedząc, że kilka ostatnich godzin starałem się wynegocjować kilka spraw z królem Elrondem i jego doradcami.

- Większość przystała na moje propozycje - odparłem. - Mówiłem Ci, że twój mąż jest mistrzem negocjacji, skarbie.

- Nigdy w to nie wątpiłam - wymamrotała i ponownie złączyła nasze usta.

Uwielbiałem takie momenty, a nie wiele było nam ich danych.

- I wtedy wszystko się posypało - wyszeptał.

- Co musiało się stać, żebyś stracił wszystko, ojcze? - zapytał książę, wyraźnie zaintrygowany opowieścią Thranduila.

- Od tamtego momentu trzykrotnie wzmocniłem straże na granicach... Nagle ni stąd, ni zowąd pojawiła się strzała. Do dziś dźwięczy mi w uszach jej świst.

Czarny jak smoła grot strzały wbił się w konar drzewa  tuż obok bawiącego się księcia. Skierował na nią swoje przerażone oczy, lecz strach nie pozwolił mu na poruszenie swoim małym ciałem. Stał jak zaklęty, jak na tarczy podany nadciągającym wrogom.

- Straże! - krzyknąłem, stając przed Laranea'ą i odgradzając ją ręką, którą w momencie złapała. - Biegnij do pałacu - powiedziałem do niej.

- Legolas! - krzyknęła i przedarła się przede mnie, chcąc pobiec do naszego syna. W ostatniej chwili złapałem ja za nadgarstek trzęsącej się dłoni i pociągnąłem w moją stronę.

- Biegnij do pałacu! - rozkazałem i sam pobiegłem po młodego księcia ,po czym wziąłem go szybko na ręce.

W międzyczasie przybiegło kilku strażników. Rozkazałem im zebrać armię i sprawdzić las, zabijając każdego napotkanego orka. Pobiegłem do głównego wejścia pałacu i przekazałem roztrzęsionego Legolasa służce. W oczach i na policzkach księcia zebrały się dziesiątki słonych łez.

- Gdzie jest królowa? - zapytałem służki, podczas gdy jeden ze strażników podawał mi sztylety i miecz, a inny zdejmował mój płaszcz.

- Nie mam pojęcia, Panie. Nie szła tędy - odparła, starając się uspokoić Legolasa, trzymanego w objęciach.

Na jej słowa serce podeszło mi do gardła, a głos odmówił posłuszeństwa. W momencie przeszły przeze mnie wszelkie obawy i zmartwienia, dotyczące tego, gdzie jest i co się dzieje z moją żoną. Rozejrzałem się wokół siebie. Obejrzałem dokładnie wszystkie korytarze, będące w zasięgu mojego wzroku, który po krótkim czasie również zaczął mi utrudniać zadanie. Moje oczy zaczęła pokrywać szklista powłoka, która mimo moich starań nie chciała zniknąć. Nigdzie nie mogłem jej dostrzec, przez co moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Nie liczyło się teraz nic innego, tylko Laranea. Głosy wokół mnie zaczęły cichnąć, słyszałem tylko słabnące nawoływanie mojego imienia, krzyczane zrozpaczonym głosem. Odwróciłem się w stronę ścieżki, prowadzącej prosto do głównej bramy i starałem się ujrzeć cokolwiek.

- Thranduil!

- Zobaczyłem tylko jak grupa orków szarpie się z twoją matką... Zanim jeden z nich wycelował we mnie strzałą, zdążyłem jedynie ponownie zwołać straże... Jeden krok później leżałem na ziemi z dwiema strzałami w boku... Wtedy ostatni raz usłyszałem swoje imię z jej ust...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro