21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harper wpadł do windy i wcisnął numer odpowiedniego piętra. Miał ochotę wtargnąć do biura Philipa Monroe, potrząsnąć nim i zdzielić go w tą parszywą, kłamliwą gębę. Od zawsze wiedział, że to sukinsyn. Jednak to, czego się jeszcze dowiedział od Nicka, było ostatnia kroplą, która przelała czarę goryczy. Nawet w snach nie spodziewał się, że będzie tutaj. Ale był i miał zamiar doprowadzić tę sprawę do końca. Przed siedmiu laty zrobił coś, czego nie może darować sobie aż do teraz. Lecz na to zbledło w obliczu utraty dziecka. Miał córkę, której nie widziała na oczy, i która, kurwa, nawet nie dostała jego nazwiska. Niech to wszystko szlag trafi! Wściekał.

Wypadł z metalowej puszki i dosłownie wpadł na ojca.

- Harper, ty tutaj?

- Tak - warknął nieprzyjemnie.

- Och, przyjemniaczek.

- Tato, nie mam nastroju. Muszę wyjaśnić coś z Monroe i módl się, żebym go nie zamordował.

- Co? Czy z Hailey coś się stało? - Zaniepokoił się straszy Stones.

- Coś się stało? To, kurwa, niedopowiedzenie roku, a może i stulecia.

Marco Stone nie czekając ani chwili, chwycił syna i wciągnął do swojego gabinetu. Znał Harper na tyle, że w takim stanie byłby chyba naprawdę popełnić morderstwo. Musiał się coś stać, skoro jego syn był taki wzburzony.

- Zanim do niego pójdziesz, uspokój się.

- Żartujesz, do cholery! Ten kutas jest wszystkiemu winien, a ja byłem nielepszy. Nie było mnie tam, nie było mnie przy niej. Zmarnowałem - jego głos podnosił się - siedem pierdolonych lat! Ale koniec z tym, nawet jeżeli miałbym nie kierować tą firmą, nie zostawię nigdy więcej Hailey. Ona jest moim życiem. Kocham ją i...  Aaaa! - Załapał się za głowę i nie wytrzymał. Chwycił szklany przycisk i cisnął nim o ścianę. Drobne kawałki poleciały na beżową wykładzinę. 

- Kurwa! - Zaklął Marco. - Synu, do kurwy nędzy, co się z tobą dzieje? - Zapał Harper za barki i potrząsnął nim.

Harper zaśmiał się nie przyjemnie, po czym strącił ojce ręce.

- Chcesz wiedzieć, co się ze mną dzieje? - Wypalił wściekły, bo gniew znowu przybrał na sile. - Już ci mówię. Siedem lat temu zostawiłem Hailey, bo samolubnie uznałem, że tak będzie dla niej lepiej. 

- Myślałem, że po prostu się rozeszliście.

- O tak, byłoby najlepiej. Ale nie, to ja zawiniłem. Nie nigdy wam nie mówiłem, ale pewien profesor miał obsesje na jej punkcie, doszło do tego, że szantażował ją i mnie. Ale to ja byłem tym słabym ogniwem w tym związku. Kiedy ją napadł i pokaleczył, aż wylądowała w szpitalu, wiesz co zrobiłem? - Ojciec pokręcił głową. - Zostawiłem ją. Zostawiłem jak pierdolony tchórz. Bałem się, że będzie mnie winić za to wszystko, a tego bym nie zniósł, więc ją rzuciłem. 

- Nie wiedziałem - wyszeptał oszołomiony Marco.

- Nikt nie wiedział. Ale to nie wszystko. Ona była ze mną w ciąży. Nosiła moje dziecko.

Marco Stones usiadł z wrażenia i poluźnił krawat. Tego się nie spodziewał. Hailey, ona... jego syn... dziecko... Potarł skronie i spojrzał na syna, który miał ból wypisany na twarzy.

- Dziecko... Jestem dziadkiem?

- Poprawka, byłbyś gdybyś wiedział. I nie jesteś dziadkiem, a mama babcią. Leoni, moja córka, ona... - łzy stanęły mu w oczach - ona nie żyje. 

Drugi teraz w ciągu kilku minut ojciec Harpera przeżył wstrząs. Jego syn był ojcem, on dziadkiem. Jego wnuczka...

- Po wyjściu ze szpitala przyjechał tutaj, do domu. A ten chuj - wyrzucił ręce w górę - wykluczył ją ze swojego życia! Wyrzucił ją z domu! - Ryknął Harper. - Godzinę później wylądowała w szpitalu z zagrożoną ciążą, rzuciła studia, żeby urodzić dziecko. Gdyby nie Nick, nie miałaby na życie - wściekał się. - Ale kilka dni po uroczeniu Leoni, moja mała córeczka zmarła. To, kurwa, jego wina i moja również. Nie było mnie przy niej. 

Marco Stones zacisnął dłonie w pięści. Pierwszy raz widział syna w takim stanie, był w totalnej rozsypce. Ale nie to było najgorsze. Haper był młody, kiedy popełnił błąd. Przywilej młodości. Ale znał go, i gdyby jego syn wiedział, stanąłby na wysokości zadania.Nie było co do tego żadnych wątpliwości. A Philip Monore to była zupełnie inna sprawa. Ten sukinkot był dorosłym facetem, którego gorycz zaślepiła. Odrzucił żonę, tak samo jak córkę. Nie patrząc na syna, wstał i ruszył do wyjścia. Zdezorientowany Harper po chwili ruszył za nim, lecz zanim doszedł do gabinetu ojca Hailey, dało się słyszeć odgłosy szamotaniny.  Wpadł do środka i zamarł. Jego ojciec okładał pięściami Philipa Monroe, który nie był mu dłużny. Stróżka krwi z rozciętej wargi potoczyła się na biały kołnierzyk Philipa, a w ustach poczuł metaliczny posmak.

- Może, do kurwy, powiesz mi, dlaczego mnie zaatakowałeś?! - Wrzasnął, wycierając wargę.

- Jesteś największym chujem na świecie. 

- To już wiem bez ciebie - odparł z goryczą Philip, czym ciut zaskoczył Marco. Ale tylko ciut.

- Chciałabyś zostać dziadkiem? Bo cholernie tak i byłbym nim, gdybyś nie wyrzucił Hailey z domu.

- O czym ty...?

- Hailey była w ciąży z Harperem, a dziecko zmarło niedługo po porodzie. I jak się z tym czujesz, ty kupo gówna? Mógłbym cię zabić, ale ten przywilej powinien mieć mój syn. Tylko takiego  śmiecia jak ty,  lepiej omijać z daleka. 

Wkurwiony Marco obrócił się na pięcie, minął syna i wyszedł trzaskając drzwiami. Philip podniósł wzrok i z bólem w oczach spojrzał na młodszego Stones'a.

- Ja... ja, nie wiedziałem.

- Ja też - wycedził - a teraz już na wszystko za późno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro