5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pomieszczeniu zapadła cisza. Państwo Stones patrzyli zdezorientowali na Philipa, która czytał rozłożoną kartkę i robił się coraz bladszy, a w końcu był biały jak kreda, a  po chwili opadł na krzesło. W tym samym czasie Harper siedział oniemiały, a oni podeszli do wspólnika.

- Co to jest? - Zapytał zaciekawiony Marco.

- Badanie DNA - chrypiał.

Margaret Stones pierwszy raz od wielu lat zobaczyły w oczach Philipa coś więcej niż chłód. Czy to były łzy? Potrząsnęła lekko głową, bo na pewno jej się coś przywidziało. Ale kiedy znowu spojrzała na tego faceta, doznała szoku. On naprawdę płakał.

- Czyje? - Zapytała, lecz miała ochotę wyrwać mu tę cholerną kartkę papieru. Nigdy nie wierzyła w oskarżenie wobec swojej przyjaciółki. Od zawsze wiedziała, że Hailey była jego córką. Była tak samo uparta jak jej ojciec.

- Moje i Hailey.

- I? - Ponaglił Marco. - Jezu, jakie są wyniki?

- Nic z tego nie rozumiem... Ja myślałem... myślałem, że nie mogę... a ona jest moją córką - urwał i złapał się za głowę. Dobry Boże co on zrobił.

- Aha - Marco był wściekły na wspólnika. Był kretynem, przez którego ucierpiały dwie osoby.

- Hailey, gdzie ona jest? - Philip raptownie zerwał się z krzesła.

- Ja po nią pójdę - odezwał się Harper, który był wstrząśnięty, lecz wpadło mu coś do głowy. - Kiedy zrobiono te wyniki?

Philip spojrzał na kartkę i na widniejącą na niej datę. Doznał powtórnego szoku. Wyniki były zrobione w lipcu siedem lat temu. Czyli, kiedy on wygadywał... Boże, ona wiedziała. Tyle lat, tyle straconego czasu i Lea. Obraz żony, którą oskarżył o zdradę, stanął mu przed oczami. 

- Równo siedem lat temu - odpowiedział drżącym głosem. - Przyprowadzać ją, proszę.

- Postaram się - rzucił chłodna brunet i pospiesznie wyszedł z domu, albo raczej wybiegł.

Czuł się jak w jakiejś taniej komedii, ale to nie była komedia.Kurwa, to działo się naprawdę. Jeszcze nigdy nie widział ojca Hailey tak żałośnie wyglądającego. Nie dziwił się, ale on sam nie mógł uwierzyć, że jego dziewczyna mu tego nie wyznała. Cholera! Przyspieszył kroku, bo ta mała jędza właśnie wsiadała do auta i miała zamiar odjechać, od tak. Co ona sobie wyobrażała? 

Hailey właśnie wsiadał do auta, kiedy  próbowała zatrzasnąć drzwi, Harper je szarpnął i miał minę, jakby chciał ją zamordować.

- Nie wydaje ci się, że mamy sobie coś do wyjaśnienia? - Wywlókł ją z auta, na co został popchnięty, aż się zachwiał.

- Nie wydaje mi się - warknęła. - Nie mamy o czym rozmawiać. Był taki czas, dawno temu, kiedy pragnęłam z tobą rozmowy. Chciałam, żebyś był obok. Kiedy budziłam się, ciebie nie było. Czekałam, a dostałam nic. Wielkie jedno gówno czekało na mnie po przebudzeniu. Wiesz czego wtedy żałowałam? - Poczucie winy miał wymalowane na twarzy. - Nie wiesz, ale ci powiem. Żałowałam, że nie umarłam. Że mnie nie zabił. Pamiętasz jeszcze tamte czasy, kiedy byliśmy razem?

- A za dobrze - wymamrotał i uciekł wzrokiem. Poczucie winy go zżerało.

- Chyba nie, więc pozwól, że ci przypomnę - warknęła nieprzyjemnym tonem. -  Po tym wszystkim zostawiłeś mnie- wycelowała palcem w jego pierś. Była wkurwiona na tego dupka. - Zero znaku życia, niczego. A teraz chcesz rozmawiać? A niby o czym, do cholery?!

- O nas! - Wykrzyczał wściekły. Ta mała żmija wciąż miała ikrę i pragnął jej. Kurwa, działała na niego jak żadna inna kobieta.

- Nas nie ma i radzę ci odsunąć się, bo wyjeżdżam.

- Nigdzie, kurwa, nie pojedziesz dopóki tego nie wyjaśnimy. - Załapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że on jednak jest twoim ojcem? Mówiliśmy sobie o wszystkim.

Wspomnienia napłynęły niczym fala i furia zalała Hailey. Z całej siły pchnęła Harper i rzuciła się w tył, sięgając jedną ręką po coś do samochodu. W następnej chwili Harper ujrzał wycelowaną w siebie lufę strzelby.

- Albo odejdziesz, albo odstrzelę ci fiuta. I wierz mi, mam pewne doświadczenie. - Uśmiechnęła się, po czum Harper usłyszał kliknięcie odbezpieczania.

- Co się z tobą stało? Gdzie jest Hailey Monore, którą znałem? - Był zszokowany zachowanie swojej byłej dziewczyny.

- Umarła dawno temu. I nie nazywam się już Monroe.

- Wyszłaś za maż? - Poczuł się, jakby dostał kopniaka w żołądek.

  Hailey zignorowała jego pytanie. Nie miała zamiaru mu się tłumaczyć i opowiadać o swoim życiu. Dawno temu stracił do tego prawo. Nie spuszczając go z muszki, wsiadła do auta. Po czym rzuciła chłodnym tonem:

- Dam ci dobrą radę: dla własnego dobra, nie pokazuj mi się więcej na oczy. Bo to - potrząsnęła lekko bronią - będzie twoje najmniejsze zmartwienie. - Zatrzasnęła drzwi i z piskiem opon odjechała, pozostawiając oszołomionego i zarazem wkurwionego Harpera  




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro