2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Myślałam, że znów umarłam, że tajemnicze zwierzę rozszarpało mnie na strzępy. Pod powiekami widziałam tylko szkarłat.

Ale nie, żyłam, a pulsujący ból głowy przypominał mi o tym wyraźnie. Źródło czerwonego koloru okazało się banalne: wprost w moje zamknięte oczy świeciło jasne, białe światło i prześwietlone żyłki powiek dawały właśnie taki efekt. Uświadomiwszy to sobie, zebrałam się, by się rozejrzeć.

— O, już nie śpisz. — Zobaczyłam nad sobą twarz młodziutkiej dziewczyny. Sala przypominała stary szpital, drewniane łóżka ułożono w rzędzie i oddzielono kotarami. Poza moim, wszystkie były puste.

Usiadłam i poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła. Przełknęłam ślinę. Instynktownie wypatrywałam niebezpieczeństwa.

— Nic ci nie grozi. — Ruda panna jakby czytała mi w myślach. — Było gorąco, ale już dobrze. Nie wstawaj, zawołam Gabriela. — Powstrzymała mnie dłonią, choć nie musiała. Znajome imię sprawiło, że zastygłam w bezruchu, zaskoczona.

James miał rację, poznałam go bez trudu. Miał te same szare oczy, co mój mąż, i identyczny kolor krótkich włosów. Wydawał się nieco starszy, ale na pewno byli spokrewnieni.
Mężczyzna wymruczał jakieś słowo głosem tak ciepłym i przyjemnym, że poczułam, jakby moją skórę musnął letni wiatr. Jaskrawe światło zniknęło, a ja odkryłam, że nad nami nie ma lamp i nie miałam pojęcia, skąd mogło pochodzić. Na mój umysł, posiekany i sprasowany przez wydarzenia od momentu znalezienia karty, było to zdecydowanie za dużo, więc jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiałam.

— To znaczy "ciemność" w Języku — wyjaśnił, niepytany, uśmiechając się do mnie smutno. Usiadł na skraju mojego łóżka, a dziewczyna kiwnęła mu usłużnie głową i wyszła. — Miło cię wreszcie poznać osobiście, Zoio.

— W jakim języku? — dopytywałam, zmarszczywszy brwi.

— Po prostu: w Języku. — Wzruszył ramionami. — Nie mieliśmy potrzeby wymyślać na niego specjalnej nazwy, bo słowa, w których teraz rozmawiamy, i tak nic nie znaczą. W przeciwieństwie do Pradawnych Słów, czyli właśnie Języka... Przyjdzie czas, gdy Jui ci to dokładniej wytłumaczy.

Podrapał się po głowie w znajomym mi geście, dobierając słowa.

— Czy ty jesteś... — zaczęłam, wahając się. — Byłeś spokrewniony z moim mężem?

— Tak, byliśmy braćmi — potwierdził to, czego się spodziewałam. Zacisnęłam usta, ale postanowiłam się jakoś trzymać.

Wstałam, ignorując mroczki przed oczami i fakt, że świat wokół mnie zdawał się wirować. Po chwili udało mi się opanować zawroty głowy — przynajmniej te związane z samopoczuciem fizycznym, bo wciąż pozostawała kwestia natłoku zmian, informacji i dziwnych wydarzeń. Marzyłam, żeby obudzić się z tego snu, lecz póki nie było to możliwe, postanowiłam zażądać wyjaśnień.

 Wyjrzałam przez okno: las, mroczniejszy i dzikszy niż jakikolwiek, który widziałam w życiu, a nad nim ciężkie, nabrzmiałe chmury, oraz śnieg — dużo śniegu.

— Jak długo tu leżałam? — zapytałam, zaskoczona pogodą. Gdy znalazłam kartę, był ciepły wrzesień, więc spodziewałam się, że mogło to być kilka miesięcy.

— Ciężko mi powiedzieć, bo niedawno wróciłem z patrolu. — Wzruszył ramionami. — O dokładny czas musisz pytać Jui, ale myślę, że nie więcej, niż kilka godzin.

Ponownie spojrzałam za okno, a potem znów na niego. Patrzył na mnie spokojnie, z nutą smutku w oczach, wokół których rysowały się linie zmarszczek.

— Gdzie jesteśmy?

— W Favngardzie — odpowiedział, lecz nic mi to nie mówiło.

— Stan... Kraj? — drążyłam dalej. Westchnął.

— To miejsce, w którym się znajdujemy, i z którego oboje pochodzimy, nie należy do kategorii, jakimi się posługujesz. Nie ma tu stanów i państw, które znasz...

Czy on... Chciał powiedzieć, że nie jesteśmy na Ziemi? To gdzie, do jasnej, w kosmosie?!

Chciałam go wyśmiać, albo zdzielić w twarz i wysłać do wariatkowa, ale za bardzo przypominał mi Jamesa. Te wszystkie podobieństwa między nim a człowiekiem, z którym stanowiliśmy jeden organizm przez tak wiele lat, sprawiały, że mimo wszystko mu ufałam.

Miałam się odezwać, zadać kłębiące się w głowie pytania, ale nim otworzyłam usta, rozległo się pukanie do drzwi. Gabriel poszedł je otworzyć, a jego skórzane, staromodne buty stukały głośno o drewnianą podłogę.

— Panie. — Starsza kobieta ukłoniła się przed nim nisko. — Proszę wybaczyć, ale chciałabym sprawdzić stan pani Wraith, nim opuści lazaret.

— Zoio, to jest Bea, nasza cudowna medyczka — przedstawił mi ją, kiwnąwszy wcześniej głową ze zrozumieniem. — Zostawię cię na chwilę w jej rękach. Przyprowadzi cię potem do mojego gabinetu.

Bea ukłoniła się również mnie. Odpowiedziałam jej tym samym. Wymruczała coś śpiewnym tonem; domyśliłam się, że to Pradawne Słowa.

— Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Przejdziemy teraz do łaźni, tam się pani ubierze i będzie mogła zwiedzić Linnake.

Spojrzałam na siebie i dopiero teraz dostrzegłam, że byłam ubrana w swoją kusą koszulkę nocną. Oblałam się rumieńcem, uzmysłowiwszy sobie, że w takiej odzieży rozmawiałam z nowo poznanym szwagrem.

Umyłam się i założyłam przygotowaną dla mnie płócienną tunikę w kolorze ochry oraz proste, chyba wełniane spodnie. Do tego dostałam parę wysokich, skórzanych butów, wyłożonych od środka futrem. O dziwo, były akurat w moim rozmiarze.

Gdy kobieta prowadziła mnie krętymi i potwornie zimnymi korytarzami, opowiadała mi, że Linnake to największa twierdza i zarazem stolica Favngardu, wybudowana w czasach, gdy Język był powszechnie używany do codziennej komunikacji. Dowiedziałam się też, że później Pradawne Słowa zostały niemal zapomniane, a kraj popadł w ruinę w wyniku buntu bestii, istot z opisu przypominających wilkołaki. Jedynie stronnictwo zwane Słowowładnymi, ukrywające się przez setki lat, zdołało uratować część ksiąg i wiedzy z czasów potęgi państwa, i w odpowiednim momencie na nowo przejąć władzę.

— Moi pradziadowie również należeli do Słowowładnych, i zajmowali się leczeniem za pomocą Języka — pochwaliła się Bea na koniec opowieści. Miałam ochotę jej podziękować za to, że na chwilę zapomniałam o swoich troskach, słuchając z zapartym tchemopowiedzianej przez nią historii, ale oto stanęłyśmy przed na wpół otwartymi drzwiami, za którymi przy ciężkim, surowym biurku siedział Gabriel. Dojrzawszy nas, uśmiechnął się i zaprosił mnie gestem dłoni. Bea złożyła kolejny ukłon i odeszła, a jej kroki na kamiennej posadzce korytarza unosiły się w ciszy jeszcze przez chwilę.

— Czy Bea nie zanudziła cię swoją gadaniną? Cudowna z niej kobieta, ale bardzo lubi mówić — roześmiał się.

— Nie, przeciwnie. Zarysowała mi historię Favngardu. Brzmiało naprawdę ciekawie, jak dobra książka — odrzekłam, będąc wciąż jeszcze zauroczona tym, co usłyszałam od medyczki.

— Niestety, to nie jest książka, a nasz kraj ma za sobą wiele krwawych i mrocznych wieków. — Zasępił się. — Dla ciebie to tylko materiał na dobrą powieść, bo wydaje ci się, że nie jesteś stąd, ale zobaczysz: gdzie się nie odwrócisz, tam spotkasz kogoś, kto wciąż rozpamiętuje tragiczną historię swojej rodziny przez wojnę z bestiami.

— Czy to w mojej sypialni... To też była bestia? — Zmarszczyłam nos na samo wspomnienie tego odoru i strachu, który mi wtedy towarzyszył.

— Tak. Chociaż ja nie lubię określenia "bestia", bo sugeruje, że mamy do czynienia z czymś prymitywnym i bezmyślnym. Tymczasem zmiennokształtni są potężni i cholernie przebiegli, inaczej nie byliby w stanie pokonać moich przodków — wyznał. — W każdym razie ciebie odwiedził jeden z silniejszych i wyżej położonych w hierarchii. Jesteś ich celem, bardzo ważnym celem, bo zapewne już zdają sobie sprawę z twojej roli.

— Co masz na myśli?

Gabriel wstał i podszedł do mnie, po czym jakby się rozmyślił, ruszając w kierunku równie ciężkiej jak biurko biblioteczki. Wyciągnął z niej jakiś zwój i rozłożył go przede mną.

— To jest pisane w Języku — wyjaśnił, wskazując na szlaczki, które mi nic nie mówiły. Nachyliłam się nad papierem, chcąc się przyjrzeć z bliska i zauważyłam, że musiał być bardzo stary. Mężczyzna mówił dalej. — To przepowiednia.  Głosi ona, że córa rodu tchórzliwego Ragura pokona ostatniego Varulva, przywódcę bestii, jeśli nauczy się w porę używać mocy Słów.

— I jak się to niby ze mną wiąże? — W głowie wszystko układało mi się powoli w miarę logiczną całość, jeśli nie liczyć tej całej magii w postaci Pradawnych Słów i skoku do innego wymiaru oczywiście.

— To ty jesteś potomkinią Ragura. Musisz nauczyć się Języka i zabić przywódcę zmiennokształtnych — mówiąc to, chwycił mnie za rękę i patrzył mi poważnie w oczy.
Wyrwałam swoją dłoń z jego, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Moment, moment, moment. Nie wkręcisz mnie w jakieś dziwne historie. Ja wracam do domu, do mojej mamy i do pracy w bibliotece. Chcę w spokoju przeżyć żałobę, a nie uganiać się za jakimś cuchnącym, nadmiernie owłosionym facetem.

Uśmiechnął się pobłażliwie, jakby rozmawiał z upartym dzieckiem, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Mówił do mnie wolno i wyraźnie, jak gdybym miała pięć latek.

— Nie możesz wrócić, bo będziesz w niebezpieczeństwie. Ty i twoi znajomi, rodzina, sąsiedzi. Zmiennokształtni nie cofną się przed niczym, a jak się możesz domyślić, mają dość sporą motywację, żeby się ciebie pozbyć.

— Policja mnie obroni — rzuciłam w swej naiwności. — Wymyślę jakąś bajeczkę o zazdrosnym byłym, czy coś, i dostanę ochronę. Oficer, który prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Jamesa, bardzo się przejął nagraniem i...

— Ten oficer? — przerwał mi chłodno Gabriel i wymruczał coś niezrozumiale, a w ramie lustra pojawiło się zdjęcie znajomego policjanta... A raczej tego, co z niego zostało. Leżał w kałuży krwi, z bronią służbową w ręku, i ledwo rozpoznałam twarz w resztkach mózgu i płynów ustrojowych, poniżej miazgi, jaka została z jego czaszki. Odwróciłam wzrok, naciągnęło mnie na wymioty. Musiałam się pochylić i wziąć kilka głębokich wdechów.

Gdy się wyprostowałam, na ścianie wisiało już tylko zwykłe lustro, a po obrazie, który był tam przed chwilą, pozostało tylko moje przerażenie.

— Tyle znaczy dla zmiennokształtnych wasza policja — prychnął Gabriel. — Jedyny sposób, by się przed nimi obronić, to biegłe opanowanie Języka i niewyobrażalny spryt.

Przełknęłam ślinę. Byłam świadoma, że o ile obcego języka może i jestem w stanie się nauczyć, o tyle z tym ostatnim może być u mnie trudno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro