4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Z każdym dniem poznawałam coraz więcej Pradawnych Słów. Język był prosty i zwięzły. Nie miał gramatyki, nie miał zaimków, spójników, jakie znamy z ludzkiej mowy, nie tworzyło się w nim nawet typowych zdań. Jak najbardziej oszczędnie mówiło się to, co chciało się osiągnąć lub przekazać — dlatego już po kilku tygodniach potrafiłam zrozumieć niemal wszystko, a wypowiedzieć bardzo dużo.

 Zdawałam sobie jednak sprawę, że umiejętność zapalenia sobie światła bez dotykania pstryczka, albo otworzenia drzwi bez klucza czy wyczyszczenia sukni bez pralki na nic mi będzie, gdy stanę oko w oko z bestią. Przyszedł czas na szkolenie typowo wojskowe.

 W dniu, w którym miałam je zacząć, do mojego okna zapukał kruk. Nie pierwszy raz dostałam list tą drogą — mieszkańcy Favngardu posługiwali się tymi mądrymi ptakami, by przesyłać pocztę — więc skwapliwie otworzyłam mu i wyciągnęłam z jego dzioba zapieczętowaną kopertę. Trzęsąc się z zimna, gdyż przez okno natychmiast wpadł lodowaty powiew i trochę śniegu, wystawiłam zwierzęciu na zewnątrz kawałek surowego mięsa, przygotowanego na tego typu okazje.

 List napisany był znajomym charakterem pisma.

Droga Zoio,

Mój ojciec chciałby Cię dziś widzieć. Proszę, żebyś ubrała się w suknię, przykryła włosy i nie spóźniła. Do zobaczenia w samo południe.

              Gabriel

List był krótki i rzeczowy, jak zawsze. Serce zabiło mi mocniej — oto pierwszy raz miałam zobaczyć władcę Favngardu, Madura VIII, którego zazwyczaj widywała tylko rodzina, służba i Rada Starszych. 

 Nie zważając na chłód, do którego wciąż nie mogłam się przyzwyczaić (wszak byłam zwierzęciem ciepłolubnym, jak nazywał mnie James), pobiegłam do łazienki, umyłam się i z szafy w przylegającej do niej garderobie wybrałam jedną ze skromnych, ale eleganckich długich sukni z grubego, szeleszczącego przyjemnie materiału. Próżna część mnie żałowała, że nie mogę sobie zrobić makijażu, ale tutaj nie znano kolorowych kosmetyków. Zresztą, Jui poleciła mi dziwnie pachnący olej z lokalnej rośliny, który nakładało się na twarz wieczorem i zmywało rano; dzięki niemu chyba pierwszy raz w życiu miałam tak idealną cerę i makijaż nie był mi potrzebny.

 Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy uświadomiłam sobie, że poznam swojego teścia. A potem przypomniałam sobie Jamesa. 

 Mojego męża, który powiedział zdawkowo, że jego rodziców już nie ma na tym świecie i nie chce dłużej drążyć tematu.

 Mojego męża, który pojawił się w moim życiu dość niespodziewanie, od razu zdobywając moje serce.

 Mojego męża, który miał za zadanie spędzać ze mną jak najwięcej czasu, więc postanowił mnie uwieść, zapewne z pełną świadomością, że dziewczynie niezbyt pięknej i niezbyt mądrej jak ja na pewno zaimponuje zainteresowanie tak atrakcyjnego faceta.

 Mojego męża, który zostawił mnie samą z przychodzącą co rusz myślą, że nasze małżeństwo to fikcja... Choć moja miłość do niego była tak cholernie prawdziwa.

 Spojrzałam w lustro i dumnie uniosłam głowę. Być może naiwna bibliotekarzyna ze mnie, ale w tym świecie byłam kimś więcej — wybranką i synową króla. Otrzymywałam dużo szacunku, choć nie przez wszystkich byłam lubiana. Początkowo tego nie rozumiałam, ale zagadana o to Jui bardzo chętnie i z niemałą satysfakcją mi wszystko wytłumaczyła.

 — Słońce, może i jesteś wybrana. — Nie cierpiałam, gdy zwracała się do mnie takim pobłażliwym tonem, jakby rozmawiała z jednym z nauczanych przez nią dzieci. — Ale pochodzisz z rodu Ragura. W Favngardzie bardzo patrzymy na to, jakich kto ma przodków, a ty musisz się pogodzić z tym, że twój prapradziadzio zwiał do waszego świata, gdy tylko zaczęła się wojna, podczas gdy nasi walczyli, ginęli i ukrywali się, żeby odbudować dawną potęgę. Trochę słabo, co?

 No trochę słabo, ale co mogłam na to poradzić, że w moje dziedzictwo wpisane było tchórzostwo? Mój ojciec chyba wdał się w Ragura, bo zwiał jak on, gdy tylko dowiedział się o ciąży matki. Ja też nie należałam do najodważniejszych, wołając na pomoc Jamesa, gdy tylko zobaczyłam pająka i nie mogąc obejrzeć najgłupszego horroru bez umierania ze strachu przez najbliższy tydzień.

 W każdym razie, gdy Jui w taki sposób przedstawiła historię mojego pochodzenia, przestałam się dziwić niechętnym wobec mnie Favngardczykom. Byłam córą tchórza. Zdrajcy. Zakałą Słowowładnych. Może i istniała przepowiednia, według której to ja miałam uratować ich kraj, ale póki co nie miałam żadnych zasług i niczym się nie wsławiłam.

 Wychodząc, zastanawiałam się, które podejście do mnie i moich przodków jest bliższe królowi. Gardzi mną i toleruje w Linnake tylko dlatego, że mogę mu pomóc? A może w swej mądrości nie obarcza winą za błędy przodków? 

 — Spóźniłaś się — przywitała mnie zgryźliwie Jui, gdy dwie minuty za późno wpadłam do szkolnej sali. Nie odpowiedziałam, tylko usiadłam naprzeciw niej. 

 — Jaki jest król Madur? Dużo o nim słyszałam, ale tak wiesz, osobiście.

 — Nie wiem — zmieszała się. — Nigdy z nim nie rozmawiałam. A dlaczego pytasz?

 — Bo zostałam dziś do niego zaproszona. — Obserwowałam, jak Jui podniosła głowę i spojrzała na mnie z mieszanką respektu i zaskoczenia. Zaraz jednak znów przybrała kpiący wyraz twarzy.

 — To by wyjaśniało, dlaczego wystroiłaś się jak niedźwiedź na zorzę polarną — mruknęła. — Skup się, mamy dzisiaj dużo nauki. Teraz szybko machniemy teorię, a później wyjdziemy na podwórze poznęcać się nad słomianą kukłą.

 Przez następną godzinę uczyła mnie starannej wymowy Słów, używanych w walce. Gdy nauczyłam się wymawiać ostatnie z listy, którą na dziś przygotowała, jakoś posmutniała i spuściła głowę.

 — To ostatnie, co usłyszał James — szepnęła, zadając mi tym niespodziewany cios prosto w serce. — Zadaje wielonarządowe obrażenia i jest cholernie skuteczne, jeśli chodzi o zabijanie... I idealnie nadaje się do symulowania wypadków.

 Bez słowa poszłam za nią na zewnątrz. Podwórze było spore, ascetyczne: pozbawione drzew i ozdób, otoczone tylko kamiennymi murami. Na środku, w pewnej odległości od siebie, stało kilka kukieł ze snopów słomy, powiązanych i ubranych tak, by miało ludzkie kształty.

 Zadrżałam od zimnego podmuchu, owiewającego łzy na moich policzkach. Przytłaczały mnie kontrasty — rażąca biel śniegu i czerń surowych murów. Przytłaczało mnie wspomnienie śmierci Jamesa. Może i okazało się, że był zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego znałam, ale to nie umniejszało uczuć, jakie wobec niego żywiłam.

 Wyładowałam frustrację na chochołach, zadając im raz po raz obrażenia przy pomocy nowo poznanych Słów. Gdy przerwałam w końcu, dysząc z wysiłku, Jui uniosła z podziwem brwi.

 — Całkiem nieźle — pochwaliła, a w jej ustach zabrzmiało to jak najlepszy komplement. — Dobrze, wróć do swojej komnaty po czepiec i pędź do pałacu. Po południu będziesz miała wolne, do zobaczenia jutro. Tylko nie spóźnij się znowu!

 Kiwnęłam głową i postąpiłam według jej sugestii. Dzięki wysiłkowi emocje trochę ze mnie opadły i byłam spokojniejsza, choć spocona i zmęczona.

 — Ale pięknie wyglądasz! — wykrzyknął na mój widok Gabriel, którego spotkałam w korytarzu prowadzącym do komnat króla. — Rumieńce dodają ci uroku, a czepiec powagi. Jeszcze tylko to.

 Przystanął i sięgnął do kieszeni. Zawiesił mi na szyi złoty łańcuszek z przepięknym rubinem w prostym okuciu. 

 — Należał do naszej matki. James planował, że ci go podaruje, gdy już cię tu sprowadzi... — urwał.

 — Czy król nie będzie niezadowolony? — zawahałam się. — W końcu to biżuteria jego zmarłej żony.

 — Ojciec będzie rad, widząc cię w tym naszyjniku — odparł z zaskoczeniem. — Nie wspominałem ci jeszcze, że rodzina królewska uznaje cię za prawowitą małżonkę Jamesa?

 Nie wspominał. Wiedziałam, że mieli tu swoją religię i swoje obrządki, dlatego nie sądziłam, że liczy się cywilny amerykański ślub. Jak widać, Favngardczycy nie byli tak rygorystyczni, jak przypuszczałam, i uznawali wyjątkowość sytuacji. Musiałam przyznać, że to zapewnienie Gabriela sprawiło, że mniej bałam się wizyty u króla i dalej szłam bardziej raźnym, dumnym krokiem.

 — Poczekaj tutaj, aż ktoś cię zawoła — polecił mi, gdy dotarliśmy do wzmocnionej żelazem bramy, strzeżonej przez dwoje ludzi w szarych, ciepłych mundurach. Ukłonili się w naszą stronę i wpuścili Gabriela do środka, a ja posłusznie zostałam przed wejściem.

 Po kilku minutach drzwi otwarto ponownie i ubrany w szkarłatny garnitur dworzanin spojrzał na mnie z szacunkiem.

 — Pani — powiedział dostojnie, zapraszając mnie gestem.

 Powoli, rozglądając się po sali, weszłam i zbliżyłam się do podwyższenia, na którym stało kilkoro strażników oraz cztery kamienne trony. Dwa w środku były większe, jeden z nich zajmował szczupły, umięśniony mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lub siedemdziesięciu lat, drugi zaś był pusty. Nieco w tyle, po bokach stały mniejszej trony; po prawej siedział Gabriel, po lewej również nie było nikogo. Domyśliłam się, że wolne miejsca to wyraz pamięci o zmarłych: królowej i Jamesie.

 Niepewna panującej w pałacu etykiety, ukłoniłam się w pas, a król uniósł dłoń w geście błogosławieństwa i smutno się uśmiechnął.

 — Miło cię poznać, córo Ragura, żono Jamesa z rodu Madurów. Słyszałem, że jesteś pilną uczennicą. — Jego słowa sprawiły, że się zarumieniłam, co nie umknęło jego uwadze. — Twoje postępy tak mnie cieszą, bo są nie tylko gwarantem twojego przeżycia, ale również determinują los wszystkich w królestwie. Pamiętaj o tym.

 Przypominał mi profesora, z którym miałam wykłady o literaturze na studiach. Surowy, ale spokojny i dobry. Taki archetyp ojca.

 — Tak jest, królu — odparłam poważnie czując, że oczekuje ode mnie odpowiedzi.

 — Ogromnie mi przykro z powodu twojej straty — mówił ciszej, pochylając się w moją stronę, już bez uśmiechu. — Wiem, że ciebie i księcia Jamesa łączyła silna więź i rozumiem, co przeszłaś po jego śmierci. Ja również straciłem żonę zbyt wcześnie.

 — Dziękuję za słowa wsparcia — mówiłam, jednocześnie obserwując Gabriela. Choć starał się zachować pokerową twarz, zaciskał pięści i przygryzał wargę, poruszony wspomnieniem odejścia matki i brata. 

 — Przez wojnę ze Zmiennokształtnymi nikt z nas nie może zaznać spokoju ducha. Wszyscy mamy w swych rodzinach niepowetowane straty, bolesne rozdziały i osobiste tragedie.

 Nie mogłam nie przyznać mu racji, właściwie to czytał mi w myślach. Nie dałam rady powstrzymać kilku łez, które teraz paliły mnie w policzki żywym ogniem. 

 — Do rzeczy, bo popadamy w sentymentalny nastrój! — Władca wyprostował się i nieco podniósł głos. — Wraz z Radą Starszych uznaliśmy, że od jutra będziesz uczestniczyć w patrolach z Gabrielem i w walce z partyzantami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro