7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 James spoglądał na mnie w milczeniu. Stał przede mną nagi, opierając się o łóżko w nonszalanckiej pozie. Jego mięśnie rysowały się subtelnie, a skóra, pokryta nierównomierną opalenizną, skrzyła się od kropel po niedawnym prysznicu.

 Spojrzałam mu w oczy. Smutek. Ocean smutku i strachu. Otwierał je szeroko z przerażenia, nie patrząc na mnie, lecz za moimi plecami. 

 I właśnie wtedy poczułam ten zapach. Słodki odór gnijącego mięsa. Odwróciłam się gwałtownie, stając oko w oko z Bestią.

 Obudziłam się z krzykiem i usiadłam na posłaniu. Oczy zalewał mi pot, więc nie widziałam nic, pomimo że noc była jasna, a światło olbrzymiego księżyca odbijało się od śniegu i wpadało przez okno. Ale czułam.

 Najpierw skupiłam się na własnym cierpieniu z powodu śmierci Jamesa. Na tym, że już nigdy go nie zobaczę, że nie dotknę już jego skóry i nie ucałuję ciepłych warg. Ale potem zauważyłam, że zapach nie zniknął. Że wciąż otacza mnie woń rozkładu.

 Poderwałam się z łóżka, rozglądając się za dogodną bronią. Schwyciłam ciężki, mosiężny kandelabr, unosząc go jak kij bejsbolowy tuż przed uderzeniem. Tyle że nie miałam szans się nim obronić.

 Jedyne skuteczne oręże przeciw Zmiennokształtnemu, który prawdopodobnie buszował właśnie w moim mieszkaniu, miałam we własnej głowie. Serce biło mi jak oszalałe i modliłam się, by na tyle dobrze natleniło mózg, żebym przypomniała sobie Słowa używane w walce. 

 Mimo to kandelabr dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Trzymałam go kurczowo, jak ostatnią deskę ratunku, gdy stąpałam jak najciszej w kierunku drzwi. 

 Coś poruszyło się w ciemności. Bardzo cicho, tak że prawie w ogóle tego nie usłyszałam, bardziej poczułam drganie powietrza. 

 — Śmierć — krzyknęłam bez namysłu w Języku, używając najsilniejszego Słowa, jakie do tej pory poznałam. Mój umysł mnie nie zawiódł, podsuwając mi je akurat w tamtej chwili. Nie było czasu na zastanawianie się i łagodniejsze środki.

 Rozległ się głuchy ni to jęk, ni charkot. Coś z łoskotem opadło na podłogę. W ciemności widziałam tylko zarys niemałej sylwetki.

 — Światło — powiedziałam, a nade mną zapaliła się jasna kula. Skierowałam ją do przedpokoju, czując serce walące tak mocno, że prawie łamało mi żebra.

 Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, zasłaniając kształt na podłodze, nim zdołałam się mu przyjrzeć. Znów napięłam wszystkie mięśnie, gotowa do walki, ale rozluźniłam je, gdy zobaczyłam, że to tylko Gabriel.

 — Słowa ochronne wykryły tu Zmiennokształtnego — wyszeptał, rozglądając się nerwowo. Spod rozpiętego wełnianego płaszcza widać było nagi tors i wełniane spodnie od piżamy. Aż się wzdrygnęłam, uświadamiając sobie, że wybiegł na ten mróz ubrany niemal tak, jak wstał z łóżka, narzuciwszy tylko palto i buty. On jednak nie wyglądał, jakby było mu zimno, adrenalina robiła swoje.

 — Chyba... — głos mi zadrżał i urwał się wbrew mojej woli. Musiałam przełknąć ślinę. — Chyba nie żyje. 

 Trzęsłam się jak osika, choć ja również nie czułam zimna — tylko strach. Gabriel zbliżył się do mnie, chcąc chwycić mnie za ramiona, a później dostrzegł, że patrzę szeroko otwartymi oczyma w jeden punkt, za jego plecami i drewnem otwartych drzwi. Podążył za moim wzrokiem, zamykając je.

 Równocześnie wciągnęliśmy głośno powietrze. Na podłodze leżało nagie, owłosione ciało potężnego pół człowieka, pół zwierzęcia. Twarz wydawała się ludzka, ale z otwartych ust ziały ostre, pokryte brązowym nalotem zęby, między którymi nitki śliny wisiały wciąż niczym pajęczyna. Oczy stworzenia pozostawały niezamknięte, ale nie dało się ukryć, że żółte ślepia są po prostu martwe.

 Poza tym nie było widać na jego ciele żadnych obrażeń. W teorii wiedziałam, że tak właśnie działa to Słowo, ale nigdy wcześniej nie odebrałam nikomu ani niczemu życia, ćwiczyłam tylko na słomianych kukłach.

 Gabriel poszedł do truchła i kopnął je butem, by sprawdzić, czy na pewno nie żyje. Ja stałam jak sparaliżowana, a panika powoli ogarniała mnie swoimi mackami. TO przyszło tu, by mnie zabić. Nawet w Linnake, pod nosem strażników, rodziny królewskiej i Słowowładnych nie byłam bezpieczna.

 Mężczyzna wyjął z szafy mój płaszcz i narzucił go na mnie. Otoczywszy mnie troskliwie ramionami, wyprowadził na zewnątrz, rozglądając się nerwowo. Na początku byłam tak zamroczona, że poddawałam mu się biernie i bez namysłu, potem zaczęłam się zastanawiać, dokąd idziemy. Znałam tę drogę — podążaliśmy do królewskich komnat.

 Strażnicy, okazując lekkie zdziwienie na nasz widok, wszak byliśmy odziani w piżamy, a ja nawet nie zmieniłam kapci na buty, otworzyli nam wrota. Gabriel wprowadził mnie do ciepłego pomieszczenia, co przyjęłam z niemałą ulgą, gdyż stopy zmarzły mi już na kość, a sam stał jeszcze w drzwiach, tłumacząc coś umundurowanym mężczyznom. Jeden z nich pokiwał ze zrozumieniem głową i drzwi się zamknęły.

 Znaleźliśmy się w sali, gdzie miałam audiencję u władcy, przed pustymi tronami na podwyższeniu, w półmroku. Gabriel pociągnął mnie dalej, ukazując drzwi schowane za tkanym gobelinem. Znów znaleźliśmy się w jakimś skąpo oświetlonym korytarzu, na szczęście moja kula światła wciąż za mną podążała. Tu było jednak ciepło, a nawet im dalej, tym wyższa panowała temperatura, wywnioskowałam więc, że idziemy wgłąb budynku. Minęliśmy kilkanaście zamkniętych, ciężkich drzwi, aż w końcu towarzyszący mi książę otworzył jedne z nich.

 Za nimi była biblioteka. Wypełnione ciężkimi, starymi tomami regały sięgały wysoko, pod sam sufit. Gabriel wyciągnął jeden z nich i byłam pewna, że chce mi coś w nim pokazać, lecz on odłożył książkę na dębowy stół, a sam sięgnął ręką w otwór po nim i jakby pociągnął za dźwignię. Pchnął lekko półkę, a ona ustąpiła, otwierając się do środka kolejnego pokoju. 

 Weszliśmy do niedużego pomieszczenia, w którym znajdowało się piętrowe łóżko, szafa, półka z książkami, kominek, stół i dwa krzesła oraz wejście do niskiej, małej spiżarki, pełnej suchego prowiantu i odpornych na dość wysoką temperaturę owoców oraz warzyw. Opadłam na posłanie, a mężczyzna za pomocą Języka rozpalił ogień w kominku. Wciąż wpatrywałam się tępo przed siebie, nie potrafiąc otrząsnąć się z szoku.

 — Zostaniesz tu teraz... — zaczął, a ja skierowałam twarz w jego kierunku.

 — Nie! — krzyknęłam, przerażona. Usiadł obok mnie i przytulił, a potem delikatnie zsunął z moich ramion płaszcz.

 — Spokojnie, nie zostawię cię samej — wyjaśnił. Jego obecność, dotyk i ciepło męskiego ciała działało na mnie kojąco. — Zaraz przyjdzie Jui. Będziecie tu bezpieczne: nikt nie wie o tym miejscu, to taki nasz schron w razie zagrożenia stanu, a żeby tu dotrzeć, trzeba przedrzeć się przez królewską straż i Słowa obronne. Nic wam nie grozi. Ja muszę iść pomóc przy oględzinach zabitego.

 Stanął w drzwiach, wyglądając, czy dziewczyna już idzie. Po chwili kiwnął głową, a ja usłyszałam kroki. Gdy kompletnie odziana, przytomna i pewna siebie, jakby wcale nikt nie wyrwał jej ze snu, nauczycielka weszła, on oddalił się, zamykając za sobą ukryte drzwi. Z tej strony dojrzałam, że są wzmocnione warstwą dębowego drewna, co trochę mnie uspokoiło.

 — Słyszałam, że nauka nie poszła w las. — Jui klepnęła mnie w ramię. — Zuch dziewczynka, dałaś radę.

 Kiwnęłam głową, po czym milczałyśmy przez kilka minut, każda pogrążona w swoich myślach.

 — Jak sądzisz, kto to jest? — zapytała, a ja potrząsnęłam głową na znak, że nie rozumiem. — No, kto jest kolaborantem. Bo o tym, że przebywasz w mieście, wiedzieli tylko mieszkańcy, a o dokładnej lokalizacji mieszkania tylko rodzina królewska i Słowowładni. A jednak Bestia bezbłędnie ominęła straże i poszła wprost do ciebie. To oznacza, że ktoś zaufany jest zdrajcą i nie możemy nikomu ufać.

 Poczułam, jak wszechogarniające zimno ścina mi krew w żyłach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro